39747.fb2 Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Oboje z Janem bali się pierwsi zadać to najważniejsze pytanie: mają już anielskie pióro, lecz co dalej? Czy z komputerowych plików Jana wynika cokolwiek poza ogólnikami? Czy jest w nich jakaś ukryta wskazówka? Czy którekolwiek z nich ją odkryło? Oni też, jak Ewa, woleli poczekać na babcię.

– Jestem! – zawołała starsza pani od progu. Miała zmęczoną, zafrasowaną twarz.

– Nie wyspałaś się – szepnęła Anna. Przyglądała się matce z troską, gdyż od dnia, w którym dowiedzieli się o nieuleczalnej chorobie Ewy, postarzała się co najmniej o dziesięć lat.

– Całą noc, wiele razy, czytałam dokumenty Jana – oznajmiła babcia niepewnym głosem, a oni spojrzeli na nią w napięciu. W końcu wszyscy je czytali. I nie znaleźli w nich żadnej wskazówki. Zamilkli teraz i czekali, nie odrywając wzroku od starszej pani.

– No i? – nie wytrzymał Jan.

– I… i coś przyszło mi do głowy…

– Co?! – krzyknęli prawie chórem.

– To była jakaś ważna, naprawdę bardzo ważna myśl. Jakieś niezwykle istotne skojarzenie – ciągnęła wolno babcia, tak wolno, jakby liczyła na to, że w ostatniej chwili coś sobie przypomni.

– No… no i?! – poganiał ją niecierpliwie Jan.

– …i nic nie pamiętam. Usnęłam w fotelu – rzekła bezradnie starsza pani. – Rano wstałam zdrętwiała, do tej pory mam sztywny kark i cały czas mam gonitwę myśli. Nie mogę sobie tego przypomnieć.

– Czy to było coś, co Jan znalazł w Internecie, czy może coś u Swedenborga? – pytała nerwowo Anna.

– U Swedenborga. Jedna z tych jego dziwacznych myśli. To ona zaczęła mnie naprowadzać na trop, kim może być Anioł. Ale zanim ułożyłam to sobie w głowie, już spałam – wyznała babcia, pełna poczucia winy.

– Zaraz, zaraz… Dziwnie to powiedziałaś, mamo – stwierdził przenikliwie Jan. – Nie mówisz o wskazówce gdzie go szukać, tylko KIM mógłby być. Anioł jest chyba Aniołem! Co znaczy to “kim”?

– Nie wiem. Doprawdy nie wiem. Może tak mi się powiedziało? – westchnęła bezradnie babcia.

Ewa, z wypiekami na twarzy, wtrąciła się do rozmowy:

– A mnie śniło się coś bardzo ważnego i też nie pamiętam! Ten sen zawierał jakąś informację! Bo to nie był normalny sen, tylko sen we śnie!

– Sen we śnie? – zainteresowała się babcia.

– Co się dziwicie? – obruszyła się nagle Anna. – Sen we śnie to coś normalnego. Po prostu śni ci się, że ci się śni.

– Tak było. Ale pamiętam tylko tyle, że śniła mi się ja…

– Że jak? – spytała zdumiona babcia.

– No, śniła mi się mała Ewa, gdy miała pięć lat i wpadła do dołu. Więc śniłam się sobie – powtórzyła niecierpliwie dziewczynka.

W pokoju zapadło milczenie, które przerwał Jan:

– Wiecie co? Przynieśmy tu anielskie pióro. Może na jego widok wszystko nam się przypomni?

Na wszelki wypadek najpierw zamknęli okna i drzwi, zasunęli zasłony. Potem ruszyli we czwórkę do pokoju Ewy. Z zapartym tchem spoglądali, jak dziewczynka wyjmuje pióro spod poduszki. I znów, jak zaczarowani, wpatrzyli się w delikatną poświatę, która biła od niego, dającą jasność i ciepło.

– Latarnia morska na oceanie – szepnęła odruchowo Anna, wypowiadając głośno porównanie, które jej się narzuciło.

Dopiero w gabinecie Jana Ewa delikatnie rozwarła dłoń – i pióro popłynęło. Pofrunęło? Zatańczyło?

Krążyło w pokoju, samoczynnie, to wznosząc się, to wolno opadając, nie dotykając mebli ani nie spadając na podłogę. Śledzili jego lot z zapartym tchem i ujrzeli, że złocistośnieżny wędrowiec dotyka lekko głowy babci, by zaraz potem sfrunąć na ramię Ewy i tam pozostać. Dziewczynka nakryła pióro dłonią i uśmiechnęła się.

– Gdy jest przy mnie, czuję się bezpieczna – szepnęła.

– Przypomniałam sobie – oznajmiła nagle babcia, choć powiedziała to szeptem, jej słowa zabrzmiały jak uderzenie gongu: “Rozmowa Anioła z człowiekiem daje się słyszeć tak głośno jak rozmowa człowieka z człowiekiem, nie jest jednak słyszalna dla innych, co stoją obok, lecz tylko dla tego jednego, z którym jest prowadzona…” – wyrecytowała babcia i dodała z błyskiem w oczach: – To Swedenborg. A czytając to, przypomniałam sobie, że pewnego dnia, stojąc o jakieś dwa, trzy metry dalej, obserwowałam Ewę i Bezdomnego. Oni ze sobą rozmawiali!

– Co z tego? – spytała teraz wnuczka.

Jan leciutko zbladł, czego nikt nie zauważył, gdyż wszyscy wpatrywali się w babcię.

– Bezdomny jest niemową – zauważyła szybko Anna.

– Też tak myślałam – powiedziała babcia, a Ewa równocześnie zaprotestowała:

– Nie, on mówi. Mówi, jeśli chce.

– Jest niemy. I głuchy. Mieszka tu już wiele lat i gdyby umiał mówić, chyba wiedzielibyśmy o tym – powtórzyła z naciskiem Anna.

– Sami widzicie! – zawołała triumfalnie babcia. – Bezdomny mówi, lecz słyszy go tylko Ewa! Tylko ona! Pojmujecie? Stałam o krok od nich i nie słyszałam słowa!

– Czy na pewno była to rozmowa? Może mówiła tylko Ewa? – pytała nerwowo Anna.

– To była rozmowa! – zaprzeczyła dziewczynka. – Prowadzimy ze sobą bardzo długie rozmowy. Bo to jest mój jedyny przyjaciel. I oczywiście, że mówi! Mówi i słyszy!

Jan nerwowo zaciskał dłoń na oparciu fotela. Przed oczami miał swoje ostatnie spotkanie z Bezdomnym. Twarz oblała mu się rumieńcem wstydu. Potem ogarnął go niepokój. A jeśli Bezdomny to… Nieee, niemożliwe! Bezdomny?!

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że Bezdomny to… – zaczęła Anna, wtórując jego nie wypowiedzianej myśli. I urwała, uderzona jej nieprawdopodobieństwem.

– Nic nie chcę powiedzieć – stwierdziła ostrożnie babcia.

– A ja… a mnie by to może pasowało – zaczęła niepewnie Ewa. Lubiła Bezdomnego, ale jej także było trudno sobie wyobrazić, że to mógłby być on. Mimo to ciągnęła: – Wiecie, że on potrafi też mówić bez słów? Nie porusza ustami a jednak go słyszę. A raz ujrzałam jedno jego oko, było takie… no, takie…

– Nikt nie widział jego oczu – stwierdziła Anna. – Zakrywa je włosami. Nawet mnie to niepokoiło, bo ktoś, kto nie patrzy ci w oczy…

– Bzdury – powiedziała stanowczo babcia. – Rudy jest fałszywy, a ten, kto nie patrzy ci w oczy, ma coś na sumieniu? Daj spokój z tymi banałami!

– Ale ja naprawdę widziałam jedno jego oko. Przez przypadek. Błysnęło między włosami. I było jak… jak Niebo, ale nie to znad naszych głów, tylko… Ono nie miało końca ani początku – ciągnęła mała Ewa.

– Idziemy! – poderwała się Anna.

– Dokąd? – spytał niespokojnie Jan.

– Jak to dokąd? Do jego domu.

– Do tej rudery? Tam go nie ma – stwierdziła babcia. – Zawsze tamtędy chodzę, bo noszę mu jedzenie. Ale od dwóch dni go nie widziałam. Nawet chciałam spytać, czy podchodził do waszego płotu, lecz przez to wszystko jakoś zapomniałam.

– Rzeczywiście! Nie przychodzi. Też nie widziałam go od dwóch dni! – zdenerwowała się Anna.