40440.fb2
… czułam, że nasz rydwan jedzie już od wielu godzin, mimo że przez pewien czas byłam w nim obecna tylko po części. Pędziliśmy tym razem w stronę Królestwa Mieczy. Już zaczęłam oswajać się z tym, że w Krainie Kota można być – nie być, tak jak Wisielec na Wieży jest tu żywy – nieżywy. Czas trwania jazdy poznałam po prostu po tym, że konie były już mocno zmęczone.
– Czy gdy mnie TU nie ma, to coś mówię? – zaciekawiłam się.
– Czasem. Ostatnio mówiłaś coś o wiśniowej kanapie – odparł Alef.
Zatem będąc TU ciałem, wówczas gdy moja świadomość jest TAM, niekiedy wypowiadam jakieś urwane zdania przynależące do TAMTEGO świata. I obawiam się, że będąc z kolei u siebie, czyli TAM, mówię czasem coś, co odnosi się do Krainy Kota. Czy w ogóle zdaję sobie z tego sprawę i czy nie budzi to niepokoju Adama?
– Ależ nie. Nie martw się – odpowiedział Włóczęga moim myślom. – Nie tylko ty spośród ludzi twojej krainy, nie zdając sobie z tego sprawy, bywasz w innych światach. W Cesarstwie nazywamy to „muśnięciem skrzydeł ptaka”. Określamy tak wrażenie, iż gdzieś się było-nie było, coś się zna-nie zna lub nagle mówi się jakieś zdanie w języku obcym-bliskim. Nikt się specjalnie temu nie dziwi. Być może i TAM, u was, macie na ten stan jakieś określenie.
– Déjà vu – powiedziałam powoli.
– Ale będąc TAM, w ogóle nie wiesz, że bywasz w Cesarstwie, i tylko niekiedy w TAMTEJ świadomości coś ci się z nami kojarzy, coś przypomina, coś cię zaniepokoi. To normalne. Za to będąc TUTAJ, zachowujesz pełną świadomość tamtego życia.
– Dlaczego? – zdziwiłam się.
– Bo i TU, i TAM jest z tobą Kot i cię pilnuje. Cesarstwo musi pozostać Wielkim Wtajemniczeniem dla wybranych. Nie wolno o nim paplać w TAMTYM świecie. Ci, co tu byli, świetnie o tym wiedzą i mają zamknięte nie tylko usta, ale i pamięć. Za następnym wzgórzem zobaczysz zamek Królowej i Króla Mieczy – zakończył Włóczęga.
Chwilę jechaliśmy w milczeniu, ja rozmyślałam nad słowami Włóczęgi, a on chyba o celu naszej podróży, gdyż nagle powiedział:
– To jest inne królestwo niż pozostałe trzy. Ze wszystkich czterech właśnie w nim najbardziej lubię przebywać. Królewska para to najwspanialsi partnerzy do rozmów. I to pomimo że wciąż noszą w pamięci tragiczne wspomnienie sprzed mnóstwa lat…
– Cóż im się stało? – zaciekawiłam się.
– Coś bardzo podobnego do obecnej sytuacji. Ich jedyne dziecko nagle zniknęło z zamku i wszelkie poszukiwania nic nie dały.
Kotyk natychmiast się zainteresował:
– Słyszałem o tym, choć zdarzyło się to, gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Lecz przecież Król i Królowa Mieczy mają syna…
– Tak. Urodził się w jakieś dziesięć lat po tamtym dramatycznym wypadku. Tak długo bowiem królewska para była w żałobie i tak długo szukała swego dziecka po całym Cesarstwie, przyrzekając, iż póki go nie odnajdą, nie będą mieć innych potomków. Bali się, że miłość do następnych dzieci osłabi ich wolę szukania tego pierworodnego – wyjaśnił Alef.
Włóczęga urwał opowieść, gdyż oto wyłoniły się przed nami wieże zamku Królestwa Mieczy. Alef miał rację, gdyż na ich widok odczułam jakąś przyjazną, ciepłą bliskość, tak jakby te trzy wysokie wieże były moimi trzema, dawno nie widzianymi przyjaciółkami. Dziecko zatańczyło radośnie na moich kolanach, a po chwili nasz rydwan bez przeszkód przebył obronne mury stolicy.
Już sam wygląd miasta budził zaufanie. Można było czuć się w nim swobodnie i bezpiecznie. Prawie jak w domu. Niemal wszyscy przechodnie znajdowali czas na serdeczne pozdrowienie nas. Było widać, że sprzyjają naszej wyprawie Król i Królowa Mieczy wyjechali nam naprzeciw i nasze rydwany spotkały się w pół drogi do zamku. Zaraz też przesiedliśmy się do królewskiego pojazdu, a nasze konie królewscy słudzy zabrali do stajni.
Królowa Mieczy nie mogła oderwać oczu od Tańczącego Dziecka, a ja od niej. Była ze dwa razy starsza ode mnie, lecz wyglądała znakomicie: wysoka, zgrabna, ciągle piękna, u pasa miała zawieszony niewielki mieczyk. Dopiero po napatrzeniu się na Jonyka, czemu towarzyszyło skupienie i uśmiech, Królowa przeniosła spojrzenie na mnie i… słowa uwięzły jej w gardle, a twarz zbladła.
– Czy coś się stało Waszej Dostojności? – spytałam z niepokojem. Lecz ona pokręciła tylko przecząco głową, opanowała się i zaczęła toczyć z nami swobodną rozmowę, zerkając jednak nadal z ukosa w moją stronę. Zaczęło to być dla mnie krępujące. Kotyk i Włóczęga też dostrzegli niecodzienne zainteresowanie Królowej moją osobą, lecz nic nie mówili. Dopiero teraz spostrzegłam, iż Mieczowy Król również przyglądał mi się uważnie, choć mniej natarczywie, dbając o zachowanie pozorów grzeczności.
Powóz jechał wolno, abyśmy mogli nacieszyć się widokami uliczek stolicy królestwa. Każdy z domów robił wrażenie małej warownej fortecy, choć nie służyły one celom wojennym. W efekcie domy te miały mnóstwo smukłych wieżyczek, z wąskimi, długimi okienkami, podcienione krużganki i fosy z wodą wokół. Wyglądało to bardzo malowniczo. Mieszkańcy królestwa lubili nosić wojenny rynsztunek, a ludzie na ulicach ćwiczyli się w walkach na miecze, wydając wesołe, przyjazne okrzyki. Pozdrawiali nas przy tym serdecznie, potrząsając mieczami, aby pokazać, że w razie czego chętnie przyjdą nam z pomocą. Jednak nawet ja już wiedziałam, że mieczem nie odzyskamy zaginionego Księcia Theta. Co jednak możemy przeciwstawić magii Gimel…?
W ciągu kilkunastu minut znaleźliśmy się w zamku, który zaskoczył mnie swoim wyglądem. Był wygodny, a zarazem piękny, choć bez zbędnych luksusów; jego urodą była prostota – i znowu poczułam się jak w domu. W trzech poprzednich królestwach miałam uczucie, że – na szczęście! – bawię tam tylko w przelotnej gościnie. Tym razem pomyślałam, że chętnie spędziłabym tu resztę życia. Chyba Jonyk też to czuł, gdyż myszkował swobodnie po wielkiej komnacie, w której zasiedliśmy do posiłku. W pewnej chwili zatrzymał się koło jednej ze ścian i powiedział: – Mama… Mama… Ładna.
Toczyliśmy nadal niezobowiązującą rozmowę, a moje Dziecko ciągle tkwiło przed tamtą ścianą. Wreszcie za Jonykiem poczłapał Kotyk, a za nim ja. Jonyk, tańcząc w miejscu, wpatrywał się w wielki, uderzająco dobry portret, wiszący na ścianie, który przedstawiał wysoką kobietę, trzymającą na ręku może dwuletnie dziecko.
– Mama – powtórzył Jonyk, wskazując paluszkiem sportretowaną postać.
– On myśli, że każda kobieta z dzieckiem to ja – zaśmiałam się, choć równocześnie poczułam się nieswojo: kobieta z portretu naprawdę była do mnie podobna… Ale już wstawał od stołu Włóczęga i szedł ku nam leniwym krokiem. Za Włóczęgą zbliżał się Król i tylko Królowa Mieczy została sama przy stole, odwrócona do nas plecami.
– Na Złocistego Ptaka! Pewnie, że jesteś nadzwyczaj podobna do tej damy! – zawołał Alef.
– Uderzająco podobna. A jest to moja żona choć sprzed prawie trzydziestu lat – wyszeptał Król Mieczy i spojrzał uważnie na moją twarz. – Już w powozie mnie to zaskoczyło, a moją żonę jeszcze bardziej, gdyż nawet zasłabła. Cóż, w Cesarstwie zdarzają się sobowtóry, pewnie w twoim świecie również.
Wolno podeszłam do Królowej Mieczy. Nadal siedziała przy stole, plecami do nas, lecz skryła twarz w dłoniach. A gdy je odjęła, znów ujrzałam niepokojącą bladość jej twarzy. Podniosła na mnie wielkie, ciemne oczy i spytała bezdźwięcznie:
– Kim są twoi rodzice?
– Nie mam rodziców – wyszeptałam. – To znaczy zapewne ich miałam, a może nawet mam, lecz nie wiem, kim są. Wychowałam się w sierocińcu.
– Jak to? – spytał tym razem Król. Po moich słowach jego twarz także zbladła. – Skąd wzięłaś się w sierocińcu?
– Znaleziono mnie. Jestem znajdą – odparłam drżącym głosem. Zawsze trudno było mi o tym mówić, a tym razem jeszcze trudniej, gdyż twarze królewskiej pary zaczęły mnie niepokoić. Odbijały się na nich strach – i nadzieja. Te same dwa uczucia były teraz we mnie, lecz szybko oprzytomniałam.
– To był sierociniec w TAMTYM świecie, nie TUTAJ. To jest stąd… hm… dość daleko. A nawet, jak mi się wydaje, to jest w ogóle w innym wymiarze. I znaleziono mnie w jednym z miast TAM – powiedziałam z naciskiem.
Nagle wtrącił się Kotyk:
– Znaleźli ją w wiśniowej aksamitnej sukience ze złotą nitką, na nogach miała złote pantofelki, a na głowie złoty diadem z rubinowym kamieniem. Koło kamienia jest jakaś inkrustacja, ale tak zabrudzona z upływem czasu, że trudno dociec, co przedstawia…
…i w tym momencie Królowa Mieczy zemdlała. Zamarłam. Na szczęście natychmiast zajął się nią Włóczęga, skrapiając jej twarz wodą ze stołu, gdy tymczasem Król już zadawał mi kolejne pytanie:
– Ile miałaś wówczas lat?
– Około trzech. Miałam długie do pasa ciemne włosy. W sierocińcu zaraz mi je obcięli, bo bali się, że mam wszy. Tam wszystkim dzieciom obcinano włosy, no bo…
Urwałam. Chciałam zagadać rosnący niepokój, a zarazem słowa przychodziły mi z najwyższą trudnością. Ogarniały mnie na przemian strach – i dziwny, pełen niepojętej i nielogicznej nadziei niepokój. Królowa powracała już do przytomności, za to po twarzy Króla Mieczy płynęły łzy. Nie odrywał ode mnie wymownego wzroku.
– Nie stój tak bezmyślnie… – Kotyk trącił mnie łapką. – Nie pojmujesz, że wszystko wskazuje, iż jesteś ich zaginioną córką?
– Pod warunkiem, że było to dwadzieścia siedem lat temu lub niewiele więcej – powiedział Król, ciągle nie odrywając ode mnie nieruchomych oczu. Wyraz jego twarzy był mieszaniną czujności – i także nadziei.
– Tak, to było dwadzieścia siedem lat temu – odparłam martwym głosem. – Ale musicie zrozumieć, że to było TAM. Dlaczego nie chcecie tego pojąć? To przecież wyklucza przypuszczenia, że mogłabym być… – i urwałam.
– Nie wyklucza – powiedział beztrosko Alef. – Jakoś Kot przemieszcza się swobodnie TAM i z powrotem, a ty i Dziecko robicie to razem z nim. Jeśli paromiesięczne niemowlę pokonuje te granice, to czemu nie mogła pokonać ich, z czyjąś pomocą, trzyletnia dziewczynka?
Królowa Mieczy nagle zerwała się i objęła mnie. Odepchnęłam ją.
– Dość! – zawołałam. – Nie stwarzajcie mi nadziei, której nie ma! To jest fantastyczna wprost zabawa, owszem, lubię przeżywać razem z wami te niecodzienne przygody! Pyszna, fantastyczna zabawa! Ale przecież wy jesteście tylko kartami! Postaciami z kart do tarota! Fikcją! Ułudą! Zabawą w sny!
Ku memu zdumieniu oni – zamiast zniknąć mi sprzed oczu jak sen lub obrazić się – zaczęli się śmiać. Królowa Mieczy, śmiejąc się do łez, równocześnie znów przytulała mnie do siebie, a ja w jej objęciach czułam się dziwnie dobrze i bezpiecznie. Król również jedną ręką ocierał łzy – już sama nie wiem, czy śmiechu, czy wzruszenia, drugą zaś czule gładził mnie po włosach i zaśmiewał się do utraty tchu. Włóczęga i Kotyk wprost tarzali się z radości. Nawet Dziecko tańczyło wokół, klaszcząc w dłonie.
– Z czego się śmiejecie?! – krzyknęłam.
– Z ciebie! – zachichotał znowu Włóczęga. – Od paru miesięcy rozjeżdżasz się po tym świecie, który nazywasz Krainą Kota, i do tej pory nie wiesz, jak on się nazywa naprawdę?
– Jak to jak? Cesarstwo… Po prostu Cesarstwo – wyjąkałam.
– Tak, ale jakie! Tarot! Cesarstwo Tarota! – zaczęli wołać tym razem wszyscy na przemian.
– No właśnie… – powiedziałam drżącym głosem. – Oczywiście, że Tarot… Przecież wiem dobrze, że jesteście tylko kartami do tarota i naprawdę was nie ma. Po prostu co noc mi się śnicie.
– Tarot pierwszy, karty drugie – powiedziało nagle moje Dziecko i zatańczyło mi nad głową.
– Otóż to – powiedział Kotyk. – Wiem, że masz TAM w domu książkę o tarocie, lecz nigdy bym nie sądził, że wyciągniesz z niej tak fałszywe wnioski. Doczytałaś się już chociaż, skąd pochodzi tarot?
– Tego podobno nie wie nikt – odparłam drżącym głosem.
– My wiemy! – zaśmiał się Alef. – Ludzie z twojego świata, którzy kiedykolwiek, tak jak ty, z pomocą Kota lub innej magicznej istoty, zjawili się w naszym świecie i poznali Cesarstwo, stworzyli potem karty. Niekiedy zawędrowali tu rzeczywiście we śnie, przez przypadek, przez cud lub za sprawą siły własnej magii. Czasem przez pomyłkę zjedli Magiczny Korzeń, a niekiedy ktoś od nas im go podsunął. Nie jesteś pierwszym wędrowcem STAMTĄD po Cesarstwie Tarota!
– Nie rozumiem – wyszeptałam.
– Wędrowców było wielu i przybywają do nas od wieków. Ale każdy, kto tu przybywa, nawet na krótko, musi o nas zapomnieć. Nie chcemy, by wiedział o naszym istnieniu i swobodnie przemieszczał się stąd TAM i z powrotem. Mógłby niechcący zrobić wiele złego – wyjaśnił z powagą Król Mieczy. – Takie zabawy uprawia niekiedy Gimel i nigdy nie wynika z nich nic dobrego dla żadnego ze światów. Dlatego ten spośród ludzi, kto stąd wraca TAM, ma automatycznie zablokowaną pamięć o nas…
– … ale pamięć ludzka jest dziwna. Choć goszcząc wędrowców STAMTĄD, zawsze wprowadzamy blokadę pamięci, nigdy nie działa, ona bezbłędnie. Sama zresztą, o tym wiesz najlepiej… – dorzucił Włóczęga. – Wszystkim przybyszom, gdy już wrócą do siebie, pozostają jakieś mgliste wspomnienia i ulotne obrazy, choć nie zdają sobie oni sprawy z tego, co to jest, i najczęściej myślą, że to sny. Niektórzy z nich, zwłaszcza ci, którzy byli artystami lub magikami, przelali tę ulotną pamięć o nas w obrazki, malowane na kartach. Samą grę nazwali Tarot, gdyż słowo to błądziło w ich pamięci, choć zapomnieli, iż jest to nazwa świata, w którym gościli. Było to wprawdzie przed tysiącami lat, ale Tarot jako magiczna gra jednak u was przetrwał…
– Więc zagadkowość tej gry, jej niejasne pochodzenie, te wszystkie Wielkie i Mniejsze Wtajemniczenia… – zaczęłam, a Włóczęga dokończył:
– … są wynikiem Największej Tajemnicy, jaką jest nasze prawdziwe istnienie. Ty, gdy już nas porzucisz, też zapomnisz.
– Nie! – zawołała Królowa Mieczy. – Ona nie zapomni! Ona jest stąd i już TAM nie wróci! Jest naszą córką, jest Księżniczką Mieczy! Wiem to na pewno! Ta sukienka, buciki i diadem, które opisujecie, ta inkrustacja, którą są dwa skrzyżowane miecze, jej wiek, wygląd, czas, w którym zaginęła TU, a znaleziono ją TAM… Ty jesteś Codik, nasza córka Codik, co oznacza. Gwiazdę, i należysz do nas! Jesteśmy twoją rodziną i tu jest twój dom!
Dopiero teraz dosłownie wpadłam w jej objęcia, płacząc i śmiejąc się na przemian. Byłam w moim prawdziwym domu. Byłam nareszcie u boku mojej najprawdziwszej mamy i najprawdziwszego ojca, a za chwilę miał przybiec mój najprawdziwszy siedemnastoletni braciszek, Resz. Czegóż mogło mi brakować do szczęścia…?
Adam był przekonany, że jest to bardzo groźny nawrót tamtej infekcji. Ale tym razem, według jego medycznej opinii, przyplątało mi się zapalenie opon mózgowych, jako pogrypowa komplikacja. Gdy rano wszedł do naszego pokoju, chcąc spytać przed pożegnaniem, jak nam się spało na nowej kanapie, siedziałam w kucki w kącie pokoju, tuląc do siebie jakiś przedmiot. Nic nie mówiłam, tylko kiwałam się, jak sieroty w domu dziecka. I bezgłośnie płakałam. Tym przedmiotem, którego nie chciałam oddać Adamowi, były moje dziecięce ubranka od siostry Amaty, zapakowane w stary, pożółkły papier. Płacząc, tuliłam je do siebie, wyjmując z papieru i ciągle kiwając się. Potem gwałtownie zaczęłam trzeć skrajem podkoszulka niewyraźną inkrustację na metalowej obręczy. Tarłam i tarłam tak długo, aż spod warstwy brudu zaczęły wyłaniać się dwa malutkie skrzyżowane mieczyki.
Adam stał jak porażony. Wiedział, czym grozi zapalenie opon mózgowych. Mogłam utracić część umysłowej sprawności. Mogłam też stracić ją całkowicie i być do końca żyda jak roślina.
– A Dziecko i Kotyk? Co oni robili w tym czasie? – wypytywałam później męża.
– Kotyk gdzieś sobie poszedł i zniknął na kilka dni, A Dziecko było w miarę normalne, choć trochę ospałe – wyjaśnił Adam. – Najważniejsza jednak byłaś ty. Bo takie wirusowe zapalenie opon jest tym groźniejsze, im człowiek jest starszy. Dlatego zdecydowałem się oddać cię do szpitala, gdyż umierałem ze strachu. Nie mogłem wziąć na siebie takiej odpowiedzialności…
Całą sobą przeżywałam nagłe odzyskanie domu, matki, ojca, dzieciństwa – i wspomnień. Całą sobą byłam TU, w Krainie Kota, na zaniku w Królestwie Mieczy. Nagle, dosłownie z sekundy na sekundę, przypomniałam sobie wszystko… Wtedy gdy miałam te trzy latka i zniknęłam z zamku, moje wspomnienia zostały zablokowane. Zrobiła to Gimel. Moja matka, Królowa Mieczy, naraziła się jej i Gimel postanowiła się zemścić. Wykradła mnie i z całkowicie zablokowaną pamięcią – i mową! – przeniosła do drugiego, obcego świata.
Teraz nagle odzyskałam utracone dzieciństwo i wszystkie wspomnienia o nim. Było ich o wiele więcej, niż sądziłam. Pojęłam, dlaczego Królestwo Mieczy od pierwszej chwili wydawało mi się bliskie jak dom… Przypomniałam sobie nawet mój dawny dziecinny pokoik w zamkowej wieżyczce. Ku radości mojej matki, od razu pokazałam miejsce, w którym stało moje łóżeczko i nawet opisałam je. Przyniesiono je szybko z zamkowych piwnic i wszystko się zgadzało: skrzyżowane miecze u wezgłowia, wiśniowy, niewielki baldachim, cztery nóżki w kształcie łap smoka z rozczapierzonymi pazurami.
Biegałam po całym zamku i rozpoznawałam szczegół po szczególe. Godzinami wpatrywałam się w portret mojej matki ze mną, dwuletnią wówczas, na ręku. Co jakiś czas przypominałam sobie, że przecież mam własne Dziecko i obowiązki wobec niego, lecz na szczęście przejęła je, z ogromną miłością, moja matka, a ja mogłam dalej chłonąć krainę mego dzieciństwa. Mój braciszek, Resz, choć młodszy o dziesięć lat, stał się moim ulubionym towarzyszem odkrywania po raz wtóry różnych zakamarków zamku, jazd konno po okolicy i uganiania się po mieście. Wszyscy już tu wiedzieli, że jestem cudem odzyskaną Codik – Księżniczką Mieczy, odnalezioną po dwudziestu siedmiu latach – i wszędzie witano mnie jak córkę lub siostrę. Odkryłam też wspaniały smak przynależności rodzinnej i dopiero teraz pojęłam, co to znaczyło być przez tyle lat znajdą, podrzutkiem, sierotą bez prawdziwego domu. To naprawdę było straszne…
Odpychałam Kotyka i Włóczęgę, gdy chcieli mi towarzyszyć. Chciałam być sama, jedynie z Reszem bądź z matką czy ojcem, w tej podróży do krainy dzieciństwa – a nie z nimi. Lekceważyłam ponurą minę Włóczęgi i opadające smutnie wąsy Kotyka. Tu był mój prawdziwy dom, do diabła, i nikt poza moją matką, ojcem i braciszkiem nie miał prawa zakłócać mi w nim spokoju. A moja cudem odnaleziona rodzina pragnęła tylko jednego: żebym została z nimi na zawsze. Mijały szczęśliwe dla mnie dni – i nasze pragnienia były zgodne.
… do chwili, gdy Jonyk nagle powiedział:
– Tata…
Nic więcej. Tylko tyle. Pojęłam, że choć wróciła mi zabrana przez Gimel pamięć o krainie dzieciństwa, to teraz ja sama zablokowałam sobie pamięć o Adamie i moim obecnym świecie. Tymczasem to nie Kraina Kota była dziś moim właściwym miejscem, lecz ten drugi świat… I nic na to nie mogłam poradzić. Już nie byłam Księżniczką z Królestwa Mieczy, Codik, czyli Gwiazdą, ale Ewą, która musiała mieć swego Adama. I właśnie wówczas, gdy ostatecznie to zrozumiałam, zaczęłam płakać… Przypuszczam, że płakałam i TU, i TAM. Płakałam z powodu okrucieństwa decyzji, jaką musiałam podjąć – i dlatego, że właściwie już ją podjęłam.
– …najgorsze było to, że głównie płakałaś – powiedział Adam. – Nigdy nie przypuszczałem, że jest w tobie aż tyle łez i że możesz taić przede mną tyle powodów do płaczu, Ewo, czyżbyś nie była z nami szczęśliwa?
– Jestem bardzo szczęśliwa – zaczęłam niepewnie i zaraz poprawiłam stanowczo: – Naprawdę, przysięgam, jestem bardzo szczęśliwą osobą. Czy tego nie widzisz!?
– Tak mi się zdawało – odparł niepewnie mój mąż.
Mnie też się tak zdawało i dlatego nie pojmowałam, dlaczego gdzieś bardzo, bardzo głęboko tkwi we mnie jakaś wielka radość, połączona jednak z równie wielkim smutkiem. Skąd one nagle tam się wzięły? Gdyż wiem na pewno, że wcześniej ich nie było…
– Gdy raz od nas odejdziesz, już nigdy nie wrócisz do Królestwa Mieczy, ani nawet do Cesarstwa Tarota – przekonywała mnie moja matka. – Nie ma prostego przejścia z TAMTEGO świata do NASZEGO. Owszem, takie przejścia istnieją, ale ani ja, ani ty nie mamy mocy Gimel, by je otworzyć. Nie jestem też Kotem, który może o wiele więcej, niż sądziłam. Jestem tylko Królową…
– Mamo, przecież jeszcze nie opuszczam Cesarstwa, przecież ciągle szukamy tu śladów Księcia Theta – odpowiadałam pokrętnie, nie chcąc jej zranić, choć zaczęłam pojmować, że gdy uda mi się wypełnić tę misję, muszę wrócić TAM. Ani ja już nie jestem małą Mieczową Księżniczką, ani Moje Dziecko nie jest Mieczowym Książątkiem, tylko: małym ziemskim chłopcem. Coraz częściej, błądząc po nagle odnalezionej krainie dzieciństwa, myślałam równocześnie o Adamie, o naszym domu, o tamtym życiu, a nawet; o sierocińcu…
– Potem nagle zaczęłaś odzyskiwać przytomność. Po czterech, pięciu dniach – wspominał Adam. – W każdym razie wreszcie rozpoznałaś mnie, gdyż wcześniej patrzyłaś na mnie jak na obcego człowieka i mówiłaś jakieś słowa bez sensu i związku. I ciągle nie pozwalałaś odebrać sobie tego zawiniątka z dziecięcymi ubrankami. Wtedy profesor Neuman, wybitny psychiatra, z którym konsultowaliśmy się cały czas, doradził nam, żebyśmy zabrali ci TO siłą. Być może jej oderwanie od świata ma jakiś magiczny związek z tymi przedmiotami” – powiedział profesor. – „Może jej się wydaje, że z ich pomocą weszła do świata dawnego dzieciństwa, i zamknęła się w nim. Jeśli jej TEGO nie odbierzemy, nigdy nie nawiążemy z nią kontaktu”. Więc zabrałem ci TO. I schowałem. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał odwagę, żeby ci TO oddać. Boję się tych przedmiotów i ich wpływu na ciebie… Czy bardzo TEGO chcesz, Ewo? Bo jeśli tak, to nie będę się upierać. To jest w końcu twoje. Ale schowałem to z dala od domu, w bankowym sejfie… Czy teraz, gdy już jesteś zdrowa, mam ci TO znowu przynieść?
– Nie – odparłam odruchowo. – Niech sobie tam leży. A zresztą… TO i tak jest we mnie.
– W tobie? Przecież nie wiesz, dlaczego te ubranka są akurat takie i co to oznacza – powiedział Adam.
– Nie, nie wiem… – przytaknęłam, a potem zawahałam się. – To znaczy czasem, we śnie, wydaje mi się, że znam je i ich pochodzenie. Ale to tylko sen.
– Nie możemy znowu cię utracić – powiedziała moja matka. Ojciec stał obok i nic nie mówił. Wiem, że kochał mnie równie mocno jak ona, lecz chyba bardziej rozumiał konieczność tego, co muszę zrobić. Był wszak nie tylko ojcem, ale i królem. Królowie nie zawsze podejmują decyzje zgodne z ich własnymi życzeniami.
– Nie utracicie mnie – odparłam z bólem, ale i z wiarą. – Mam uczucie, że kiedyś tu wrócę, że jeszcze was ujrzę, a wy mnie…
I rzeczywiście tak myślałam: że wrócę TU. Nie wiem jak i, oczywiście, nie na zawsze, ale wrócę… Powoli utwierdzałam się w przekonaniu, że Gimel z niezwykłą swobodą przemieszcza się z Krainy Kota do TAMTEGO świata. To przecież ONA przeniosła mnie TAM, przed dwudziestu siedmiu laty, gdy Królowa Mieczy postawiła się hardo i nie zgodziła się spełnić jej żądania. Gimel chciała, żeby moja matka oddała mnie jej na naukę. Ta Czarownica, zwana też Szaloną Papieżycą lub Kapłanką Srebrnej Gwiazdy, zawsze szukała kogoś, kto będzie jej następczynią. Jej władza w Cesarstwie Tarot nie była równa władzy Cesarzowej: była władzą Sekretnej Magii. Gimel wiedziała, że kiedyś umrze, mimo że żyła już bodaj trzysta lat i nic nie zapowiadało, by niedołężniała. A jednak chciała wyszkolić kogoś, kto pozna jej magiczne sztuki i komu po pewnym czasie odda swoją moc. Musiała to być osoba płci żeńskiej, kolejna Szalona Papieżyca. Moja matka popełniła błąd, nadając mi – z matczynej pychy – imię Codik, czyli Gwiazda. Kapłanka Srebrnej Gwiazdy o4 razu zwróciła na mnie uwagę. I odkryła, że posiadam pewna magiczne talenty, które ONA mogłaby rozwinąć.
Gimel wierzyła, że składając mojej matce swoją propozycję, oddaje ogromny honor Królestwu Mieczy. Lecz moja matka nie życzyła sobie dla mnie ani takiej władzy, ani takiej mocy. Jeśli bowiem Cesarzowa wraz z Cesarzem rządzili Cesarstwem Tarota, to Gimel umiała rządzić umysłami ich poddanych.
– Twoja moc i twoja magia, Gimel, służą Złu, a nasza córka nie będzie mu służyć – powiedziała.
Wówczas, jak mówi moja matka, Gimel zdecydowała, że skoro ona nie może mnie mieć, straci mnie równie Królestwo Mieczy.
– Ale dlaczego Gimel z całego ogromu TAMTEGO świata wybrała akurat to niewielkie miasto, aby mnie w nim podrzucić? – spytałam.
– Może właśnie tam otwarte było wówczas przejście między oboma światami? – zamyślił się Włóczęga. – Nie bywam w waszym świecie, lecz ktoś z moich przyjaciół, kto umie się tam przemieszczać, twierdzi, że Bramy znajdują się w bardzo określonych i nielicznych miejscach, z których nie wszystkie są dostępne. Znajdują się na przykład w głębinach oceanów lub na szczytach nagich skał. Bramy otwierają się same i same się zamykają. Ale przy pomocy magii można przedłużyć czas ich otwarcia. Większość mieszkańców Cesarstwa i TAMTEGO świata nie wie w ogóle o ich istnieniu. Nieliczni, obdarzeni mocą większą niż zwykli ludzie, umieją wpaść na ich trop i póki Brama jest otwarta, przemieszczają się TAM i z powrotem. Później te dziwne podróże biorą za sny, które czynią ich życie piękniejszym.
– A nasz przyjaciel Kot? Jakim cudem ty, Kotyku, odkryłeś Bramę? – spytałam. Kot nic nie odparł, za to Włóczęga uśmiechnął się zagadkowo:
– Ktoś musiał mu pokazać drogę. Sam by jej nie odkrył.
– Pokazał mi ją – przyznał Kotyk. – A właściwie nie tyle pokazał, co wrzucił mnie TAM do beczki z deszczówką. Najpierw myślałem, że zrobił to, żeby mnie zabić na polecenie Cesarzowej, a potem odkryłem, że uratował mi w ten sposób życie. Dziś myślę, że szło mu o coś więcej niż tylko o ratowanie mojego kociego życia…
Wyglądałam przez okno zamku i chłonęłam urodę Królestwa Mieczy, które wkrótce musiałam opuścić. – Na zawsze – twierdziła z rozpaczą moja matka. – To niemożliwe, by na zawsze – odpowiadałam z nadzieją. – Musi być jakiś sposób… – Lecz obie z matką nie znałyśmy tego sposobu.
I wreszcie nadeszła noc, gdy przed snem ucałowałam ją goręcej niż zwykle, gdy mocno i w milczeniu objęłam ojca. Postanowiłam im nie mówić, że to się stanie właśnie dziś, i tylko Kotu, idąc spać, szepnęłam, że chyba już nadszedł czas. Kiwnął dużym łebkiem i milcząc, ułożył się do snu na poduszce między mną a Jonykiem…
– Tak dobrze cię mieć, Adamie – wyszeptałam, przytulając się do męża, który przyniósł mi śniadanie.
– Tak dobrze cię odzyskać – ucałował mnie Adam, gdy już wróciłam ze szpitala do domu, zdrowa i w pełni świadomości. Profesor Neuman był skłonny zgodzić się, że faktycznie przeszłam wirusowe zapalenie opon mózgowych, lecz dodawał, że jego zdaniem praprzyczyna tkwi gdzieś w mojej psychice. Gotów był odbywać ze mną raz w tygodniu godzinne seanse psychoanalityczne, ażeby – jak to określał – „odblokować moją pamięć”. Podziękowałam mu za zainteresowanie i grzecznie, lecz stanowczo odmówiłam.
Ku naszej uldze, wraz z moim powrotem do domu pojawił się też Kotyk.
– Gdzie to zwierzę włóczyło się w czasie twego pobytu w szpitalu? – dziwił się Adam. – Czy wiesz, że mi go brakowało?
– Przypuszczam – powiedziałam, gładząc błyszczące futerko ogromnego kocura, którego Jonyk z uczuciem szarpał teraz za uszy.
Jonyk siedział już samodzielnie, a w uśmiechu pokazywał nowiutkie cztery ząbki. Ale włosy mu jeszcze nie ściemniały, a oczy były nadal dwojakiej barwy. Pielęgniarka, którą Adam wynajął do opieki nad nim, była zachwycona, „jaki to grzeczniutki chłopczyk”. Jonyk w czasie mojej choroby podobno w ogóle nie płakał, dużo spał i prawie nie absorbował jej swoją osobą.
– Jakby go tu nie było – powiedziała, żegnając się.
„Ciekawe określenie”, pomyślałam…