39747.fb2
Także babcia przyzwyczaiła się z okazji codziennej, wieczornej wizyty spoglądać najpierw na drzewo wiśni, z niepokojem wypatrując ciemnego, ponurego kształtu. Był. Nieruchomy. Czarny, a zarazem opalizujący mnogością głębokich, soczystych barw.
“Wygląda tak, jakby kradł barwy świata, by mu dodać smutku i szarości”, mruczała babcia do siebie i w deszczowe dni groziła ptaszysku swoją parasolką. Ale ptak patrzył na nią koralikami swych nieruchomych, wypukłych oczu – i ani drgnął.
Powoli przemijało lato, a on wciąż był.
Ave już wiedział, że TO nadchodzi. W gęstniejącym Mroku malutki płomyczek pełgał coraz słabiej, a drewniane koraliki traciły ciepło. Czarny przybrał, tym razem na dłużej, wygodną dla siebie ptasią postać, pod którą był nierozpoznawalny przez większość ludzkich Istot, i zadomowił się na drzewie w ogrodzie jego małej podopiecznej. Dlaczego ludzie go nie widzieli? Może nie umieli rozpoznać Zła, a w takim razie mieli też kłopoty z wyborem?
“Jak to możliwe?”, przeraził się Ave. “Czemu Światłość nie umie temu zaradzić? A może nie chce? Może pozostawia wybór ludziom, a oni dokonują go właśnie tak, nie inaczej? Gdyż Czarni są wszędzie, w tysiącach postaci i w mnogości głosów, które szepczą do nich dniem i nocą?”
Ave, gdy jeszcze był Aniołem, też umiał zmieniać postaci. Ale nie robił tego tak często jak Czarny, a przemiana następowała wolniej. Czarny mógł zmieniać się błyskawicznie, przeobrażać we wszelkie możliwe formy, żywe i martwe, a niekiedy nawet stawać się tłem. Jako tło był najgroźniejszy. Wtedy na pewno pozostawał niezauważony.
Anioły miały o wiele mniejsze możliwości przeobrażania się. Ave najbardziej lubił być Blaskiem, który lśnił wśród przestworzy, lub człekokształtną skrzydlatą istotą. Ta postać była najbliższa wyobrażeniom ludzi o Aniołach. Lecz właśnie w niej niebezpiecznie było przebywać i w niej najłatwiej było go unicestwić. Doświadczył tego. Wówczas, gdy sfruwał z Nieba ku Ziemi, nie miał o tym pojęcia. A tymczasem wystarczyło pozbawić go skrzydeł. Mimo tego zagrożenia wszystkie Anioły lubiły przybierać skrzydlatą postać, gdyż radość, jaką sprawiały ludzkim Istotom, była dla nich stokroć ważniejsza niż niebezpieczeństwo.
Gabriel powiedział kiedyś, że gdy pokazał się człowiekowi jako Blask, ten w ogóle go nie dostrzegł. Ale gdy wcielił się w półludzką postać z gigantycznymi skrzydłami, człowiek wyszeptał w zachwycie:
– Jesteś taki, jak myślałem…
Asmodel twierdził, że jeśli chce się pozostać nie zauważonym przez ludzi, wystarczy przybrać ludzkie kształty, rezygnując ze skrzydeł. Jednak większość Aniołów, choć kryła to starannie przed współbraćmi, nie chciała zmieniać wyglądu po to, aby pozostać niezauważonymi; wręcz przeciwnie – Anioły chciały ludzi zadziwić, zachwycić, a nawet rzucić na kolana.
– Anielskość powinna być czczona – przyznawał Gabriel, Ave zaś pomyślał, że on osobiście wolałby być kochany niż czczony. Zaciekawił się jednak, dlaczego ludzie nie rozpoznają Aniołów przebywających w ludzkiej postaci?
– …żaden człowiek nie dostrzega w drugim wielkości, doszukuje się raczej czegoś odwrotnego, a w każdym razie widzi kogoś gorszego od siebie – westchnął Rafael ze smutkiem. Ludzki punkt widzenia jest sprzeczny z naturą anielskości. Anioły przyglądają się sobie w altruistycznym poczuciu, że każdy z nich jest gorszy od drugiego, i dlatego odczuwają potrzebę stałego wspinania się po szczeblach Drabiny.
Hamaliel zwierzył się, że choć osobiście najbardziej pociąga go postać Płomienia, ludzka Istota wystraszyła się, oglądając go w tym wcieleniu; ludzie boją się ognia, że ich poparzy lub spali, i zamiast ku niemu się garnąć, uciekają. Przed łagodną skrzydlatą postacią ludzkie Istoty nigdy nie uciekały. Może dlatego Hamaliel nie dość wyraźnie przestrzegł młodsze Anioły przed jej nadużywaniem?
Anioły z najwyższego szczebla Drabiny, z pozoru wszystkowiedzące, nie tylko były powściągliwe w udzielaniu przestróg młodym, lecz wręcz wychwalały zalety posiadania skrzydeł.
– Ludzie nawet nie podejrzewają, że możemy wyglądać inaczej – podkreślał Uriel. – Oni lubią niespodzianki, ale nie takie, lecz takie, które potrafią sobie wyobrazić. Niektórzy z nich, w dowód miłości, malują lub rzeźbią, nasze skrzydlate wizerunki.
Czarni to wykorzystali. Jako Blask lub Płomienie biało-złote Anioły były nietykalne. Czarny mógł najwyżej przez nie przeniknąć, na krótko rozbijając ich Moc na drobne cząsteczki, które i tak zaraz się scalały; niekiedy Czarny oślepł na chwilę, gdy zbyt długo wpatrywał się w Blask, lub nawet utracił w gorącym Płomieniu cząstkę Ciemnej Mocy. Ale świetlista, na pół ludzka postać z wielkimi skrzydłami łatwo stawała się ich łupem. Wystarczyło tylko pozbawić ją piór… Młode Anioły nie wiedziały o tym, a i starsze często nie miały pojęcia o tej groźbie.
Jeden Rafael, zajmujący miejsce na najwyższych szczeblach Drabiny, przestrzegał współbraci, by uważali; zakazywał wręcz przyjmowania skrzydlatej postaci. Według Rafaela, w ten sposób zginęły już niezliczone zastępy Aniołów.
– …i niezliczone zastępy ludzkich Istot straciły swego opiekuna, zostały skazane na przedwczesną śmierć lub wpadły w sidła Mocy Ciemności – tłumaczył.
Jednak Gabriel protestował:
– Nigdy o tym nie słyszałem! Jeśli przestaniemy pokazywać się ludzkim Istotom, przestaną w nas wierzyć. Bez ich wiary nie mamy po co istnieć, Rafaelu.
A Asmodel był w ogóle sceptyczny:
– Nasze Światło jest i tak mniej świetliste, niż było niegdyś, nasz Blask już nie jest tak mocny, a Płomień tak gorący. Zużywamy się.
Młodsze Anioły nie rozumiały, jak można się zużywać. Wszak wszystko, co je otaczało, nie miało ani Początku, ani Końca – także anielska Moc. To tylko ludzkie Istoty były kruche, a ich żywot zawsze miał Początek i Koniec, i był tak krótki!
– Niczego nie pojmujecie – powiedział z wyrzutem Barbiel: – Dawno, dawno temu, gdy ludzkie Istoty bały się Wody, Ognia, Słońca, Księżyca i siebie nawzajem, gdy dopiero uczyły się chodzić po Ziemi, wytwarzać proste narzędzia, walczyć o pożywienie i przetrwanie, wtedy to, ze strachu, siła ich wiary była ogromna. Dlatego ogromna też była nasza Moc. Gdy strach w ludziach maleje, maleje też ich wiara. Tak było, jest i będzie.
– A jednak choć ludzkie Istoty czciły i czczą wiele bóstw, my istnieliśmy zawsze. Przed ludźmi, a nawet przed niektórymi z ich Bogów. Nadawano nam różne imiona, jak peri, daikiri, sukalli, el-karrubiyan, ale według mniemania ludzi, zawsze mieliśmy skrzydła. Dlatego nie wolno nam z nich rezygnować – wtrącił Ambriel, Barbiel zaś gorąco mu przytaknął i zaczął tłumaczyć braciom, gdzie tkwi przyczyna wygasania ich Mocy. Gdyby wiedział, jak opaczne wnioski młode Anioły wyciągną z jego opowieści, zapewne urwałby w pół zdania. Ale nie wiedział tego.
– Staliśmy zawsze między Bogami a ludźmi, były nas niezliczone zastępy. Nazywano nas posłańcami Bogów. Ale od pewnego czasu ludzie zaczęli wynajdywać sobie inne bóstwa, takie, które nie potrzebują już naszego pośrednictwa. Pojawił się, na przykład, obcy nam Bóg Cywilizacji, który ludzkim Istotom ułatwia życie. Lub Bóg Kosmosu, ku któremu ślą przedziwne latające pojazdy, chcąc go dosięgnąć i okiełznać. Słyszałem też o Bogu Władzy, który pomaga ludziom panować nad współbraćmi i wywyższa jednych nad drugich. Żaden z tych nowych Bogów nie chce nas używać jako swoich posłańców. Porozumiewają się z ludźmi bez naszego pośrednictwa. A gdy przestaliśmy być potrzebni nowym Bogom, niektórzy ludzie zaczęli rozpowiadać, że w ogóle nas nie ma. Tymczasem nasze Światło żywi się ich wiarą…
Barbiel, Gabriel, Uriel i reszta anielskich hierarchów długo i zaciekle dyskutowali o tym, czy wraz ze słabnięciem wiary ludzkich Istot Światło może całkowicie przygasnąć. Trochę się nawet przy tym kłócili, gdyż wybuchowy temperament nie jest też obcy naturze anielskiej. Ba, bardziej krewkie spośród nich potrafiły szarpać się za anielskie włosy, wyrywając je sobie pełnymi garściami. Anioły najwidoczniej nie zawsze miały anielskie charaktery.
Gdy spory na Drabinie ucichały, anielscy hierarchowie mknęli ku najwyższym jej szczeblom, gdzie było ich miejsce. Podobno właśnie tam było najpiękniej, najbardziej świetliście i wciąż rozlegała się Muzyka Sfer. Przynajmniej tak twierdziły Anioły średnie, mozolnie pnąc się ku górze.
Anioły wznosiły się na coraz wyższe szczeble Drabiny, gdy dowiodły, że umieją przeprowadzić przez życie więcej niż jedną ludzką Istotę. Roztropny Anioł zawsze wiedział, kiedy człowieka ma strzec, a kiedy wystawiać na cierpienie. A gdy w dodatku strzeżona Istota, z pomocą swego niebiańskiego opiekuna, zasłużyła na pamięć nie tylko swego pokolenia, Anioł dostępował zaszczytu mianowania go Archaniołem i przechodził na najwyższe szczeble Drabiny, skąd było najbliżej do Światła. Archaniołami stawali się też ci Aniołowie, których podopieczni wzbogacili Ziemię o nowe zapasy Dobra.
Jednak niełatwo było zostać anielskim hierarchą. Opieka nad ludźmi sprawiała wiele niemiłych niespodzianek i nie od razu pojmowało się jej sens. Młode Anioły, gorliwie wykonujące swą pracę i zarazem niedoświadczone, chroniły powierzone ich opiece Istoty przed wszelkim cierpieniem i złem – bezwiednie osłabiając je w ten sposób. Bywały też Anioły lekkomyślne, które traciły z oczu podopiecznych, by spędzać nieograniczony czas na radosnej zabawie z anielską gromadą. Gdy szkody, jakie wyrządziły swą płochością, stawały się nadto widoczne – anielscy hierarchowie strącali je na niższe szczeble Drabiny, dając im nową szansę nauki. Wiele Aniołów całe swe nieskończone istnienie spędzało właśnie tu, nie mając nadziei – a może nawet chęci? – na wędrówkę ku Światłu. Doskonałość była godna szacunku, lecz nie tak ciekawa, zwłaszcza gdy Anioła opanowała żądza przygód lub wyżej cenił sobie swobodną anielską egzystencję niż misję.
Ave należał do bardzo młodych Aniołów i jeszcze wciąż zamieszkiwał najniższe szczeble Drabiny. Zapewne nie było tu tak pięknie jak na szczycie, za to panował wesoły i entuzjastyczny nastrój. Młode Anioły chętnie ćwiczyły grę “Świeć i gaś”, usiłując wzmocnić lub przytłumić swój Blask. Uprawiały gonitwy albo tworzyły rozśpiewane anielskie chóry. Ave zdawał sobie sprawę, że niektórym ludzkim Istotom zdarzało się czasem słyszeć ich głośne pienia, lecz na szczęście ludzie mieli skłonność zaliczać to przeżycie do słuchowych omamów, tylko nieliczni wierzyli w wizje.
Młody Anioł, który niewłaściwie opiekował się wybraną przez siebie ludzką Istotą i opóźniał swój anielski awans, nie zawsze wiedział, co traci. Ale Ave, z natury wesoły i skłonny do swawoli, miał głębokie poczucie anielskiej odpowiedzialności. Nie spuszczał oka ze swojej małej Istoty; dbał o nią aż nadto, co też nie było dobre. Ave jednak wiedział, że dojrzewając, nauczy się pełnić swą rolę idealnie, tak jak Gabriel, Rafael czy Barbiel. I nie wątpił, że kiedyś usłyszy Muzykę Sfer z najwyższych szczebli Drabiny, że poczuje na sobie blask wiecznego Światła. Ave pragnął być Aniołem doskonałym. I zapewne miał szansę nim zostać.
…tymczasem właśnie wtedy, po zakończonych rozważaniach o związku między anielską Mocą a ludzką wiarą, gdy anielska starszyzna pomknęła ku najwyższym szczeblom Drabiny, młode i niedoświadczone Anioły postanowiły się wykazać.
– Zróbmy coś, aby znów wzmocnić wiarę ludzi w naszą Moc. Pokażmy się im dużą gromadą. Zadziwmy ich. Oblećmy Ziemię parokrotnie, wzdłuż i wszerz, aby prawie wszyscy Ziemianie nas ujrzeli i odwrócili się od nowych bóstw – zaproponował jeden z młodych.
– Zróbmy tak! Natychmiast! Teraz! – wołały inne młode Anioły.
– Pofruńmy całą gromadą między Niebem a Ziemią, przybierając miłą ludziom postać!
– Pokażmy się ludziom jako skrzydlate istoty, a ich wiara wzmocni Światłość! – przekrzykiwali się nawzajem.
Radosny gwar w najniższych szczeblach Drabiny uszedł uwagi Archaniołów. Niefortunny młodzieńczy pomysł został przyjęty z zapałem, nie ostudzonym ostrzeżeniem czy zakazem. Młode Anioły były wręcz zdziwione, dlaczego nikt wcześniej nie wymyślił czegoś tak prostego, aby wzmocnić przygasające Światło. Wystarczy przecież objawić się wielkiej liczbie ludzkich Istot, a to wzmocni ich wiarę! Koniecznie trzeba przybrać skrzydlatą ludzką postać.
Ave z entuzjazmem ruszył na ziemską wyprawę. Czuł, że podbije Ziemię i zyska przy okazji uwielbienie małej ludzkiej Istoty, którą chronił, a która go jeszcze nigdy nie widziała.
I oto pokutował za młodzieńczy grzech pychy. Takich jak on, którzy nieodwołalnie utracili anielską Moc w starciu z Czarnymi, było zapewne więcej. W dodatku ich ofiara na nic się nie zdała, gdyż niewielu ludzi, o czym Ave nie wiedział, wznosi głowę ku Niebu.
W ten sposób Ave dowiedział się, że triumf Czarnych dopełnia się wówczas, gdy Biały Anioł rozprasza się w Mroku. Anioły w zetknięciu z ziemią umierały. A spadały na ziemię wtedy, gdy w skrzydlatej postaci dopadli je Czarni. Niestety, nawet Archanioły zbyt słabo zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które czyha na skrzydlatych braci. Ave zrozumiał, że nie było komu przynieść na Drabinę tej strasznej wiedzy, nie było zatem komu ich ostrzec – pokonany Anioł, który stracił skrzydła, już nie mógł wrócić.
Czarne istniały równie długo jak Anioły Białe, i zawsze na nie polowały. Gabriel wspomniał o tym raz, lecz nader niechętnie. Paru młodszych Aniołów szeptało, że wśród Czarnych znajduje się ukochany niegdyś brat Gabriela.
– Brat? – zdziwił się Ave. – To niemożliwe! Nie brat…! A jednak właśnie Gabriel potwierdził, że kiedyś, dawno, dawno temu, nie było podziału na Anioły Białe i Czarne; wszyscy stanowili jedną, potężną gromadę i wszyscy byli Świetliści. Ale część z nich nie chciała pełnić roli posłańców od Bogów do ludzi.
– Uważali, że dorównują Mocą Najwyższej Światłości, człowiek zaś jest zbyt marnym stworzeniem, by poświęcać mu uwagę – wyjaśnił ze smutkiem Gabriel.
– Niektórzy twierdzą, że to było inaczej – wtrącił Archanioł Michał, ale gdy młode Anioły zaczęły go wypytywać, umilkł zasępiony.
W każdym razie to Światłość strąciła część Aniołów z Drabiny i przemieniła w Czarnych. Dla Światłości nie było to trudne. Od tej pory Czerń stała się symbolem Zła, znakiem Ciemnych Mocy. Jednak Czarne, w odwecie za wyrządzoną im – w ich mniemaniu – krzywdę, pałały żądzą zemsty i atakowały każdego napotkanego Anioła.
Ave kulił się teraz w postaci pół człowieka i pół anioła, okaleczony i słaby, Czarny zaś czekał. Coraz dłużej przesiadywał też na drzewie, rosnącym w ogrodzie obok domu małej Istoty. Ave wiedział, na co Czarne czekają. Popełnił tak straszny błąd. Zamierzał swoim lotem przydać Mocy Światłu, a przydał jej Czarnym. Już nigdy nie dowie się, jak brzmi Muzyka Sfer, a mała ludzka Istota nie zazna, smaku dojrzałego życia; nawet różowe kwiaty wiśni umierają, gdy na gałęzi usiądzie Czarny.
Czarny więc czekał – i triumfował.
– Jesteś tego pewien, mój bracie? – zaszemrał głos Vei. – A może twój koniec będzie także moim końcem, gdyż zostanę wówczas sam, bez drugiej połowy? Gdy cię zabraknie i zniknie nasz układ, wówczas mój Mrok zgęstnieje i nie da się w nim oddychać. Wy tam, na Drabinie, nie czując naszego istnienia, oddawalibyście się bez przeszkód głoszeniu chwały Światłości. A my bez was ulegamy zwyrodnieniu, a zwyrodniałe Zło, nieograniczone walką z Dobrem, jest groźne i obrzydliwe. Tak, ja czekam, Ave, lecz czekam dlatego, że twój kres będzie także zmianą dla mnie. Lękam się jej.