39747.fb2 Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

A zresztą, czy można tego nie oglądać, skoro mama mówiła, że można je zobaczyć tylko raz w roku? Ciekawe, że babcia nigdy nie wspominała o corocznym przylocie mieszkańców Nieba, choć na pewno wiedziała o nich prawie wszystko.

“Dlaczego babcia nie pokazała mi ich wcześniej na niebie, tylko na obrazku?”, myślała z urazą, stale oddalając się od domu.

Las był coraz bliżej: ciemnozielona i nie wiedzieć czemu nagle groźna ściana na horyzoncie. Jeszcze wczoraj ten las wydawał się małej Ewie bezpieczny, a każda wyprawa do niego była czymś wspaniałym. Teraz narastał łopot anielskich skrzydeł, ich muzyka stawała się coraz bardziej złowieszcza.

Większość Aniołów już znikała za linią lasu. Białe wydawały się słabsze, lecz szybsze i z wyjątkiem kilku skutecznie umykały pogoni Czarnych. Lecz tych kilka, które wciąż zmagały się z atakiem Czarnych, miało jaskrawe plamy krwi na pajęczynowych szatach. Uciekały wolniej, szarpane i atakowane przez wrogów. Mała Ewa ujrzała, że Czarne wysuwają lśniące, podobne do orlich szpony i to one zadają rany słabnącym Białym Aniołom.

…nagle jedna z Białych postaci gwałtownie zniżyła lot, kierując się ku dziewczynce. Mała Ewa znieruchomiała, ogarnięta panicznym lękiem, że Anioł upadnie do jej stóp jak zestrzelona dzika kaczka lub spadnie wprost na nią. Jednak złocista istota spojrzała tylko w jej twarz szeroko rozwartymi oczami i małej dziewczynce wydało się, że słyszy łagodny, słabnący głos:

– UCIEKAJ…

…ale już w ślad za Białym, jak jastrząb za gołębiem, zapikował Czarny Anioł i schwycił go w swoje szpony. Starcie odbyło się tak blisko, że mogła dojrzeć ich oblicza: białe, zmęczone Białego i triumfujące, nienasycone oblicze jego prześladowcy. Czarny, trzymając Białego Anioła niedbale, choć mocno, jak rozszarpanego ptaka, spojrzał na Ewę przenikliwymi oczami i dziewczynka doznała uczucia bólu. Ten ból miał także kolor czerni.

– TO TY…! – zaśmiał się bezgłośnie, trochę zdziwiony, a mała Ewa po raz wtóry pomyślała, że jest tak piękny, iż jego uroda przyciąga i nie pozwala oderwać oczu. Potrząsnął Białym Aniołem, z którego skrzydeł oderwało się kilka śnieżnobiałych piór i pofrunął dalej, dzierżąc niedbale swą ofiarę.

– Puść go! – krzyknęła rozpaczliwym głosem. Czarny obejrzał się z szyderczym, ale pięknym uśmiechem i przyśpieszył lot.

Wkrótce Anioły zniknęły z zasięgu wzroku małej Ewy, widziała już tylko spokojną ścianę lasu, ale spoglądając w niebo nie zauważyła wielkiej, głębokiej, przykrytej gałęziami sosny pułapki na leśną zwierzynę, wykopanej przez miejscowych kłusowników. Potężny wilczy dół, najeżony w środku drewnianymi palami, w który miał wpaść jeleń lub dzik – za kilka minut znalazła się w nim przerażona Ewa. Przed jej oczami rozwarła się wówczas czeluść tak czarna i bolesna jak oczy Czarnego Anioła.

…ale nim to się stało, dziewczynka szła z głową zadartą do góry, daremnie wypatrując na niebie frunących Aniołów. Zniknęły. Wszystkie. Niebo było teraz błękitne, czyste i puste – i tylko wiatr, wzbudzony przez anielskie skrzydła, wciąż złowieszczo przyginał konary drzew. Mimo to szła wciąż dalej i dalej, zbliżając się krok za krokiem do kłusowniczej pułapki przysłoniętej gałęziami choiny.

Czarny Anioł trzymał Avego zakrzywionymi szponami i uśmiechał się, błyskając diamentowymi zębami. Drugą ręką wyrywał puszyste, złotobiałe pióra. To bolało. Bardzo. Z ran na plecach Avego sączyła się krew, a pióra wirowały nad lasem, opadając powoli ku ziemi.

Czarny dmuchnął – i powiał magiczny wiatr. Wzbił pióra wysoko i porwał ze sobą. Żadne z nich nie miało prawa znaleźć się na Ziemi, planecie Ludzi. To co anielskie, przynależało do Nieba. Także Ave, choć nie miał już sił, musiał pomóc swemu wrogowi i nie dopuścić, by pióro, nawet najmniejsze, trafiło w ręce człowieka. Prawa Niebios obowiązywały także przegranych. Ave dmuchnął więc resztką swej Mocy i pióra frunęły w górę, w wir magicznego wichru.

…lecz jedno z nich, nie zauważone przez żadną z szybujących istot, opadło niżej i teraz płynęło tuż nad lasem, to wzbijając się, to opadając, jak puch z mlecza. Nieuchronnie zmierzało ku Ziemi, choć jeszcze wciąż unosiło się ponad drzewami. Tego uciekającego pióra nie widział nawet jego właściciel, Ave, jeszcze przed chwilą posiadacz dumnej pary anielskich skrzydeł, a teraz kaleki pół anioł i pół człowiek, z ziejącą na plecach krwawą raną.

Czarny zaśmiał się i puścił to zmaltretowane ciało, by opadło gdzieś w lesie, bezwładne jak szmaciana lalka, skazane na Nicość. Nikt nigdy nie rozpozna Anioła w tej pokaleczonej istocie, więc nie miało znaczenia, gdzie Ave dotknie Ziemi.

Ave spadł na Ziemię w głębi lasu dokładnie w tej samej sekundzie, w której mała Ewa wpadła do głębokiego kłusowniczego dołu. I w tej samej sekundzie przed oczami obojga rozwarła się czarna bolesna czeluść. Czarny zaś poszybował wyżej, wysoko, bardzo wysoko, ku sobie tylko wiadomemu miejscu – tam, gdzie lądują Czarne Anioły.

Jeszcze jedna ludzka Istota, tracąc Anioła Stróża, została skazana na kaprysy losu. Czarny zaś śmiał się, ukazując diamentowe zęby i patrzył triumfująco prosto w Słońce. Nie spostrzegł, że jedno anielskie pióro opadło na Ziemię, tuż za lasem, w głębokim, wilczym dole, koło bezwładnej rączki nieprzytomnego dziecka.

– Gdzie Ewunia? – spytała babcia, wchodząc wieczorem do domu córki. Babcia nie miała za grosz zaufania do sposobu, w jaki nowocześni rodzice wychowywali swoje dzieci. Toteż nie wierzyła, że córka lub zięć w porę oderwą się od zajęć, by Ewie podać kolację, umyć ją i położyć do łóżka. Babcia mierzyła mijający czas zegarkiem, a jej córka i zięć pracą, której rytm bardzo często nie miał nic wspólnego z rytmem dnia i nocy.

“Dobrze, że mieszkam tak blisko”, pomyślała starsza pani, przypominając sobie noc, gdy przebudziła się koło drugiej, a w oknach stojącego na wzgórzu domu córki wciąż widać było światło. Wystraszona, że stało się coś złego, przebiegła przez drogę w nocnej koszuli i szlafroku. Anna tkwiła w pracowni, ugniatając brudnymi dłońmi glinę, a jej mąż siedział zgarbiony przed komputerem, wpatrując się w ogromne, odległe światy. Mała Ewa zaś bawiła się, siedząc na podłodze w salonie wśród rozrzuconych kosmetyków matki. Od tego czasu babcia zjawiała się w ich domu zawsze między szóstą a siódmą wieczorem, a wychodziła, gdy wnuczka zasypiała.

– Gdzie Ewunia? – powtórzyła teraz cierpliwie, patrząc, jak córka modeluje jakąś potworną, wielką głowę z ustami otwartymi do krzyku. Otrząsnęła się na widok wyrazu tych glinianych warg. “Obrzydliwe. Ale jakie prawdziwe. One naprawdę krzyczą”, pomyślała z mieszaniną uznania i niechęci. Lubiła sztukę jasną, pogodną, taką, która dawała nadzieję i zapas radości na następny dzień.

– Ewa bawi się w ogródku – odparła zdawkowo Anna, nie odrywając wzroku od modelowanej postaci.

– Nie widziałam jej. Jest już zmrok – powiedziała babcia. Córka milczała, najwyraźniej nie słysząc.

Zagryzając wargi, babcia poszła do gabinetu zięcia. Jan siedział z nosem utkwionym w komputerze.

“TO powinni leczyć”, pomyślała babcia. – Gdzie mała Ewa? – powtórzyła pytanie.

– W swoim pokoju – odparł odruchowo Jan i dalej manewrował myszką; ekran zamigotał i Jan przemieścił się z Nowego Jorku w USA do Melbourne w Australii.

– Nie ma jej w pokoju – powtórzyła cierpliwie babcia – a jest już siódma. O tej porze mała powinna być w domu. Ma dopiero pięć lat. Nie pomyślałeś, że pięcioletnie dziecko powinno być pod opieką? Gdzie ona jest?

– Właściwie to mogę ci pomóc szukać – powiedział ku jej zdumieniu zięć i wstał, przeciągając się gwałtownie. – Jedenaście godzin przed komputerem to za dużo dla kręgosłupa – dorzucił, wyjaśniając tym samym nienormalną chęć zainteresowania się córką w porze zazwyczaj rezerwowanej na pracę.

Gdy kręgosłup nie wytrzymywał już tortur przed monitorem, Jan zrywał się i robił kilka zwisów na zawieszonym pod sufitem drążku. Zmęczone kręgi prostowały się i po kilkunastu minutach znów był gotowy do powrotu w swój internetowy idealny świat. Ale tym razem przerwa będzie dłuższa. Małej Ewie należała się ojcowska uwaga, zwłaszcza że Jan obiecał Annie, iż to ona będzie mogła w dzisiejszy wieczór spokojnie popracować. Poszedł więc razem ze starszą panią do pokoju Ewy: ona przodem, a on, długi i garbiący się, tuż za nią.

Był to typowy dziecinny pokój z mnóstwem pluszowych przytulanek. Brak czasu rodzice wynagradzali dziewczynce częstymi prezentami: pokój wypełniały coraz to nowe zwierzaki, kolejne serie klocków lego, książki z kolorowymi obrazkami.

Od pozostałych pokoi ten odróżniało także to, że małej Ewie wolno było malować na jednej ze ścian – pokrywały ją więc historyczne już, niezrozumiałe bohomazy półtorarocznego bobasa, kolorowe plamy napaćkane przez dwuletniego brzdąca i wreszcie całkiem udane rysunki pięciolatki. Kot był kotem, a mama miała wszystkie części ciała na swoim miejscu, mimo że w odległych od rzeczywistości proporcjach. Ale małej Ewy tu nie było.

Jan odruchowo zaczął otwierać drzwi szafy, jakby szukał zagubionej części ubrania, a babcia spytała ze złością:

– Dlaczego miałaby się przed nami chować? Zbroiła coś?

– Ona nigdy nie broi – bronił córki zięć.

– To źle – odparowała babcia. – Dziecko w tym wieku powinno absorbować, być hałaśliwe i nieznośne, bałaganić, niszczyć zabawki, kaleczyć kolana, zawracać głowę pytaniami. Jeśli tego nie robi, jest nienormalnym dzieckiem.

– Ewa jest w pełni normalna! – obruszył się Jan. – Ma wskaźnik I.Q. prawie 160, to bardzo dużo. Tyle ma tylko jedna kobieta w Nowym Jorku, czarnoskóra prawniczka.

– Co to jest “aj ku”? – zdziwiła się babcia.

– Wskaźnik inteligencji mierzony specjalnymi testami. Gdy masz około 70-80 punktów, jesteś debilem, pomiędzy 100 a 120 mieści się przeciętna inteligencja, a powyżej 140 zaczyna się nadzwyczajna – tłumaczył Jan z entuzjazmem, a babcia po raz setny pomyślała, że jej zięć jest zapalonym naukowcem, wybitnym pedagogiem i okropnym, roztargnionym ojcem. Potrafi zapomnieć nawet o tym, że ma córkę, stwierdziła z żalem. Biedne dziecko zasługiwało na dobrych rodziców. Ci nie byli źli, tylko zbyt oddani własnym pasjom.

Za czasów babci nie było żadnego “aj ku”, a mimo to wszyscy wiedzieli, kto jest inteligentny, kto udaje, a kto jest głupi. “Dałabym ci aj ku…”, myślała babcia ze złością, choć w zasadzie lubiła zięcia. Lubiła ludzi inteligentnych.

Jan zaczął właśnie wchodzić pod łóżko, nawołując córeczkę jak psa, gdy wzrok babci padł na ścianę:

– Gdzie Anioł Stróż? – spytała.

– Tutaj? W tym pokoju?! Anioł?! – zdziwił się Jan, wypełzając z pajęczyną we włosach.

– Stróż. Anioł Stróż. Obrazek. Wisiał nad łóżeczkiem. Widzisz? Została po nim jaśniejsza plama. Jeszcze wczoraj był, na pewno go widziałam.

– Wiesz, nie zwróciłem uwagi – zmartwił się zięć.

– Rozmawiasz, mamo, o Aniele Stróżu? I to z kim? Z Janem?! On wierzy tylko w atomy, neutrony, protony, neutrina, kwarki, czarne dziury i inne takie, niemożliwe do zobaczenia stwory. To zresztą łączy je z Aniołami, których też nie można ujrzeć – stwierdziła Anna, wchodząc nagle do pokoiku Ewy.

– Anioł Stróż zniknął ze ściany – powiedziała surowo babcia. Podejrzewała córkę o usunięcie obrazka, gdyż pamiętała, że go nie lubiła.

– Pytasz o ten kicz? O ten okropny oleodruk sprzed pierwszej wojny, którym obdarowałaś Ewę na jej ostatnie urodziny? Skąd go w ogóle wzięłaś? – dociekała Anna bez złości i ze szczerym zainteresowaniem. Oleodruk był jakąś formą sztuki, zapewne jarmarcznej i prymitywnej, ale jednak sztuki.

– Wyrzuciłaś go, tak? – zapytała spokojnie babcia.

– Nawet nie tknęłam! Powiesiłaś, to wisiał. Może to Ewa… – zaczęła Anna, lecz w tym momencie jej wzrok padł w kąt pokoju. Pomiędzy łóżkiem Ewy a nocnym stolikiem leżał na podłodze obrazek, podarty i zniszczony, jakby ktoś przejechał po jego błyszczącej powierzchni ostrymi pazurami.

– Wiatr zrzucił? – spytała niepewnie Anna, patrząc na uchylone okno. Jej uwagę przykuł na chwilę ciemny kształt za szybą: na gołym, pozbawionym liści konarze wiśniowego drzewa, którego ukwiecone różowo gałęzie zaglądały co roku wiosną do pokoju jej córki, siedział potężny, Czarny Ptak. “Kruk”, pomyślała Anna i zaraz się zreflektowała: “Za duży na kruka”. Ptak siedział bokiem i patrzył wypukłym koralikiem jednego oka, gdyż drugie, z przeciwnej strony głowy, zapewne zerkało teraz na łąkę. Jego pióra mieniły się tęczowo, jakby w głębokiej czerni żyły własnym życiem tajemnicze barwy. Anna zapatrzyła się w ich migotanie, lecz ptak nagle zerwał się z gałęzi i odfrunął.

– Nie podarłabym tego obrazka, mamo, naprawdę. Obojętne, co o nim sądzę, bezmyślne niszczenie nie należy do moich obyczajów – powtórzyła Anna, podnosząc z podłogi oleodruk. Głębokie zadrapania zburzyły równą, połyskliwą powierzchnię obrazka i wydawało się, że wąska kładka, na którą zaraz wstąpi para dzieci, jest złamana i zwisa nad przepaścią. Anioł Stróż wyglądał jak okaleczony. Anna machinalnie próbowała wyprostować papier, lecz rozdarcia tylko się pogłębiły.