40443.fb2 W Pogoni Za Rozumem - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

W Pogoni Za Rozumem - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Rozdział siódmy

CHIMERYCZNI SAMOTNI

25 kwietnia, piątek

57 kg (taaak! taaak!),jedn. alkoholu 4, papierosy 5, duchowe olśnienia będące łącznym wynikiem Drogi rzadziej uczęszczanej 1 jedn. alkoholu 4, mieszkania bez dziur O, liczba funtów w banku O, faceci O, osoby, z którymi mogłabym się spotkać dziś wieczorem O, przyjęcia wyborcze, na które zostałam zaproszona 0.

11.30.

W biurze. Trudne dwa dni w pracy, jako że Richard Finch czytał na głos fragmenty mojego wywiadu, po czym jak Dracula zanosił się gardłowym, gulgoczącym śmiechem, ale przynajmniej wyrwał mnie z otępienia. Poza tym Jude uznała, że wywiad był całkiem niezły i że naprawdę udało mi się oddać atmosferę tego spotkania. Hurra! Nie mam jeszcze żadnych głosów od Adama lub Michaela z „Independent”, ale na pewno niedługo zadzwonią i może mnie poproszą o zrobienie następnego wywiadu, wtedy zostanę wolnym strzelcem i zasiadłszy przy maszynie, będę pisać na tarasie na dachu pełnym ziół i doniczek z terakoty! Poza tym został jeszcze tylko tydzień do wyborów, kiedy to wszystko się zmieni! Rzucę palenie, wróci Mark i odkryje we mnie kobietę sukcesu z ogromnym, rozbudowanym mieszkaniem z tarasem.

17.15.

Hmmm. Przed chwilą odsłuchałam swoją automatyczną sekretarkę. Jest tylko jedna wiadomość, od Toma, który rozmawiał z Adamem. Okazuje się, że wszyscy z „Independent” są okropnie wkurzeni. Zostawiłam mu wiadomość, żeby oddzwonił i wytłumaczył, o co chodzi.

17.50.

O Boże. Martwię się, jak teraz załatwię tę drugą hipotekę. Nie dostanę dodatkowych pieniędzy, a co, jak stracę pracę? Może lepiej uprzedzę Gary’ego, że nie chcę tej przybudówki, i wycofam te 3500 funtów. Całe szczęście, że Gary miał zacząć wczoraj, ale tylko wpadł na chwilę, żeby zostawić narzędzia, i poszedł sobie. Wtedy mnie to wkurzyło, ale może to palec Boży. Tak. Po powrocie do domu zadzwonię do niego, a potem pójdę na siłownię.

18.30.

Po powrocie do domu. Aaa! Aaa! Aaa! Cholera jasna, w jednej ścianie mam wielką dziurę! Ściana jest przebita na wylot, rozdziawia się jak przepaść i widać wszystko z drugiej strony ulicy. Przede mną cały weekend z gigantyczną dziurą w ścianie, wszędzie walają się cegły, a ja nie mam żadnych planów! Żadnych! Żadnych! Żadnych!

18.45.

Ooo, telefon – może ktoś chce mnie zaprosić na przyjęcie wyborcze! Albo to Mark!

– O, cześć, kochanie, wiesz co? – Moja matka. Oczywiście musiałam sobie zapalić. – O, cześć, kochanie, wiesz co? – powtórzyła.

Czasami się zastanawiam, jak długo tak może powtarzać jak papuga. Co innego powiedzieć: „Halo? Halo?”, kiedy po drugiej stronie panuje cisza, ale powtarzanie: „O, cześć, kochanie, wiesz co? O, cześć, kochanie, wiesz co?” z pewnością nie jest normalne.

– Co? – spytałam markotnie.

– Nie mów do mnie takim tonem.

– Co? – spytałam znowu głosem pełnej zrozumienia córki.

– Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham”.

Zaciągnęłam się swym miłym, normalnym i przyjaznym Silk Cutem Ultra.

– Bridget, czy ty palisz?

– Nie, nie – odparłam spanikowana, zgasiłam papierosa i schowałam popielniczkę.

– Wiesz co? Una i ja wydajemy w ogródku skalnym wyborcze przyjęcie w stylu Kikuyu dla Wellingtona! Głęboko wciągnęłam powietrze przez nos i przypomniałam sobie o równowadze wewnętrznej.

– Nie uważasz, że to super? Wellington będzie skakał przez ognisko jak prawdziwy wojownik! Wyobraź sobie tylko! Przez ognisko! Obowiązują stroje plemienne. Będziemy pić czerwone wino i udawać, że to bycza krew! Bycza krew! To dzięki niej Wellington ma takie mocne uda.

– Yyy, czy Wellington o tym wie?

– Jeszcze nie, kochanie, ale na pewno będzie chciał uczcić wybory. Wellington bardzo popiera wolny rynek, a przecież nie chcemy z powrotem Red Wedge [30]. No bo inaczej znowu wróci ten jakmutam i jego górnicy. Ty nie pamiętasz tych spadków napięcia, kiedy jeszcze chodziłaś do szkoły, ale raz Una wygłaszała przemówienie w klubie dla pań i nie mogła przedtem ułożyć sobie włosów na lokówce.

19.15.

W końcu udało mi się pozbyć mamy, ale zaraz potem telefon znowu się odezwał. To była Shaz. Powiedziałam jej, jaka jestem zdołowana, a ona zachowała się naprawdę słodko.

– Daj spokój, Bridge. Nie powinniśmy definiować siebie w kategoriach związku z inną osobą! Trzeba się cieszyć tym, jak to fantastycznie być wolnym! Poza tym niedługo wybory i zmienią się nastroje całego narodu!

– Hurra! – wykrzyknęłam. – Samotni! Tony Blair! Hurra!

– Tak! – zachwycała się Shazzer. – Podczas weekendów wiele osób w związkach przeżywa ciężkie chwile, jest niewolnikami niewdzięcznych dzieci i ofiarami sadystycznych współmałżonków.

– Masz rację! Masz rację! – potakiwałam. – My w każdej chwili możemy wyjść i się zabawić. Umówimy się dzisiaj? Hmm. Sharon zupełnie jak Szczęśliwa Mężatka wybiera się na kolację z Simonem.

19.40.

Przed chwilą zadzwoniła Jude w nastroju przesyconym wiarą we własną atrakcyjność seksualną.

– Znowu zaczęło się ze Staceyem! – powiedziała. – Widziałam się z nim wczoraj wieczorem i wspomniał o swojej rodzinie! Zapadła pełna oczekiwania cisza.

– Wspomniał o swojej rodzinie! – powtórzyła. – Co znaczy, że poważnie o mnie myśli. I poszliśmy do łóżka. A dzisiaj znowu się spotykamy i to czwarta randka, więc… juubuuduubuuduu. Bridge? Jesteś tam jeszcze?

– Tak – powiedziałam cichutkim głosikiem.

– O co chodzi? Wymamrotałam coś o dziurze w ścianie i o Marku.

– Bridge, cały dowcip polega na tym, że powinnaś zamknąć tę sprawę i żyć dalej – stwierdziła, najwyraźniej nie zauważając, że jej ostatnia rada okazała się zupełnie denna, więc może unieważnić i tę. – Musisz zacząć kochać siebie. No, Bridge! To fantastyczne. Możemy się bzykać, z kim tylko chcemy.

– Samotni górą! – powiedziałam.

Dlaczego więc jestem taka zdołowana? Chyba znowu zadzwonię do Toma.

20.00.

Nie ma go. Wszyscy się bawią, tylko nie ja.

21.00.

Przeczytałam fragment z Możesz uleczyć swoje życie i teraz, wyraźnie widzę, co robiłam nie tak. Jak to ujęła Sondra Ray, wybitna specjalistka od odrodzenia się, a może to nie była ona, no w każdym razie idzie to tak: „Miłości nigdy nie znajdzie się poza nami, miłość jest w nas”. Tak! „Co może odstraszać miłość?… Zbyt wysokie wymagania? Wizerunki gwiazd filmowych? Uczucie bezwartościowości? Wrażenie, że nie jesteś godna miłości?” Ha. To nie wrażenie, tylko fakt. Otworzę sobie butelkę Chardonnay i obejrzę Przyjaciół.

23.00.

Droga rzadziej uczęszczana jsst cholernie dobra. To jakiś ktarsis czszy ssoś. „By kochać innych najpierw trzeba pokochać smego śbie”. To strsznie mądre. Przwróciłmsie.

26 kwietnia, sobota

59 kg Jedn. alkoholu 7 (hurra!), papierosy 27 (hurra!), kalorie 4248 (hurra!), wizyty na siłowni 0 (hurra!).

7.00.

Aaa. Kto włączył to cholerstwo?

7.05.

Od dzisiaj biorę odpowiedzialność za własne życie i zaczynam kochać samą siebie. Jestem piękna. Jestem cudowna. O Boże. Gdzie są Silk Cuty?

7.10.

Dobra. Wstaję i idę na siłownię.

7.15.

Właściwie to bardzo niebezpieczne ćwiczyć, zanim się człowiek na dobre nie rozbudził. Można sobie nadwerężyć stawy. Pójdę wieczorem przed Randką w ciemno. Bez sensu lecieć na siłownię w ciągu dnia w sobotę, kiedy jest tyle do roboty, np. zakupy. Nie powinnam się złościć na Jude i Shaz za to, że pewnie teraz i jedna, i druga jest w łóżku i bzykają się bez opamiętania, bzykubzyk. Bzyk.

7.45.

Oczywiście jest za wcześnie, żeby do kogoś dzwonić. To, że ja nie śpię, nie znaczy wcale, że inni też już się obudzili. Muszę się nauczyć większej empatii wobec innych.

8.00.

Przed chwilą dzwoniła Jude, chociaż na początku trudno mi się było zorientować, kto to, bo słyszałam tylko jakieś owcze beczenie, szlochanie i gulgotanie.

– Jude, co się stało? – spytałam w końcu zdruzgotana.

– Mam załamanie – wychlipała. – Wszystko jest czarne, czarne. Nie widzę żadnego wyjścia…

– Już dobrze. Wszystko się ułoży – uspokajałam ją, rozglądając się błędnym wzrokiem po ulicy w poszukiwaniu jakiegoś psychiatry. – To poważne czy tylko zespół napięcia przedmiesiączkowego?

– Jest okropnie, okropnie – odparła głosem zombie. – To narastało we mnie od jakichś jedenastu lat. – Znowu się załamała. – Przede mną cały weekend, a ja jestem sama jak ten palec. Odechciewa mi się żyć.

– Już dobrze, już dobrze – powiedziałam uspokajająco, zastanawiając się, czy zadzwonić na policję czy do samarytan. Okazało się, że wczoraj wieczorem Stacey z jakichś nie wyjaśnionych powodów po kolacji najzwyczajniej odwiózł ją do domu i ani słowem się nie zająknął o ponownym spotkaniu. Teraz więc Jude uważa, że w czwartek była kiepska w łóżku.

– Mam taką depresję. Przede mną cały weekend. Sama, zupełnie sama, mogłabym umrzeć i…

– Masz ochotę dziś wpaść?

– Ooo tak, proszę!! Pójdziemy do 192? Mogłabym włożyć ten nowy sweter z Voyage.

Potem zadzwonił Tom.

– Dlaczego nie oddzwoniłeś do mnie wczoraj wieczorem? – spytałam.

– Co? – spytał jakimś dziwnym, tępym, monotonnym głosem.

– Nie oddzwoniłeś.

– A – powiedział znużony. – Uważałem, że to nie fair rozmawiać z inną osobą.

– Dlaczego? – spytałam zaintrygowana.

– Och. Dlatego, że straciłem swoją poprzednią osobowość i stałem się maniakalnodepresyjny.

Okazało się, że Tom przez cały tydzień pracował sam w domu, obsesyjnie rozmyślając o Jeromie. W końcu zdołałam uświadomić mu, że jego domniemane szaleństwo jest nieco dziwne, zważywszy na fakt, że gdyby mnie nie poinformował, że zapadł na chorobę psychiczną, to nawet bym nie zauważyła różnicy. Przypomniałam mu, jak kiedyś Sharon przez trzy dni nie wychodziła z domu, bo wydawało się jej, że od promieniowania słonecznego sypie jej się twarz – jak w filmowym efekcie specjalnym – i nie chciała się nikomu pokazywać ani wystawiać na promieniowanie ultrafioletowe, dopóki we własnym sumieniu się z tym nie pogodziła. A kiedy w końcu przyszła do Cafe Rouge, wyglądała dokładnie tak samo jak tydzień wcześniej. Udało mi się wreszcie zmienić temat i przejść do mojej kariery wybitnej dziennikarki, która niestety najwyraźniej się skończyła, przynajmniej na razie.

– Nie martw się, mała – powiedział Tom. – Zapomną o wszystkim w dziesięć minut, zobaczysz. Jeszcze się doczekasz swojego come backu.

14.45.

Czuję się o wiele lepiej. Uświadomiłam sobie, że wszystko polega na tym, żeby nie dostawać obsesji na punkcie własnych problemów, tylko pomagać innym. Przez godzinę i piętnaście minut pocieszałam przez telefon Simona, który najwyraźniej nie poszedł do łóżka z Shazzer. Okazuje się, że miał się dzisiaj spotkać z dziewczyną o imieniu Georgie, z którą sporadycznie i potajemnie bzykał się w sobotnie wieczory, ale teraz Georgie mówi, że sobotni wieczór to nie jest najlepszy pomysł, bo to za bardzo wygląda tak, jakby byli „razem”.

– Jestem pariasem uczuciowym skazanym przez bogów na wieczną samotność – wściekał się Simon. – Wieczną. A przede mną cała niedziela. Powiedziałam mu, że wspaniale jest być samotnym, bo jesteśmy wolni! Wolni! (Mam jednak nadzieję, że Shaz nie dowie się, jak bardzo wolny jest Simon).

15.00.

Jestem cudowna – przez cały dzień występowałam w roli psychoterapeuty. Powiedziałam Jude i Tomowi, że mają do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy, a nie smucić się w samotności. Tak więc jestem bardzo mądra i zrównoważona, zupełnie jak matka przełożona w Dźwięku muzyki. Z łatwością potrafię sobie wyobrazić, jak w 192 śpiewam Climb Every Mountain, a Jude z wdzięcznością klęka za mną.

16.00.

Przed chwilą zadzwonił telefon. To była Shazzer na granicy łez, chociaż udawała, że wcale tak nie jest. Okazuje się, że właśnie dzwonił do niej Simon z gadką o Georgie (b. wkurzające, bo wychodzi na to, że postawa matki przełożonej była niewystarczająca dla, jak się okazuje, chciwego Simona).

– Ale ja myślałam, że jesteście „tylko dobrymi przyjaciółmi”? – spróbowałam pocieszenia.

– Ja też, ale teraz widzę, że wyobrażałam sobie, że to jakaś wyższa postać miłości. Okropnie jest by ć samotnym! – wybuchnęła. – Wieczorem nie ma cię kto przytulić, nie ma komu naprawić bojlera. A przede mną cały weekend! Sama! Zupełnie sama!

16.30.

Hurra! Wszyscy mają przyjść: Shaz, Jude i Tom (ale nie Simon, który się znalazł w niełasce przez swoje krętactwa), zamówimy sobie hinduskie jedzenie i będziemy oglądać na wideo Ostry dyżur. Uwielbiam być samotna, bo wtedy można się bawić z mnóstwem różnych osób, a życie jest pełne wolności i potencjału.

18.00.

Wydarzyło się coś strasznego. Przed chwilą dzwoniła Magda.

– Włóż to z powrotem do nocnika. Włóż to! Słuchaj, nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić, Bridge, ale odłóż to. Odłóż kupkę DO NOCNIKA!

– Magda… – zaczęłam groźnym tonem.

– Przepraszam, kochana. Słuchaj, dzwonię tylko, żeby ci powiedzieć, że Rebecca… to bardzo brzydko, wiesz? Fuj! Fuj! Powiedz „fuj”.

– CO?

– Mark wraca w przyszłym tygodniu. Zaprosiła nas na powyborcze przyjęcie powitalne na jego cześć i… NIEEEEEE! OK, OK, daj mi to do ręki. Z obłędem w oczach rzuciłam się do stołu kuchennego w poszukiwaniu papierosa.

– No dobrze. W takim razie daj tatusiowi. Bridge, chodzi o to… Skończyłeś czy będziesz jeszcze robił? No to zrób do nocnika. Do nocnika!

– O Boże – powiedziałam. – O Boże.

18.30.

Idę po fajki.

19.00.

Po całym wiosennym Londynie chodzi pełno zakochanych trzymających się za ręce, którzy się potem bzykają, bzykubzyku, i planują urocze miniwakacje. A ja już do końca życia zostanę sama. Sama!

20.00.

Jest super. Jude i Tom przyszli z winem i gazetami i wyśmiewali się ze mnie, bo nie wiedziałam, co to jest kaszmir. Jude doszła do wniosku, że Stacey ma wielki tyłek, a poza tym ciągle kładł dłoń na jej dłoni i powtarzał: „Szczęśliwa?”, o czym nie wspomniała wcześniej i co definitywnie klasyfikuje go jako palanta, którego należy wysłać na drzewo. Poza tym wszyscy jednogłośnie orzekli, że Magda powinna pójść na imprezę przebrzydłej Rebeki w charakterze szpiega i że jeżeli Mark rzeczywiście chodzi z Rebeccą, to definitywnie jest gejem, co się dobrze składa – zwłaszcza dla Toma, który na tę wieść autentycznie poweselał. Poza tym Jude zamierza zrobić wyborczą imprezę i nie zaprosić Rebeki. HA! HAHAHAHAHHHAAAHAHHAHAHHHAAAHAHAHHHAHAA! Potem pojawiła się Shaz, cała zalana łzami, co w pewnym sensie było dość przyjemne, bo ona nigdy po sobie nie pokazuje, że coś jej się nie podoba.

– Kurde balans – wyrzuciła z siebie w końcu. – Cały rok umawiałam się z emocjonalnymi popaprańcami i teraz mam kompletny mętlik w głowie. Pośpieszyłam z pierwszą pomocą w postaci „Vogue”, wina musującego, papierosów itd., a Tom oznajmił, że nie istnieje coś takiego jak platoniczna przyjaźń.

– Cholera, oszszywiście, że istnieje – wybełkotała Jude. – Ty masz pprostu obsesje na pnkcie sekssu.

– Nie, nie – zaprzeczył Tom. – To po prostu fmdemilenijny sposób na radzenie sobie z koszmarem związków. Wszystkie przyjaźnie między mężczyzną a kobietą opierają się na dynamice seksualnej. Błąd polega na tym, że ludzie to ignorują, a potem się denerwują, że przyjaciel nie chce z nimi pójść do łóżka.

– Ja tam się nie denerwuję – wymamrotała Shazzer.

– A co z przyjaciółmi, którzy nie lecą na siebie? – spytała Jude.

– To się nie zdarza. Wszystko jest napędzane przez seks. „Przyjaźń” to zła definicja.

– Kaszmiry jedne! – wybełkotałam, siorbiąc chardonnay.

– Właśnie! – podchwycił z zapałem Tom. – To findemilenijny kaszmiryzm. Shazzer jest „kaszmirem” Simona, bo to przede wszystkim ona chce z nim chodzić do łóżka, więc Simon ją lekceważy i staje się jej „kaszpanem”.

Na te słowa Sharon wybuchnęła płaczem i minęło dwadzieścia minut, zanim udało się nam ją pocieszyć za pomocą kolejnej butelki Chardonnay i paczki papierosów, aż wreszcie mogliśmy stworzyć listę kolejnych definicji, która wyglądała następująco:

Kaszmiraż – przyjaciel, na którego lecisz i który okazuje się gejem („To ja, to ja” – powiedział Tom).

Kaszmąź – przyjaciel, z którym kiedyś chodziłaś i który jest teraz żonaty i dzieciaty, ale lubi cię mieć na podorędziu jako pamiątkę ze starych czasów, przez co czujesz się jak bezpłodna macica, która sobie wyobraża, że zakochał się w niej ksiądz proboszcz.

Ekskaszpart – były partner, który chce do ciebie wrócić, ale udaje, że tylko na stopie przyjacielskiej, po czym się do ciebie przystawia i ciągle się obraża.

– A kaszmęczennicy? – spytała markotnie Shaz. – Przyjaciele, którzy kosztem twoich uczuć robią z twojej osobistej tragedii studium socjologiczne.

W tym momencie uznałam, że będzie lepiej, jeśli pójdę po papierosy. Sterczałam właśnie w obskurnym pubie na rogu, czekając, aż automat wyda mi resztę, kiedy niemal wyskoczyłam ze skóry. Po drugiej stronie baru stał facet, który wyglądał dokładnie jak Geoffrey Alconbury, z tym, że zamiast żółtego swetra w romby i spodni do golfa miał na sobie jasnoniebieskie dżinsy zaprasowane w kancik i skórzaną kurtkę na czarnej nylonowej kamizelce z cieniutkimi ramiączkami. Próbowałam dojść do siebie, wpatrując się jak głupia w butelkę Malibu. Nie, to nie mógł być wujek Geoffrey. Zerknęłam do góry i zobaczyłam, że rozmawia z chłopakiem, który wyglądał na siedemnaście lat. To był wujek Geoffrey. Bez żadnych wątpliwości! Zawahałam się, niepewna, co robić. Przez krótką chwilę zamierzałam zrezygnować z papierosów i wyjść, by oszczędzić Geoffreyowi wstydu, ale potem jakaś operetkowa złość przypomniała mi, że Geoffrey wielokrotnie mnie poniżał na własnym terenie, drąc się na całe gardło. Ha! Ahahahaha! Teraz wujek Geoffrey znalazł się na moim terenie. Już miałam podejść i ryknąć na całe gardło: „A to kto? Matko święta! Znalazłeś sobie przydupasa?!”, kiedy poczułam klepnięcie w ramię. Odwróciłam się, ale za mną nie było nikogo, a potem poczułam klepnięcie w drugie ramię. Ulubiona sztuczka wujka Geoffreya.

– Ahahaha, a cóż tu robi moja mała Bridget? Szuka sobie gacha?! – zaryczał. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Na sobie miał żółty sweter z pumą z przodu, w pobliżu nie było żadnego chłopaczka, a Geoffrey bezczelnie próbował odwrócić role.

– Tu nikogo sobie nie znajdziesz, Bridget. Wszyscy mi tu przypominają Juliana Ciarysa. Same pedzie! Ahahaha. Wpadłem tylko po paczkę Panatelli Slimów.

W tej chwili znowu pojawił się jakiś podenerwowany chłoptaś ze skórzaną kurtką na ramieniu.

– Bridget – powiedział Geoffrey, jakby miał za sobą cały Kettering Rotary Ciub, ale zaraz uszła z niego para i odwrócił się do barmana. – No, panie kolego! Ma pan te Panatelle Slimy, o które prosiłem? Czekam już dwadzieścia minut.

– Co robisz w Londynie? – spytałam podejrzliwie.

– W Londynie? Przyjechałem do AGM w imieniu rotarianów. Wiesz, Londyn nie jest twoją prywatną własnością.

– Cześć, jestem Bridget – powiedziałam dwuznacznym tonem do chłoptasia.

– Yyy, to jest Steven. Ubiega się o funkcję skarbnika, prawda, Steven? Dałem mu parę rad. Taaa. No, będę już leciał. Bądź grzeczna! A jeśli nie możesz być grzeczna, to przynajmniej zachowaj ostrożność!!! Ahahaha! – I wypadł z pubu, a za nim chłoptaś, oglądający się na mnie z urazą. Kiedy wróciłam do domu, Jude i Shazzer nie mogły uwierzyć, że pozwoliłam, żeby przeszła mi koło nosa taka szansa na zemstę.

– Pomyśl tylko, co mogłaś mu powiedzieć – westchnęła Shaz, zaciskając oczy z pełnym niedowierzania żalem.

– No! Cieszę się, że w końcu znalazłeś sobie faceta, wujku Geoffreeeey! Zobaczymy, jak długo z tobą zostanie. Poooszedł – fruuuu! Na twarzy Toma malowała się jednak strasznie irytująca pompatyczna troska.

– To jest tragiczne, tragiczne! – wybuchnął. – Tylu mężczyzn w całym kraju żyje w kłamstwie! Wyobraźcie sobie wszystkie te skryte myśli, wstyd i pragnienia, które ich zżerają na przedmieściach, pomiędzy kanapą a balkonem! Pewnie jeździ do Hampstead Heath. Pewnie naraża się na potworne, potworne ryzyko. Powinnaś z nim porozmawiać, Bridget.

– Słuchaj no – przerwała mu Shaz. – Zamknij się. Jesteś pijany.

– Czuję się usprawiedliwiona – powiedziałam z zamyśleniem i ostrożnie. Zaczęłam tłumaczyć, że już od dawna podejrzewam, że szczęśliwy świat Geoffreya i Uny wcale nie jest taki, na jaki wygląda, i dlatego nie jestem żadnym dziwolągiem, i wcale nie trzeba być po bożemu w normalnym heteroseksualnym związku.

– Bridge, zamknij się. Ty też jesteś pijana – zawyrokowała Shaz.

– Hurra! Wróćmy do naszych spraw. Nic bardziej nie wkurza niż cudze obsesje, które nas odciągają od własnych – powiedział Tom. Napraliśmy się potem w cztery trąbki. Wieczór był absolutnie fantastyczny. Jak to ujął Tom, gdyby Miss Havisham [31] miała jakieś fajne kumpelki, które potrafiłyby ją rozruszać, nie łaziłaby tak długo w swej sukni ślubnej.

28 kwietnia, poniedziałek

58 kg, jedn. alkoholu O, papierosy O, faceci O, telefony od Budowlańca Gary’ego O, widoki na nową pracę 0 (obiecująco), wizyty na siłowni O, liczba wizyt na siłowni w tym roku 1, koszt członkostwa na siłowni za rok 370 funtów, koszt jednorazowej wizyty na siłowni 123 funty (b. nieekonomicznie). Dobra. Od dzisiaj stanowczo rozpoczynam program gimnastyczny na siłowni, żeby potem móc chodzić i mówić z wyższością: „Było ciężko, ale się opłaciło” – jak Partia Konserwatywna – ale, nie tak jak partii, wszyscy mi uwierzą i pomyślą, że jestem wspaniała.

Ojej, już dziewiąta. Jednak pójdę wieczorem. Gdzie, kurwa, jest ten Gary? Później. W biurze. Haha! Ahahahaha! W pracy było dziś fantastycznie.

– No – zaczął Richard Finch, kiedy wszyscy zebraliśmy się przy stole. – Bridget. Tony Blair. Komisje kobiet. Nowa polityka wobec kobiet, jakieś sugestie? W żaden sposób nie kojarz tego z Colinem Firthem, jeśli to możliwe.

Uśmiechnęłam się uszczęśliwiona, spoglądając w dół na swoje notatki, po czym spokojnie i z pewnością siebie z powrotem podniosłam wzrok.

– Tony Blair powinien wprowadzić kodeks chodzenia na randki dla samotnych – powiedziałam w końcu. Wśród pozostałych researcherów przy stole zapadło pełne zazdrości milczenie.

– I to już wszystko? – spytał Richard Finch.

– Taa – odparłam pewnym siebie głosem.

– Nie uważasz – powiedział – że nasz potencjalny nowy premier ma co innego do roboty?

– Ale pomyśl tylko, ile godzin pracy traci się przez roztargnienie, zły nastrój, roztrząsanie różnych sytuacji i czekanie na telefon – wyjaśniłam. – Chyba tyle, co przez bóle pleców. Poza tym wszystkie inne kultury mają określone rytuały związane z chodzeniem na randki, a my błądzimy we mgle, w której mężczyźni i kobiety coraz bardziej oddalają się od siebie.

Na te słowa Straszny Harold wydał z siebie pogardliwe parsknięcie.

– O Boże – zajęczała Patchouli, kładąc na stole nogi odziane w kolarzówki z łycry. – Nie można regulować emocjonalnego zachowania ludzi. To faszyzm.

– Nie, nie, Patchouli, nie słuchałaś mnie – odparłam surowo. – Chodzi mi tylko o seksualne dobre wychowanie. Ponieważ jedną czwartą gospodarstw domowych prowadzą osoby samotne, kodeks ten znacznie poprawiłby umysłowe samopoczucie narodu.

– Naprawdę wydaje mi się, że w okresie kampanii wyborczej… – zaczął szyderczo Straszny Harold.

– Nie, czekaj – przerwał mu Richard Finch, żując gumę, podrygując nogą i spoglądając na nas dziwnie. – Ilu z was ma żonę albo męża?

Wszyscy zaczęli się głupio gapić w stół.

– Czyli tylko ja, tak? Tylko ja trzymam w kupie wystrzępioną materię brytyjskiego społeczeństwa?

Wszyscy starali się nie patrzeć na Saskie, researcherkę, z którą Richard sypiał przez całe lato, dopóki nagle nie przestał się nią interesować i nie przerzucił się na dziewczynę od kanapek.

– Nic dziwnego – ciągnął. – Kto by tam chciał się z wami żenić? Wy nie potraficie się zaangażować w robienie cappuccino, już nie wspominając o związaniu się na całe życie z jedną osobą.

Na te słowa Saskia wydała z siebie jakiś dziwny odgłos i wybiegła z biura. Przez całe rano odwaliłam całą masę researchu, telefonując i rozmawiając z różnymi ludźmi. Całkiem ciekawe było to, że nawet ci researcherzy, którzy wygwizdali mój pomysł, ciągle podsuwali mi swoje sugestie.

– OK, Bridget – powiedział Richard Finch tuż przed lunchem. – Posłuchajmy tego rewolucyjnego, wybitnego oeuvre.

Wyjaśniłam, że nie od razu Rzym zbudowano i że jeszcze nie skończyłam swojej pracy, ale zdążyłam zrobić szkic.

Odchrząknęłam i zaczęłam:

Kodeks chodzenia na randki

1. Jeżeli obywatel wie, że nie chce z kimś chodzić, przede wszystkim nie powinien robić mu nadziei.

2. Kiedy mężczyzna i kobieta postanawiają, że chcą pójść ze sobą do łóżka, to jeżeli jedna ze stron chce, żeby był to tylko „skok w bok”, powinna przedtem jasno to stwierdzić.

3. Jeżeli obywatel pieści się lub sypia z innym obywatelem, nie powinien udawać, że nic się nie dzieje.

4. Obywatelowi nie wolno całymi latami chodzić z innym obywatelem, powtarzając przy tym, że nie chce się poważnie angażować.

5. Po kontakcie seksualnym objawem złego wychowania jest niepozostanie na noc.

– Ale co, jeśli… – niegrzecznie przerwała mi Patchouli.

– Czy mogę skończyć? – spytałam czarującym, lecz autorytatywnym tonem, zupełnie jakbym była Michaelem Heseltine’em a Patchouli – Jeremym Paxmanem. Potem przeleciałam resztę listy, dodając: – Poza tym, jeśli rząd zamierza dalej rozprawiać o wartościach rodzinnych, to powinien zrobić coś bardziej pozytywnego dla samotnych, zamiast ich olewać. – Zrobiłam pauzę i zaszeleściłam papierami. – Oto moje propozycje: Promocja Szczęśliwych Małżeństw

1. Wprowadzić na listę lektur szkolnych książkę Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus, by obie strony z przeciwnych armii rozumiały siebie nawzajem.

2. Uczyć wszystkich małych chłopców, że udział w pracach domowych nie sprowadza się do wrzucenia jednego widelca pod kran.

3. Stworzyć olbrzymią rządową agendę kojarzenia samotnych ze ścisłym kodeksem chodzenia na randki, zawierającym zasady dla szukających partnera dotyczące picia, rozmów telefonicznych, kosmetyków itd., kary za emocjonalne popapranie i zasadę, że obywatel jest zobowiązany pójść przynajmniej na dwanaście rządowych randek, zanim się zadeklaruje jako samotny, i to tylko wtedy, gdy ma rozsądne podstawy do odrzucenia wszystkich dwunastu.

4. Jeżeli podstawy te zostaną uznane za rozsądne, obywatel jest zobowiązany do uznania się za popaprańca.

– O Chryste – jęknął Straszny Harold. – Naprawdę uważam, że jednak powinniśmy zająć się euro.

– Nie, nie, to jest dobre, to jest bardzo dobre – powiedział Richard, wpatrując się we mnie uważnie, na co Harold zrobił taką minę, jakby zjadł gołębia. – Myślę: dyskusje w studio na żywo. Myślę: Harriet Harman, myślę: Robin Cook. Może nawet myślę: Blair. Dobra, Bridget. Ruchy, ruchy. Bierz się do tego. Połącz się z biurem Harman i załatw ją na jutro, a potem spróbuj u Blaira.

Hurra! Jestem czołowym researcherem. Wszystko się zmieni w moim życiu i w życiu całego narodu!

19.00.

Hmm. Harriet Harman w ogóle nie oddzwoniła. Ani Tony Blair. Mój temat został odwołany.

29 kwietnia, wtorek

Budowlaniec Gary jest niewiarygodny. W tym tygodniu codziennie zostawiałam mu wiadomość i nic. Żadnej odpowiedzi. Może jest chory czy coś. Poza tym niedobrze mi się robi od tego straszliwego smrodu, który idzie ze schodów.

30 kwietnia, środa

Hmm. Właśnie wróciłam z pracy i zobaczyłam, że dziura w ścianie została zasłonięta wielkim kawałem folii, ale wciąż nie ma żadnego liściku, wiadomości, żadnej odpowiedzi na moją prośbę o zwrot tych 3500 funtów. Nic. Chciałabym, żeby zadzwonił Mark.


  1. <a l:href="#_ftnref30">[30]</a> Red Wedge – organizacja popierająca Partię Pracy. Jej współtwórca, muzyk i działacz społeczny, Billy Bragg, dał kilka koncertów jako wyraz solidarności ze strajkami górników brytyjskich w latach 1984-1985.

  2. <a l:href="#_ftnref31">[31]</a> Miss Havisham – bohaterka Wielkich nadziei Charlesa Dickensa, która po odejściu narzeczonego wpadła w obłęd i stale chodziła w sukni ślubnej.