40444.fb2
- Głupstwo, po prostu wsie poleskie dotąd nie wydały ani jednego archeologa.
- Jak się pan nazywa?
- Darski.
- Cóż - powiedziała - zabawka Darskiego, to brzmi wcale dobrze. - I dodała - Znaleźliśmy dwie łupkowe przęślice, koraliki - "cytrynki" i jedną "zabawkę Darskiego"! Zuch z pana, Michale! Bóg nam pana zesłał!
Lowaczka wyzywająco stał na brzegu rowu, wsparty o łopatę. Usta rozwarł szeroko, w jego oczach czaiła się chytrość.
- Ty lepiej nie zawracaj nam tu głowy, ale spełnij obietnicę!
- Tak jest! - podchwycił chłopak w okularach.
- Obietnica, obietnica! - zawołali wszyscy.
Znowu zalśniły jego zęby.
Więc on skierował wzrok na dziewczynę, która teraz stała spłoszona.
- Wydaje mi się, że Marii Juriewny nie trzeba do niczego przymuszać - powiedział. - I nie należy chwytać ją za słówka. Ona sama pocałuje tego, kogo zechce i kiedy zechce. A będzie to świetny gość. Marnego to już ona sobie na pewno nie wybierze.
- Brawo! - zawołał grubas. W spodenkach i w kraciastej kowbojce, opalony od stóp do głów, wyglądał jak jaki Afrykańczyk.
- Brawo! - powtórzył. - W czasach zupełnego zaniku rycerskości miło jest coś takiego usłyszeć. Pochwalam to, młody człowieku.
Tak się stało, że Michał nigdzie dalej nie pojechał. Ani po dwóch dniach, ani po tygodniu. Opuścił swoją wycieczkę i został z tymi ludźmi, wzajem zaczęli obdarzać siebie sympatią, był przecież chłopcem towarzyskim i bezpośrednim...
Michał przewrócił się na drugi bok, rękami ścisnął skronie. "Boże, mój Boże!" - zajęczał.
Deszcz wciąż szumiał nad słomianą strzechą. Wiatr przynosił zapach obmytej zieleni, gorzką woń mięt i ostry zapach piołunu.
Ten deszcz... Padał także wtedy, gdy we dwoje chodzili po parku nad brzegiem Dniepru.
Szerokie stopnie, wiodące do cesarskiego pałacu, białobłękitne ściany, mokre drzewa, strugi z fontanny, światła latarń.
Deszcz wciąż się wzmagał. Ledwie zdążyli ukryć się przed nim w muszli koncertowej. Słaby odblask padał ria podłogę, lśniły rzędy pustych ławek. A wiatr, podobny do obecnego, nawiewał zapachu młodych klonów.
- Zimno mi...
Narzucił na jej plecy swoją marynarkę. Zsuwała się z nich, więc podtrzymywał ręką, odczuwając pod dłonią gładziznę jej pleców. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie dla samego siebie, przygarnął ją do siebie.
Michał widział kiedyś dziką kozę, która wpadła w pułapkę. Oczy jej były takie, jak teraz u tej dziewczyny. Była w nich prośba, żeby jej nie ruszać, żeby ją puścić wolno. Uległ, puścił...
Potem zaczęli się wygłupiać, odgrywać przed pustymi ławkami, przed całym mokrym parkiem scenę z jakiejś tragedii.
- O, pani! - grobowym głosem jęczał Michał - weź ten miecz i przebij nim moją pierś. Klnę się na swoją siwą brodę i na wszystką wódkę w sklepach, że pani jest moją światłością...
- A ja w to nie wierzę - śmiejąc się, dostosowywała się do niego - polescy rycerze mają w swoich oczach chytrość uwodzicieli i ich przewrotność, w ich słowach kryje się słodkie kłamstwo. Oni, oszukują czarując. A potem ufne dziewice porywają i sprzedają tureckim sułtanom.
- Protestuję, to już wierutne kłamstwo! - nie wytrzymał Michał. - My jesteśmy tacy ludzie, że nam psy chleb sprzed nosa zabierają. Nas samych można Turkom sprzedać.
Śmiali się. Deszcz tymczasem przestał padać, tylko o żwir uderzały bujne krople z drzew.
Wrócili do parku, zaś w pobliżu stadionu dziewczyna zupełnie przypadkiem potrąciła ramieniem jego ramię. Pułapka znowu się zatrzasnęła. Objął ją i pocałował w same usta.
- Jednak przypomniałeś sobie moje obiecanki - szepnęła. - Jesteś pamiętliwy!
To były dni: praca z tymi, którzy uważali go już za swego, nieco zazdrosne spojrzenia grubasa, żarty Lowaczki, plaża nad Dnieprem, siatkówka. I ona - zaróżowiona wysiłkiem, z wzniesionymi do góry rękami, by odbić piłkę, to dla odmiany cicha i łagodna, z odblaskiem nocnych latarni w oczach...
Jedną z nocy spędzili na wodzie. Po prostu wybrali się na wycieczkę nocnym statkiem.
Z brzegu dolatywał ostry głos derkacza, który jak gdyby uczył się u świerszcza, czuło się zapach nagrzanych za dnia wodorostów, pałki wodnej. Kiedy statek przybliżył się do brzegu, słyszeli uderzenia fal, smętne i przedsenne głosy nocnych ptaków. Gdzieś na wprost, daleko przed nimi płonęła nisko sina gwiazdka. Stojąc na dziobie statku odnosili wrażenie, że płyną wprost ku niej.
- Nie wiem, co ty masz w sercu, ale moje pełne jest ciebie. Niczego więcej mi nie trzeba. Jest ta ziemia, są odpoczywające mięśnie, gwiazdka i ty.
Już wiedzieli, że stali się dla siebie czymś najważniejszym.
- Długo będziesz mnie kochać? - pytała, tuląc się do niego.
- Nie wiem...
- Dlaczego?
Przez jakiś czas milczał, potem powiedział pół żartem, pół serio:
- Nikt nie zna godziny swojej śmierci. Dlatego nie mogę ci powiedzieć, jak długo będę ciebie kochał...
Płynęli szlakiem, wiodącym ku sinej gwiazdce.
Potem zaczęło się świtanie. Spoza piasków i lewobrzeżnych łóz wypływało słońce. Fale były zielonobłękitne, ich grzbiety przez chwilę stały się jak gdyby nasycone trwożną czerwienią, a potem pomarańczowym ogniem. Miało się wrażenie, że właśnie z nich wynurzy się ktoś piękny, łagodnie-mądry, przynoszący na ziemię wieczyste ciepło i radość.
- Wyłoniona z piany... - cicho szepnął Michał, ona zaś go zrozumiała.
Ach, ten przeklęty deszcz! Jak mogło się zdarzyć, że on, Michał, musi właśnie sam siedzieć w tym szałasie?! Jak można zapomnieć o tamtej nocnej rozmowie na skwerze przed Złotą Bramą?
- Michale, sam powinieneś zrozumieć, że ja nie mogę z tobą pojechać - powiedziała żałośnie, jej plecy dygotały.
- Ale ja przecież ciebie kocham!
- Ja kocham bardziej. I nie jadę nie dlatego, że mieszkasz w głuszy. Pojechałabym z tobą nawet na pustynię. Ale ja tutaj mam swoją pracę. W puszczach nie organizuje się prac wykopaliskowych, chyba, że przypadkiem... Oboje z tobą jesteśmy Cyganami, jednak innymi drogami musimy wędrować. I chyba one się nie zbiegną. Odpędzałam od siebie precz te myśli, pocieczałam się, że jeszcze po dwóch latach pracy masz dużo urlopu. Oto czterdzieści dni... Trzydzieści... Siedem... Teraz nie ma czego ukrywać, zostały tylko trzy...
Olbrzymi rudy kot przechodził przez alejkę, zamoczył łapy i teraz otrząsał krople ze swoich glansowanych pięt. Patrząc na kota, Michał powiedział:
- Czemu nasze drogi nie mogą się zejść?
- Przystań do nas. Przecież ciebie ta praca zainteresowała. Na początku będziesz robotnikiem, potem brygadzistą... Zaocznie ukończysz instytut, masz zaledwie dwadzieścia trzy lata!