40440.fb2 W krainie kota - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

W krainie kota - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Rozdział dwunasty

Najpierw usłyszałam głos Adama, prawie oszalały z radości:

– Odzyskują przytomność! Spójrz tylko, oni odzyskują przytomność!

„O kim on mówi, u licha!” – pomyślałam z niepokojem. „A może to jakaś końcówka mego snu?” Otwarłam oczy i zaraz zamknęłam je z powrotem, w pokoju byli bowiem obcy ludzie…

– Tak, chyba zaczynają nas widzieć. Wraca im kontakt z otoczeniem. Widzisz, tak bałeś się o komplikacje mózgowe, a ja powtarzałem, że to minie – usłyszałam drugi, pełen zadowolenia głos, który dopiero po pewnym czasie rozpoznałam jako głos doktora Halberna, przyjaciela mego męża ze szpitala.

– A to kocisko, panie doktorze…? – spytał nie znany mi żeński sopran. – Czy to potwornie wielkie kocisko może wleźć do łóżeczka tak chorego niemowlęcia? Bo ono tam się pcha, widzi pan… Nagle skądś wylazło i się pcha.

– Może, może, wszystko może… – usłyszałam nieprzytomny z radości głos męża i zaczęłam myśleć, o jakim chorym dziecku mówi ta obca kobieta? Przecież chyba nie o Jonyku! Wczoraj, gdy kładliśmy się spać, Jonyk był całkiem zdrowy! No, może trochę marudził…

– Ale zarazki, panie doktorze… – zawiesiła głos kobieta.

– Jakie tam zarazki…! – zaśmiał się Adam. – Skoro pokonali tego wściekłego wirusa, to cóż im mogą zrobić niewinne bakterie domowego kota, który chowa się z Jonykiem niemal od pierwszych dni jego życia! Lepiej niech pani nakarmi to biedne zwierzę, bo pewnie jest głodne. W lodówce leży wątróbka…

– Nakarmię, czemu nie – odparła kobieta, zapewne pielęgniarka. – Ale jak długo żyję, jeszcze nigdy nie widziałam tak ogromnego kocura. Aż strach na niego patrzeć… A nie zrobić jeść pani i dziecku? Oczywiście, coś dietetycznego.

– Zrobić – powiedziałam przytomnym głosem.

– No i proszę! – zaśmiał się doktor Halbern. – Koniec grypy i nie ma mowy o jakichkolwiek powikłaniach! Owszem, to był wyjątkowo ciężki przebieg choroby, ale pacjentom już po trzech dniach udało się stanąć na nogi…

– Po jakich trzech dniach? – wymamrotałam. Otwarłam już na dobre oczy i mimo obecności tej pary mało mi znanych ludzi spróbowałam wyjść z łóżka. Adam gwałtownie mnie powstrzymał.

– Co robisz? – zdziwiłam się. – I skąd tu się wzięli ci wszyscy ludzie? Doktor Halbern, ta pani…

– Przecież sam nie dałbym sobie rady! Całe trzy doby oboje z Jonykiem byliście nieprzytomni!

– Nieprzytomni?! Przez trzy doby? – zdziwiłam się.

Miałam uczucie, że obudziłam się po przespaniu jednej, normalnej nocy. Owszem, chyba coś mi się śniło… jakiś koszmar? Byłam razem z Jonykiem zamknięta w jakiejś pułapce, bez wyjścia… Nie, jeszcze śniło mi się coś szalenie niezwykłego… ulotnego, mieniącego się jak złoto, ale cenniejszego niż ono… Lecz jeśli nawet, był to przecież sen na jedną noc! Choć nie… to COŚ złocistego było snem na całe życie…

Ze słów Adama wynikało, że razem z Jonykiem przeszliśmy wyjątkowo ciężką grypę, jej kryzys dopiero co minął – i nie ma mowy o żadnym wstawaniu. Może jutro, na kwadrans lub pół godzinki, ale nie dziś! Wykluczone! Ja tymczasem czułam się normalnie, ba, wręcz świetnie, nie byłam w ogóle osłabiona i tylko okropnie głodna. I absolutnie nie zamierzałam leżeć w łóżku, w dodatku w ciepły letni dzień!

Rozpętała się istna awantura. Ja nadal próbowałam wyjść z łóżka, Jonyk wierzgał nóżkami i też przejawiał chęć zmiany miejsca, Kotyk siedział koło jego głowy i spokojnie się mył, Adam zaś z doktorem Halbernem usiłowali przemocą zatrzymać nas nie tylko w pokoju, lecz także w tych okropnych, przepoconych wyrkach.

Wreszcie, po konsultacjach Adama z jego przyjacielem, łaskawie wyrażono zgodę, że mogę zasiąść, w ciepłym dresie, na leżaku w naszym ogrodzie (tylko nie w słońcu! – wołał Adam), a Jonyk mógł pobaraszkować sobie na grubym, rozłożonym na trawie kocu. I tam przyniesiono nam śniadanie.

Przy śniadaniu rozpętała się kolejna awantura. I Jonyk, i ja umieraliśmy z głodu. Jonyk połknął swoją porcję grysiku i zaczął drzeć się o jeszcze. Ja zjadłam dwa jajka na miękko i sucharek z masłem, po czym zażądałam kanapek z wędliną dla siebie i szynki dla Jonyka.

– Nie ma mowy – oświadczył Adam kategorycznie. – Co najmniej trzy doby musicie być na lekkostrawnej diecie.

– Trzy doby? – wrzasnęłam z furią. – A ty w tym czasie będziesz się opychać jajkami na bekonie? Naleśnikami z dżemem? Kanapkami z szynką, pomidorem i ogórkiem?

– Jeśli ma cię to denerwować, to będę razem z wami na diecie – zdecydował się Adam. Łaskawie odmówiłam, gdyż uprzytomniłam sobie, że przecież on wkrótce będzie musiał wyjść z domu, do szpitala, skoro trzy doby spędził z nami, a ja wtedy najem się do woli. Jonykowi też zrobię jajecznicę z dwóch jajek.

I tak właśnie zrobiłam. Adam pojechał autem, żeby odwieźć doktora Halberna i pielęgniarkę oraz wpaść do szpitala (dosłownie na kwadrans – podkreślił z naciskiem), zobaczyć, co dzieje się z pacjentami, a my w tym czasie w pośpiechu opychaliśmy się w kuchni, jak zabrani z bezludnej wyspy rozbitkowie, którzy przez miesiąc żywili się tylko korzonkami. Także Kotyk pożarł podwójną porcję wątroby, a na deser wylizał z miseczki trochę lodów, co uwielbia.

Gdy wróciliśmy w trójkę do ogrodu, zadowoleni, że zdążyliśmy przed powrotem Adama, Jonyk znów zaległ na kocu wraz z Kotykiem, a ja na leżaku, udając posłuszną rekonwalescentkę.

– W ogóle nie wierzę w żadną chorobę – wymruczałam, patrząc, jak Jonykowi i Kotu zamykają się oczy, po czym… zdrzemnęłam się. „Pełny żołądek i letnie ciepło robią swoje” – pomyślałam, nim ostatecznie zapadłam w sen.

– Byłaś gotowa mnie uśpić – rzekł Kot. – Nie mam ci tego za złe.

– Przepraszam – powiedziałam i zaczerwieniłam się ze wstydu. – Te okropne, podłe myśli o tobie to musiała być robota Gimel… Ja naprawdę tak nie myślę! To Gimel…

– Przestań wciąż wykrzykiwać jej imię – pouczył mnie Włóczęga.

– A wiesz, że ja się jej teraz nie boję? Teraz, gdy usłyszałam muzykę skrzydeł Złocistego Ptaka i gdy pojęłam, czym On naprawdę jest i że był tak blisko… – westchnęłam i wszyscy razem zamilkliśmy.

Rydwan gnał szybko, ale nie tak dzikim pędem, jak rydwan Gimel, z jej magicznymi końmi.

– Więc nie czujesz do mnie żalu, że cię w to wciągnąłem? I to razem z twoim małym synkiem? – spytał znowu Kot. – Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił, gdybym przypuszczał, że Ona posunie się tak daleko…

– Och, Kotyku! – zawołałam i przytuliłam do siebie jego wielki łeb. – Dobrze, że stanęłam z nią oko w oko! Dobrze, że przez to przeszłam! Ten strach, zwątpienie, spotkanie ze Złocistym Ptakiem… Nareszcie zrozumiałam, po co tu jestem! Dopiero teraz wiem, dlaczego muszę pomóc Księciu Thetowi! Bo mnie niegdyś pomogły siostry Amata i Cecylia, stwarzając miejsce, które mogłam nazwać domem. A teraz ja muszę pomóc odnaleźć dom innemu zagubionemu dziecku. Bo Książę, nawet jeśli ma już trzynaście lat i jest wyjątkowo rozumnym chłopcem, dla mnie wciąż jest dzieckiem. Zagubionym, wystawionym na niebezpieczeństwa dzieckiem, które musi wrócić do domu. Inaczej zginie albo też znajdzie inny dom, tak jak ja, ale nigdy nie będzie to ten prawdziwy! Lepiej niż inni rozumiem, jak bardzo ten chłopiec potrzebuje pomocy. Może właśnie dlatego wybrałeś mnie, Kocie? Nie tylko z powodu niezwykłych umiejętności Jonyka?

Kot milczał. Alef również. Może oni sami też nie wiedzieli, dlaczego akurat ja zostałam w to wplątana? Może to jednak był zwykły przypadek?

Zbliżaliśmy się do Królestwa Denarów, gdyż mury jego stolicy już były widoczne z oddali. Uderzały uporządkowaną schludnością, trochę pozbawioną fantazji. Chyba budowniczowie pragnęli jedynie, aby to miasto stało przez wieki, jego uroda zaś zbyt ich nie interesowała.

– Królestwo Kielichów to piękno, umiłowanie życia i wygody. W Królestwie Buław bezustannie poszukują wiedzy, niekiedy kosztem uczuć. A jakie jest to królestwo, ku któremu zmierzamy? – spytałam.

– Jego mieszkańcy są pracowici, gdyż wiedzą, że tylko w ten sposób osiąga się pieniądze i rozkwit państwa. Na ogół więc są bogaci. Nie zawsze lubią się tym bogactwem dzielić, choć bywają szczodrzy. Są sprawiedliwi, uparci, nieufni wobec obcych. Ale zbyt mocno wierzą, że za złoto można kupić wszystko – wyjaśnił Alef. – Wyznam szczerze, że z czterech królestw Cesarstwa najbardziej lubię bywać w Królestwie Mieczy.

– Dlaczego? – spytałam.

– Aaa, o tym to już się musisz sama przekonać. Ja moją wiedzę zdobywałem, rezygnując z wygód i wędrując przez całe życie. Ty chcesz swoją zdobyć zbyt łatwo – zaśmiał się Włóczęga. – Powiem ci tylko tyle, że w Królestwie Mieczy umieją połączyć rozum z porywami serca, pracowitość z umiejętnością wypoczynku, radość życia ze znajomością jego surowych praw, odwagę z rozwagą. W Królestwie Mieczy potrafią zatem połączyć wodę z ogniem, a w pozostałych trzech królestwach wybierają tylko jeden z żywiołów i trwają przy nim.

Mury Królestwa Denarów były solidne i mocne. Zamek zbudowano z tak potężnych głazów, że mógłby stać przez wieki. Strażnicy przy głównej bramie powitali nas uprzejmie, choć bez uniżoności; przyglądali nam się z zainteresowaniem i było widać, że doskonale wiedzą, kim jesteśmy, ale ich ciekawość miała swoje granice. Oto zażądali od nas uiszczenia opłaty za wejście do miasta! Kotyk zmarszczył gniewnie nos, lecz Alef obojętnie sięgnął do przepastnego worka i wyjął z niego zloty pieniążek z podobizną Cesarzowej. Złapałam go, nim strażnik zacisnął na nim dłoń:

– Pokaż! Nigdy go nie widziałam i zaraz ci oddam – wyjaśniłam zdziwionemu strażnikowi. Z jednej strony pieniążek miał symbole czterech królestw, a w środku dość nieudolny wizerunek Złocistego Ptaka – symbolu Cesarstwa. Na awersie widniała podobizna Cesarzowej.

– Bardzo ją upiększyli – mruknęłam. – Ma tu łagodną i dobrą twarz, a naprawdę to przecież wiedźma…

Nie mogłam zapomnieć, że Cesarzowa zakuła nas w dyby. Już chciałam oddać pieniążek strażnikowi, gdy tym razem to Kotyk wyciągnął grubą łapkę i uważnie obejrzał monetę. Wreszcie oddał ją zniecierpliwionemu wojakowi.

Pod murami stolicy nie czekał na nas królewski powóz. Nasz rydwan musieliśmy zostawić przed główną bramą, w królewskich stajniach. Żaden obcy pojazd nie miał prawa wjazdu do królestwa.

– Nasi woźnice też muszą zarobić – wyjaśnił nam strażnik. – A za opiekę nad waszymi końmi musicie zapłacić.

– Idziemy pieszo lub wynajmiemy wóz, ale może nas to drogo kosztować – powiedział Alef, bywalec wszystkich królestw. – Tutejsi mieszkańcy lubią denary.

– Nie wiedzą, że jesteśmy ochotnikami, szukamy ich następcy tronu, ryzykujemy życiem i powinni nam pomagać? – zirytowałam się.

– Wiedzą i bardzo chętnie nam pomogą, byle za odpowiednią zapłatą – zaśmiał się Włóczęga, dając kolejny pieniążek stajennym chłopcom, którzy już zabrali się za wyprzęganie naszych koni z rydwanu. Trzeci pieniążek powędrował do kiesy pary służących, którzy odciągnęli rydwan z ulicy wiodącej do miasta.

– Dużo masz tych pieniążków? – zaciekawił się Kotyk.

– Ile zechcesz – rzekł obojętnie Włóczęga.

– Okradłeś kogoś, czy też masz Magiczny Denar? – spytał Kotyk. Alef znów się roześmiał i nie odpowiedział.

– Magiczny Denar to pieniążek, który zawsze się odradza. Tyle że po trzynastu miesiącach, trzynastu dniach i trzynastu godzinach przemienia się w bezwartościowy metal – wyjaśnił Kotyk, widząc moją zdziwioną minę. O nic już nie pytał Włóczęgi, wiedząc, że ten, gdyby chciał, sam odpowiedziałby na jego pytanie.

– Kto stworzył Magicznego Denara? – nie ustąpiłam tak łatwo.

– Cesarski Mag, jako zabawkę dla dworu, ale ktoś mu go ukradł. Pamiętam, że był o to ogromny rwetes w cesarskim pałacu – odparł niechętnie Kotyk.

Przypominając sobie niezdrowo bladą, chorą z ambicji twarz cesarskiego Maga, pomyślałam, że sprzyjam tym, którzy ukradli jego magiczny pieniążek. Zwłaszcza że teraz służył nam. Ale jakim cudem miał go akurat Włóczęga, skoro nigdy nie bywał na cesarskim dworze? Czyżby miał tam ukrytego przyjaciela…?

Szliśmy pieszo ulicami stolicy Królestwa Denarów, a przechodnie popatrywali ku nam ze słabym zainteresowaniem i zaraz wracali do swoich zajęć. Na zadbanych i czystych ulicach wrzała praca: budowano, sprzątano, kuto metale, gotowano, handlowano różnymi towarami. Całe miasto przypominało ni to fabrykę, ni wielkie targowisko.

– Nigdy nie odpoczywają? – zdziwiłam się.

– W nocy śpią, ale krótko. Żal im czasu. Ich zdaniem, czas to pieniądz – burknął Alef.

– U nas też tak niektórzy twierdzą – zamyśliłam się, lecz Alef od razu dorzucił:

– Nawet gdy twoi tak mówią, to sentencję tę wymyślono w Królestwie Denarów.

Król i Królowa Denarów już wiedzieli o naszym przybyciu, gdyż osobiście wyszli powitać nas przed masywną bramę swego zamku. Ubrani byli skromnie i praktycznie. Królowa, w fartuchu narzuconym na suknię, miała umączone dłonie i ledwo zdążyła je otrzepać.

– Heroldowie widzieli was z murów przez lunety, więc piekę ciasto na wasze powitanie – wyjaśniła. Nawet się nie zdziwiłam. Ceniąc pieniądze, pewnie żałowała ich dla kucharki.

Zaraz też zasiedliśmy do niewyszukanego, choć smacznego posiłku, a Królowa sama usługiwała nam przy stole. Po chwili zreflektowałam się i zaczęłam jej pomagać.

– Widzę, że królowej z Dalekiego Kraju nieobca jest robota – zauważyła z sympatią. Jej sympatia zwiększyła się, gdy pomogłam jej też zmyć naczynia.

Początkowo rozmowa przy stole była niezobowiązująca i toczyła się wokół problemów ze żniwami, z cenami zboża, kartofli i innych towarów. Król narzekał, że rosną ceny mebli i dywanów i coraz trudniej urządzić tanio królewski zamek.

– Dlatego sam zacząłem robić nowy stół – wyjaśnił, wskazując na pęknięcia w tym, przy którym siedzieliśmy. Dopiero teraz zauważyłam, że sala tronowa zarzucona jest wiórami, widocznie czasem służyła królowi za stolarnię. Świeżo oheblowane deski złożone w kącie dowodziły, że aby nas powitać, Król oderwał się od pożytecznego zajęcia.

Kotyk coraz bardziej się niecierpliwił, lecz czekał, aż obyty ze światem Alef da znak do rozpoczęcia właściwej rozmowy o Księciu Thecie. Królowa Denarów też wierciła się na krześle, lecz z innych przyczyn, gdyż nagle wstała, złapała stojącą w kącie sali miotłę i sprzątnęła okruchy, które spadły nam ze stołu. Najwyraźniej nie umiała usiedzieć bez zajęcia. Postanowiłam przyjść jej z pomocą. Zerknęłam na salę i dostrzegłam wiaderka stojące koło okien. Obok leżały szmaty. Aha, gdyby nie nasza wizyta, pewnie zajęta byłaby sprzątaniem.

– Jeśli Wasza Dostojność chce, to pomogę umyć okna – zaofiarowałam się. – Mnie też irytuje bezczynność.

Królowa aż klasnęła w dłonie z zadowolenia i już po chwili obie pucowałyśmy szyby.

– Zrób dzisiaj to, co masz zrobić jutro, a dostaniesz futro – zanuciła.

– Robotna kobieta z Waszej Wysokości – rzekł z uznaniem Król Denarów, chwaląc mnie za udzielenie pomocy jego małżonce.

– Właśnie dlatego wzięliśmy ją ze sobą dla ratowania Księcia Theta – oświadczył Alef, a Kotyk odetchnął z ulgą, że rozmowa, dość gładko, zeszła wreszcie na ten jedynie istotny dla niego temat.

– Książę zapowiadał się na zbyt dobrego władcę, żeby to nie mogło zirytować niektórych osób – stwierdziła niejasno Królowa Denarów. – Nigdy bym jednak nie wpadła na myśl, że może to zezłościć jego własną matkę. Każda matka powinna być dumna z takiego syna. A ona była dumna, lecz do czasu. Tylko do czasu. Jak wiesz zapewne, Kocie, ludzie z naszego Królestwa jeżdżą do cesarskiego pałacu, żeby robić meble, tkać dywany, budować altanki dla Cesarzowej i porządkować ogrody. I to właśnie od nich usłyszeliśmy, że w pałacu cesarskim coś zaczęło się zmieniać. Im bliżej było trzynastych urodzin Księcia i chwili gdy miał otrzymać tytuł Młodego Cesarza, tym szybciej Cesarzowa traciła dobry humor. Ale przecież ty, Kocie, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej, bo stale przebywałeś w Cesarskim Pałacu… Kotyk podniósł na nią dwubarwne ślepia:

– Tak, lecz niestety zwracałem uwagę głównie na Księcia, a nie na Cesarzową.

Potem zamyślił się i wyszeptał:

– Owszem, teraz gdy o tym myślę, widzę, że chyba masz rację. Cesarzowa wcześniej mnie lubiła, widząc moją miłość do swego jedynaka. A od pewnego czasu nagle zaczęła być dla mnie niemiła. Raz nawet specjalnie przydeptała mi ogon… A potem… Potem oskarżyła mnie, że brałem udział w porwaniu Księcia!

– Mam uczucie, że to Cesarz zaczął się starzeć i przestał należycie pełnić swoją rolę – oświadczył Król Denarów. – Ja szanuję moją żonę, lecz w sprawach wagi państwowej sam podejmuję decyzje. Owszem, radzę się jej, lecz to inna sprawa. Za to Cesarz, o czym szumi całe Cesarstwo, od pewnego czasu we wszystkim ustępuje żonie. Dla mnie takim znakiem granicznym był moment, gdy mennica cesarska wypuściła nowe pieniądze… Pamiętasz, Kocie?

– Nigdy nie interesowałem się pieniędzmi – powiedział zdziwiony Kot. – Szczerze mówiąc, dopiero dziś po raz pierwszy zobaczyłem cesarskiego denara. Proszę pamiętać, że żyjąc w pałacu, nigdy za nic nie musiałem płacić.

– A cóż tak dziwnego było w wypuszczeniu nowej monety? – spytał zaciekawiony Alef.

– To, że nie było na niej podobizny Cesarza czy też następcy tronu, Księcia Theta. Wcześniej były trzy rodzaje monet, honorujące trzy najważniejsze osoby w Cesarstwie, a dziś jest tylko jedna. Ta z Cesarzową. Innych monet już nie ma – odparł Król Denarów. – Dziwię się, że tak mało uwagi zwracacie na pieniądze, bo one najwięcej mówią o stanie państwa i jego władcach.

– Powiedz mi, Kocie, co ty właściwie robiłeś na tym dachu, w nocy, gdy zniknął Książę Thet? – spytał Włóczęga, a Kotyk, gdyby umiał, pewnie by się zaczerwienił. – Nie musisz odpowiadać – dorzucił po chwili Alef. – To jasne. Uwiodła cię kotka Cesarskiego Maga, ta piękna srebrnowłosa kocica, która w dzień śpi, a nocami włóczy się po dachach pałacu, tak?

Kotyk milczał ze spuszczonym wielkim łbem i zrobiło mi się go żal. Okna były już prawie czyste, więc odłożyłam ściereczkę i usiadłam koło moich przyjaciół. Jonyk przestał tańczyć wokół stołu i też przysiadł na moich kolanach.

– Gdybyś robiła pokazy tańca twego synka na publicznych placach, mogłabyś zebrać niezłe pieniądze – zauważyła sympatycznie Królowa, więc nie wzięłam jej tych słów za złe.

– Czy przydały się wam na coś nasze uwagi? – spytał rzeczowo Król Denarów. – Pytam, bo muszę wrócić do roboty przy nowym stole.

– Tak, przydały się. Chyba nawet bardzo – odparł Kotyk, a Włóczęga w tym samym momencie szturchnął go nogą pod stołem. Za późno. Król już mówił dalej:

– Skoro tak, to za nasz trud i zmarnowany czas, który moglibyśmy wykorzystać dla pożyteczniejszej roboty, musicie nam zapłacić cztery cesarskie denary.

Włóczęga westchnął i wyjął z worka cztery małe pieniążki. Odliczał je wolno, po jednym, tak aby Magiczny Denar nie utracił mocy. Drugi pieniążek rodził się bowiem dopiero, gdy z worka zniknął ten pierwszy.

– Czy za nocleg też nam policzysz? – spytał Kotyk.

– Jeśli idzie o ścisłość, nocleg w zamku nie jest wygodniejszy, lecz znacznie droższy niż w zwykłym zajeździe. Więc ponieważ was polubiłem i dobrze wam życzę, radzę tam się udać – rzekł dobrodusznie Król.

– Chwileczkę! – zawołałam zirytowana. – Pomagałam Królowej usługiwać przy stole, myłam naczynia, wyczyściłam cztery okna! Albo zapłacicie mi za to, albo nocleg mamy za darmo!

Król spojrzał na żonę, ona na niego, a potem spojrzała na mnie z wyraźnym żalem, lecz i uznaniem:

– Pierwszy raz w życiu ktoś z naszych gości tak się targuje – westchnęła. – Ale królowa z Dalekiego Kraju ma rację. Nie wolno nam oszukiwać gości. Od nieuczciwych pieniądz ucieka. Moim zdaniem oni mają prawo do jednego darmowego noclegu w zamku.

– Lecz tylko do jednego. Drugi musi być płatny – dodał szybko Król.

– Wystarczy nam jeden – odparł Włóczęga.

– Śpijcie zatem spokojnie. Nasi słudzy wyznaczą wam pokoje – oświadczył Król. – A co ze śniadaniem?

– Śniadanie też należy się nam za darmo. Te okna, które myłam, byty bardzo szerokie – wtrąciłam, nim Alef zdążył kiwnąć obojętnie głową. Jemu nie było żal Magicznych Denarów, ale mnie brała złość na naszych gospodarzy. Oszczędność i gospodarność powinny mieć jakieś przyzwoite granice!

Trochę źli, a trochę rozśmieszeni udaliśmy się na spoczynek. Na szczęście, w przeciwieństwie do Królestwa Buław, tu otrzymaliśmy wprawdzie tylko jeden, ale za to oddzielny pokój. Tylko łóżka były twarde, a słoma w siennikach dawno nie wymieniana.

– Czy dowiedzieliśmy się czegoś nowego? – spytałam, ziewając.

– Bardzo wiele – rzekł Kotyk. – Najgłupsze jest to, że po odwiedzeniu trzech królestw wiem znacznie więcej o cesarskim pałacu niż wówczas, gdy przebywałem w nim dzień w dzień, przez prawie trzynaście lat.

– Chyba było to warte tułania się po drogach i bezdrożach i wydania kilku niewiele wartych złotych pieniążków – dorzucił Włóczęga.

„Warto było przede wszystkim być tak blisko Złocistego Ptaka. Choćby przez parę sekund” – pomyślałam, zamykając oczy. Jonyk przytulił się do mnie bez słowa, myśląc zapewne o tym samym. Zapadliśmy w sen…