40444.fb2 W sza?asie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

W sza?asie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

- To bardzo ciekawa praca...

- A pańska?

- Także, ale wasza jest szczególna: poszukiwanie skarbów, wykopalisk...

Wszyscy parsknęli śmiechem. Tylko ona uważnie spoglądała na niego.

- Nie zawsze... Czy pan nigdy nie widział wykopalisk?

- Nie widziałem, ale chętnie zobaczyłbym.

- Chłopaki, zabierzmy go ze sobą? Chce pan?

- Bardzo.

- To jedźmy! Na Boryczowym Uzwozie wyryto rów, w którym natrafiono na ciekawe rzeczy. Na nas tam zresztą czekają!

- Taki upał! - jęknął nazwany Lowaczką. - Chcę piwa! Jeszcze i tak zdążymy!

- Lwie Piotrowiczu - dziewczyna splotła ręce na plecach, cienkie ręce ze złocistym puszkiem w okolicy łokci - jestem pewna, że pan nigdy nie zostanie akademikiem. Nie tylko akademikiem, ale nawet zwykłym człowiekiem. Nasz nowy znajomy pragnie wzbogacić swoją wiedzę, pan zaś... Fe, jaki niegościnny!

Pojechali. Widocznie Mariasza przewodziła grupce.

W tramwaju Michał siedział tuż przy niej i na jej żądanie opowiedział, kim jest, na jak długo przyjechał (na dwa, niestety, dni), i jak się poluje na lisy w norach przy udziale jamników.

Wiatr igrał jej włosami, przypadał do twarzy wszystkich, swawolił z kasztanowym listowiem, ciskał na ręce dziewczyny złociste plamy.

W taki oto sposób, zupełnie nieoczekiwanie, Michał od sarkofagu trafił na roboty wykopaliskowe.

O, kniaziu, coś ty ze mną zrobił?!

Nad wykopaliskami unosił się kurz, było duszno, wszyscy pracowali w slipach, Michała również zmuszono do tego, by się rozebrał.

Bruk na wysokości twarzy lśnił tak bardzo, że aż bolały oczy. To jakby nad głowami płynął niby dziwny statek błękitny, biały i złoty sobór Andrejewski.

Michał jednak więcej patrzył na dziewczynę, która rylcem i igłą oczyszczała z ziemi jakiś przedmiot.

Tu wszyscy podobali się Michałowi. Nawet ów grubas, widocznie jakaś znakomitość, który poklepywał Michała po ramieniu.

Świetni ludzie, ci archeolodzy!

Nagle jego oczy spotkały się z błękitno-zimnymi oczami.

- Są takie, Michale, znaleziska, o których nikt nie potrafi nic powiedzieć. Wiele dałabym na przykład za to, żeby mi ktoś powiedział, co to takiego.

Lowaczka w papierowym kasku, pochylony nad rowem jak jaki Bonaparte, złośliwie powiedział:

- Mariaszka, zapomniałaś o swojej obietnicy!

I wszyscy jednogłośnie:

- Obietnica... obietnica...

- A cóż - odparła z powagą - naprawdę pocałowałabym tego, kto by mi to wyjaśnił...

- Nie licz na to, kochanieńka - z udanym żalem westchnął Lowaczka - jeśli będziesz czekać na te wyjaśnienia, to i umrzesz niepocałowana!

- Proszę mi to pokazać! - rzekł Michał, wyciągając rękę.

Jego palce, gdy brał przedmiot, zetknęły się z palcami Mariaszki, odczuł to tak, jakby jakaś zadra miękko dostała się do jego serca, budząc jednak wzruszenie.

Trzymał maleńki przedmiot z rogu: krążek podzielony prostopadle do płaszczyzny na kwadraty. Znajdowały się w nich małe otworki, prześwidrowane w miejscach zetknięcia się płaszczyzny z prostopadłością.

Michał przykucnął i zmarszczył czoło. Patrzono na niego przeważnie z ironicznym uśmieszkiem.

- Daj temu, Misza, spokój, przyda ci się jeszcze głowa do tego, żeby określić miejsce, gdzie umierają słonie.

W koło widział białe zęby rozwarte w uśmiechu, poza tym panowała cisza.

- Już wiem!

Ktoś wydał okrzyk zdziwienia.

- A więc co to jest? - cała wychylona do przodu pytała Maria.

- Nie znacie wy życia, archeologowie - złośliwie powiedział Michał. - Gdybyście je znali, nie musielibyście się zastanawiać, od jakiej to beczki sączek.

- Nie wygłupiaj się - powiedziała - dla nas to poważna sprawa.

- Przecież mówię: sączek! A właściwie zabawka dla dzieci. Do dzisiaj widuje się takie w zapadłych wsiach poleskich. Robi się trzy butelki z dyni, w jednej dziurkę okrągłą, w drugiej - kwadratową, w trzeciej - na kształt krzyża. I dla wszystkich trzeba zrobić jeden sączek, żeby przez niego można było napić się ze wszystkich butelek. Temu właśnie służy ten stożkowaty przedmiot.

- Niech ci będzie - powiedział Lowaczka - mogę dopatrzeć się kwadratu, mogę ujrzeć koło, ale gdzie tu krzyż? Czegoś nie mogę zrozumieć.

- Daj spokój, Lowa, głowa ci się jeszcze przyda, kiedy zostaniesz członkiem akademii - przygadał Michał. I odwrócił przedmiot w taki sposób, że były widoczne tylko boki płaszczyzn.

- Oto masz ci i krzyż. I otwór, przez który można się napić.

- A do jasnej... czemuż to nie potrafiłem się domyśleć! - Lowa podrapał się w głowę.

- Poleskie dzieci domyśliłyby się. W starodawnym Kijowie także widocznie się domyślano.

- Dwa do zera! - ktoś głośno się zaśmiał.

Lowa zwiesił głowę.

- Dosyć tego, chłopaki! Dosyć tego, Michał! Nie bije się leżącego!

Rozległ się powszechny śmiech, ona zaś wpatrywała się w Michała oczami pełnymi zdziwienia.