39747.fb2
– Puść go! – krzyknęła Ewa rozpaczliwym głosem. Czarny obejrzał się z szyderczym uśmiechem i przyśpieszył lot.
Wkrótce Anioły zniknęły z zasięgu wzroku. Przed malutką Ewą była ściana lasu. Spoglądając wciąż w Niebo, nie zauważyła, że tylko kilka kroków dzieli ją od głębokiej, przykrytej gałęziami sosny jamy na leśną zwierzynę. Wilczy dół, najeżony w środku drewnianymi palami, przygotowany przez kłusowników na jelenia lub dzika, okazał się pułapką dla pięciolatki.
– …niech ona wpadnie, skoro tak musi być, ale mógłbyś pozwolić, żebym ja zobaczyła, co stało się z Białym Aniołem! To przecież także twój Anioł! – szeptała śniąca Ewa do biało-złotego, puszystego skarbu.
Spoczywające pod jej poduszką pióro nagle rozpaliło się mocnym Blaskiem. Wydawało się, że od niego zapali się zwykły gęsi puch, uśpiony tuż obok w czerwonym wsypie. I dokładnie wtedy, gdy mała dziewczynka wpadała do kłusowniczego dołu, trzynastoletnia Ewa poczuła, że wzbija się w swoim śnie w górę, jak ptak, ponad korony drzew. W pierwszej chwili nie pojęła, co się z nią dzieje, tak bardzo uczucie to było niezwykłe i nieznane.
“Frunę…! JA PRZECIEŻ FRUNĘ!”, pomyślała z niedowierzaniem i radością.
Frunęła. Przez chwilę zapomniała, co oznacza ten niesamowity lot i czemu ma służyć. Była upojona uczuciem odrywania się od ziemi i wzbijania w powietrze. Nigdy nie wyobrażała sobie, że lot, nawet krótki, nawet nisko nad ziemią, może być czymś tak cudownym. Poddała się łagodnej pieszczocie ciepłego powietrza. To wzbijała się, to opadała, a później wiatr niósł ją, posłuszny jej myślom. Odwróciła głowę od bezkresnej przestrzeni i spojrzała na Ziemię z perspektywy ptaka: rozłożyste, zielone korony drzew, słoneczne polany, barwna kratownica pól.
– W górę! W górę! – wołała w niepojętym zachwycie, który ogarnął jej wszystkie zmysły. Poddała się temu uczuciu, zniewolona jego doskonałym pięknem.
– LECĘ! FRUNĘ! TO JA! WIDZICIE?! – krzyczała do nieba i chmur w upajającym pędzie.
Nagle przypomniała sobie, dlaczego frunie. Znieruchomiała w powietrzu jak trzepoczący skrzydłami jerzyk, uniosła głowę, aż jej włosy zawirowały. Wzrok, ptasi i bystry, pomknął wzdłuż linii lasu. Tak, ONE tam były… Gromada Białych Aniołów uciekająca rozpaczliwie przed Czarnymi. Były tam. Słabsze, lecz szybsze od Czarnych. Ale jednemu nie udało się uciec…
Czarny Anioł trzymał go teraz w zakrzywionych szponach i szczerzył w uśmiechu diamentowe zęby. Drugą szponiastą dłonią wyrywał złotobiałe pióra z ogromnych, puszystych skrzydeł. Z ran Anioła sączyła się krew, a pióra frunęły nad lasem, opadając powoli, powolutku ku Ziemi.
Trzynastoletnia śniąca Ewa szybowała teraz wysoko ponad lasem, spoglądając z góry na ów przerażający widok. Chciała pomknąć na pomoc Białemu, ale wiedziała, że jej nie wolno. Jej przecież tu nie było.
Czarny Anioł dmuchnął i na jego rozkaz powiał magiczny wiatr. Wzbił w górę wszystkie pióra i porwał ze sobą. Śniąca Ewa wiedziała, że żadne z nich nie miało prawa upaść na Ziemię. To, co niebiańskie, przynależało do Nieba. Nawet Biały Anioł – jej Anioł, choć nie miał już sił, musiał współpracować ze swym wrogiem i nie dopuścić, by choćby jedno pióro trafiło w ręce człowieka. Resztką swej Mocy tchnął i pióra poszybowały naprzeciw wichrowi.
Ewa była pewna, że Czarny, zajęty swoją ofiarą, jej nie widzi.
“Mam jedną, jedyną szansę. Prawa anielskie rządzą Aniołami, ale ja jestem tylko człowiekiem, więc im nie podlegam”, myślała gorączkowo, szybując ponad lasem.
Wyciągnęła dłoń, czując, jak owiewa ją pęd magicznego wichru, i schwyciła jedno z piór. Tuląc je do siebie, pofrunęła z powrotem na skraj lasu i dopiero teraz, gdy już znalazła się daleko od walczących Aniołów, wypuściła pióro z ręki. Widziała z góry, że płynie wolno ponad lasem, to wzbijając się, to opadając, jak puch z mlecza. Zmierzało ku Ziemi, choć jeszcze wciąż unosiło się ponad drzewami. Nie dostrzegł go na szczęście złowieszczy i triumfujący Czarny; ba, nie zauważył go nawet jego właściciel (“mój Anioł” – pomyślała z nieodpartą pewnością), kaleki pół-człowiek, z ziejącą na plecach krwawą raną…
Ewa, zniżając lot, pilnowała, by anielskie pióro, kołując i płynąc, opadło tam, gdzie powinno opaść: do kłusowniczego dołu, w którym leżała nieprzytomna pięcioletnia dziewczynka. Pióro dotknęło Ziemi i znieruchomiało obok rączki dziecka. Trzynastoletnia Ewa odetchnęła z ulgą i zwróciła głowę w tę stronę, gdzie Czarny, śmiejąc się bezgłośnie, wciąż trzymał w szponach okaleczonego Białego Anioła. Dziewczynka patrzyła i patrzyła, a choć oczy miała pełne łez, chciała zapamiętać, gdzie Czarny upuści to zmaltretowane ciało. Nikt nigdy nie dojrzy Anioła w tym nieszczęsnym, prawie ludzkim ciele, więc nie miało znaczenia, gdzie dotknie on Ziemi… Nikt nigdy – poza nią, śniącą Ewą.
Malutka Ewa zniknęła ze snu wraz z utratą przytomności w wilczym dole. A starsza o osiem lat wiedziała, że pora wracać na Ziemię, do zwykłego, normalnego snu. Miała świadomość, że zdobędzie się na to z najwyższym trudem. Anielskie pióro pokazało jej, jak cudowny, z niczym nieporównywalny jest podniebny lot. Powrót na Ziemię był czymś żałosnym, lecz koniecznym.
Przytulona do poduszki dziewczynka przestała śnić. Jej powieki już nie trzepotały. Zamruczała, i przewróciła się na drugi bok.
Łagodny Blask anielskiego pióra powoli rozpraszał się i krył w brzasku wschodzącego dnia.
Przez zasłony okien w domu babci przebijało światło dnia. Starsza pani, znużona czytaniem, zasnęła w fotelu. Aż do świtu wertowała tam i z powrotem zapisane strony o Aniołach.
Długo nie mogła zasnąć. Na nieostrej krawędzi pomiędzy jawą a snem roiły jej się różne, sprzeczne myśli. Nie mogła zrozumieć, czemu nikt nigdy jej nie powiedział, że Anioły przynależą do wszystkich bez mała religii świata. Dotąd utożsamiała je z katolicyzmem, czy niekiedy szerzej: z chrześcijaństwem. Przez chwilę miała uczucie, że coś jej zabrano. Potem pojęła, że równocześnie coś otrzymała: bezcenny, niespodziewany dar. Oto bowiem wizja łagodnego Anioła przeprowadzającego dzieci przez kładkę, tamta wizja z kolorowego oleodruku, który zawiesiła nad łóżeczkiem małej Ewy, odpłynęła daleko, ustępując miejsca wszechmocnej Istocie przemieszczającej się swobodnie przez bezkres Czasu i Przestrzeni, ponad prawami Bogów o różnorakich imionach, ponad religiami. Tak, te nowe Anioły były o wiele potężniejsze…
“Kto wie, może znając ich wszystkie możliwości, nawet byśmy się ich bali? I dlatego, nie chcąc nas przerażać, pokazują się wyłącznie w ludzkiej postaci z potężnymi skrzydłami? Boga także najchętniej wyobrażamy sobie jako łagodnego, brodatego starca, gdyż Jego inne wyobrażenie nie mieści nam się w głowach? Dlatego tak potrzebny był Chrystus, który uczłowieczał to, co było nieludzkie i niewyobrażalne”, rozmyślała babcia.
Słońce wzniosło się już spoza linii horyzontu i granat nieba zaczął blednąc. Spojrzenie starszej pani znów powędrowało na stronice zadrukowane cytatami ze Swedenborga.
– Że też nigdy nie zerknęłam do tych ksiąg, choć przeleżały tyle lat w moim domu – westchnęła, przypominając sobie zmarłego męża. – To na pewno on naprowadził nas na ten trop.
No tak, ale co z tego, że ona sama już chyba dziesiąty raz analizuje wybrane przez Jana informacje? Co z tego, że zna je niemal na pamięć? Żadna z nich nie wydaje się być przydatna do poszukiwań Anioła. Zna teraz Anioły o wiele lepiej niż kiedykolwiek, co jednak nie oznacza, że jest bliżej Anioła Stróża małej Ewy.
Pierwszy promień słońca przebił się wreszcie przez wąską szparę w zasłonach i rzucił podłużną smugę światła na leżące kartki. Wzrok starszej pani powędrował w ślad za tym blaskiem – i wtedy jej uwagę przykuło jedno, jedyne, wyrwane z kontekstu zdanie Swedenborga, obwiedzione słonecznym promieniem: “Rozmowa Anioła z człowiekiem daje się słyszeć tak głośno jak rozmowa człowieka z człowiekiem, nie jest jednak słyszalna dla innych, co stoją obok, lecz tylko dla tego jednego, z którym jest prowadzona…”
Promień słońca przesunął się teraz z kartki na twarz starszej pani, która zamknęła oczy, porażona światłem i równie nagłym przebłyskiem pamięci:
– “Rozmowa Anioła z człowiekiem nie jest słyszalna dla innych… nie jest słyszalna dla innych…” – powtarzała gorączkowo, a w jej pamięci to pojawiał się, to znikał jakiś zamglony, niewyraźny obraz. – “Rozmowa Anioła z człowiekiem nie jest słyszalna dla innych…” – powtarzała z uporem, oczekując, że słaba pamięć podpowie jej, o co chodzi. Co każe jej powtarzać akurat tę myśl Swedenborga? “Co takiego widziałam, czego byłam świadkiem, co rozbłysło w mojej słabej pamięci w zderzeniu z tym cytatem?”, wytężała myśl babcia Ewy.
Myślała i myślała, przywołując z pamięci różne obrazy i sytuacje i wkrótce tak się zmęczyła, że usnęła w fotelu.
Jan tej nocy nie czytał tekstów skopiowanych z Internetu ani wybranych cytatów ze Swedenborga. Znał je już niemal na pamięć. Rozmyślał teraz nad pytaniami, które pragnąłby zadać Aniołowi, gdyby udało mu się go spotkać.
“…co to znaczy «gdyby się udało!»„ – obruszył się nagle. “Musi się udać! Zdobyłem solidne teoretyczne podstawy do jego poszukiwań! Od tego spotkania zależy życie mojej córki!”
Jan doskonale wiedział, że pytania, które MU zada, nie są oryginalne; wszak zaprzątały one umysły największych filozofów i teologów świata, a mimo to nigdy nie uzyskano na nie odpowiedzi. Jan zatem nie będzie GO pytał o rzeczy błahe, na przykład te, które fascynowały średniowiecznych myślicieli: ile Aniołów mieści się na czubku szpilki? Czy płeć anielska jest męska, żeńska czy nijaka? To Jana nie obchodziło. Chciał natomiast wiedzieć, czy Anioł ma rozum i wiedzę? Przypuszczał, że tak, ale nie w naszym, ziemskim znaczeniu tego słowa; pragnął jednak mieć pewność, chciał też znać źródło anielskiego rozumu i wiedzy. Po drugie, jaka jest prawdziwa anielska postać? Przecież nie jest nią półczłowiecza istota z ogromnymi skrzydłami, w długiej szacie, z włosami w lokach jak od fryzjera! I nie tylko dlatego, że istnienie takiej postaci przeczy formułom matematyczno-fizycznym. Jan przez ostatnich kilka dni pogodził się z myślą, że coś może istnieć całkowicie wbrew nauce. Ba, że istnienie czegoś wbrew nauce to jest właśnie owa metafizyka, o której tyle rozprawiają artyści i teologowie.
Jan jednak nie wątpił, że skrzydlata postać nie jest prawdziwą formą anielskiego bytu, gdyż byłaby zarazem i męcząca, i niebezpieczna. Może zatem skrzydlate Anioły są tylko urojeniem ludzi? Projekcją anielskiego umysłu?
Chciał wiedzieć, czy prawdziwą postacią Anioła jest, na przykład, Światło, czy też istnieje on jeszcze inaczej?
I czy to możliwe, że niekiedy Anioły przebywają wśród nas, w ludzkim ciele, choć nic o tym nie wiemy? I wreszcie: gdzie Anioły mieszkają? Czy ich domem jest Niebo, czy też słynna, biblijna Drabina? A skoro tak, to czy Niebo jest tam, gdzie sądzimy, że jest, czyli ponad naszymi głowami? Jeśli Anioły przebywają na Drabinie, to czym jest ta “drabina”? I co jest szczeblami niebiańskiej Drabiny?!
Jan chciał też wiedzieć, czy Anioły przebywają w gromadach, czy są samotnikami? Jeśli w gromadach, to czy porozumiewają się ze sobą? Jak? I o czym rozmawiają? O przeżyciach wynikłych ze szczególnych więzów, jakie łączą je z ludźmi? O swojej walce ze Ziem? Jak z nim walczą i jakie postacie przybiera Zło?
I wreszcie: czy Anioły opiekują się ludźmi z równą troską i miłością, bez względu na to, czy podopieczny jest człowiekiem wierzącym czy nie? Czy godzą się na to, że przywłaszczają je sobie kapłani różnych religii, różne cywilizacje? Czy pozwoliłyby się zaniknąć w jednym Kościele?
– Ileż pytań bym zadał, gdybym GO spotkał… – rozkoszował się Jan.
Świtało. Położył się na kanapie obok komputera i, zasypiając, rozmyślał nadal o naukowych aspektach nieprawdopodobnej Istoty. We śnie koiła go muzyka anielskich skrzydeł; była cudowna, podobna do cichego brzmienia organów w jakimś ogromnym kościele o niebywałej akustyce – przypominała trochę Bacha, trochę Mahlera, co też było całkiem nieprawdopodobne, bo gdzie Manier, a gdzie Bach… A przede wszystkim, gdzie Anioł?
Anna w ogóle nie spała tej nocy. Bała się, że przyfrunie Czarny Ptak i jakimś cudem uda mu się wykraść Ewie anielskie pióro. Przeczytała po wielekroć wszystko, co Jan wydrukował o Aniołach, lecz niewiele to dało. Jedyne skojarzenie ze Swedenborgiem dotyczyło innej wizji literackiej, z wiersza poety Rainera Marii Rilkego.
Anna, zniechęcona, a zarazem niespokojna, nie mogła spać, całą noc, czuwając, rzeźbiła, swoją nieudaną Pietę. Porzuciła ją wiele lat temu, rezygnując z ukończenia. Teraz pomyślała, że tylko w trakcie pracy może przyjść jej do głowy jakaś mądra myśl. Wyjęła zatem tę ledwie zarysowaną w kształcie bryłę gliny, schowaną w głębi starej szafy, i pracowała jak natchniona. Po raz pierwszy nie obliczała żadnych proporcji, nie brała do ręki centymetra, nie robiła szkiców – tworzyła jak w natchnieniu. Ku jej zdumieniu Pieta zaczęła nabierać wyrazu. Jej twarz, pochylenie szyi, przygarbienie ramion należały rzeczywiście do zrozpaczonej, cierpiącej kobiety.
Gdy okrywała ją wilgotnymi szmatkami, za oknem wstawał kolejny dzień. Tarczę słońca zapowiadał długi, wąski promień, który wystrzelił zza horyzontu i wpadł do pracowni Anny, kładąc się jasnym blaskiem na drewnianej podłodze. Anna przykucnęła i dotknęła go ręką. Poczuła ciepło, które rozlało się łagodnie po całym jej ciele.
“Znajdziemy GO”, pomyślała nagle z niewzruszoną pewnością.
Następnego dnia wczesnym rankiem spotkali się w jadalni, zmęczeni i niespokojni.
– Kiedy przyjdzie babcia? – spytała Ewa, a rodzice spojrzeli z lękiem na sińce pod jej oczami. Zwykłe niewyspanie czy kolejny objaw postępującej choroby?
– Spałam tak mocno, tak strasznie mocno… – ciągnęła tymczasem ich córka, jakby odpowiadając na nie zadane głośno pytanie. – Śniło mi się coś niezwykłego. I bardzo ważnego. Lecz nie mogę sobie przypomnieć, co to było.
– A gdzie jest pióro? – spytała zaniepokojona Anna.
– Pod poduszką. Tam mu chyba nic nie grozi. Przyzwyczaiło się do poduszek przez te lata – powiedziała w zamyśleniu Ewa. – Kiedy przyjdzie babcia? – powtórzyła niecierpliwie, jakby dając im do zrozumienia, że z nich trojga właśnie babcia może najszybciej trafić na ślad Anioła.
– Już powinna być – odparła Anna.