39747.fb2 Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Mojemu Aniołowi Stróżowi,

niezależnie od tego, gdzie przebywa,

jak wygląda

i co jest jego Światłem

– Mamo! Mamusiu! Anioły fruną po niebie! – krzyczała Ewa, wbiegając do pracowni matki. Kolebała się zabawnie na swych krótkich, niepewnych nóżkach i Anna pomyślała z rozbawieniem, że mała ma kaczy chód. Oczywiście, wyrośnie z tego, skończyła dopiero pięć lat… Zerknęła na córeczkę, uśmiechnęła się z pobłażliwą czułością i wróciła do pracy.

– Mamo! Mamusiu! Chodź! Szybko! Anioły fruną po niebie! Anioły! – wołała niecierpliwie Ewa. Szarpała matkę za spódnicę, usiłowała schwycić ją za rękę, lecz ta zajęta była swoją pracą. W skupieniu modelowała bryłę szybko schnącej gliny. Robiła to już drugi miesiąc i wciąż była niezadowolona. Rzeźba mało przypominała wymarzoną Pietę. Ta Pieta – Pieta Anny – miała być inna niż klasyczne: matka nie będzie rozpaczać po utracie dziecka, ale z powodu prześladującego je złego losu. Jej dziecko nie umarło – wciąż żyje, lecz cierpi. Matka musi zatem mieć tragiczny wyraz ust, czujące i nieszczęśliwe spojrzenie, przejmujący ból widoczny w rysach. Tymczasem rysy rzeźby są martwe; czegoś im brakuje. Czego, u diabła?!

Anna znów zanurzyła ręce w mokrej, kleistej glinie i przyłożyła je do wklęsłych policzków wielkiej, obcej głowy. Przecież miała to być twarz znajoma i bliska. Zmrużyła oczy i jeszcze raz przyjrzała się swemu dziełu. “Obrzydliwy gniot”, pomyślała z urazą do siebie i świata.

– Mamo! Mamusiu! Anioły fruną po niebie! Są właśnie nad naszym domem! Chodź, zobacz! Już! Teraz! – krzyczała mała Ewa, szarpiąc matkę za skraj sukni. Tak bardzo chciała, żeby matka wzięła ją za rękę i wyszła przed dom zobaczyć niesamowity widok, który zwrócił jej uwagę, gdy bawiła się w ogrodzie. Lecz matka nadal nie reagowała, skupiona na pracy.

…jeszcze przed chwilą Ewa polewała wodą ziemię, ugniatała ją jak ciasto i, naśladując matkę, usiłowała wyrzeźbić kota. Ale kot wciąż nie był koci. Zniszczyła go więc jednym ruchem, by zacząć wszystko od nowa – i właśnie wtedy usłyszała nad sobą zrazu delikatny i odległy, a potem rosnący, i wreszcie niezwykle potężny łopot skrzydeł. Podniosła głowę – i ujrzała… Anioły. Mnóstwo Aniołów. Frunęły na tyle wysoko, że nie można było rozróżnić pojedynczych sylwetek, a zarazem, na tyle nisko, że nie miało się wątpliwości, kim są unoszące się pomiędzy Niebem a Ziemią skrzydlate Istoty. Nie ptaki i nie motyle. Anioły.

Mama musi się śpieszyć, jeśli chce je ujrzeć. Anioły za chwilę mogą się skryć za chmurą lub lasem, czy wręcz rozpłynąć w powietrzu. Na pewno nie latają codziennie, skoro Ewa widzi je pierwszy raz w całym swoim, niby krótkim, lecz dla niej bardzo długim życiu. Jeśli mama natychmiast nie przerwie pracy i nie zejdzie, Anioły odfruną. A wówczas nikt nie uwierzy, że naprawdę tu były. Nawet babcia.

– Mamusiu! Mamo! Anioły! Słyszysz skrzydła?! Chodź!

Lecz Anna tylko podeszła do okna, uchyliła je, nawet nie wyglądając, i znowu wpatrzyła się w rzeźbę. Wraz z rześkim, wilgotnym zapachem powietrza do pracowni wpadł charakterystyczny, głośny szum, jaki wydają setki potężnych skrzydeł.

Wędrowne ptaki. Więc to już wiosna, pomyślała z przelotnym zdziwieniem, gdyż pracując, zapominała o porze roku, a nawet dnia.

Odeszła od okna i znów zbliżyła się do swej nieudanej Piety. Wsadziła ręce w lepką, żółtawą glinę, czując jej obcy chłód. Zły znak. Gdy rzeźbiła w zgodzie z sobą, glina wydawała się ciepła. Lecz Anna rzadko powodowała się uczuciami, częściej rozumem. Nie wierzyła w intuicję, o której tyle rozprawiali jej koledzy artyści, lecz w uporządkowaną, logiczną pracę mózgu. Dzieło należało najpierw zaplanować, następnie rozrysować w szkicowniku i w końcu wykonać. Praca jak inne. Artyści wierzący w natchnienie budzili w Annie podejrzliwość.

– Anioły… – powtórzyła w zamyśleniu. – Ładnie nazwałaś ptaki, córeczko. Muszą być duże, skoro ich skrzydła tak głośno łopocą. To żurawie, łabędzie czy dzikie kaczki?

– To nie ptaki, mamusiu. Anioły. Przecież mówiłam… – powiedziała Ewa z wyrzutem.

Czy mama nie rozumie? Przecież od dłuższej chwili Ewa z naciskiem powtarza, że nad ich domem, pomiędzy Niebem a Ziemią fruną Anioły! Nie mówi o ptakach! Zresztą żadnych ptaków na niebie nie widać, tak jakby wystraszyły się większych od nich fruwających stworzeń.

– Tak, tak, Anioły… – powtórzyła z roztargnieniem Anna, nie odrywając oczu od rzeźby. – Idź je obejrzeć, bo to rzadki widok. Przylatują tylko raz w roku, na wiosnę, wracając z ciepłych krajów. Tam mieszkają zimą. Wkrótce będziesz się o tym uczyć. No, idź, idź, bo ci uciekną – dodała niecierpliwie, chcąc pozbyć się małej.

Miłość do dziecka nie zmienia faktu, że ono bardziej utrudnia, niż ułatwia pracę, pomyślała z krótkotrwałą, choć mocną irytacją. Jan miał pilnować, żeby nikt nie wchodził do pracowni, gdy ona rzeźbi – lecz Jan pewnie siedzi przy komputerze i poza Internetem nie widzi bożego świata. Dla niego właśnie ten świat – sztuczny, stworzony w całości przez świadomy ludzki geniusz, a nie przez siły przyrody czy przypadku, był ciekawszy niż rzeczywisty, stworzony przez… przez kogo?

Religijność Anny była chwiejna. Uciekała się do Boga jak wszyscy, gdy miała kłopoty lub cierpiała. Ale cierpiała rzadko lub wcale. Życie oszczędzało jej większych kłopotów. Na co dzień była zatem daleko od Boga, często nawet w niego wątpiła. Najbardziej liczył się dla niej świat jej twórczych wyobrażeń. I nie było w nim miejsca ani dla Boga, ani dla natury. Nie sądziła, by sztuka miała obowiązek czcić bóstwa lub odwzorowywać przyrodę. Jej zdaniem, świat sztuki był światem całkowicie odrębnym, rządzonym ustalonymi, lecz własnymi regułami, bardziej przejrzystymi niż ziemskie czy niebiańskie.

Dla małej Ewy zapewne najważniejsza była prawdziwa i bliska Matka Ziemia: wiosenne rozkwitanie traw i kwiatów, chmury śmigające po niebie i łopot ptasich skrzydeł – pomyślała przelotnie Anna i dając córeczce żartobliwego klapsa, wypchnęła ją za drzwi. To dziecko było kochane i niepowtarzalne, jej własne, lecz teraz przeszkadzało.

– Idź, idź… – powtórzyła i starannie zamknęła za Ewą drzwi.

Łopot skrzydeł wciąż dobiegał zza okna, lecz Anna, zajęta swymi myślami, nie zwracała na niego uwagi, mimo że przybrał na sile; zdawał się płynąć zewsząd, z każdej strony nieboskłonu – i brzmiał jak muzyka. Wydawało się, że ktoś zasiadł do potężnych organów i uderzał w klawiaturę, wydobywając dźwięki przypominające dziką i porywającą pieśń. Ale natrętna muzyka ptasich skrzydeł przeszkadzała Annie, więc zatrzasnęła okno, nawet nie wyglądając. Cóż mogła tam zobaczyć? Ten sam co zawsze ogród, łąkę za płotem i ciemniejący na widnokręgu las? I ptaki, których tu nie brakuje.

Dolepiła teraz malutką grudkę gliny do ust Piety, uformowała ją palcami i – zdumiona, stwierdziła, że uzyskała dokładnie ten efekt, o którym marzyła od dwóch miesięcy: usta rzeźby wyrażały rozpacz i bezgłośnie, przejmująco wołały o ratunek. “Wspaniale” – szepnęła do siebie i zamknęła drugie okno. Szum, który dobiegał z zewnątrz, denerwował ją. Przypomniała sobie, że Gustawowi Mahlerowi podczas komponowania przeszkadzał właśnie śpiew ptaków, toteż jego żona przeganiała je z okolic domu. Tak, ona też, tworząc swoje niepowtarzalne rzeźby, lubiła odciąć się od wszystkich światów, które ją otaczały: świata Ziemi i natury, miasta i cywilizacji, a nawet rodziny.

Mała Ewa, rozżalona obojętnością matki, zbiegła z tupotem po schodach, a duża Anna wróciła do swojej chwilami mało wdzięcznej, to znowu porywającej ją pracy. Wspaniały jest moment, w którym się dostrzeże, że wymarzone dzieło jest bliskie ideału. Straszny – gdy ideał oddala się, a jego miejsce zajmuje toporny, obcy gniot; coś, co miało być wyrafinowaną rzeźba, jest tylko wielką, bez wyrazu bryłą gliny. W takich chwilach Anna wolałaby być urzędniczką na poczcie lub gospodynią domową. Przynajmniej miałaby spokojną pracę. Źle nadany przekaz czy zakalec w cieście nie kłułyby tak boleśnie jak nieudana Pieta.

– Anioły… – powtórzyła z rozbawieniem i skrytą irytacją. – Mnie też by się przydał Anioł, dzięki któremu spłynęłoby na mnie to rzekome natchnienie!

A przecież natchnienie, w które nie wierzyła, spłynęło na nią na jedną króciutką chwilkę – i umknęło. Znów stała bezsilna przed obojętną na jej zmagania glinianą postacią.

Mała Ewa wyszła przed dom i stanęła w ogródku z zadartą wysoko głową. Po niebie wciąż frunęły Anioły. Było ich setki. Całe stado. Stado…? O Aniołach chyba nie wypada mówić, że są stadem? Więc czym? Dziewczynka nie wiedziała. Anioły tymczasem kłębiły się, frunęły to wyżej, to znowu niżej, płynęły, tańczyły w przestworzach, ich białe skrzydła zaś mieniły się złociście w promieniach słońca.

…nie. Nieprawda. Wśród biało-złotych były też Anioły Czarne. Ewa początkowo ich nie dostrzegła, biorąc je za ciemne, burzowe chmury, lecz teraz wyraźnie odróżniła Białe od Czarnych i nawet wydało się jej, że tych drugich jest więcej. Czerń miała w sobie połysk, gdyż pochłaniała promienie słońca, kradnąc jego blask. W urzekającym pięknie tego widoku było coś złowieszczego – nie tylko harmonia i wdzięk. Czarne wydawały się zagrażać Białym. Dziewczynka wyczuła to instynktem, gdyż Anioły znajdowały się na tyle wysoko, że trudno było stwierdzić, co właściwie tam robią. Czy tylko fruną? Czy też walczą ze sobą, tak jak jastrzębie ze stadem synogarlic? Niemożliwe, przecież – jak mówiła babcia – Anioły są dobre i łagodne!

Anioły tymczasem przemieściły się znad ich domu i frunęły teraz wzdłuż łąki. Mała Ewa stała przy płocie i patrzyła. Przez łąkę, która ciągnęła się pagórkowato, tuż za ich ogrodem, biegła wąska ścieżka, wiodąca wprost do ciemnozielonego, nieodległego lasu. Anioły leciały w tamtą stronę.

“Nigdy nie idź sama do lasu, bo się zgubisz”, przypomniały jej się słowa ojca.

Ojciec rzadko chodził do lasu. W ogóle wychodził z domu tylko po to, by pojechać na uniwersytet, do swojej ukochanej sieci skomplikowanych komputerów, i by stamtąd wrócić do komputera domowego, połączonego jednak z innymi czymś, co nazywał modemem. I to był jego cały świat. Przez świat miasta czy ogrodu ojciec przebiegał pośpiesznie, niewiele dostrzegając. Jedynie nieskończony świat Internetu wydawał mu się bliski i godny zaufania. Niepojęty świat lasu jawił mu się jako przestrzeń groźna i pełna niebezpieczeństw. A własne lęki i niechęci starał się przekazać Ewie. W lesie jego mała córeczka mogła trafić na żmiję ukrytą wśród kamieni, na wściekłego lisa lub na wielki kopiec czerwonych mrówek. W Internecie zaś można było trafić najwyżej na wariata, który do poważnych, naukowych dyskusji wtrącał schizofreniczne dywagacje. Na przykład wczoraj, na stronach gdzie poważni ludzie z całego świata dyskutowali o fraktalach, jakiś szaleniec dopisał wielkimi literami pytanie:

GDZIE JEST BÓG W INTERNECIE I JAK SIĘ PRZEJAWIA? CZY TO ON NADAJE KSZTAŁTY FRAKTALOM?

Fraktale to, na przykład, płatki śniegu w czasie ich powstawania. Owszem, przybierają bardzo tajemnicze formy; największy artysta czegoś takiego by nie wymyślił. Ale co ma do tego Bóg? – denerwował się Jan, gdyż dyskusja o fraktalach rozwijała się bardzo ciekawie, anonimowy szaleniec zaś zepsuł jej powagę. A w ogóle to fraktale i badanie ich było o wiele ciekawsze niż zwyczajny śnieg; tak jak biologia jako nauka była bardziej fascynująca i na pewno bezpieczniejsza niż las prawdziwy.

Mała Ewa na ogół słuchała zakazów ojca. Nie bała się lasu, lecz tatuś chyba wiedział, co mówi. Początkowo nie zamierzała opuszczać ogrodu, lecz przecież mama pozwoliła jej obejrzeć Anioły, gdyż przylatują tylko raz w roku, wiosną, wracając z ciepłych krajów. Ewa słyszała jej słowa: Idź, idź.

Dziewczynka była podwójnie zdumiona: tym, że Anioły frunęły nad ich domem, i tym, że przyleciały z ciepłych krajów. Dotąd myślała, że Anioły mieszkają w Niebie. Chyba że Niebo to właśnie “ciepłe kraje”? Ale najbardziej dziwiła się, że ani mama, ani tato nie chcą zobaczyć Aniołów. Można zrozumieć, że nie chcą oglądać domku z klocków lego, który udało się Ewie zbudować, albo pierwszego przebiśniegu, który pojawił się w ich ogrodzie – ale Aniołów…?! Prawdziwych najprawdziwszych Aniołów?! Dziwni są dorośli. No, nie wszyscy. Babcia na pewno by z nią poszła, ale babci nie było w pobliżu. Mieszkała dwie uliczki dalej.

Ewa stała z zadartą głową i patrząc na frunące skrzydlate Istoty, intensywnie myślała: “Wystarczy, gdy popatrzę na nie z ogrodu, czy też powinnam przejść przez furtkę? Lepiej je obejrzeć, bo czego tu się bać? Przecież, jak mówi babcia Anioły są dobre i nie tylko nikomu nie robią krzywdy, lecz jeszcze chronią!”

Nad łóżeczkiem małej Ewy wisiał kolorowy obrazek, podarowany przez babcię (na przekór mamie protestującej, że to “kicz”): wąską kładką nad przepaścią szła para dzieci, dziewczynka podobna do Ewy i niewiele większy chłopczyk. Za nimi postępował ogromny biały Anioł, otulając ich skrzydłami. Było pewne, że dzieci bezpiecznie przejdą przez tę okropną kładkę. U dołu obrazka zaś, otoczony girlandą z błękitnych kwiatków, widniał wierszyk, złożony ze złoconych literek. Mała Ewa znała go na pamięć i lubiła:

Aniele Boży, Stróżu mój,Ty zawsze przy mnie stój.Rano, wieczór, we dnie, w nocybądź mi zawsze ku pomocy.

Ten wierszyk napełniał ją ufnością i wiarą, że jej Anioł Stróż zawsze ją ochroni. Gdyż Anioł miał Moc i było to widoczne nawet na tym niewielkim, płaskim obrazku.

…tymczasem prawdziwe Anioły wciąż frunęły w stronę lasu. Nad rozległą łąką zniżyły lot i mała Ewa mogła im się przyjrzeć. Biało-złote figurki urzekały urodą i wydawało się, że przenika przez nie światło; chwilami były przejrzyste jak kryształ. Mała Ewa próbowała kiedyś patrzeć przez babciną kryształową tacę i świat wyglądał wtedy o wiele ciekawiej. Światło w krysztale załamywało się tęczowo i granatowa suknia babci rozbłysła nagle mnóstwem odcieni, poczynając od błękitu, a kończąc na czerwieni. Biało-złote Anioły wyglądały właśnie tak, jakby patrzyło się na nie przez kryształowe szkiełko. Były nadzwyczaj piękne, wzbudzały dreszcz zachwytu i nieokreślonej tęsknoty. Ich skrzydła puszyły się jak śnieg, a dziwaczne, długie szaty przypominały podświetloną słońcem pajęczynę; anielskie włosy – połyskiwały tęczowo-złociście i w niczym nie były podobne do tych, które mała Ewa wraz z babcią rozwieszały co roku na choince, w wigilię Bożego Narodzenia.

Mimo całej niezwykłości w złocistobiałych Aniołach była jakaś prostota, która wywoływała odruch serdeczności i zaufania. Mała Ewa poczuła Miłość, którą skierowała ku nim, a ta wracała stokroć większa. Miała uczucie, że łączy ją z nimi nić, niewidoczna, cieniutka i równie ulotna, jak nici babiego lata.

Czarne Anioły były jeszcze piękniejsze w swej groźnej urodzie. Ich grozę mała Ewa odbierała całą sobą, a wpatrywanie się w nie wywoływało gęsią skórkę. Widziała, że w głębokiej czerni ich skrzydeł i powiewających szat mienią się jak w kalejdoskopie ciemne wyraziste barwy; wyglądało to tak, jakby czerń schwytała kolory i uwięziła w sobie. Migotanie wielu barw sprawiało, że od Czarnych Aniołów nie można było oderwać oczu. Przyciągały jak magnes.

Mała Ewa nie zdawała sobie sprawy, że boi się ich, a zarazem coś ją w nich urzeka. Nie pomyślała nawet, że nie wolno wychodzić za furtkę ogrodu.

Złamała zakaz rodziców i podreptała zauroczona przez ogromną łąkę, z głową zadartą do góry, potykając się, przewracając, znowu się podnosząc, nie odrywając ani na chwilę oczu od płynących w górze Aniołów.

Teraz już była pewna, że one między sobą walczą, a raczej, że Czarne atakują Białe, które próbują uciec.

– Uciekajcie, uciekajcie! – krzyknęła wystraszona, machając ku nim rączkami.

Instynktownie czuła, po czyjej powinna stanąć stronie jako świadek tej podniebnej bitwy. Chciała pomóc Białym, lecz nie wiedziała jak.

– Uciekajcie! Szybciej! Szybciej! – krzyczała jak mogła najgłośniej, wiedząc, że nic więcej nie może zrobić.

Jednak skrzydlate Istoty, zajęte sobą, nie widziały małej Ewy i dziewczynka odczuła z tego powodu ulgę. Mimo wszystko trochę się ich bała. Odkryła, że walczące Anioły mają niewiele wspólnego ze skrzydlatą postacią o łagodnym obliczu, widoczną na obrazku znad jej łóżka. Odczuła strach, a jakiś wewnętrzny głos nakłaniał ją, by zawróciła; zarazem coś ciągnęło ją dalej i dalej, w ślad za przepływającą po nieboskłonie chmurą złocistobiałych i czarnoskrzydłych postaci. Kolorowe motyle czy ptaki wydawały się przy nich bezbarwne i szare, więc jak mogła zawrócić do domu i pozostawić ten niepowtarzalny widok?