39747.fb2 Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Jan prychnął nerwowo: “Mogłaby poprzestać na jednym”.

Andy, malarz z Kalifornu, spotkał swojego Anioła, ale nie widział go. “Pamiętam, że byłem malutki i bawiłem się z ojcem koło domu, pod drzewem na trawniku. Nagle wstałem, bez żadnego powodu, i pobiegłem w stronę domu. Mój tata, który myślał, że to część zabawy, zaczął mnie gonić na czworakach, udając psa. Ledwie oddalił się o kilkanaście metrów od drzewa, usłyszeliśmy gwałtowny pisk opon i samochód z pijanymi wyrostkami rozbił się o drzewo, pod którym przed chwilą byliśmy z tatą. Ja widzę w tym opiekę mojego Anioła. Bo cóż innego nakazało mi odejść z tamtego miejsca akurat w tym momencie…?”

Jan, nieuleczalny sceptyk i racjonalista, westchnął, lecz mimo to szukał kolejnej opowieści, spisanej przez panią Freeman.

Tym razem snuła ją Margaret Guttierez z Wirginii w USA. Pewnego razu, gdy była dzieckiem, rozpętała się potworna burza z piorunami. Mała Margaret znajdowała się daleko od domu, a w drodze powrotnej musiała przejść koło dużego basenu. Wiedziała, że pioruny lubią wodę. I rzeczywiście, gdy tylko znalazła się przy basenie, zaczęły uderzać o kilkanaście metrów od niej. Ogarnął ją paraliżujący lęk i stała blisko wody, nie mogąc się ruszyć. Gdy kolejne uderzenie pioruna, połączone z oślepiającym błyskiem, miało trafić dokładnie w miejsce, w którym dziewczynka się znajdowała, nagle obok pojawiła się świetlista postać. Margaret od razu wiedziała, że to jej Anioł Stróż…

– Jasne – skomentował zgryźliwie Jan – Jakżeby inaczej!

Anioł przemówił do Margaret, ale dziewczynka, dziś dorosła kobieta, nie umiałaby powtórzyć jego słów. Była tylko pewna, że nakazał, by się nie bała, i przekonał ją, że może spokojnie odejść od wody. Margaret biegła więc do domu, Anioł zaś dotrzymywał jej kroku. Zniknął dopiero, gdy weszła do bramy.

– A co miał zrobić? Podać rękę ojcu? – spytał głośno Jan i czytał dalej: “Wpadłam do domu, wołając: Tato! Tato! Wiośnie widziałam swojego Anioła Stróża! Tato razem z wujkiem grał w szachy. Spojrzał na mnie i powiedział: Lepiej przebierz się w coś suchego”.

Jan pomyślał, że przypuszczalnie swojej córeczce udzieliłby dokładnie takiej samej odpowiedzi, jak ojciec małej Margaret.

A przecież i tamto dziecko, i Ewa pragnęły przekazać rodzicom niezwykle ważną informację: że widziały swojego Anioła Stróża. Widziały. Dlaczego ojciec Margaret i on, Jan, wraz z Anną, zlekceważyli słowa swoich dzieci? Może to jednak one miały rację? Może naprawdę ujrzały coś niezwykłego?

Jan zerknął na inne strony “anielskich dokumentów” pani Freeman i wpadło mu w oczy pytanie: Dlaczego dzieci widują Anioły częściej niż dorośli? Właśnie! Dlaczego? Już przed szaloną Amerykanką z Mountainside w New Jersey angelolodzy usiłowali rozwiązać ten wcale nie urojony problem: dlaczego dzieci widywały swoje Anioły o wiele częściej niż dorośli? Czy mają inny rodzaj wrażliwości? Umieją widzieć i słyszeć to, czego dorośli nie widzą? Czy też częściej potrzebują pomocy?

A może… może dzieci łatwiej i lepiej kłamią niż dorośli? Często nie odróżniają prawdy od kłamstwa, a Anioły Stróże to jedynie wynik ich bujnej fantazji? Przecież mała Ewa bawiąca się lalką też udawała, że toczy z nią długie rozmowy. Lecz z drugiej strony…

– Co bym zrobił, gdybym nagle zobaczył na łące Anioła Stróża? – Jan głośno postawił pytanie i zaraz udzielił sobie odpowiedzi: – Być może poszedłbym do okulisty lub do psychiatry. A co zrobiła mała Ewa, gdy stwierdziła, że widzi Anioły nad łąką za naszym domem? Przybiegła najpierw do mnie, potem pobiegła do mamy, krzycząc: “Mamo! Mamusiu! Anioły fruną po niebie!”, a gdy nikt jej nie wysłuchał, sama poszła w stronę lecących Aniołów.

Jan niestrudzenie klikał myszką, stukał w klawisze i przemieszczał się na kolejne internetowe stronice gigantycznego działu angelologii. Jak się okazało, identyczną działalność jak pani Freeman podjęła wcześniej Sophy Burnham w Nowym Jorku; uwieńczeniem jej było dzieło zatytułowane Księga Aniołów, też przetłumaczone na kilkadziesiąt języków.

Jan postukał w klawiaturę i dotarł do Księgi. Już na wstępie pani Burnham stawiała pytania, które go mocno zafrapowały: jak wyglądają Anioły? Dlaczego każdy widzi je inaczej: jedni ze skrzydłami, inni jako zwykłą ludzką postać, jeszcze inni jako Światło? Czy to oznacza, że mogą mieć tak wiele postaci? A może ich prawdziwa postać jest niepojęta dla człowieka, więc przybierają takie, w których jest on zdolny je rozpoznać? Czy rozstrzygnięto odwieczny, toczący się od prawieków spór o anielską płeć? Czy Anioły są mężczyznami? kobietami? nie mają płci? są obojnacze? A może nie ma to żadnego znaczenia? Dlaczego Anioły pokazują się we wszystkich kulturach i we wszystkich religiach świata? Czy nie jest to właśnie dowodem na ich istnienie?

Pani Burnham cytowała kolejne przypadki dowodzące istnienia Aniołów. A co najbardziej nieprawdopodobne – spotykali je także… ludzie niewierzący! Ba, zdeklarowani ateiści!

“Radzieccy kosmonauci w jednej z kosmicznych wypraw ujrzeli w przestrzeni pozaziemskiej grupę Aniołów o skrzydłach wielkości skrzydeł jumbo-jeta” – pani Burnham powoływała się na relację rosyjskiego uczonego, który w 1985 roku uciekł z ZSRR do USA. Jan zaśmiał się schrypniętym, histerycznym śmiechem, ale czytał dalej: “Może to były halucynacje, a może prawda? Był to sto pięćdziesiąty piąty dzień orbitowania stacji kosmicznej Sojuz 7 i załoga, znajdując się w stanie nieważkości, mogła doznać halucynacji. Kosmonauci jednakże zgodnie przekazali ten sam obraz, który mieli ujrzeć: oślepiła ich mocna, pomarańczowa poświata, a później dostrzegli siedem ogromnych postaci o kształtach zbliżonych do ludzkich, z gigantycznymi skrzydłami, których rozpiętość była tak wielka jak szerokość skrzydeł pasażerskiego odrzutowca. Wokół bardzo długo płonęło intensywne pomarańczowe światło”.

Również pani Burnham stawiała pytanie:

– Dlaczego właśnie dzieci najczęściej widują Anioły? Jeśli wierzyć, że każdy ma swego Anioła Stróża, to dar spotkania z nim mają tylko nieliczni: najczęściej są to właśnie dzieci…

Jan wstał od komputera i po raz pierwszy od dłuższego czasu połknął tabletkę przeciw bólowi głowy. Gdyby w tym momencie dowiedział się, że astronomowie i fizycy wspólnymi siłami właśnie odkryli w naszej Galaktyce planetę zamieszkaną przez człekopodobne istoty o wysokim poziomie rozwoju – jego stan byłby bardziej normalny. Jan święcie wierzył, że gdzieś w kosmosie istnieje rozumne życie i że jeśli pewnego dnia usłyszy o tym odkryciu, wcale się nie zdziwi. Za to w ogóle nie był przygotowany na informację, iż Anioły istnieją nie tylko w religiach, baśniach czy mitach, lecz naprawdę, i że krążą sobie gdzieś po świecie, może nawet są tuż obok.

Jan połykał kolejne tabletki przeciw bólowi głowy, a tymczasem jego chora córka, wraz z żoną, buszowały na strychu babcinego domu. Było to zadanie karkołomne. Jak w tym bałaganie znaleźć niewielkie białe pióro?!

– Nie przekopiemy się przez to nawet przez rok – westchnęła Anna. Widząc jednak, że babcia i Ewa z energią rzucają się na szuflady w starych meblach, sama ruszyła w drugi kąt, aby otwierać stare kosze i walizy.

– Ono gdzieś tu jest – powiedziała nagle Ewa dziwnym, stłumionym przez kurz głosem. – Czuję, że jest. Bo ono świeci.

– Świeci? – zdziwiła się babcia. – W takim razie znalezienie go powinno być proste.

– Nie rozumiesz, babciu. Ono świeci we mnie, w środku – odparła dziewczynka, a babcia bezradnie zamilkła.

– No to szukajmy – powiedziała, nie wypowiadając głośno swojej następnej myśli: “A jeśli nawet je znajdziemy, to co? Co z tego, że będziemy mieć jakieś białe pióro…? Jaki ono ma związek ze straszliwą chorobą naszej małej Ewy?”

Słaby płomyk wciąż był widoczny. Mrok jednak gęstniał i Ave zastanawiał się, czy rozproszenie będzie bolesne, czy nic się nie poczuje. Niczego na ten temat nie wiedział – tak jak ludzkie Istoty nic nie wiedzą o umieraniu, póki to nie nastąpi. Półanioł czuł się jak ptak, który fruwał swobodnie między Niebem a Ziemią, a wpadł nagle w kłusownicze sidła i został zamknięty w klatce. Nigdy nie mógł pojąć, czemu ludzkie Istoty zamykają ptaki w klatkach, zamiast cieszyć się ich widokiem wśród przestworzy. Ale ludzkie Istoty miały wiele dziwnych obyczajów. Na przykład brutalnie zrywały kwiaty, kwitnące na łąkach i w ogrodach, a potem więziły je w wysmukłych naczyniach, gdzie kwiaty chorowały i umierały. Więdnięcie kwiatu na łące było naturalnym kresem jego życia, śmierć w wazonie – przyśpieszoną starością. Żywy kwiat, schnąc powoli, sypał wkoło nasionami lub użyczał swego pyłku pszczołom. I odżywał w kolejnym wcieleniu. Okaleczony kwiat umierał bezużytecznie. Tak jak z kwiatami, ludzie potrafili obchodzić się też ze swymi współbraćmi.

Aniołom nie podobało się wiele ludzkich obyczajów, ale nie były od tego, by osądzać i karać człowieka; nie miały takiego prawa. Obowiązane były tylko chronić ludzką Istotę przed kalectwem lub śmiercią, gdy był jej pisany zdrowy i długi żywot, oraz strzec jej Kamieni Życia. Kamienie Życia to momenty, wydarzenia, fakty, które w danej chwili wydawały się niewiele znaczyć, lecz wywierały ogromny wpływ na przyszłe losy ludzi. Każdy człowiek miał wiele Kamieni Życia i tylko od niego, i od jego Anioła Stróża, zależało, czy je spożytkuje z korzyścią dla siebie, czy też zmarnuje. Kamień Życia wyznaczał los człowieka, decydował o jego powodzeniu lub klęsce, choć jemu samemu najczęściej wydawał się błahym wydarzeniem.

Ave już nigdy się nie dowiedział, jak trudne i mozolne jest strzeżenie ludzkich Istot. Jego mała podopieczna nie sprawiała mu żadnych kłopotów; nie zdążyła. To on ją zawiódł. Lecz Gabriel, Uriel czy Barbiel wiele razy opowiadali o bolesnych doznaniach Aniołów Stróżów dostarczanych im przez Istoty, które strzegli, o szczególnej ślepocie tych Istot na Kamienie Życia.

– Potykają się o przeszkodę, od której pokonania zależy ich los, niekiedy się wycofają, czasem ją ominą, nie czują, że właśnie wyminęli swoje przyszłe powodzenie lub szczęście – mówił smętnie Hamaliel.

– Próbujesz je odwieść od wybrania się w podróż, bo czeka je śmierć, a one są jakby głuche – dopowiedział Barbiel.

– Potrafią w ogóle nie słyszeć twojego głosu. Ty im powtarzasz nie zabijaj, a one zabijają – mówił Uriel, a słuchające go młode Anioły aż przygasiły z wrażenia swój Blask.

– “Strzeż je od złego” – przypomniał Gabriel pierwszą anielską zasadę. – To jednak oznacza, że macie chronić ludzkie Istoty nie tylko przed złem, które może je spotkać, lecz także przed tym, które one pragną popełnić. Ludzie wciąż popełniają uczynki straszne i głupie, mimo że od dnia narodzin przekazujemy im mnóstwo ostrzeżeń. Przemawiamy do nich na różne sposoby, a jednak większość z nich jest głucha i ślepa. I dlatego wciąż skazują na nieszczęścia siebie lub swoich bliskich, kradną, oszukują, zabijają. Omijają Kamień Życia, który ma im przynieść sukces, a znajdują ten, który wróży klęskę. Jednak pamiętajcie, że gdyby ludzie zawsze dawali nam posłuch, byliby prawie idealni, a może nawet nieśmiertelni. Światłość nie dała im jednak prawa ani do bycia doskonałymi, ani do życia na wieczność – przypomniał Gabriel, kończąc ostrzegawczo: – Więc wprawdzie nas zawodzą, ale nam nie wolno ich zawieść, gdyż po to jesteśmy, by ich strzec.

Przypominając sobie te słowa, Ave opuścił głowę: on zawiódł, udając się wraz z gromadą młodych Aniołów na szaleńczy podniebny lot. Postąpił lekkomyślnie i teraz mała ludzka Istota gaśnie, on zaś…

Pół anioł, pół człowiek nie dokończył myśli. Znieruchomiał z wrażenia i wpatrzył się w przestrzeń: w Mroku pojawiło się nagle nowe, dziwne Światełko. Nie był to słaby, gasnący płomyczek wątłej dziewczynki, lecz wyraźny Blask prawdziwego, nie odbitego Światła. Nawet Mrok, który je wyczuł, zafalował niespokojnie i choć się nie cofnął, nagle przestał gęstnieć.

“Coś się dzieje! Coś niepojętego! Nie powinno tu być żadnego, nawet najmniejszego Światełka!”, myślał pośpiesznie Ave. “Gdybym miał jakiekolwiek doświadczenie, wiedziałbym, czy to tylko zwidy przed ostatecznym rozproszeniem… Może gasnący Anioł ma prawo ujrzeć po raz ostatni Blask prawdziwego Światła? Czemuż nie mogę usłyszeć głosu Gabriela! On by mi to wyjaśnił!”

– A może masz omamy wzrokowe – podpowiedział zirytowany Vea, lecz w jego głosie też zabrzmiał niepokój. Czarny widocznie również dostrzegł ten rozmigotany słabiutki Blask gdzieś daleko, daleko, na skraju Mroku.

Ave nie odezwał się. “Pójdę do małej Istoty i zbadam, czy Blask nie ma źródła gdzieś w niej”, postanowił, mając nadzieję, że jego myśli są nieprzeniknione dla brata.

Półanioł, kulejąc, ruszył przed siebie. Ludzkie stopy z trudem go niosły, a każdy krok sprawiał ból. Wokół płonęły już wszystkie barwy jesieni, lecz on tkwił w szarym, niewidocznym dla ludzkiego oka, kokonie Mroku, który spowijał go nawet pośród najbujniejszych barw ziemskiej przyrody. Od tego Mroku nie można było uciec nawet w najbardziej słoneczny dzień. Ale coś go teraz rozświetla. Co łamie jego gęstą materię? Co rozbija tę ponurą, gęstą ciemność…?

– Oby twoja nadzieja nie obróciła się przeciw Niebu – zaszemrał Vea głosem liścia frunącego z wiatrem tuż obok niego.

Anna, babcia i Ewa, zmęczone i zakurzone, usiadły na starej kanapie, która zajmowała chyba pół strychu. Pióra, oczywiście, wciąż nie znalazły.

– Jak wciągnęłaś tu tę kanapę, mamo? – zdziwiła się Anna, dotykając zniszczonego złocistego pluszu.

– To już tak dawno temu… – odparła babcia, strzepując okrągłą, staroświecką poduszkę z falbankami, jakie zdobiły niegdyś łoża w starych, przedwojennych mieszkaniach.

– O rany, co robisz… – westchnęła Anna, a Ewa parsknęła śmiechem. Poruszona przez babcię poduszka wzbiła niebotyczną masę gęstego kurzu. Kurz unosił się teraz na całym strychu, osiadając na włosach, twarzy, wchodził do nosów, oczu, i wszystkie trzy kichały jak najęte. Babcia odłożyła poduszkę i wyjaśniła:

– Tę kanapę wniósł tu świętej pamięci dziadek, gdy był jeszcze zdrowy. Rozkładało się ją na części, nie pamiętasz? a pomogli sąsiedzi i krewni. Tę poduszkę dostałam razem z kanapą w posagu od mojej babci. Kiedyś była piękna, złota, przykuwała wzrok gości, ale dziś jest pełna kurzu i zjadają ją mole.

– Więc czemu jej nie wyrzucisz? – spytała Anna.

– Na pewno nie! – obruszyła się babcia. – To pamiątka! I dobrze, że sobie o niej przypomniałam! Zniosę ją na dół, wytrzepię, spróbuję odświeżyć i położę na tapczanie. Zobaczysz, że będzie jeszcze pięknie wyglądać. Dziadek ją bardzo lubił!

– Szkoda, że nie zdążyłam poznać dziadka – westchnęła Ewa.

– Był przystojnym, pogodnym, silnym mężczyzną. Mógłby grywać w westernach – uśmiechnęła się babcia.

– Był wysokim brunetem o niebieskich oczach, kochał babcię i mnie. Miałabyś z niego pociechę, gdyby nie umarł tak wcześnie – dorzuciła Anna z ciepłym błyskiem w oczach.

Anna z babcią z przyjemnością zanurzały się we wspomnieniach. Wyciągały z szuflad stare rupiecie i opowiadały historie z nimi związane. Narzekały na wszędobylskie mole, wydobywając z kosza przeżarte, niemodne płaszcze i marynarki. Na widok sterty słojów przypominały sobie czasy robienia przetworów w wekach.