39747.fb2 Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Nagle szeroko otworzył oczy: tajemniczy, niepojęty Blask znów sączył się nie wiadomo skąd! Wpatrzył się weń zdumiony. Nie pojmował, w czym mógłby mieć swoje źródło. A jednak, żarząc się, wstrzymywał gęstnienie Mroku. Drewniane koraliki dziewczynki też stały się cieplejsze. “Ona nawet nie wie, że istnieję i jestem tak blisko”.

– Ludzie nie wiedzą, że każdy z nich ma Anioła Stróża – tłumaczył kiedyś Gabriel. – Niektórzy sądzą, że mają go tylko wyznawcy właściwej religii. Inni myślą, że Anioł Stróż to nagroda za dobre sprawowanie. Jeszcze inni, nie wierzący w nic, uważają, że sami najlepiej wiedzą, jak powinni postępować.

Ave jeszcze wtedy nie znał ludzi; był u Początku swej drogi, lecz ledwo rozpoczął misję, znalazł się u jej kresu. Jedyne, co temu przeczyło, to ów Blask, którego nie powinno tu być, a przecież jaśniał coraz wyraźniej. Ave był zdumiony – Blask, refleks odległej, nieskończonej Światłości, mógł należeć tylko do świata anielskiego. Ale czyj jest ten Blask, który rozbija Mrok?

“Rozmowa Anioła z człowiekiem daje się słyszeć tak głośno, jak rozmowa człowieka z człowiekiem, nie jest jednak słyszalna dla innych, co stoją obok, lecz tylko dla tego jednego, z którym jest prowadzona…”

Jan porządkował wybrane fragmenty ze Swedenborga i zastanawiał się, które z nich mogą im pomóc i w czym.

Nagle uderzyło go, że Swedenborg nosił to samo imię co jego ulubiony filozof: Immanuel – i Emanuel…

“Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”.

W dodatku Immanuel Kant znał Swedenborga. Czy gdyby go nigdy nie spotkał, jedna z jego najsławniejszych maksym brzmiałaby tak samo? Jan się zamyślił. Czy przypadkiem jej brzmienie i sens mają związek z wizjonerem, który wyjaśniał, czym jest Niebo? Może filozof uznałby, że wystarczy drugi człon tej myśli: “Prawo moralne we mnie”? Lecz z czego prawo moralne by wtedy wynikało? Z instynktu człowieka? Czy to nie za mało, jeśli weźmie się pod uwagę, jak różni są ludzie? Jak dobry i zarazem zły bywa człowiek? Jak potrafi manipulować prawem i moralnością, naginać je do własnych potrzeb?

A gdyby tak odwrócić tę myśl, złożoną, z dwóch równoważnych sentencji? “Prawo moralne we mnie, Niebo gwiaździste nade mną”. Brzmiałaby wtedy inaczej, ale też miałaby całkiem inny sens! Stanowiłaby raczej pogróżkę niż naturalne następstwo: Kosmos – Niebo – Natura – Człowiek – jego moralność i prawa. To przecież z gwiaździstego Nieba spłynął nieśmiertelny przekaz, nie należący do żadnej religii, do żadnego z Bogów, lecz do wszystkich ludzi wszechczasów, obowiązujący bez względu na Bogów i religie:

Nie zabijaj! Nie kradnij! Nie cudzołóż! Nie kłam! Nie zdradzaj! Nie zazdrość! Nie oszukuj! Kochaj bliźniego!

Wielkie i mniejsze religie świata, istniejące do dziś lub dawno zapomniane, jedynie oswoiły i przetworzyły to płynące z gwiaździstego Nieba przesłanie, układając je w ciąg zakazów bądź nakazów, tworzących moralne prawo – i w ślad za nim prawo stanowione, dla słabych ludzkich Istot.

– Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie… – wyszeptał przejęty Jan. – Klepałem tę myśl, przekonany, że ją pojmuję, a nie pojmowałem. Dopiero zaginiony Anioł Stróż mojej córki pomógł mi ją zrozumieć.

W ten dżdżysty jesienny dzień gabinet był mroczny i tylko od monitora płynęło zimne niebieskie światło. Blask komputerowego ekranu po raz pierwszy wydał się Janowi nienaturalny i niepokojący, tak różny od blasku światła w przyrodzie: słońca, gwiazd, księżyca, ognia. Otrząsnął się i pomyślał, że trzeba rozpalić w kominku. Trzeba ujrzeć ciepłe, żywe płomienie, które w tajemniczy sposób potrafią przegnać stan przygnębienia, ogrzać duszę i serce.

– “Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” – zamruczał znowu, układając drewno na palenisku. Fascynowało go, że po raz pierwszy dociera do niego prawdziwy, głęboki sens słynnego zdania Immanuela Kanta. Skoro zaś Swedenborg przyjaźnił się z Kantem, to owo Niebo gwiaździste…

Drzwi wejściowe trzasnęły i do pokoju wbiegła Ewa.

– Tato! Tatusiu! Teraz już tylko musimy znaleźć Anioła! Patrz! – zawołała i wyciągnęła przed siebie ręce. Jan ujrzał, że jego córeczka trzyma w nich długie, smukłe, złocistobiałe pióro. Ewa otworzyła powoli dłonie i pióro, uwolnione, zaczęło płynąć po pokoju, unoszone własną magiczną siłą, to łagodnie wznosząc się ku sufitowi, to znowu opadając.

– Czy TO jest… – zaczął Jan szeptem i umilkł. Oczywiście, że TO było anielskie pióro. I zarazem TO był znak, tak bardzo wyczekiwany przez Jana. Wystarczyło spojrzeć: perłowa, długa i giętka stosina wyglądała jak rzeźbiona w kości słoniowej. Srebrzystozłote piórka i puch okrywały ją inaczej niż w zwykłym piórze, nie dwuwymiarowo, ale wokół. Płynąc w powietrzu, pióro cały czas drżało, a w mrocznym pokoju zrobiło się nagle tak przytulnie, jakby żarzył się już ogień na kominku.

Do pokoju weszły babcia z Anną, starannie zamykając za sobą drzwi. Stanęły w nabożnym skupieniu, obserwując wędrujące w powietrzu puszyste pióro. Janowi wydało się, że pióro pozostawia cienki świetlisty ślad, doskonale widoczny przez ułamki sekund.

“Anielskie pismo…”, pomyślał. “Nie trzeba pytać o zdanie żadnego ornitologa. Cóż ornitolog wie o Aniołach! Mniej niż ja! Chciałem otrzymać znak. I mam go. Tak, teraz rzeczywiście wystarczy już tylko odnaleźć Anioła”.

Teraz, gdy w swym domu odczuł obecność niespodziewanego złotobiałego gościa, odszukanie Anioła wydało mu się czymś prostym i oczywistym. Może właściciel pióra sam po nie przyjdzie? Ono tymczasem wciąż frunęło wokół pokoju, a Jan z Anną, babcia i Ewą stali milczący i porażeni jego pięknem.

– Jak wygląda cały Anioł, skoro jedno pióro jest tak cudowne? – szepnęła nagle dziewczynka, a im wydało się, że widzą przed sobą potężną, świetlistą postać ze skrzydłami, utkanymi z setek takich zdumiewających piór.

Po tak oszałamiającym przeżyciu aż głupio było zwyczajnie zasiąść przy stole i popijać herbatą kanapki, które zrobiła babcia. Ale człowiek jest tylko człowiekiem, a Ewa była tego dnia zupełnie wyczerpana.

– Ewa musi natychmiast iść do łóżka – powiedziała z troską starsza pani, patrząc na bladą twarz wnuczki.

– Pióro schowam pod poduszkę – szepnęła dziewczynka, wyciągając rękę. Roztańczony przybysz, jakby dając posłuch jej niemej prośbie, natychmiast spłynął spod sufitu do dłoni. Ewa wyszła z piórem z pokoju, który nagle zrobił się mroczny i zimny. Babcia zapaliła lampę nad stołem. Ale żadna z lamp, nawet prawdziwa, witrażowa, od Tiffany’ego, nie była w stanie zastąpić Blasku, który rozsiewało pióro.

– Tylko zamknij dobrze okna! – krzyknęła Anna za córką.

– Nie bój się. Ona go nie zgubi – powiedziała z przekonaniem babcia.

– Tamten wiatr… – otrząsnęła się Anna. – Robił wrażenie, jakby był magicznie kierowany.

– Bo tak było – szepnęła babcia.

Opowiedziały Janowi, jak odnalazły bezcenny skarb, którego szukały.

– Może… może ono w ogóle nie powinno znaleźć się na ziemi, pomiędzy ludźmi, więc COŚ chciało je zabrać? I stąd ten wiatr? – zamyślił się Jan. – Nie sądzę, by Anioły często gubiły pióra, bo wtedy na pewno byśmy o tym słyszeli.

– Myślę, że Jan ma rację. Im chyba nie wolno gubić piór. Bo te pióra są zbyt niebiańskie. Roztaczają dziwny blask. Lśnią. Dają ciepło i poczucie bezpieczeństwa – skomentowała babcia.

– Ludzie zaczęliby ich rozpaczliwie pragnąć, biliby się o nie, zabijali, wykradali sobie nawzajem. Anielskie pióra osiągałyby najwyższe ceny na światowych giełdach, stałyby się dostępne tylko dla bogatych. Człowiek, pragnąc posiadać na własność pióra Anioła, zacząłby go ścigać… – snuła swą wizję Anna.

– Lecz skoro Aniołom nie wolno gubić piór, a my mamy tu jedno z nich, to by znaczyło, że babcia i Ewa mają rację. Aniołowi coś się musiało stać. Coś złego. Być może powinniśmy mu pomóc, aby on z kolei pomógł Ewie – szepnął niepewnie Jan.

– Tylko gdzie go szukać? – spytała bezradnie Anna.

– Gdyby Jan nie dowiedział się z Internetu, że wiara w istnienie Aniołów pojawiła się wiele tysięcy lat temu, to powiedziałabym, że trzeba iść po radę do księdza. Teraz widzę, że równie dobrze można iść do popa, rabina, pastora czy buddyjskiego mnicha… – westchnęła babcia.

– No cóż… Przygotowałem po dwie kopie dokumentów ściągniętych z Internetu. Mam też kserokopie najważniejszych cytatów ze Swedenborga. Poczytajcie sobie to wszystko, najlepiej jeszcze dziś w nocy, szukając jakichś wskazówek. Może komuś przyjdzie coś sensownego do głowy.

Babcia z Anną wzięły z rąk Jana grube pliki kartek. Wszyscy rozeszli się w milczeniu. Gdy Anna gasiła ostatnie światła w domu, wydawało się jej, że spod drzwi pokoiku Ewy sączy się ciepły, dobry Blask.

“Może ten Blask doda jej sił”, pomyślała z nadzieją.

Tej nocy trzy osoby czuwały prawie do brzasku, zanim zapadły w krótki sen. Tylko Ewa spała niezwykle mocno, a Blask bijący od ukrytego pod poduszką anielskiego pióra otaczał jej głowę jak aureolą. Zaciśnięte powieki drgały, usta jakby mówiły, nogi jakby gdzieś biegły – i psycholog orzekłby, że dziewczynka znajduje się w fazie snu zwanej REM i śni jakąś niezwykle barwną, niemal rzeczywistą historię…

Ewa biegła przez zieloną łąkę za domem. Biegnąc, widziała, że jest o wiele mniejsza, niż była naprawdę; była teraz malutka jak Alicja w Krainie Czarów po zjedzeniu magicznego ciasteczka.

“Jestem liliputem? karzełkiem?! hobbitem? Dlaczego tak strasznie zmalałam? Nie, nie zmalałam! Ja tylko mam pięć lat, tak jak WTEDY!”, skojarzyła sobie nagle, “I przecież to nie ja! Dlatego ją widzę! To biegnie ONA, mała Ewa sprzed ośmiu lat!”

Dziś przemknęłaby przez tę łąkę w kilkanaście minut, ale tamta, mała Ewa pokonywała ją z wielkim trudem. A jednak musiała biegnąć jak najszybciej na swych śmiesznych, krótkich nóżkach pulchnej pięciolatki, gdyż inaczej nie dogoniłaby Aniołów, które szybowały po Niebie, niemal nad jej głową, kierując się w stronę ciemnej, groźnej ściany lasu.

“Jeśli ta malutka Ewa także tym razem ich nie dogoni, to ja nigdy nie dowiem się, dokąd Anioły pofrunęły”, pomyślała z rozpaczą uświadamiając sobie, że przecież sny polegają właśnie na tym: usilnie, całym wysiłkiem ucieka się przed czymś, na przykład przed Bardzo Złym Człowiekiem, a tymczasem nogi stają się ciężkie, niemal wrastają w ziemię i śpiącego ogarnia paniczny strach. Już wie, że choć to kwestia życia i śmierci, przenigdy nie ucieknie.

…i nagle Ewa pojęła, że dzięki pióru, skrytemu pod poduszką, nie przeżywa zwykłego snu, jakich wiele, ale śni, że śni. I że ten sen we śnie mógłby jej pomóc; mógłby wyjaśnić zagadkę, co stało się z jej Aniołem Stróżem.

“Anioły zniknęły wówczas za ścianą lasu, a ja wpadłam do wilczego dołu. Ale teraz, w tym śnie, mogłabym ujrzeć, co działo się później! Anielskie pióro mogłoby mi to pokazać, gdyby zechciało…”

I śniąca dziewczynka zaczęła błagać:

– Pozwól mi pobiec jeszcze kawałeczek, malutki kawałeczek, tylko do pierwszych drzew! Wtedy zobaczę, co się stało z walczącymi Aniołami! Proszę cię, przecież możesz, wiem, że możesz…! Jeśli znów wpadnę do tamtego dołu, nie zobaczę nic, tylko ciemność. Biegnij! Biegnij! Omiń go! – śniąca Ewa zaklina swoje drugie ja, tę pięcioletnią dziewczynkę z przeszłości biegnącą rozpaczliwie wolno w stronę lasu i w nieunikniony sposób zmierzająca, wprost do zdradliwej kłusowniczej jamy.

Większość Aniołów zniknęła już z pola widzenia malutkiej Ewy. Kilka ostatnich, które wciąż znajdowały się na skraju łąki i lasu, miało jaskrawe plamy krwi na powiewnych, pajęczynowych szatach, uciekały wolniej, szarpane i atakowane przez wrogów. Obie Ewy ujrzały ze zgrozą, że dłonie Czarnych przypominają lśniące, orle szpony. To nimi zadawały bolesne, głębokie rany słabnącym Białym Aniołom.

…nagle jedna z Białych skrzydlatych postaci gwałtownie zniżyła swój lot, kierując się ku małej dziewczynce biegnącej po łące. Trzynastoletnia Ewa pomyślała z lękiem, że Anioł upadnie jak zestrzelona dzika kaczka. Złocista Istota spojrzała w twarz biegnącego dziecka szeroko rozwartymi błękitnymi oczami i znów próbowała wzbić się w górę.

…ale oto w ślad za Białym pikował już Anioł Czarny, jak jastrząb za gołębiem, i po chwili schwycił go w swoje szpony. Obydwa były teraz tak blisko, że można było dojrzeć ich oblicza: blade, zmęczone oblicze Białego oraz triumfujące, nienasycone oblicze jego prześladowcy. Czarny, trzymając swą zdobycz niby od niechcenia, choć mocno, spojrzał na śniącą Ewę przenikliwymi koralikami, i dziewczynka doznała uczucia bólu. Ten ból miał także kolor czerni.