39747.fb2
– Światłość zabrała mu pieczę nad ludźmi. Po tym, co uczynił, nie mogła mu już ufać! Pozostawiono mu opiekę nad niektórymi zwierzętami. Eli opiekuje się wilkami i dlatego stały się nieco łagodniejsze. Nigdy też nie polują na ludzi, atakują ich tylko w samoobronie. To dzięki Elemu jedna z wilczyc wykarmiła ludzkie niemowlęta znane jako Romulus i Remus. Inny z wilków zaprzyjaźnił się z człowiekiem o imieniu Franciszek. Więc Eli poniekąd oszukał Światłość, gdyż nie cierpi za swój czyn. Sprawia, że niekiedy ludzie i zwierzęta mogą żyć w przyjaźni.
Tymczasem Ave był świadom tego, że właśnie popełniał czyn niewybaczalny i zuchwały: pouczył oto ludzką Istotę o charakterze anielskiej Mocy i dał wskazówkę, jak ma ją wykorzystać. I udało się. A teraz, gdy z jej pomocą wzrosła Moc jego jedynego pióra, Ave odzyskał część dawnych talentów: mógł znów wejrzeć w ludzkie zapisy. Zatem wejrzał…
W zapisie ojca jego małej Istoty – człowieka o imieniu Jan, który wygnał go spod swego domu – były tylko dwie drogi. Mógł on spędzić życie wyłącznie w sztucznym świecie wytworów ludzkiej myśli, gdzie odkryłby wiele ważnych dla tego świata zjawisk, a pamięć o nim przetrwałaby dwa pokolenia. Byłoby to jednak życie niepełne, choć człowiek o imieniu Jan nic o tym nie wiedział. Drugi los zawarty w zapisie mówił, że Jan może odzyskać utraconą zdolność porozumiewania się z Matką Naturą. Nie odkryłby niczego ważnego w świecie wirtualnym, lecz w zamian za to jego życie byłoby długie i pełne, traktowane przez niego jako bezcenny dar. Człowiek o imieniu Jan, zamiast odkrywać tajemnice nauki, odkrywałby prawdziwego Boga poprzez badanie tajemnic Natury.
Anioł Stróż Jana wybrał dla niego los pierwszy. Co zrobi, gdy zauważy wprowadzoną zmianę? Albowiem ta zmiana już się dokonała…
– Czujesz się ważniejszy niż Światłość i niweczysz pracę innych Aniołów. Aniołowie zostali strąceni za mniejsze przewiny – zaskrzypiał Vea głosem sęka w drewnianym progu rudery i zaraz zamilkł. Oto bowiem ścieżką w ich stronę zbliża się mała ludzka Istota.
Nie idzie już ospale jak ostatnim razem. Mała Istota biegnie. I Ave wie, o co go chce zapytać.
Ewa odkryła, że może znowu biec. Niezbyt szybko i niezbyt długo, ale ma już więcej sił. Przystawała co chwilę, by odpocząć, lecz biegła, czując się lekka i zwinna.
Pióro drapało ją po brzuchu. Jeszcze wczoraj mieściło się swobodnie pomiędzy rękawem i pierwszym guzikiem bluzy. Teraz znacznie się wydłużyło. Urosło. Stało się bardziej pierzaste.
– Coś zrobiłam! – zawołała na widok Bezdomnego, siedzącego na progu rudery, a on tylko pokiwał głową.
– Chcę wiedzieć! – krzyknęła ponownie z niecierpliwością.
– Lepiej, byś nie wiedziała. Nie jesteś Aniołem – zaprotestował słabo Bezdomny.
Dziewczynka odetchnęła głęboko i przysiadła na piętach.
– Czuję się o wiele lepiej. Byłam znowu nad stawem. Tata mnie zawiózł. Już nie leżę w łóżku, bo od chwili gdy to COŚ zrobiłam, jestem silniejsza – powiedziała.
“Jak zwykle myśli tylko o sobie, choć gdyby się zastanowiła, wiedziałaby, komu odmieniła życie”, pomyślał Ave. “Powinna powiedzieć: «Byłam nad stawem. Zaprowadziłam tam mojego tatę. I on jest teraz inny, choć nie wie, dlaczego. Jest silniejszy, bo nawiązał zerwane dawno temu porozumienie z Matką Naturą, którego nie wolno zrywać, jeśli się chce, aby życie było pełne. Człowiek jest przecież dzieckiem Natury; jeśli wyrzeka się Matki, obraca się to przeciw niemu»“.
– …i usłyszałam znowu muzykę łabędzich skrzydeł – mówiła dalej Ewa, Ave zaś bezwiednie poprawiał ją w myślach: “To człowiek imieniem Jan, twój ojciec, po raz pierwszy usłyszał muzykę łabędzich skrzydeł i zrozumiał, co stracił, dzięki temu zmieni swój los”.
Ave wyczuł, że dziewczynka patrzy na niego uważniej niż zwykle, i skrył swe myśli. Chyba za późno. Uśmiech na twarzy Ewy powoli znikał, ustępując miejsca namysłowi.
– Mój tato… Więc to chodzi o mojego tatę… – zaczęła i raptownie urwała. Wolała nie wiedzieć, co zmieniła w życiu swojego ojca. Nie pragnęła znać jego przyszłości. Taka wiedza byłaby zbyt wielkim ciężarem. “Nie chciałabym być Aniołem i trzymać w swoich rękach ludzkich losów”, pomyślała z nagłym przestrachem.
– Nigdy mi tego nie mów. Nie chcę wiedzieć – powiedziała głośno. Bezdomny kiwnął głową. Pomyślał, że chroniąc przed dziewczynką jeden z anielskich sekretów, bezwiednie odkrył inny: że wiedza, jaką posiadają Anioły, jest ciężarem, a nie przywilejem.
– …Ile jeszcze…? – spytała po chwili.
– Dwa. Dwa Kamienie Życia. Pamiętaj, sama ich nie rozpoznasz. Ani ty, ani człowiek, który ku nim zmierza. Ale pióro ci podpowie. I wtedy stanie się tak ogromne, że nie potrafisz go unieść. Wyrwij więc ze stosiny jeden niewielki puszek. To wystarczy – odparł powoli.
Dziewczynka odeszła.
– Złamałeś kolejne niebiańskie prawo, braciszku – wyszeptał Vea z powały, gdzie tkał pajęczą nić. – Lękam się o ciebie. Myślałem, że jesteś inny. Nie znałem cię. Ale teraz chciałbym cię jakoś ochronić, gdyż zdumiewa i wzrusza mnie twoja odwaga.
– Czyżbyś zmienił zdanie i zrezygnował z przystania do gromady? – zdziwił się Ave.
– Nie. Tęsknię do jej siły i natężenia Mroku. Ale ty jesteś moim bratem. Czy mógłbyś mnie, mimo wszystko, trochę polubić?
Ave milczał.
– Dawno, dawno temu, choć nie wiadomo jak dawno, gdyż Niebo znajduje się poza wszelkim czasem, żył sobie człowiek, który rozmawiał z Aniołami lub tak mu się tylko zdawało – opowiadał Gabriel, a młode Anioły słuchały z zapartym tchem, gdyż Gabriel niezwykle rzadko schodził do nich z najwyższych szczebli Drabiny, a jeszcze rzadziej im się zwierzał. – Anioły ukazywały mu się pod różnymi postaciami, lecz nie zdradzały mu sekretów i tajemnic. Tajemnice są po to, by ciekawiły, zwłaszcza gdy dotyczą rzeczy dla kosmosu najważniejszych. Cóż bowiem warte byłoby Niebo, gdyby każdy człowiek znał je od krańca po kraniec, i na dodatek umiał je opisać? Miałby o nim pełną wiedzę, ale co z wiarą? Przecież Niebo istnieje tylko za sprawą wiary. Gdyby ona przestała istnieć, Niebo rozproszyłoby się w Mroku, tak jak wszystko, w co się przestaje wierzyć. Anioły mówiły więc człowiekowi tylko tyle, ile chciał usłyszeć. Mówiły mu o sobie, o Światłości, o Niebie i niebiańskich zwyczajach. Nie kłamały, gdyż w naszym świecie kłamstwo nie istnieje. Więc Anioły, spotykając się z tym człowiekiem, opowiadały mu prawdę, ale dotyczyła ona jedynie malutkiej cząstki wiedzy o anielskim bycie, którą człowiek mógł zrozumieć. Mówiły mu także o swych zabawach.
Anioły, z natury pogodne, lubiły zabawę. Z ziemskiego punktu widzenia bardziej odpowiednio byłoby nazwać ją “teatrem”, gdyż polegała na przybieraniu różnych postaci i form, tworzeniu nieskończonej liczby rzeczywistości, które stanowią scenę dla tych spektakli. Najbardziej lubiły bawić się w ludzi. Może dlatego, że ich kochały?
Człowiek nosił imię Emmanuel, mieszkał w krainie chłodnej, pełnej śniegu i zimnego wiatru – opowiadał Gabriel. – Nie wiem, czemu Anioły akurat jego wybrały do zwierzeń. Może ze względu na imię? Imię Emmanuel wiele zapowiada, dużo obiecuje. Anioły ukazały mu się pewnego dnia i zaczęły z nim rozmawiać. Był wśród nich jego Anioł Stróż oraz cała liczna anielska gromada.
– Dlaczego to zrobiły? Przecież to zabronione! – zaczęły przekrzykiwać się niecierpliwie młode Anioły.
– Mogę się tylko domyślać. Jak wiecie, unikam ukazywania się ludzkim Istotom w jakiejkolwiek postaci, a jeśli już muszę to czynić, wybieram Powietrze, którego nie widać – wyjaśniał Gabriel, zwany przez niektórych Najwyższym Archaniołem. – Otóż były to czasy, gdy ludzka wiara, a jak wiecie, utrzymuje ona Światłość, Niebo i Moc, stawała się jałowa. Trochę się ludziom znudziła i spowszedniała. Nie było w niej entuzjazmu i ciekawości, lecz obowiązek i przyzwyczajenie. Modlitwy recytowano na pamięć, więc utraciły siłę. Anioły musiały więc wytrącić ludzi z monotonii i jałowości…
– Jak to zrobić, powiedz, Gabrielu? – zaszemrały niespokojnie młode Anioły, aby zaspokoić ciekawość.
– Trzeba sprawić cud – odparł Gabriel.
– Cud… Cud… – przytaknęli ze zrozumieniem jego słuchacze.
– Anioły wybrały Emmanuela. Wśród swoich był on uważany za istotę bez wyobraźni i nudną, ale uchodził za człowieka pracowitego i solidnego, a więc godnego zaufania. Właśnie dlatego Anioły były pewne, że Emmanuelowi współbracia uwierzą bez zastrzeżeń, że nie posądzą go o fantazjowanie. On po prostu by tego nie potrafił. Wiedząc, iż jest pracowity, miały pewność, że spisze swe rozmowy z Aniołami, a jego księgi ludzkie Istoty czytać będą przez długie pokolenia, wzmacniając swoją wiarę w Światłość.
– Co więc nasi bracia opowiadali Emmanuelowi? – dopytywały się Anioły.
Gabriel uśmiechnął się pobłażliwie.
– …że, tak jak ludzie, mamy w Niebie swoje domy i rodziny, że nasza postać przypomina ludzką i nosimy szaty podobne ludzkim.
Anioły wybuchnęły śmiechem, ale Gabriel dokończył z powagą:
– I że posiadamy Moc, jakiej nie ma żaden z ludzi.
Ave, przypominając sobie tamte rozmowy i opowieści, domyślał się więc, że ludzkim Istotom wolno ujawniać co najwyżej cztery cząstki Prawdy o Drabinie: pierwszą – że Anioły w ogóle istnieją; drugą – że potrafią rozmawiać z ludźmi; trzecią – że gdzieś, choć nie wiadomo gdzie, jest Niebo i Drabina; czwartą – że Anioły posiadają jakąś Moc. Bliższych szczegółów na jej temat nie należało zdradzać.
Ave właśnie zdradził zakazaną cząstkę Prawdy. Co powiedzieliby na to jego współbracia z anielskiej gromady?
– Mógłbym się dowiedzieć, ale to będzie trudne – szepnął Vea, patrząc na swego bliźniaczego brata. Pragnął znów spytać, czy Ave mógłby go polubić, ale już wiedział, że w ten sposób nie zdobywa się braterskiej miłości. Właśnie zaczął za nią tęsknić, gdyż w swym dotychczasowym istnieniu Vea nie zaznał jeszcze tego uczucia. Chciał je poznać, nim przystąpi do gromady.
Annie tej nocy przyśniła się nieznajoma, która uwolniła ją z żelaznych wnyków i podarowała jej przypowieść o Rzece, kamieniu, gałęzi i piasku. Nieznajoma siedziała na pniu w głębi lasu, lecz nie był to las jesienny, lecz pełen słońca i ciepła, bez jednej, nawet najmniejszej plamy mroku. Na ramieniu nieznajomej siedział Czarny Ptak, ale nie rzucał cienia, ona zaś najwyraźniej się go nie bała, choć nie było też między nimi widać przyjaźni. Anna wyczuła, że jest to raczej rozejm, i to rozejm wymuszony przez kobietę, gdyż Czarny Ptak objawiał niepokój, który aż pulsował w jego czarnych piórach, wyzwalając jaskrawość tęczowych barw.
Nieznajoma była znów jakby przeźroczysta, ale widać było przez nią Blask i Płomienie, których w rzeczywistości nie było.
“Spalą ją!”, przeraziła się Anna, ale Blask i Płomienie nie tylko nie czyniły kobiecie żadnej krzywdy, lecz wydawało się, że dodają jej siły. Anna zrozumiała, że siła Blasku obezwładnia Czarnego Ptaka.
Ptak i kobieta toczyli rozmowę, której słów Anna nie zrozumiała, choć słyszała wszystkie dźwięki.
“Kiedy nie można zrozumieć czyjejś rozmowy, mimo że jest się w pobliżu? Ktoś coś mi mówił na ten temat, i to niedawno temu…”, myślała śniąca Anna.
Tymczasem Ptak zakrzywionym dziobem przeczesał lśniące pióra, strzepnął skrzydłami i odfrunął. Anna odetchnęła z ulgą, lecz zaraz wyczuła, że wraz z Czarnym Ptakiem nie uleciały wszelkie niebezpieczeństwa. Blask i Płomień otaczały nieznajomą, wirowały wokół niej, dotykały jej włosów, twarzy, ramion, ona zaś gestykulowała smukłymi dłońmi, jakby przemawiając do nich błagalnie. Po chwili westchnęła, pokiwała głową, uśmiechnęła się przelotnie, bez odrobiny radości i…
…spojrzała na Annę. Nieokreślone w kolorze, przejrzyste oczy znalazły się blisko jej twarzy, a ich wejrzenie było tak intensywne, że Anna zrozumiała, iż to nie sen. Leży oto w ciemnym pokoju w swoim domu, nieznajoma zaś nachyla się nad łóżkiem i patrzy na nią. Zniknęła rozświetlona słońcem polana, zniknęły Blask i Płomienie. Widziała tylko te coraz większe i większe oczy, które zajęły wreszcie całą przestrzeń pokoju.