39747.fb2
Dotknięcie stopami chłodnej podłogi rozbudziło ją, uprzytomniła sobie, gdzie jest i co robi. Stała boso na środku ciemnego pokoju, a obok spokojnie spał Jan. W oddali usłyszała odległe bicie dzwonów.
– Dzwonią w nocy? – zdziwiła się i podeszła do okna. Na niebie połyskiwały gwiazdy i stał w pełni księżyc, od którego lśnienia noc nabrała srebrzystych barw. “Czyżbym była lunatykiem?”, pomyślała, a potem, senna i półprzytomna, powtórzyła szeptem:
“Powiedz mu, że nie będziemy przeszkadzać, byle nie przekroczył następnej granicy. Przekaż mu też, że poniesie karę, która będzie trwać nieskończenie długo, ale jednak się skończy”. Zamyśliła się: “Powiem mu. Ale komu?” Rano, przy śniadaniu, spytała Jana:
– Jaką postać przyjmują Anioły, poza znaną nam, skrzydlatą? Co pisze o tym Emanuel Swedenborg?
– Według niego, mogą przyjąć każdą postać, jaką zechcą.
– A ubranie? – drążyła Anna.
– Swedenborg pisał na ten temat bardzo dziwne rzeczy. Twierdził, że Anioły wewnętrznego Nieba są całkiem nagie i nigdy nam się nie pokazują, będąc najdoskonalszymi Istotami, i że przynależą wyłącznie do Boga. Te natomiast, które nam się ukazują, noszą szaty podobne do naszych. Anioły najbardziej rozumne mają ubrania przejrzyste i zarazem połyskujące, jakby zrobione z płomienia lub światła. Anioły niższych szczebli noszą szaty białe.
– Boże, toż to cała rewia mody! – zaśmiała się Anna, lecz zaraz spytała z powagą: – Więc istnieją Anioły bardziej i mniej rozumne? Myślałam, że wszystkie są doskonałe!
– A jednak Swedenborg pisze o nich tak, jakby i one podlegały rozwojowi, według niego niektóre są już w pełni ukształtowane, a inne przypominają nieopierzone pisklęta – mówił Jan. Przed oczami mimo woli zobaczył łabędzie, ujrzał ich lot nad stawem, usłyszał muzykę ich skrzydeł i zatęsknił do tego widoku. “Pójdę tam jutro”, postanowił.
– Może nasz Bezdomny Anioł jest właśnie takim anielskim pisklęciem i dlatego przydarzyła mu się ta nieszczęsna przygoda? – zadumała się Anna i odruchowo dodała: – Na szczęście mój Anioł jest rozumny, widziałam jego przejrzystość…
Jan zerknął z ukosa na żonę i udał, że nie słyszy.
– A teraz słuchaj… – zaczęła Anna z naciskiem, po czym dobitnie wyrecytowała: – “Nie będziemy przeszkadzać, byłeś nie przekroczył następnej granicy”. Czy to jest przesłanie dla ciebie?
– Powtórz – zażądał Jan, Anna zaś powoli, jeszcze raz powtórzyła zdanie, które słyszała we śnie.
Jan pokręcił głową.
– To nie dla mnie – odparł, o nic więcej nie pytając. Czuł, że dla dobra jego córki będą teraz w tym domu tajemnice, których nie należy dociekać.
– Chyba wiem, komu mam to powtórzyć – stwierdziła po namyśle Anna.
Włożyła płaszcz i wyszła.
Wokół opustoszałej zazwyczaj łąki, koło zrujnowanego domostwa, kłębił się tłumek mieszkańców osiedla i już z daleka dobiegł Annę gwar ich głosów. Wybijał się zdecydowany, ale zdesperowany alt babci. Zaniepokojona Anna przyśpieszyła kroku i gdy podeszła bliżej, ujrzała, że przed ruderą stoi karetka pogotowia. Bezdomny jak zwykle siedział na progu, lecz obok niego w białym kitlu stał ich osiedlowy sąsiad i zarazem lekarz z tutejszego rejonu. Z namaszczeniem, powoli mierzył Bezdomnemu tętno, patrząc równocześnie na swój zegarek, a tymczasem jego małżonka spierała się głośno z babcią. Niestety, Anna wyczuła, że pozostałe osoby – sąsiedzi z pobliskich domków, sekundują lekarskiemu małżeństwu, a nie jej matce. Może tylko Pani Sama była po jej stronie, ale nie umiała tego wyrazić inaczej, jak tylko nerwowym splataniem i rozplataniem rąk, no i swą obecnością.
– …nie wolno tego robić wbrew jego woli! – krzyczała starsza pani.
– Nie można go tu zostawić na kolejną zimę. Podobno idą ostre mrozy. Zamarznie – odpierała argumenty babci żona lekarza.
– Tu nawet nie ma pieca! – krzyknął dentysta. – A gdyby był, to przecież ten biedny głupek wywoła pożar i spłonie! Dziwię się, że do tej pory jeszcze nic takiego się nie stało!
– Właśnie – przytaknęła żona właściciela supermarketu. – Nie słyszała pani, ilu bezdomnych zamarzło ostatniej zimy, a ilu wznieciło pożary, choćby na działkach? A ten tkwi tu od tylu lat, i nikt się nim nie interesuje, ani opieka społeczna, ani władze… To bardzo dobry pomysł, proszę mi wierzyć.
– Jaki pomysł? – wtrąciła z niepokojem, Anna.
– Oni chcą go zabrać i odwieźć do… gdzie to jest? – spytała nerwowo babcia.
– Nieważne gdzie, ale tam umyją go, uczeszą, odwszą i nakarmią. Dostanie czyste łóżko i trzy posiłki dziennie – obwieściła z urazą żona lekarza, patrząc niechętnie na babcię.
– Ale co to za miejsce?! gdzie to jest?! – zawołała zrozpaczona Anna.
– To po prostu specjalny ośrodek opieki nad niedorozwiniętymi – odparł lekarz. Skończył mierzenie tętna i dał znak sanitariuszom.
– Ależ on nie jest niedorozwinięty! – krzyknęła Anna w panice.
– Powtarzam im to samo! Jest całkiem normalny i daje sobie radę. Pomagamy mu i zostawcie go w spokoju – wsparła ją zdenerwowana babcia.
– Normalny? Kuleje, jest chudy jak szczapa, blady jak śmierć, nie słyszy, nie mówi, nie rozumie… – zaczęła wyliczać żona dentysty, lecz Anna jej przerwała:
– Mówi! I słyszy!
– I rozumie więcej, niż myślicie – znów wsparła ją babcia.
– To niech coś powie! Bardzo proszę! – wzruszył ramionami lekarz. – Niech protestuje! Tymczasem, jak panie widzą, wygląda nawet na zadowolonego.
Dopiero teraz spojrzeli na Bezdomnego. Rzeczywiście: nie uciekał ani się nie bronił, gdy sanitariusze, z pewnym obrzydzeniem, brali go pod ręce. Pokornie i zarazem spokojnie pozwolił się prowadzić do samochodu.
– Niechże pani coś powie! – krzyknęła babcia do Pani Samej. – Niech pani go broni tak jak my! Przecież go pani lubi, wiem o tym!
Pani Sama otwarła usta, lecz wydobyła z nich tylko cichutkie dwa słowa:
– Lubię go.
Sanitariusze zbliżali się do karetki.
– Chwileczkę! – krzyknęła Anna. – Muszę mu coś powiedzieć!
Lekarz wzruszył ramionami.
– To tak, jakby pani mówiła do ściany. Ale proszę… Proszę bardzo. Niech pani mówi.
Sanitariusze przystanęli, trzymając nadal pod ręce swego pacjenta. Anna spojrzała w jego twarz.
– Niech pan… To znaczy… No bo ja… Słuchaj, mam dla ciebie przesłanie. Z mojego snu. A może to nie był sen. Nie wiem – zdecydowała się wreszcie, patrząc natarczywie tam, gdzie pod skudlonymi włosami powinny znajdować się jego oczy. – Ono brzmi tak: “Nie będziemy przeszkadzać, byłeś nie przekroczył następnej granicy. I poniesiesz karę, która będzie trwać nieskończenie długo, ale jednak się skończy”.
Annie wydawało się, że Bezdomny drgnął, lecz może było to złudzenie, gdyż sanitariusze pociągnęli go gwałtownie. Młodszy zachichotał. A jednak… jednak Bezdomny, choć tak słaby i wyniszczony, bez kłopotów uwolnił rękę z uchwytu sanitariusza i delikatnie dotknął twarzy Anny. Poczuła ciepło, które rozlało się po jej ciele i oświeciło jej umysł. Nagle ogarnął ją spokój.
– Proszę mi dać adres tego… ośrodka? – babcia zaatakowała lekarza.
– Domu dla wariatów – podpowiedziała żona biznesmena, lecz lekarz poprawił:
– Dla niedorozwiniętych. To nie to samo. Wariaci są ciekawsi – dodał po namyśle.
Babcia już chciała coś powiedzieć, lecz Anna pociągnęła ją za rękaw. Awantura nie miała sensu. Przecież nie odmienią biegu wypadków. A zresztą… może nie trzeba?
– Proszę dać nam ten adres – powtórzyła z uprzejmością.