39747.fb2 Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 40

Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 40

– Pofrunął do Nieba – poprawiła ją babcia.

– Do Nieba, do Nieba – zgodziła się. – On niewiele nagrzeszył, więc na pewno pofrunął do Nieba. Oby było mu tam lepiej niż tu.

Wszyscy podchodzili do okna i wychylali się przez nie.

– Nikt by nie pomyślał, że minutę temu żył. Wygląda jak szmaciana lalka. Ale czemu zdjął koszulę? Chciał ją nam oddać? – spytała salowa, połykając łzy, które ku jej zdziwieniu wciąż napływały do oczu.

Ewa spojrzała na leżące dwa piętra niżej ciało. Płatki śniegu powoli okrywały jego bezbronną nagość.

– To nie on. Jego tu nie ma. To naprawdę nie on – powtórzyła.

– To tylko skorupa – przytaknęła Anna i odrywając wzrok od bezwładnego ciała leżącego na podwórku, spojrzała ku niebu.

Wirujący coraz szybciej śnieg zasłaniał je puszystą kurtyną.

Jechali do domu w głębokim milczeniu, które zdawało się krzyczeć. Pusty pokrowiec leżał na półce koło tylnego okna. Odruchowo zerkali ku niemu, czując, że im czegoś brakuje.

“On już nie wróci. Nigdy. Już nie musi. Czy będę za nim tęsknić przez te długie lata? Czy będę o nim pamiętać? Nie, nie będę. Przecież to zdążył mi przekazać”, rozmyślała Ewa.

“Tajemnice są po to, by pozostały tajemnicami”, myślał Jan. “Gdybyśmy poznali wszystkie tajemnice Ziemi, byłaby ona strasznym miejscem. Miejscem bez wiary i miłości, gdyż oba te uczucia żywią się tajemnicą. Ale o tajemnicach rzadko się myśli. Codzienność pożera je i oswaja. Anielskie pióra wyglądają jak ptasie, Aniołowie zaś jak bezdomni. I tak łatwo o nich zapominamy”.

“Razem z tym biednym ciałem pochowają naszą pamięć o Aniele. Już jutro wyda nam się, że był to jedynie straszny i piękny sen. Uzdrowienie Ewy uznamy za cud medyczny”, rozmyślała Anna z bolesnym żalem. Zamknęła oczy, by przywołać sylwetkę nagiego Anioła, stojącego na parapecie okna, z rozłożonymi śnieżnobiałymi skrzydłami.

Aniele Boży, Stróżu mój,Ty zawsze przy mnie stój.Rano, wieczór, we dnie, w nocybądź mi zawsze ku pomocy!

– szeptała bezgłośnie babcia, jak to robiła w każdej podróży, by uniknąć wypadku, i wciąż zerkała na brązowy pokrowiec. Skąd on się tu wziął? Przecież nikt w rodzinie nie gra na wiolonczeli!

Śnieg sypał i sypał, a jego płatki wirowały, zasłaniając całe Niebo.

– Tej nocy nie zobaczymy gwiazd – powiedział z żalem Jan.

To miejsce w kosmosie było zimne i martwe. Wokół, w połyskliwej i obojętnej kosmicznej próżni, rozciągała się spiralnie srebrzysta Mleczna Droga. Gdzieś daleko, bardzo daleko, na samym jej krańcu, była Ziemia. Stąd nie było widać ani jej mieszkańców, ani życia na błękitnozielonej kuli. Ani nawet tamtego Słońca. Wszędzie rozpościerały się kamieniste i nieczułe wzgórza, góry, równiny i kaniony. Niektóre z nich otulał twardy, przejrzysty lód. Nie było śladu życia w żadnej postaci. Pustka. Nieskończoność samotności.

Samotność Avego rozgrzewała jedynie pamięć o małej ludzkiej Istocie, dla której zdradził prawa Drabiny. Ale jej czas i czas Anioła płynęły inaczej. Jej czas przemijał; od dawna nie była już ani mała, ani młoda, lecz zmęczona i stara, podczas gdy Ave wciąż trwał nie zmieniony i czekał.

Albowiem za miliardy ziemskich lat, gdy nadzieja zacznie się już wyczerpywać, Ave usłyszy nagle grzmiący i potężny Głos:

– Niech się stanie Światłość…

I stanie się Światłość. A razem z nią pocznie się na tej martwej planecie Życie. Pierwsza jego forma zostanie oddana w opiekę samotnego zesłańca. Ave będzie jej Aniołem Stróżem.

Już nigdy nie popełni błędu, nie zgrzeszy słabością, nie złamie żadnego z praw Drabiny. Gdyż wtedy, gdy pocznie się tu Życie, Ave zbuduje Drabinę i będzie na niej Archaniołem.

– A potem Światłość powie: Niech się stanie Mrok, by zachowana była równowaga. I stanie się Mrok, a razem z nim wzmocni się i uszlachetni Życie, gdyż będzie zmuszone do nie kończącej się walki ze Złem – zaszemrała zimna bryłka lodu.

– Vea… – zdziwił się Ave. – Więc nie jestem sam?

– Nie jesteś, braciszku. Wziąłeś mnie ze sobą, nie pamiętasz?

– Nie. To był mój ostatni lot. Myślałem tylko o nim.

Nawet nie wiesz, jak cudownie jest frunąć.

– Wiem, Ave. Frunąłem z tobą, wczepiony łapkami w twoje skrzydła.

– A teraz jesteś bryłką lodu?

– Bryłką lodu, martwym kamieniem, drobnym żwirkiem lub ziarnkiem piasku.

– Zanim przybierzesz ożywioną postać, braciszku, minie nieskończony czas.

– Więc czekajmy…

Kraków, wiosna 1998