39747.fb2 Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Tam, gdzie spadaj? anio?y - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

– Biedny anielski pisklaku… Dobro rodzi się w opozycji do Zła, więc gdyby go nie było, nie byłoby też Dobra. Pomyśl o tym.

Ave rozmyślał nad jego słowami, ale nie mógł tego pojąć. Na Drabinie nikt nie mówił, że Dobro i Zło to dwie połowy całości. Nikt nie ośmieliłby się powiedzieć tego w miejscu, gdzie Światłość jaśniała najmocniej. Chyba że ta gorzka wiedza przychodziła powoli, że posiadały ją wyłącznie najstarsze Anioły? Może znali ją Archaniołowie Michał czy Gabriel – i właśnie dlatego byli Archaniołami – natomiast tacy jak Ave rzeczywiście byli tylko anielskimi pisklętami niegodnymi zdumiewającej i nadto skomplikowanej prawdy o bliźniaczej naturze Dobra i Zła?

Ave otrząsnął się i doszedł do wniosku, że to niemożliwe; to tylko bliskość szaroburej Ziemi, samotność i poczucie klęski osłabiały mu wolę; to one powodują, że nastawia ucha na nieprawdopodobne i świętokradcze podszepty Mroku.

– Dlaczego mnie nie lubisz? – zaszeleścił cicho Vea.

Ewa rosła, z pięciolatki stała się ośmiolatką, dziesięciolatką, a potem, nawet nie wiedzieć kiedy, dwunastolatką. Chodziła już do szóstej klasy i dotąd nie znalazła w szkole przyjaciółki. Wszystkie jej koleżanki trzymały się razem, tworzyły pary czy trójki lub grupy, tylko ona była wciąż sama. Ale dzięki temu Ewa inaczej ceniła czas. Nie chciała go “zabijać”, tracić na zabawę, bo każdą minutę, w której czuła się sprawna, zdrowa i nie przydarzało się jej nic złego, chciała dobrze wykorzystać. Niecierpliwiły ją rozmowy o niczym, męczyło wysiadywanie w McDonaldach czy cukierniach. Nie ciekawiły prywatki i szeptanie po kątach o sekretach płci. Jej mama rzeźbiła, nagie postacie i Ewa od dziecka znała tajemnice ciała skryte pod ubraniem. Wiedziała, że to nie bociany przynoszą dzieci.

Ani Anny, ani Jana nie dziwiło to, że ich córka jest ciągle sama. Może dlatego, że to im odpowiadało, cenili sobie bowiem ciszę. Obecność innych dzieci, odwiedziny koleżanek i kolegów, głośne okrzyki, rozmowy i śmiechy wytrącałyby ich z doskonałej koncentracji. Zamknięci w swoich światach, nie dostrzegali, że ich córce brak towarzystwa rówieśników.

– Ona jest fantastyczna. Zwróć uwagę, jak znakomicie sama organizuje sobie czas! – mówiła Anna do Jana, nie dostrzegając w zachowaniu córki niczego, co mogłoby niepokoić.

– Nie marnuje go na głupoty – odpowiadał krótko ojciec Ewy, który uważał, że czas jest czymś najcenniejszym na świecie. Jan nigdy nie wpadłby na pomysł, żeby, na przykład, położyć się w trawie i patrząc w niebo, zmarnować godzinkę. “Niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie”, twierdził wprawdzie Immanuel Kant, i Jan cenił tę myśl filozofa, lecz nigdy nie oglądał gwiaździstego nieba. Anna zaś nie szukała sprzymierzeńców dla swej sztuki w harmonii z przyrodą, lecz w podręczniku anatomii i w zasadach perspektywy.

Tylko babcię więc niepokoiła cisza panująca w tym domu. Taka cisza krzyczy w domach ludzi bardzo samotnych, taka cisza panuje teraz w domu Pani Samej, której jedyny domownik, mały kundelek, wpadł pod auto.

Babcia, która mieszkała dwie uliczki dalej, nie tylko miała swoich przyjaciół, z którymi spotykała się w małych kawiarenkach i na spacerze, a czasem toczyła długie telefoniczne rozmowy. Miała też starego kota, Ancymona, i gdy przebywała w domu, rozmawiała z nim, informując go, co właśnie robi. Rozbijała ciszę głosem.

– A teraz zrobimy sobie herbatki – obwieszczała babcia i kot Ancymon szedł za nią do kuchni, ocierając się przyjaźnie o jej nogi, głos zaś czynił mieszkanie przytulnym i swojskim. Jest bowiem kilka odmian ciszy; najlepsza jest ta, która zapada z wyboru człowieka, a nie przeciw niemu. Babcia o tym wiedziała.

Dlatego ucieszyła się, gdy zobaczyła przez okno, że Pani Sama spaceruje z Panem Samym, który zapewne przyjechał na wieść o śmierci psa. Czy można jednak pocieszyć kogoś bez słów i na tak dużą odległość? Pani Sama szła wolno ulicą, jak zwykle ze spuszczoną głową, a Pan Sam, co równie normalne, półtora metra za nią drobił niewielkimi krokami, odwrócony w przeciwną stronę. Babcia, widząc to, słyszała, jak ich samotność dzwoni donośnie, jak wielki dzwon w osiedlowym kościele.

Babcia umiała wyczuć takie rzeczy, dlatego też jedyna w rodzinie usłyszała samotność wnuczki.

Mała Ewa – no, już nie taka mała, wchodziła przecież w trzynasty rok życia – czuła jednak potrzebę rozmawiania z kimś, kto chciałby jej słuchać. Nie pisała pamiętnika (trudno było nim nazwać krótkie notatki spisywane nadal w komputerowym pliku), nie wymieniała z nikim opinii na żaden temat, musiała w końcu dać upust potrzebie rozmowy. Przywykła wprawdzie do milczenia panującego w domu, sama też była małomówna, lecz nawet małomówność ma swoje granice.

To Bezdomny okazał się jej przyjacielem i słuchaczem. Odwiedzając go, mijała niekiedy Panią Samą lub widziała z daleka, jak Pani Sama stoi koło rudery. “Szuka czyjegoś towarzystwa i też woli jego niż sąsiadów”, pomyślała dziewczynka, obejmując tym słowem mieszkańców osiedla. Ale w przeciwieństwie do Pani Samej, mała Ewa rozmawiała z Bezdomnym.

– Nie lubią mnie w szkole, wiesz? Trudno mi zrozumieć, dlaczego. Wydaje mi się, że nie robię nic wbrew reszcie – zwierzyła mu się pewnego razu. Zdawała już sobie sprawę ze swej odrębności.

Obcy patrzył na nią przez mierzwę skłębionych włosów. Czuła jego spojrzenie, choć wciąż nie widziała oczu. Milczał. Przywykła, że prawie zawsze milczy. I bardzo rzadko się odzywa. Ale na pewno słyszy, wbrew temu, co twierdzi babcia. Niekiedy miała uczucie, że słyszy jego głos w sobie. Przywykła, że był blisko, że od kilku lat zawsze mogła go tu znaleźć.

Rzecz dziwna: Czarny Ptak wciąż miał nad progiem swoje gniazdo i nie odlatywał. A przecież Ewa dałaby głowę, że ten, który odwiedza ich wiśniowe drzewo, jest taki sam. Identyczny. I miała uczucie, że im bardziej Bezdomny słabnie, tym ponure ptaszysko robi się silniejsze. Większe. Intensywniej czarne. Nigdy jednak nie odważyła się porozmawiać z Bezdomnym o jego współlokatorze, wyczuwając, że on tego nie chce.

Zwierzała mu się za to ze swoich wątpliwości, opowiadała o szkole i o domu. Słuchał uważnie i z ciekawością. Raz wyznała swemu dziwnemu przyjacielowi:

– Boję się, że mama nie jest wielką artystką. Zauważyłam, że nic jej nie boli nawet wtedy, gdy rzeźbi ból. Dlatego jej to nie wychodzi.

Bezdomny siedział nieruchomo. A Ewa wypowiadała się z powagą:

– Van Gogh cierpiał, gdy malował. Obciął sobie ucho, wiesz? Beethoven, gdy komponował, płakał. Bo był głuchy. Nie tak jak ty, tylko naprawdę. Goya, wielki artysta, całe życie był przerażony, że inkwizycja spali go na stosie. A Boschowi śniły się potwory, które malował, bał się spać. Gustaw Mahler, taki kompozytor, cierpiał na depresje, a Czajkowski prawie zwariował. – Dziewczynka opowiadała mu o wszystkim, czego dowiedziała się o artystach z grubych książek leżących na półce mamy. Każdy z tych niezwykłych twórców, co ją od razu uderzyło, coś przeżywał, czegoś się bał, za coś cierpiał. A jej mama miała życie poukładane – los oszczędzał jej mocnych przeżyć. Ewa nie była pewna, czy to dobrze.

Bezdomny słuchał i wciąż milczał, a jego milczenie zachęcało, by dziewczynka bez skrępowania mówiła dalej.

– Czy mam powiedzieć mamie, że powinno ją coś boleć, gdy rzeźbi? – spytała i spojrzała czujnie na swego dziwnego towarzysza. Wydawało się jej, że słyszy odpowiedź.

– …mam się nie wtrącać. TO do niej przyjdzie.

– Ale co? Cierpienie? – spytała głośno, a on skinął głową:

– Cierpienie to życie, Dobro to życie i Zło to życie. Cierpienia nie wybierasz, ono na ciebie spada. Ale za jego sprawą możesz wybrać. Do wyboru potrzebujesz rozumu. Zrób tak, aby twój rozum nie był ponad Dobrem i Złem. Spróbuj, choć to chyba trudne – powiedział nagle i obrócił głowę tam, gdzie Czarny Ptak miał swoje gniazdo, jakby chciał, by i on go słyszał.

Ptak zaskrzeczał chrypliwie.

Ewa nie pojęła w pełni słów swego przyjaciela, ale wyczuwała, o co może mu chodzić. Prawo Einsteina, o którym opowiadał jej tata, jest wynikiem pracy czystego rozumu, lecz można je zastosować do złych lub dobrych celów. Ludzie postarali się i o jedno, i o drugie. Internet jest tworem czystego rozumu, lecz wraz z mądrymi internautami do tego sztucznego świata zaczęły napływać gigabajty Dobra i Zła, wśród których wciąż trzeba wybierać. Nauka biologii rozwija się dzięki pracy czystego rozumu, lecz roślinom, zwierzętom i bliźnim można wyrządzać krzywdę lub pomagać im w potrzebie.

– Tak. Właśnie tak – pokiwał głową Bezdomny.

Ewę dziwiło, że ktoś tak mało jej znany o wiele lepiej wyczuwa jej kłopoty, zmartwienia i myśli niż najbliżsi. Jakby on był w niej, co było przecież niemożliwe. “Dlatego pewnie Pani Sama też do niego przychodzi. Pan Sam jest osobno i Pani Sama osobno. Poza obcym pojmuje to tylko babcia”, myślała dziewczynka.

…a babcia właśnie stała w pobliżu, nie dostrzeżona ani przez Bezdomnego, ani przez Ewę, i myślała ze strachem: “Ogłuchłam…” Widziała wyraźnie, że rozmawiają i gestykulują, a jednak nie słyszała żadnego dźwięku! żadnego!

“Ogłuchłam!”, pomyślała ze zgrozą. W końcu taka przypadłość jak tracenie słuchu często dotyka starsze osoby. Lecz chyba nie z godziny na godzinę! Ba, z minuty na minutę! Kwadrans temu babcia rozmawiała w osiedlowym sklepie ze sprzedawcą, doskonale słysząc każde jego słowo!

“Zaraz… chwileczkę… przecież słyszę świst wiatru, choć nie jest to huragan, lecz zefirek!”, uprzytomniła sobie, nie odrywając wzroku od wnuczki i obcego. Nadal rozmawiali, gdyż widziała, że oboje poruszają ustami. Do uszu starszej pani dobiegł teraz odległy warkot auta, a za moment nawoływanie synka przez żonę doktora.

“Nie ogłuchłam. Dobiegają mnie wszystkie inne dźwięki! Nie słyszę tylko rozmowy Ewy z Bezdomnym! Ooo, zaświergotał ptak na drzewie!”, zdziwiła się babcia, podchodząc coraz bliżej do wnuczki i obcego.

Bezdomny spojrzał na starszą panią spomiędzy gęstwiny włosów. Wyczuła jego spojrzenie, choć nie widziała oczu. Chyba jeszcze nikt nie zaglądał w jego oczy.

– Umiesz mówić? – spytała babcia, a on wydał z siebie ten dziwny, kwiląco ptasi dźwięk. Babcia westchnęła.

– Czemu jesteś zdenerwowana, babciu? – spytała dziewczynka.

– Jestem zdenerwowana – przyznała starsza pani. – Miałam atak głuchoty. Wydawało mi się, że rozmawiacie, a nie słyszałam waszych głosów.

Ewa wzruszyła ramionami. Skoro babcia już słyszy, to znaczy, że wszystko w porządku.

– Może dzwoniło ci w uchu? Wtedy wydaje się, że człowiek ogłuchł – podpowiedziała. Bezdomny kiwał się na piętach, poruszając głową, jakby jej przytakiwał.

– Słyszałam żonę doktora i głos ptaka. Nie słyszałam tylko ciebie i jego – zirytowała się babcia.

– Zdawało ci się – lekko powiedziała wnuczka.

– Może mi się zdawało – przytaknęła babcia, patrząc jednak podejrzliwie na obcego. “Nic mi się nie zdawało”, pomyślała ze strachem, “albo ja mam zwidy, albo ten włóczęga uprawia jakieś cyrkowe sztuczki”.

Obcy przebywał już na osiedlu od siedmiu lat i mieszkał niezmiennie w tej samej ruderze, którą od całkowitego zawalenia uchroniło tylko to, że doktor z dentystą i biznesmenem w wolny weekend przeprowadzili tu prowizoryczny remont. Połatali drewniane gonty w części domu, gdzie mieszkał włóczęga, zabili okna dyktą, uszczelnili rozlatujące się drzwi, wstawili stary węglowy piecyk. Wszystko dlatego, że babcia powiedziała kiedyś, niby mimochodem:

– Nasze osiedle jest nietypowe, bo nie tylko ma swego Bezdomnego, lecz o niego dba. My jesteśmy potrzebni jemu, on nam, bo uspokaja nasze sumienia…

– Ha, możliwe. Ale co będzie zimą? Gdyby była ostra, to on może zamarznąć na śmierć. Coś trzeba by z nim zrobić – odparł lekarz, lecz na razie ograniczył się do tego, że przyniósł stary śpiwór.

Od tej pory prawie wszyscy na osiedlu zaglądali do rudery, by sprawdzić, czy jej lokator czegoś nie potrzebuje. Nikt natomiast nie zauważył gniazda Czarnego Ptaka.

To sąsiedzi musieli decydować, czego chce “ich” Bezdomny, gdyż on sam do nikogo nie wypowiedział jeszcze ani słowa. Do nikogo poza Ewą, której i tak nikt by nie uwierzył, że on mówi.

Dziewczynka odwiedzała go teraz rzadziej niż na początku. Miała coraz mniej czasu, coraz więcej nauki. I często była zmęczona. Niekiedy bez powodu. Ogarniała ją nagle niezrozumiała ociężałość nóg, przed oczami migotały złotoszare plamki, a w głowie kręciło się jak na karuzeli. Nie mówiła o tym rodzicom, by ich nie niepokoić. Przywykła zwracać się do nich tylko z najważniejszymi sprawami. Ale przychodziła do Bezdomnego choćby raz w tygodniu. Czuła, że gdyby nie przyszła, w jakiś sposób by go zawiodła.