40484.fb2 ?wiadectwo Prawdy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

?wiadectwo Prawdy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

II

Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa.

Ewangelia wg św. Mateusza, 6,3

Rozdział jedenasty

Sędzina Philomena Ledbetter przyjrzała się uważnie adwokatce, która od chwili wejścia do jej gabinetu już po raz trzeci upuściła pióro. Jak na gwiazdę wielkomiejskiej palestry, Ellie Hathaway robiła wrażenie wystraszonej niczym nowicjuszka brnąca z wysiłkiem przez swoją pierwszą rozprawę – co było o tyle dziwniejsze, że nie dalej jak wczoraj emanowała aurą kompetencji oraz pewności siebie.

– Pani mecenas – odezwała się sędzina – zebrała nas pani tutaj celem omówienia jakiejś sprawy?

– Tak, wysoki sądzie. Zaszła potrzeba odbycia jeszcze jednej dyskusji, zanim rozpocznie się rozprawa, wyszły bowiem na jaw pewne… okoliczności.

George Callahan, siedzący po jej prawej stronie, parsknął.

– W ciągu ostatnich dziesięciu godzin?

Sędzina Ledbetter puściła jego uwagę mimo uszu. Sama też nie była zbytnio szczęśliwa, że wezwano ją w tak krótkim terminie, zmuszając do wywrócenia do góry nogami harmonogramu zajęć.

– Zechce nas pani wtajemniczyć w szczegóły, pani Hathaway? Ellie przełknęła ślinę.

– Po pierwsze, chcę zaznaczyć, że zwykle nie robię takich rzeczy, ale nie dano mi wyboru. Ze względu na tajemnicę zawodową nie mogę zdradzić wszystkiego, ale moja klientka uważa… to znaczy, ja uważam, że… – Urwała, odchrząknęła. – Muszę wycofać się z linii obrony opartej na założeniu „winna, lecz chora umysłowo”.

– Co proszę? – zapytał George. Ellie wyprostowała się.

– Zmieniamy oświadczenie. Nie przyznajemy się do winy. Sędzina Ledbetter zmarszczyła brwi.

– Z pewnością wie pani, że w tym momencie…

– Wiem wszystko, proszę mi wierzyć. Nie mam wyboru, wysoki sądzie. Aby nie sprzeniewierzyć się etyce zawodowej wobec sądu ani też wobec mojej klientki, muszę tak właśnie postąpić. Chcę tylko, aby wszyscy wiedzieli o tym z maksymalnym wyprzedzeniem, dlatego poprosiłam o spotkanie natychmiast, kiedy tylko dowiedziałam się o tej konieczności.

Jak było do przewidzenia, George uniósł się gniewem.

– Nie można robić takich numerów trzy i pół tygodnia przed rozprawą!

– Dla ciebie to przecież bez różnicy – warknęła rozdrażniona Ellie. – I tak chciałeś dowodzić, że Katie nie była niepoczytalna. Więc ja teraz przyznaję ci rację. George, nie widzisz, że w niczym nie zaszkodzę twojemu oskarżeniu? Przeciwnie: właśnie rozwaliłam sobie całą obronę. – Odetchnęła głęboko i zwróciła się do sędziny: – Chciałabym poprosić o dodatkowy czas na przygotowanie, wysoki sądzie.

Philomena Ledbetter uniosła brwi.

– Każdy by chciał, pani Hathaway – rzuciła oschłym tonem. – Przykro mi, sprawa wchodzi na wokandę za trzy i pół tygodnia. Sama pani zaakceptowała tę datę.

Ellie skinęła krótko głową, zebrała swoje rzeczy i wypadła z gabinetu. Prokurator i sędzina patrzyli za nią, próbując zgadnąć, cóż takiego mogło nagle wyjść na jaw.

Ellie zostawiła za sobą gabinet sędziowski, przemierzyła szybkim krokiem korytarze, pchnęła główne drzwi i prawie wybiegła na schody wiodące do gmachu sądu okręgowego, gdzie stanęła jak wryta, omiatając wzrokiem zachmurzone niebo, podparte odartymi z liści koronami ponurych drzew. Nie wiedziała, co robić dalej. Była myślami w stu miejscach naraz – i cieszyła się z tego jak cholera, bo przecież został jej niecały miesiąc na przygotowanie obrony całkowicie sprzecznej z tym, do czego się szykowała.

Postawiła na trotuarze neseser, który przewrócił się i oparł o jej kostkę. Powoli zginając kolana, usiadła na stopniu schodów i, wiedząc, że trwoni czas, którego nie miała nawet o minutę za dużo, zaczęła łamać sobie głowę, w jaki sposób można wygrać, kiedy ma się tak wielki poślizg.

Wytropienie Jacoba, który miał nocować w Lancaster, ale nie u rodziców, zajęło Ellie pół godziny. Na pukanie do drzwi odpowiedziała Leda. Otworzyła, uśmiechając się szeroko, ale Ellie minęła ją bez słowa, wbijając wzrok w młodego Fishera stojącego przed otwartą lodówką, trąbiącego wielkimi łykami mleko prosto z kartonu.

– Ty gnojku! – wycedziła rwącym się głosem. Jacob drgnął, oblewając się mlekiem.

– O co chodzi? – zdziwił się, wycierając rękawem przód flanelowej koszuli.

– Miałeś mi pomagać, do jasnej cholery. Miałeś mi powiedzieć wszystko, co może mi pomóc w obronie twojej siostry.

– I powiedziałem!

– A nazwisko Adam Sinclair już się nie mieści w tej kategorii istotnych szczegółów?

Leda stanęła pomiędzy nimi, chcąc bronić siostrzeńca przed kolejnym atakiem, ale mimo to Ellie zdążyła zauważyć, że jego spojrzenie pociemniało, jak u człowieka na czymś przyłapanego. Jacob uspokoił ciotkę i odwrócił się z powrotem do Ellie.

– O co chodzi z Adamem?

– Był twoim współlokatorem?

– Wynajmował mi mieszkanie. Ellie skrzyżowała ramiona na piersi.

– I został ojcem dziecka Katie.

Leda zachłysnęła się powietrzem. Jacob nie zwrócił na to uwagi.

– Nie miałem pewności, Ellie. To były tylko moje podejrzenia.

– Podejrzenia też mogły być pomocne, gdybym tylko wiedziała o nich na przykład trzy miesiące temu. Boże! Czy mam jakąś szansę, żeby jeszcze przed rozprawą usłyszeć od kogoś wszystko, co wie?

– Myślałam, że chcesz powołać się na brak poczytalności – powiedziała Leda.

– Pogadaj o tym ze swoją siostrzenicą – rzuciła Ellie, a potem znów zaczepiła Jacoba: – Dla mnie to wyglądało tak, że zniknąłeś wczoraj z siostrą na dwie godziny w środku nocy, a ona po powrocie do domu oświadczyła, że nie pozwala mi bronić się w ten sposób. Czegoś ty jej nagadał, do diabła?

Jacob zacisnął powieki.

– W ogóle nie mówiliśmy o niej – jęknął. – Mówiliśmy o mnie. Ellie poczuła wyraźnie, że za chwilę rozboli ją głowa.

– Mów dalej.

– Powiedziałem Katie, że wróciłem teraz do domu z tego samego powodu, co wtedy się wyprowadziłem. Po prostu nie potrafiłem dłużej żyć w kłamstwie. Nie mogłem patrzeć, jak ludzie dookoła udają, że widzą we mnie kogoś, kim nie jestem. Sześć lat temu pragnąłem tylko się uczyć i czytać książki, ale na zewnątrz robiłem, co mogłem, żeby wszyscy myśleli, że odpowiada mi proste życie amisza. A teraz jestem profesorem nadzwyczajnym, wykładam na anglistyce, ale serce wyrywa mi się do rodziny. – Spojrzał na Ellie zbolałym wzrokiem. – Kiedy Hannah utonęła w stawie, powiedziałem sobie, że to moja wina. To ja miałem wtedy pilnować jej i Katie, ale zamiast iść z nimi na łyżwy, schowałem się w stajni z książką. A teraz, tak jak wczoraj powiedziałem Katie, znów muszę patrzeć, jak moja siostra idzie na dno – ale tym razem to nie Hannah tylko ona, a ja, tak samo jak wtedy, chowam się przed świadomością tego, co zaszło podczas jej wizyty u mnie.

– Czyli wiedziałeś, że zaszła w ciążę, kiedy…

– Nie, nie wiedziałem. Zacząłem podejrzewać po rozmowie z tobą i z tą policjantką z dochodzeniówki, która pracuje dla prokuratora. – Jacob potrząsnął głową. – Nie chciałem, żeby Katie zrozumiała mnie dosłownie. Powiedziałem tak, żeby pokazać jej swój punkt widzenia.

– No i pokazałeś – rzuciła Ellie chłodnym tonem. – Katie postanowiła, że będzie naśladować swojego uczciwego brata. Chce wystąpić jako świadek i stanąć przed ławnikami jak przed swoim zgromadzeniem.

– Przecież jej mówiłem, że niepoczytalność to bardzo dobra obrona!

– Cóż, widocznie ta część waszej rozmowy nie pozostawiła aż tak trwałego śladu w jej pamięci. – Ellie przeciągnęła się, wysuwając ręce przed siebie. – Muszę znaleźć tego Adama Sinclaira.

– Nie mam z nim kontaktu. Nawet czynsz wysyłam do agencji zarządu nieruchomościami. Sinclair wyjechał z kraju w październiku – odparł Jacob. – I nie kontaktował się z Katie, więc nie mógł wiedzieć, że była w ciąży.

– Skoro nie utrzymujecie kontaktu, to skąd wiesz, że nie wrócił? I że Katie nie pisała do niego ani razu przez tyle czasu?

Jacob wstał bez słowa i poszedł po schodach na piętro. Wrócił po minucie, trzymając w dłoni plik listów opasanych gumką.

– Przychodzą na mój adres co dwa tygodnie, jak w zegarku – wyjaśnił. – Do Katie. Miałem przekazywać. Adres zwrotny na wszystkich jest taki sam. Stempel – szkocki. A że Katie do niego nie pisała, wiem stąd, że nie przekazałem jej ani jednego z tych listów.

Ellie z jeżyła się, rozdarta pomiędzy zawodową ciekawością a poczuciem lojalności wobec Katie, której wyrządzono osobistą zniewagę.

– Wiesz, że to jest wykroczenie federalne? – zapytała.

– Świetnie. Wynajmę cię do obrony, jak skończysz sprawę Katie. – Jacob zanurzył palce we włosach i usiadł z powrotem na krześle. – To nie miał być wygłup. Wprost przeciwnie: czułem się jak bohater. Chciałem bronić Katie, żeby nie musiała przechodzić przez to samo co ja, kiedy zacząłem żyć jak Anglik. Bo to oznaczało, że musiałaby zostawić rodziców i próbować się odnaleźć w innym świecie, który jest tak wielki i obcy, że czasami nawet w nocy nie można w nim zmrużyć oka. Nie wiedziałem, że Katie jest w ciąży, ale nawet ja nie mogłem nie zauważyć, że Adam jej się spodobał, bo skakała przy nim jak mały piesek. Gdyby podsycać takie uczucie, to musiałoby się skończyć tak, że Katie stanęłaby przed wyborem: jeden świat albo drugi. Pomyślałem sobie, że jeśli po jego wyjeździe kontakt od razu się urwie, to ona o nim zapomni i wszystko się ułoży.

– Czy twoja siostra wie, że masz te listy? Potrząsnął głową.

– Chciałem powiedzieć jej wczoraj, ale i tak już była okropnie struta, rozprawa zbliża się wielkimi krokami… Nie chciałem dodawać jej zmartwień. – Skrzywił się, zaciskając palce na krawędzi stołu. – Chyba jednak powinienem zrobić to dzisiaj.

Ellie spojrzała na nazwisko siostry Jacoba, wypisywane na listach wyraźnymi, drukowanymi literami. Na cienką, błękitną kopertę poczty lotniczej, pozaginaną, opieczętowaną, zaklejoną.

– Niekoniecznie – powiedziała.

Z formalnego punktu widzenia, wybierając się do Filadelfii, Ellie powinna była zabrać Katie ze sobą, ale jako że cała sprawa zdążyła się i tak dostatecznie pochrzanić z jej własnej winy, nie bała się co nieco nagiąć warunków zwolnienia za kaucją; większych kłopotów nie mogła już sobie narobić. Dlaczego jednak wsiadła do samochodu i wypuściła się do miasta – na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć, dopóki nie stanęła na parkingu pod centrum medycznym, gdzie Coop miał swój gabinet.

Znała ten adres, ale nigdy jeszcze tutaj nie była. Weszła do hallu, stanęła przed listą lekarzy pracujących w budynku i znalazłszy mosiężną tabliczkę w wybitym nazwiskiem „Cooper”, dotknęła jej palcem. Za drzwiami jego gabinetu przywitała ją śliczna młoda sekretarka, pytając uprzejmie, w czym może pomóc; targnęła nią zazdrość, zapierając dech w piersiach.

– Doktor ma pacjenta – poinformowała ją dziewczyna. – Zechce pani poczekać?

– Tak, dziękuję. – Ellie usiadła i zaczęła kartkować jakiś magazyn sprzed pół roku, ale nie widziała w nim niczego, ani jednej strony.

Kilka minut później odezwał się brzęczyk interkomu na biurku sekretarki. Ellie usłyszała krótką, stłumioną rozmowę, a po chwili w drzwiach swojej świątyni pracy stanął Coop.

– Cześć – omiótł Ellie spojrzeniem od stóp do głów. – Podobno zgłosiłaś się do lekarza z nagłym przypadkiem.

– Zgadza się – odpowiedziała; od czasu, jak Katie wywróciła jej życie do góry nogami, nie czuła się lepiej. Weszła do gabinetu, a on zamknął drzwi i wziął ją w ramiona.

– Jestem psychiatrą, wiesz o tym. Leczę tylko umysł.

– Lecz wszystko, jak leci – poleciła. – Trzeba się szanować.

Pocałował ją, a ona przytuliła twarz do jego piersi, ocierając policzkiem o szorstką, wyprasowaną koszulę. Coop opadł na jeden z miękkich foteli, sadzając sobie Ellie na kolanach.

– A co by na to powiedział doktor Freud? – mruknęła cicho. Poruszył się, przesuwając po spodzie jej ud twardą wypukłością, która wyrosła mu w spodniach.

– Że każde cygaro ma dwa końce. – Jęknął gardłowo i wstał, sadzając Ellie na stojącym obok krześle. Sam zaczął chodzić po gabinecie. – Następnego pacjenta mam za dziesięć minut i wolałbym nie kusić losu – wyjaśnił, wpychając ręce do kieszeni. – Czemu zawdzięczam tę wizytę?

– Liczyłam na jakąś promocję – przyznała się szczerze.

– Z przyjemnością służę po godzinach…

– Chodzi o poradę medyczną, Coop. Mam w głowie totalny mętlik. – Schowała twarz w dłoniach. – Wycofałam ustaloną linię obrony. Nie będę powoływać się na brak poczytalności Katie.

– Dlaczego?

– Bo to się kłóci z jej kodeksem moralnym – odparła sarkastycznym tonem. – Ale mnie szczęście kopnęło: będę bronić pierwszej w historii sądownictwa domniemanej morderczyni, która może się pochwalić kryształową postawą etyczną. – Wstała z krzesła, podeszła do okna. – Katie powiedziała mi, kim był ojciec dziecka. To znajomy Jacoba, wykładowca z uczelni. Nie wiedział o jej ciąży. Katie postawiła na szczerość, uczciwie wyznała przede mną całą prawdę, a potem powiedziała, że nie wolno mi wmawiać przysięgłym, że zabiła dziecko w stanie dysocjacji, kiedy ona może przysiąc, że to nieprawda.

Coop gwizdnął cicho.

– Nie dałaś rady jej przekonać…

– Nie mogłam w ogóle niczego powiedzieć. Moja klientka nie ma pojęcia, jak działają sądy. Wierzy całym sercem, że jeżeli szczerze wyzna to, co wie, dostąpi darowania win. I w sumie czemu się dziwić? W jej kościele właśnie tak jest.

– Załóżmy zatem, że to prawda, że nie zabiła tego dziecka – zaproponował Coop.

– Ale prawdą jest również to, że dziecko urodziło się żywe, a nie wiadomo jakim sposobem znaleziono je martwe i celowo ukryte. Nie sposób tego pominąć.

– No dobrze. Co ci w takim razie pozostaje? Ellie westchnęła.

– Zabił je ktoś inny. Ale, jak doszliśmy do wniosku już wcześniej, obrona oparta na takim argumencie graniczy z niemożliwością.

– Druga możliwość jest taka, że dziecko umarło samo.

– A od razu po porodzie wyszło z zagrody, poraczkowało do komórki i ukryło pod stosem końskich derek?

Coop uśmiechnął się blado.

– Mogło być tak, że Katie naprawdę chciała zatrzymać przy sobie to dziecko, ale po przebudzeniu znalazła je martwe. Może to właśnie wtedy straciła kontakt z rzeczywistością. Może kiedy ukrywała zwłoki, trwał stan dysocjacji i dlatego teraz nie może sobie tego przypomnieć.

– Zatajenie śmierci to też jest przestępstwo, Coop.

– Ale daleko mniejszego kalibru – przypomniał jej. – Świadome zaprzeczanie śmierci osoby kochanej jest nacechowane głębokim tragizmem, o którym nie może być mowy w wypadku, kiedy ktoś sam spowodował tę śmierć. – Wzruszył ramionami. – Nie jestem prawnikiem, ale dla mnie wygląda to tak, że masz jedno wyjście: dziecko umarło samo i to właśnie jest wspomnienie, które umysł Katie próbował zataić. Musisz teraz postarać się o jakiegoś specjalistę, który zamiesza w protokole z autopsji, dobrze myślę? Bo przecież w końcu Katie urodziła wcześniaka, a bez inkubatora i intensywnej opieki medycznej żaden wcześniak nie ma szans.

Ellie zaczęła analizować tę linię obrony, ale wciąż powracała myślami do jednego szczegółu, jakby to była ostra, uparta drzazga, o którą nie można się nie zaczepić. Od momentu spisania protokołu z autopsji przyjęto, że Katie urodziła w trzydziestym drugim tygodniu ciąży i nikt – włączając samą Ellie – nie próbował podważyć tego faktu.

– Jak to się stało? – zapytała teraz na głos.

– Co takiego?

– Jak to się stało, że Katie, zdrowa osiemnastolatka w lepszej kondycji fizycznej niż większość dziewczyn w jej wieku, urodziła przedwcześnie?

Doktor Owen Zeigler podniósł wzrok na Ellie Hathaway, po raz dziesiąty gubiąc wątek, zdekoncentrowany niesamowicie głośnym trzaskiem chrupanej skórki z porcji wieprzowiny.

– Gdybyś wiedziała, co takie żarcie robi z twoim ciałem, nie wzięłabyś go do ust – oznajmił.

– A gdybyś ty wiedział, kiedy ostatni raz miałam coś takiego w ustach, to nie zawracałbyś mi głowy – odparowała Ellie. Owen zgarbił się z powrotem nad protokołem z autopsji. – No i co? – zapytała.

– No właśnie. To, że dziecko było wcześniakiem, samo w sobie nie ulega kwestii. Niedonoszone ciąże to w sumie żadna rzadkość, a położnicy rzadko kiedy potrafią dojść przyczyny przedwczesnego porodu. Ale w wypadku twojej klientki daje się jednak stwierdzić, że najprawdopodobniej było to zapalenie błon płodowych. – Ellie popatrzyła na niego jak cielę na malowane wrota. – To jest diagnoza patologiczna, nie bakteriologiczna. W skrócie: wyniki wyraźnie wskazują na to, że doszło do ostrego zapalenia owodni i kosmówki.

– A co spowodowało zapalenie błon płodowych? Co stwierdził lekarz sądowy?

– Niczego nie stwierdził. Dał tylko do zrozumienia, że tkanki płodu i łożysko były zakażone, więc nie próbowano dociekać przyczyny.

– Co zwykle wywołuje zapalenie błon płodowych?

– Stosunek płciowy – odparł Owen. – Zakażenie powodują najczęściej bakterie żyjące w pochwie. Jedno z drugim… – Wzruszył ramionami.

– A gdyby stosunek nie wchodził w grę?

– Wtedy czynnik zakaźny musiałby znaleźć inną drogę – przez krwiobieg matki na przykład. Mogła się też wdać infekcja dróg moczowych. Ale czy są na to dowody? – Owen stuknął palcem w otwarty protokół. – Jedna rzecz nie daje mi spokoju – przyznał się. – Pominięto zupełnie wyniki badania wątroby. Wykryto martwicę, czyli obumarcie komórek, ale nie ma dowodów na reakcję zapalną.

– Możesz przetłumaczyć z patologicznego na ludzki?

– Lekarz sądowy uznał, że martwica wątroby nastąpiła wskutek asfiksji, czyli niedotlenienia, które przyjął także jako przyczynę śmierci. Ale to się nie zgadza, nie przy takich uszkodzeniach. Czasami martwicę krwotoczną powoduje anoksja, ale sama, czysta martwica to rzadkość.

– Więc kiedy właściwie można się z nią spotkać?

– Kiedy płód ma wrodzone wady serca, których u tego noworodka nie stwierdzono. No i przy infekcji. Martwica potrafi wyprzedzić o kilka godzin odpowiedź immunologiczną organizmu na zakażenie, a patolog wykryje właśnie tę odpowiedź. Możliwe jednak, że dziecko umarło, zanim jeszcze to nastąpiło. Załatwię sobie próbki tkanek od lekarza sądowego i zrobię barwienie metodą Grama. Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.

Ellie zamarła z ręką podniesioną do ust, zapominając o swojej wieprzowinie.

– Chcesz powiedzieć, że to dziecko zabiła nie asfiksja, tylko ta twoja tajemnicza infekcja?

– Owszem – odparł patolog. – Dam znać, kiedy będę coś miał.

Tej nocy miały nadejść przymrozki. Sara usłyszała o tym od Racheli Yoder, która z kolei dowiedziała się od Almy Beiler. Alma cierpiała na reumatyzm; co roku kolana puchły jej jak melony, kiedy tylko zanosiło się na spadek temperatury. Sara wysłała Katie i Ellie do ogrodu, żeby zebrały ostatnie warzywa – pomidory, kabaczki i marchewki grube niczym pięść. Katie składała je do fartucha, Ellie do koszyka, który zabrała ze sobą z domu. Pochylona, zaglądała pod szerokie liście cukinii, szukając zabłąkanych darów natury, którym udało się przetrwać tak długo, i to w same żniwa.

– Kiedy byłam mała – zamyśliła się – myślałam, że dzieci rodzą się na grządkach, o, takich jak ta.

Katie uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– A ja myślałam, że dzieci rodzą się od kłucia igłą.

– Jak przy szczepionce?

– Mhm. Tak robi się krowom, żeby miały młode, widziałam, jak to wygląda.

Ellie też kiedyś widziała, jak inseminuje się krowy; był to najbezpieczniejszy sposób na wyhodowanie mlecznego stada. Katie zaśmiała się w głos.

– Pamiętam, jaki potem odstawiłam cyrk, kiedy Mam zabrała mnie na szczepienie przeciwko odrze.

Ellie parsknęła, piłując nożem łodygę, na której zwisał kabaczek.

– Kiedy dowiedziałam się, jak to jest naprawdę z tymi dziećmi – nie uwierzyłam. Z logistycznego punktu widzenia tak pomyślany mechanizm nie mógł w żaden sposób spełniać swojej funkcji.

– Teraz już nie myślę o tym, skąd się biorą dzieci – szepnęła Katie – tylko dokąd idą po śmierci.

Nie wstając z kolan, Ellie odwróciła głowę, ostrożnie odłożyła nóż na ziemię.

– Znowu chcesz mi się do czegoś przyznać? Katie uśmiechnęła się smutno, potrząsając głową.

– Nie. Możesz się nie bać o swoją obronę.

– O jaką obronę? – mruknęła Ellie, a pochwyciwszy przerażone spojrzenie Katie, szybko dodała, chcąc zatrzeć złe wrażenie: – Przepraszam. Po prostu teraz sama już nie wiem, co mam z tobą zrobić. – Usiadła ciężko na grządce fasoli, pomiędzy łodygami obranymi do czysta już dawno temu. – Gdybym tylko nie przyszła wtedy do sądu, gdybym pozwoliła ci bronić się samej, we własny sposób, to uznano by cię za niekompetentną i niezdolną do stawania przed sądem. I najprawdopodobniej ułaskawiono, odsyłając na leczenie psychiatryczne.

– Nie jestem niezdolna do stawania przed sądem. Wiesz o tym dobrze – sprzeciwiła się Katie upartym głosem.

– Wiem, wiem. Nie jesteś też niepoczytalna. Już o tym kiedyś mówiłyśmy.

– I wiesz też, że cię nie mamię.

– Nieamisz? – przesłyszała się Ellie. – Kto nieamisz? Ty? Pokażesz się ławnikom w takich ciuchach i będziesz im wciskać, że nie jesteś z amiszów?

– Powiedziałam, że nie kłamię. Ale to też prawda, że jestem amiszką.

Ellie szarpnęła marchewkę za kędzierzawą czuprynę.

– Jasne. To przecież synonimy. – Pociągnęła jeszcze raz, wyrywając pomarańczowy korzeń z ziemi. I nagle dotarło do niej, co przed chwilą powiedziała. – Boże, Katie! – zawołała. – Ty jesteś amiszem.

Katie spojrzała na nią, mrugając oczami.

– Dopiero teraz to zauważyłaś? Po tylu miesiącach? To ja już nie wiem…

– To jest moja obrona! – rozpromieniła się Ellie. – Czy młodzi amisze idą na wojnę?

– Nie. Z przyczyn moralnych są przeciwni wojnie.

– Dlaczego?

– Bo amisze nie uznają przemocy – wyjaśniła Katie.

– Otóż to. Amisze żyją według dosłownie odczytanej nauki Chrystusa. Wierzą, że trzeba, tak jak Jezus, nadstawiać drugi policzek, i to nie tylko w niedzielę, ale codziennie, w każdym momencie.

Katie patrzyła na nią zdumionym wzrokiem.

– Nie rozumiem – powiedziała.

– Ławnicy też z początku nie będą rozumieć, ale ja im to już wytłumaczę – uśmiechnęła się Ellie. – Wiesz, dlaczego jesteś pierwszą osobą ze społeczności amiszów w East Paradise, której postawiono zarzut morderstwa, Katie? To proste, zupełnie proste: bo amisze nie mordują ludzi.

Doktor Owen Zeigler lubił Ellie Hathaway. Zdarzyło już mu się kiedyś z nią pracować, przy procesie mężczyzny, który pobił ciężarną żonę, doprowadzając ją do poronienia w dwudziestym czwartym tygodniu ciąży. Podobało mu się u niej to, że jest rzeczowa, podobała mu się jej chłopięca fryzura, no i nogi, które wydawały się sięgać od ziemi aż pod samą szyję, co, choć anatomicznie nieprawdopodobne, mocno działało na wyobraźnię. Nie miał pojęcia, kim była tym razem jej klientka, ale wszystko wskazywało na to, że adwokatka Ellie Hathaway znajdzie swoją uzasadnioną wątpliwość, choćby nawet nie było w co wątpić.

Owen umieścił barwione metodą Grama próbki pod obiektywem mikroskopu, wpatrując się uważnie w powiększony obraz. Były tam skupiska niebieskich, czyli Gram – dodatnich, krótkich bakterii o kształcie pałeczek. Według wyników posiewu próbek pobranych podczas sekcji, miały to być maczugowce błonicy – główny czynnik zakaźny. Namnożyło się ich jednak tyle, że Owen zaczął się zastanawiać, czy to aby na pewno są akurat maczugowce błonicy.

To sama Ellie zaraziła go tymi wątpliwościami. A jeżeli te Gram – dodatnie pałeczki były czynnikiem zakaźnym? Prątki można było łatwo pomylić z pałeczkami podobnymi do maczugowców błonicy, zwłaszcza, że przy poprzednim badaniu mikrobiologicznym nie przeprowadzono barwienia metodą Grama.

Wyciągnął szkiełko spod mikroskopu i pomaszerował z nim do laboratorium na drugim końcu korytarza, gdzie pracował jego znajomy mikrobiolog Bono Gerhardt. Zastał go zgiętego wpół nad katalogiem odczynników.

– Wybierasz cebulki do posadzenia na wiosnę? – zagadnął. Mikrobiolog parsknął śmiechem.

– Tak! I nie mogę się zdecydować: holenderskie tulipany, wirus opryszczki czy cytokeratyna. – Zerknął na płytkę, którą Owen trzymał w dłoni. – Co tam masz?

– Moim zdaniem to będą albo streptokoki beta – hemolityczne grupy B albo listerie – odparł Owen. – Liczyłem na to, że rozwiejesz moje wątpliwości.

Kiedy dochodziła godzina dziesiąta wieczorem, wszyscy Fisherowie odkładali swoje zajęcia i gromadzili się w salonie, jakby przyciągnięci potężnym magnesem. Elam odmawiał krótką modlitwę po niemiecku, po czym wszyscy na chwilę skłaniali głowy, w milczeniu oddając cześć Bogu. Ellie przyglądała się temu rytuałowi od miesięcy, za każdym razem wspominając, jak zaraz po przyjeździe Sara spytała ją, w co wierzy – i jak pełna nieufności była ta ich pierwsza rozmowa. Z początku czuła się niezręcznie podczas tych wieczornych modlitw, potem przyglądała się im z ciekawością, aż w końcu przyszła obojętność; Ellie przeglądała sobie spokojnie „Reader's Digest” albo którąś z własnych książek prawniczych, a kiedy Fisherowie wstawali z klęczek, ona też wychodziła z dużego pokoju i szła spać.

Dziś grała w scrabble z Sarą i Katie. Gra nabrała szalonego tempa, gdy Katie zaczęła się upierać, żeby można układać na planszy pisane fonetycznie słowa z dialektu amiszów. Kiedy zegar z kukułką wybił dziesięć razy, obie z matką wrzuciły swoje podstawki z literami do pudełka. W domu zjawił się także Aaron, który przyszedł prosto z obory, przynosząc ze sobą powiew chłodnego powietrza; powiesił kurtkę na kołku i uklęknął obok żony.

Tego wieczoru Elam, jak zwykle, zaczął odmawiać „Ojcze nasz”, lecz po angielsku. Zaskoczona tym wstępem – amisze zazwyczaj modlili się po niemiecku albo przynajmniej w Dietsch – Ellie zaczęła mu wtórować. Sara, nie przerywając szeptanej modlitwy, uniosła wzrok. Ogarnęła spojrzeniem Ellie, a potem odsunęła się nieznacznie w prawo, robiąc dla niej miejsce obok siebie.

Ellie nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się modliła, tak naprawdę, nie tylko unosiła oczy ku niebu, w ostatniej chwili prosząc o wsparcie, kiedy patrol na autostradzie zatrzymał ją za jazdę sto trzydzieści na godzinę. Zresztą – co miała do stracenia? Nie odpowiedziała sobie na to pytanie. Wstała i uklękła obok Sary, jakby to było właśnie jej miejsce, jakby jej myśli i jej nadzieje mogły zostać wysłuchane.

– Bono Gerhardt. – Ellie zobaczyła przed sobą wyciągniętą prawicę. – Bardzo mi miło.

Uśmiechnęła się do mikrobiologa, którego przedstawił jej doktor Owen Zeigler. Facet miał najwyżej sto sześćdziesiąt kilka centymetrów wzrostu, na głowie czapkę chirurgiczną drukowaną we wzorki przedstawiające zebry i małpy, a do fartucha przypięty amulet z Gwatemali, laleczkę odpędzającą troski. Na szyi dyndały mu słuchawki, których wijący się kabel znikał w prawej kieszeni, skąd wystawał discman firmy Sony.

– Przegapiła pani akt pierwszy – oznajmił Bono Gerhardt – ale niech będzie, wybaczę to spóźnienie na inkubację. – Zaprowadził ją do stołu, gdzie leżało już kilka przygotowanych szkiełek z próbkami mikroskopowymi. – O co tutaj chodzi: próbowaliśmy zidentyfikować organizm, który za pomocą immunoperoksydazy znalazł Owen. Wyciąłem więcej skrawków z bloczka parafinowego z zatopioną tkanką i inkubowałem z przeciwciałem reagującym z listeriami – czyli bakteriami, które właśnie próbujemy zidentyfikować. Tutaj mamy doświadczenia kontrolne: próbki autentycznych, rozpoznanych listerii, którymi uprzejmie podzieliła się z nami szkoła weterynaryjna, oraz maczugowce błonicy. A teraz, proszę pani, proszę pana… Nadeszła chwila prawdy.

Ellie wstrzymała oddech, patrząc, jak Bono skrapia wycinek tkanki kilkoma kroplami roztworu.

– To jest peroksydaza chrzanowa, enzym związany z przeciwciałem – wyjaśnił. – Teoretycznie dostanie się on tylko tam, gdzie są listerie.

Po kolei zakroplił wszystkie próbki na szkiełkach, a potem wziął do ręki niewielką fiolkę i potrząsnął.

– Jodyna? – domyśliła się Ellie.

– Ciepło. To tylko barwnik. – Dodał kilka kropel do każdej z próbek, po czym zamontował pierwszą płytkę pod obiektywem mikroskopu. – No, jeśli to nie są listerie – mruknął – to kopnijcie mnie w nie powiem co.

Ellie patrzyła to na jednego, to na drugiego.

– Co się dzieje?

Owen pochylił się, zajrzał w obiektyw.

– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że martwica wątroby nastąpiła prawdopodobnie na skutek infekcji? To jest bakteria, która wywołała tę infekcję.

Ellie sama zerknęła w okular mikroskopu, ale zobaczyła tylko coś, co wyglądało jak grube ziarenka ryżu, każde z nich otoczone brązową obwódką.

– Noworodek miał listeriozę – oznajmił Owen.

– Czyli nie umarł z powodu asfiksji?

– Ściśle rzecz biorąc, to go właśnie zabiło, ale w następstwie całego ciągu wydarzeń. Niedotlenienie było konsekwencją przedwczesnego porodu, który nastąpił wskutek zapalenia błon płodowych, a do tego z kolei doszło z powodu listeriozy. U matki wdało się zakażenie, a płód zaraził się od niej. Współczynnik poronień sięga w przypadku takiej infekcji trzydziestu procent, ale u matek można ją przeoczyć.

– A zatem – śmierć z przyczyn naturalnych.

– Zgadza się.

Ellie uśmiechnęła się szeroko.

– Owen, to jest rewelacja. Właśnie na coś takiego liczyłam. Po wiedz mi tylko, jak matka mogła się tym zarazić?

Owen spojrzał na Bono.

– I tu zaczynają się schody, Ellie. Listerioza to nie jest angina. Nie złapiesz jej ot tak, na ulicy. Szansa zakażenia u kobiet w ciąży jest jak jeden do dwudziestu tysięcy. Do infekcji dochodzi zwykle po spożyciu skażonego pokarmu, ale współczesna technologia żywnościowa skutecznie przeciwdziała kontaminacji, dopóki nie upłynie termin przydatności do spożycia.

Ellie skrzyżowała ramiona na piersi.

– Które pokarmy wchodzą w grę? – zapytała niecierpliwie. Patolog zgarbił się.

– Jaka jest szansa, że twoja klientka podczas ciąży piła niepasteryzowane mleko?

Rozdział dwunasty

ELLIE

Niewielka biblioteka prawnicza w gmachu sądu okręgowego znajdowała się bezpośrednio nad gabinetem sędziny Ledbetter. Poszłam tam, żeby przejrzeć prawo precedensowe dotyczące orzecznictwa w sprawach o morderstwo dzieci poniżej pięciu lat, ale po dwóch godzinach doszłam do wniosku, że zamiast czytać, gapię się w wypaczone klepki na podłodze, jakbym miała nadzieję, że uda mi się przeniknąć ją myślą i natchnąć lokatorkę gabinetu piętro niżej wyrozumiałością i dobrocią serca.

– Słyszę, co sobie myślisz – zabrzmiał mi w uszach czyjś głęboki głos. Odwróciłam się, nie wstając. Za mną stał George Callahan. – Wysyłasz wibracje do Philomeny, zgadłem? – Przysunął sobie krzesło i usiadł na nim okrakiem, z łokciami na oparciu.

Przyjrzałam mu się uważnie, szukając w jego twarzy śladów bezwzględności rywala, ale znalazłam tylko życzliwość i współczucie.

– Odprawiam tylko takie małe wudu.

– Wiem, o co chodzi, sam tak robię. I to nawet działa, w połowie wypadków. – Uśmiechnął się, a ja odpowiedziałam uśmiechem, czując, jak opada ze mnie napięcie. – Szukałem cię – oznajmił George po chwili. – Po pierwsze, muszę ci się przyznać, że wcale nie palę się do tego, żeby wsadzić dziewczynę od amiszów za kratki do końca życia, uwierz mi, Ellie. Ale morderstwo to morderstwo… Próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie, które wszystkim nam byłoby na rękę.

– Co chcesz mi zaproponować?

– Wiesz dobrze, że Katie grozi dożywocie. Daję ci dziesięć lat, jeśli dziewczyna przyzna się do nieumyślnego spowodowania śmierci. Zastanów się nad tym: przy dobrym sprawowaniu wyjdzie po pięciu albo sześciu latach.

– Ona nie przeżyje pięciu albo sześciu lat w więzieniu, George – powiedziałam cicho.

George opuścił głowę, spojrzał w swoje zaciśnięte kurczowo dłonie.

– Łatwiej jej będzie przeżyć pięć lat niż pięćdziesiąt.

Wbiłam z całych sił wzrok w podłogę, która była sufitem gabinetu sędziny Ledbetter.

– Odezwę się do ciebie – odpowiedziałam.

Etyka zawodowa nakładała na mnie obowiązek poinformowania klientki o propozycji oskarżyciela. Zdarzało mi się już znaleźć w sytuacji, kiedy musiałam przekazać klientowi ofertę, która moim zdaniem nie leżała w naszym najlepiej pojętym interesie, ale tym razem obawiałam się reakcji zainteresowanej. Zwykle nie miałam większych trudności z przekonaniem człowieka, że ryzykując proces, lepiej na tym wyjdziemy, ale Katie – to była zupełnie inna para kaloszy. Wychowano ją w przekonaniu, że należy przyznać się, przeprosić, a potem przyjąć wyznaczoną karę. Propozycja George'a w oczach Katie byłaby sposobem na to, aby położyć kres tej kompromitacji, i to w taki sposób, który idealnie przemawiał jej do zrozumienia.

Znalazłam ją w kuchni, przy prasowaniu.

– Muszę z tobą porozmawiać.

– Dobrze.

Wygładziła na desce rękaw ojcowskiej koszuli – tej w kolorze lawendy – i przejechała po nim mocno żelazkiem rozgrzanym na kuchni. Nie po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że z Katie byłaby idealna żona – czemu zresztą trudno się dziwić, bo do takiej właśnie roli sposobiono ją przez całe życie. Gdyby teraz dostała dożywocie, przepadłaby jej ta życiowa szansa.

– Prokurator okręgowy zaproponował ci ugodę – poinformowałam.

– Jaką ugodę?

– W gruncie rzeczy chodzi o umowę. On zmieni oskarżenie na łagodniejsze i zażąda niższego wymiaru kary, a ty w zamian będziesz musiała przyznać się do błędu.

Katie przewróciła koszulę na drugą stronę, zmarszczyła brwi.

– A czy rozprawa się odbędzie?

– Nie. Od razu będzie po wszystkim. Rozpromieniła się.

– To by było cudownie!

– Nie usłyszałaś jeszcze warunków, jakie postawił George -

przypomniałam jej oschłym tonem. – Jeśli prokurator zmieni oskarżenie na nieumyślne spowodowanie śmierci, a ty się przyznasz, to zamiast dożywocia dostaniesz dziesięć lat pozbawienia wolności, z czego odsiedzisz prawdopodobnie połowę, a potem zwolnią cię warunkowo. Katie odstawiła żelazko z powrotem na kuchnię.

– Czyli jednak pójdę do więzienia. Skinęłam głową.

– Jeśli przystaniesz na tę propozycję, ryzykujesz tyle, że stracisz szansę na ułaskawienie. Gdybyś zdecydowała się na proces, może skończyć się tak, że wcale nie będziesz musiała iść do więzienia. To tak, jakbyś powiedziała „basta”, nie wiedząc, co jeszcze można dostać. – Zanim skończyłam zdanie, wiedziałam już, że źle przedstawiłam sytuację; amisz bierze to, co mu się ofiarowuje, nie czeka, żeby zgarnąć to, co najlepsze, bo najlepsze można zdobyć tylko kosztem innych, którzy będą musieli zadowolić się gorszym.

– A czy tobie uda się uzyskać ułaskawienie?

Kiedy klientowi proponuje się ugodę, zawsze kończy się tym pytaniem. Zanim zdadzą się na mnie i przyjmą moje rady, najpierw chcą usłyszeć zapewnienie, że wszystko ułoży się po ich myśli. Niewiele miałam w swojej karierze takich spraw, żebym nie potrafiła przytaknąć z zapałem i z pełnym przekonaniem – a potem wziąć się do pracy i dowieść, że miałam słuszność.

Ale ta sprawa nie była jedną z wielu. I podobnie Katie nie była jedną z wielu klientek.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Udałoby mi się może uzyskać ułaskawienie, powołując się na okresową niepoczytalność. Ale teraz, kiedy miałam tak mało czasu na przygotowanie tej nowej obrony – nie potrafię powiedzieć. Wydaje mi się, że tak. Mam nadzieję, że tak. Ale, Katie… Nie mogę dać ci słowa, że się uda.

– Każą mi tylko przyznać się do błędu? – upewniła się Katie. – I już? Będzie po wszystkim?

– I pójdziesz do więzienia – sprecyzowałam.

Katie wzięła żelazko z kuchni i przycisnęła je tak mocno do kołnierza ojcowskiej koszuli, że materiał aż zasyczał.

– Chyba przyjmę tę propozycję – powiedziała.

Przyglądałam się, jak ta dziewczyna, która właśnie postanowiła iść na dziesięć lat do więzienia, przesuwa żelazkiem po mankietach koszuli i między guzikami.

– Katie, mogę ci coś powiedzieć? Jako przyjaciółka, nie adwokat? – Uniosła na mnie wzrok. – Nie wiesz, jak wygląda więzienie. Tam jest nie tylko pełno Anglików, ale na dodatek to są źli ludzie, ci Anglicy. Nie polecam ci tego rozwiązania.

– Nie myślisz tak jak ja – zauważyła Katie cichym głosem.

Ugryzłam się w język i policzyłam do dziesięciu. Dopiero wtedy odezwałam się ponownie:

– Mówisz, że mam przyjąć tę propozycję? Dobrze, przyjmę ją. Ale najpierw chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła.

Stanowy Zakład Resocjalizacyjny w Muncy miałam już okazję w przeszłości oglądać na własne oczy – dzięki kilku swoim klientkom, które do tej pory odsiadywały tam wyroki. Miejsce to robiło złowrogie wrażenie, nawet na prawniku otrzaskanym z realiami więziennego życia. Wszystkie kobiety skazane w stanie Pensylwania przywożono do centrum diagnostyki klasyfikacyjnej w Muncy; jedne zostawały tutaj i odbywały wyrok, inne kwalifikowały się do przeniesienia do ośrodka o najlżejszym rygorze, mieszczącego się w Cambridge Springs, niedaleko miasta Erie. Tak czy inaczej Katie miała spędzić od czterech do sześciu tygodni w Muncy. Chciałam jej pokazać, w co się pakuje.

Naczelnik zakładu, facet obdarzony przez los pechowym nazwiskiem Duvall Shrimp *, a przez naturę jeszcze bardziej pechowym zwyczajem gapienia się kobiecie w dekolt, sam chętnie zaprowadził nas do swojego gabinetu. Poprosiłam go, żeby zabrał nas na obchód po ośrodku, nie wyjaśniając ani słowem, dlaczego przywiozłam ze sobą młodą dziewczynę w stroju amiszów – towarzystwo bądź co bądź niecodzienne – a on, co dobrze o nim świadczyło, również ani słowem o to nie zapytał. Przeprowadził nas przez posterunek strażników i kratę, która zatrzasnęła się za nami z hukiem. Katie wstrzymała oddech.

Najpierw zobaczyłyśmy stołówkę, gdzie pod ścianami biegły dwa rzędy stołów z ławami, pozostawiając środek wolny do przejścia. Wzdłuż lady do wydawania posiłków wiła się jak wąż kolejka nieuczesanych kobiet; każda z nich po kolei brała do rąk tacę, na którą kucharka rzucała po kilka łyżek mało apetycznej brei w różnych odcieniach szarości.

– Nasze podopieczne jadają tutaj, w stołówce – powiedział naczelnik. – Wyjątki to te panie, które zarobiły izolatkę za nieodpowiednie zachowanie albo należą do kategorii oskarżenia zagrożonego karą główną. One dostają posiłki do celi. – Odprowadziłyśmy wzrokiem kobiety rozchodzące się z tacami w dłoniach do stołów, przy których siadały grupkami, przyglądając się nam z nieskrywaną ciekawością. Po wyjściu ze stołówki na klatkę schodową, Duvall zaprowadził nas na piętro, gdzie mieścił się blok więzienny. Na końcu korytarza wisiała na ścianie skrzynka z zamontowanym telewizorem; poblask z ekranu rzucał kolorowe plamy na twarz kobiety, która oglądała program z celi, dyndając rękoma wystawionymi za kratę. Kiedy przechodziłyśmy obok, więźniarka gwizdnęła przeciągle na Katie.

– Heej – zaskowytała. – Halloween to chyba dopiero jeszcze za parę dni?

Reszta kobiet zamkniętych w celach zaczęła rżeć ze śmiechu, podchodząc do samych krat swoich ciasnych klatek i wystawiając się na pokaz w wyzywających pozach, niczym cyrkowcy z objazdowej trupy. Gapiły się przy tym bezczelnie na Katie, jakby to nie one, ale ona była wielkim widowiskiem. Kiedy mijałyśmy ostatnią celę na korytarzu, jej lokatorka splunęła przez kratę, trafiając tuż obok obutej w tenisówkę stopy Katie.

Na spacerniaku naczelnik Duvall wykazał ochotę do konwersacji.

– Jakoś nigdy pani tutaj nie widziałem – zagadnął. – Broni pani chyba częściej mężczyzn niż kobiet, prawda?

– Mniej więcej pół na pół. A nie widział mnie pan, bo moi klienci otrzymują ułaskawienie.

Duvall wskazał brodą Katie.

– A to kto?

Obejrzałam się. Dziewczyna przeszła na drugi koniec spacerniaka, zatrzymała się na rogu i uniosła głowę, spoglądając w niebo zamknięte w ramach z drutu kolczastego. Na wieżyczce górującej nad placykiem stali dwaj strażnicy z karabinami.

– To jest – odpowiedziałam – osoba obdarzona zmysłem praktycznym. Przed wynajęciem lokalu lubi go sobie obejrzeć.

Katie wróciła do nas, otulając się ciasno swoim szalem.

– I to by było wszystko – oznajmił Duvall. – Mam nadzieję, że wycieczka was nie rozczarowała.

Podziękowałam mu i zabrałam Katie do samochodu, który został na parkingu. W aucie siedziała cicho, jakby oniemiała. W trakcie dwugodzinnej podróży zasnęła i widocznie coś jej się śniło, bo kwiliła cicho przez sen. Zdejmowałam wtedy jedną rękę z kierownicy i gładziłam ją po głowie, żeby się uspokoiła.

Katie obudziła się, kiedy zjeżdżałyśmy już z autostrady w Lancaster. Odwróciła twarz do okna i przycisnąwszy czoło do szyby, powiedziała:

– Powiedz, proszę, panu Callahanowi, że odrzuciłam jego propozycję.

Wygłosiłam ostatnie zdanie mowy, którą przygotowałam sobie na rozpoczęcie procesu i wykonałam teatralny ukłon. Rozległy się oklaski; obejrzałam się, spłoszona.

– Doskonałe. Bezpośrednie i nie do odparcia – ocenił Coop, wynurzając się z cienia pod ścianą obory. – Ale z taką ławą przysięgłych nie będzie lekko. – Skinął w kierunku niemrawych krów stojących w zagrodach.

Poczułam, jak na policzki biją mi rumieńce.

– Nie powinieneś być teraz gdzie indziej? – zapytałam.

Coop objął mnie, splótł palce na moich plecach, na wysokości talii.

– Zapewniam cię, że powinienem być teraz dokładnie tam, gdzie jestem.

Wparłam dłonie w jego pierś, odepchnęłam się lekko.

– Ja mówię poważnie. Mam jutro rozprawę. Marne ze mnie dziś towarzystwo.

– Będę twoją publicznością.

– Będziesz mi zawracał głowę. Coop błysnął zębami w uśmiechu.

– Gdybyś jeszcze powiedziała „w głowie”… Ale i tak to była najmilsza rzecz, jaką od ciebie usłyszałem.

Z ciężkim westchnieniem wróciłam do mleczarni, gdzie zielonym blaskiem jarzył się ekran mojego komputera.

– Może idź sobie do domu? Sara poczęstuje cię plackiem.

– Mam przegapić taką rozrywkę? – Coop oparł się o chłodziarko – mieszarkę. – Za nic. Nie przeszkadzaj sobie. Rób dalej to, co chciałaś zrobić, zanim przyszedłem.

Rzuciłam mu chłodne spojrzenie i usiadłam z powrotem na skrzynce na mleko, która służyła mi tutaj za krzesło. Zaczęłam przeglądać listę świadków na jutrzejszą rozprawę, ale po chwili przetarłam oczy i wyłączyłam komputer.

– Przecież nic nie powiedziałem – zaprotestował Coop.

– Nie musiałeś. – Wstałam, podałam mu ramię. – Przejdziemy się?

Ruszyliśmy przed siebie leniwym krokiem, kierując się w stronę sadu w północnej części farmy Fisherów, pełnego jabłoni stojących w powyginanych pozach niczym wiedźmy – artretyczki na sabacie. Owiał nas aromat jesiennych jabłek, przejrzysty, słodki niczym karmel.

– Wieczorem ostatniego dnia przed rozprawą Stephen smażył sobie zawsze stek – powiedziałam w zamyśleniu. – Mawiał, że jest coś pierwotnego w pożeraniu świeżego mięsa.

– A prawnicy się dziwią, dlaczego mówią na nich „rekiny” – zaśmiał się Coop. – A ty? Też robiłaś sobie stek?

– Nie. Przebierałam się w piżamę, puszczałam sobie Arethę Fraklin i śpiewałam z playbacku.

– Poważnie?

Odrzuciłam głowę w tył, a moje gardło zawibrowało nutami:

– R – E – S – P – E – C – T!

– Ćwiczysz poczucie własnej wartości?

– E, nie – mruknęłam. – Lubię Arethę i tyle. Naprawdę ją lubię. Coop ścisnął mnie za ramię.

– Gdybyś chciała, mogę pośpiewać ci chórki.

– Boże… Całe życie czekałam na takiego faceta jak ty. Odwrócił mnie ku sobie i musnął ustami moje wargi.

– Żywię szczerą nadzieję, że to prawda – oznajmił. – Powiedz mi, gdzie się podziejesz, jak będzie już po wszystkim?

– Wiesz co… – Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Sama zresztą unikałam go jak ognia, starając się nie pamiętać, że kiedy los postawił mnie na drodze Katie Fisher, która, tak się złożyło, potrzebowała pomocy adwokata, uciekłam właśnie z domu i nie wiedziałam, dokąd zmierzam. – Mogę chyba wrócić do Filadelfii. Albo zostanę u Ledy.

– A ja? Uśmiechnęłam się.

– A ty też możesz zostać u Ledy.

Ale Coop mówił w tej chwili całkiem poważnie.

– Wiesz, o co mi chodzi, Ellie. Nie chcesz wprowadzić się do mnie?

Momentalnie poczułam, jak świat zaczyna robić się ciasny.

– Nie wiem – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Coop schował ręce do kieszeni; widziałam, jak ze sobą walczy, jak powstrzymuje się od przypomnienia mi pogardliwym tonem o tym, co kiedyś mu zrobiłam. Chciałam go dotknąć, poprosić, żeby on dotknął mnie, ale nie mogłam się na to zdobyć. W przeszłości – sto lat temu – stanęliśmy już kiedyś nad tą przepaścią. Spoglądając w nią teraz, widziałam pod stopami tę samą otchłań oraz identycznie strome urwisko. Zaparło mi dech w piersiach, tak samo jak wtedy.

Ale tym razem nie byliśmy już tacy młodzi. Ja nie zamierzałam go okłamywać, a on nie zostawiłby mnie i nie odszedł. Zerwałam z gałęzi jabłko i wyciągnęłam do niego rękę.

– To ma być gałązka oliwna czy po prostu masz biblijny nastrój?

– To zależy – odparłam – czy będziemy powtarzać psalmy czy ćwiczyć składanie ofiar.

Jeden jego cudowny uśmiech wystarczył, aby powróciła zgoda.

– Przyszła mi na myśl raczej Księga Liczb. Wiesz, płodzenie potomstwa i tak dalej. – Wziął mnie za rękę, splatając palce z moimi, usiadł w miękkiej trawie i pociągnął mnie za sobą, na siebie. Ujął w dłonie moją twarz i całował, aż poczułam, że nie mam już w głowie nic, ani jednej myśli, a co dopiero mówić o obronie na jutrzejszy proces. Tak. To było poczucie bezpieczeństwa. To było coś dobrze mi znanego.

– Ellie – szepnął Coop, choć może tylko w mojej wyobraźni. – Nie musisz się spieszyć.

– No dobrze – oświadczyłam oficjalnym tonem, parodiując oskarżyciela najlepiej jak umiałam. – Jeśli pozwolisz mi zdjąć to wiadro z haka, dostaniesz dwa do pięciu. Jabłek, ma się rozumieć.

Nugget wstrząsnął ciężkim łbem i tupnął na mnie kopytem z zaciekłością godną oburzonego adwokata odrzucającego marne warunki ugody.

– W takim razie idziemy do sądu – westchnęłam, wślizgując się do boksu. Konisko trąciło mnie nosem, a ja rzuciłam mu krzywe spojrzenie. – Widzę, że ten ośli upór to u was rodzinne – mruknęłam.

W odpowiedzi bydlątko uszczypnęło mnie zębami w ramię. Z krzykiem rzuciłam wiadro na ziemię i tyłem wyszłam ze stajni.

– Dobra – powiedziałam. – Sam sobie przynieś wody, jak jesteś taki cwany. – Odwróciłam się na pięcie i już chciałam wyjść ze stajni, ale zatrzymał mnie cichy odgłos, jakby miauczenie małe go kotka, dobiegający skądś z góry. – Kto tam? – zawołałam.

Odpowiedziała mi cisza, więc weszłam po drabinie na stryszek, gdzie przechowywano bele siana i ziarno dla zwierząt. W kącie, pod ścianą, siedziała Sara, zalewając się łzami, zasłaniając twarz fartuchem, żeby nie było jej słychać.

– Hej. – Delikatnie dotknęłam jej ramienia.

Drgnęła, wystraszona i pospiesznie zaczęła wycierać twarz.

– Ach, Ellie! Siedzę tutaj, bo musiałam… musiałam…

– …porządnie się wypłakać. Wszystko w porządku, Saro. Rozumiem.

– Nie. – Matka Katie pociągnęła nosem. – Muszę wracać do domu. Niedługo Aaron wróci na obiad.

Zmusiłam ją, żeby spojrzała mi w oczy.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ją obronić, wiesz o tym.

Sara odwróciła się, wyglądając przez okienko na pola, porządnie podzielone na symetryczne prostokąty.

– Źle zrobiłam, że wysłałam ją do Jacoba… Aaron miał rację, od samego początku miał rację.

– Nie mogłaś w żaden sposób przewidzieć, że Katie pozna jakiegoś młodego Anglika i zajdzie z nim w ciążę.

– Nie mogłam? – zapytała Sara cichym głosem. – To wszystko przeze mnie.

Współczułam jej w tym momencie z całego serca.

– A gdyby Katie sama postanowiła, że chce odwiedzić Jacoba? Byłoby teraz tak samo.

Sara potrząsnęła głową.

– Kocham swoje dzieci. Kocham, ale popatrz tylko, co się stało. Bez chwili wahania wyciągnęłam ręce i objęłam ją. Kiedy znów się odezwała, jej słowa, gorące, parzyły mnie w szyję:

– Jestem jej matką, Ellie. Mam obowiązek jej pomóc, ale nie umiem.

Wzięłam głęboki oddech.

– W takim razie ja będę musiała to zrobić.

Wyjazd do sądu okazał się egzaminem z dyplomacji. Około szóstej trzydzieści rano na farmę Fisherów przyjechali, każde własnym samochodem, Leda, Coop i Jacob. Sarę, Samuela i Katie natychmiast przydzielono Coopowi, jedynemu kierowcy, na którym nie ciążyła ekskomunika z kościoła amiszów. Ponieważ jednak zarówno Jacob, jak i jego ciotka krępowali się zostawić swoje wozy na podwórzu u Aarona, musieli najpierw pojechać w dwa samochody do Ledy, odstawić hondę Jacoba, a potem wrócić razem po mnie. Już prawie zaczęłam panikować, że na pewno się spóźnimy, tak długo to trwało – i w tym momencie z obory wymaszerował Aaron, z wzrokiem utkwionym w oknach samochodu Coopa.

Ojciec Katie dał jasno do zrozumienia, że nie będzie obecny na rozprawie. Biskup z całą pewnością zrozumiałby jego osobiste zaangażowanie w ten konkretny proces, ale tutaj nie chodziło o biskupa, lecz o Aarona, który w tej kwestii nie potrafił dojść sam ze sobą do ładu. Być może jednak nie był to taki człowiek, jak myślałam. Może mimo wszystko nie pozwoli odjechać córce na rozprawę bez porządnego pożegnania, nawet jeśli zasady nie pozwalają mu towarzyszyć jej na sali sądowej. Coop uchylił tylne okno, żeby Aaron mógł zajrzeć do środka i pomówić z Katie.

Ale on pochylił się i wypowiedział tylko dwa ciche słowa:

– Sarah, komm.

Spuściwszy wzrok, matka Katie ścisnęła córkę za rękę i wysiadła z samochodu, zajmując swoje miejsce u boku męża. Oczy lśniły jej od łez, którym nie pozwoliła popłynąć nawet wtedy, gdy Aaron ujął ją za ramiona, obrócił i poprowadził z powrotem do domu.

Leda pierwsza zauważyła furgonetki, porozrzucane po całym parkingu przed gmachem sądu okręgowego, nakryte talerzami anten satelitarnych, upstrzone wszystkimi literami alfabetu, rozsianymi po akronimicznych nazwach stacji radiowych. Bliżej, przy samym wejściu do sądu, stały naprzeciwko siebie dwa rzędy ludzi: reporterzy z mikrofonami w garści i kamerzyści z włączonym sprzętem. Wyglądało to tak, jakby szykowali się do odtańczenia menueta, a nie do sprawozdania z rozprawy, która miała przesądzić o losie pewnej młodej dziewczyny.

– Co to jest? – szepnęła Leda.

– Trudno właściwie powiedzieć – mruknęłam. – Dziennikarz to nie człowiek.

Nagle w oknie po mojej stronie pojawiła się twarz Coopa.

– Co oni tutaj robią? Myślałem, że twój wniosek przeszedł pozytywnie.

– Wywalczyłam usunięcie kamer z sali rozpraw – wyjaśniłam. – Na zewnątrz budynku wszystkim wolno wszystko. – Odkąd sędzina orzekła w tej sprawie, nie wracałam już myślami do kwestii obecności mediów podczas procesu; miałam dość zawracania głowy z przygotowaniem obrony. Niemniej jednak ten, kto by myślał, że brak kamer na sali rozpraw spowoduje wygaśnięcie zainteresowania procesem, byłby doprawdy bardzo naiwny. Chwyciłam neseser i wyskoczyłam z samochodu, zdając sobie dobrze sprawę, że mam około dwóch minut, zanim wszyscy się domyśla, kim jestem. Stuknęłam w tylne okno samochodu Coopa, żeby odwrócić uwagę Katie od gromady reporterów.

– Chodź – powiedziałam. – Teraz albo nigdy.

– Ale…

– Innej drogi nie ma, Katie. Musimy się przebić do wejścia po tych schodach. Wiem, że ci się to nie uśmiecha, mnie zresztą też nie, w najmniejszym stopniu, ale nie mamy wyboru.

Katie posłuchała mnie, ale najpierw na jedną krótką chwilę zamknęła oczy. Zrozumiałam, że się modli, ale na pewno nie prosiła Boga o to, żeby poraził całą tę zgraję jakąś plagą z nieba; na to nie było co liczyć. Potem zaś, z gracją zadającą kłam jej młodemu wiekowi, wysiadła i wsunęła dłoń do mojej dłoni.

Fala zrozumienia przetoczyła się po parkingu z siłą tsunami, kiedy dziennikarze, jeden po drugim, zaczęli zauważać Katie, przepasaną fartuchem i w czepku na głowie. Kamerzyści zawirowali w miejscu, namierzając nowy cel i pytania zasypały nas niczym grad ciskanych oszczepów. Czułam, choć nie widziałam, jak Katie krzywi się po każdym błysku flesza i przypomniał mi się portret Doriana Graya, życie wyciekające kroplami.

– Bez komentarzy! – krzyknęłam, przepychając się przez tłumek reporterów; rozstępowali się przede mną niczym fale przecinane dziobem okrętu, ja zaś holowałam za sobą Katie.

Podczas poprzednich wizyt poznałam gmach sądu na tyle, że wiedziałam, gdzie są damskie toalety i mogłam schować się tam z Katie zaraz po wejściu. Sprawdziłam, zaglądając pod drzwiami kabin, czy żadna nie jest zajęta i oparłam się plecami o drzwi wejściowe, żeby nikt nie mógł dostać się do środka.

– Dobrze się czujesz?

Katie przytaknęła, chociaż trzęsła się na całym ciele, a oczy miała szeroko otwarte, rozbiegane.

– Ja. Ale nie spodziewałam się czegoś takiego.

Ja również się tego nie spodziewałam, a poza tym miałam obowiązek uprzedzić ją, że będzie jeszcze gorzej, i to znacznie, zanim doczekamy się poprawy, ale zamiast to zrobić, wzięłam tylko głęboki oddech, czując, jak na samym dnie płuc zalega woń strachu Katie. Odepchnęłam dziewczynę na bok, wbiegłam do najbliższej kabiny i zwymiotowałam do muszli; torsje trzęsły mną dopóty, dopóki miałam coś w żołądku.

Nie wstając z kolan, z twarzą rozpaloną i nabiegłą krwią, przycisnęłam czoło do chłodnej ścianki działowej z włókna szklanego. Zaczęłam nabierać powietrza, płytkimi, krótkimi oddechami i w końcu udało mi się jakoś zebrać w sobie, oderwać kawałek papieru toaletowego i otrzeć usta.

Pytanie, które zadała mi Katie, poczułam jak ciężar zrzucony na plecy.

– Ellie, a ty? Dobrze się czujesz?

Nerwy, pomyślałam, ale przecież nie mogłam się przyznać do czegoś takiego własnej klientce.

– Chyba coś zjadłam i mi zaszkodziło – odpowiedziałam, wykonując najładniejszy służbowy uśmiech. Wstałam z klęczek. – No to co? Idziemy?

Katie nie zdejmowała rąk z blatu stołu dla obrony, przesuwając palcami po gładkiej, wypolerowanej powierzchni. Były tam miejsca, gdzie gołe drewno przeświecało przez lakier wytarty dłońmi tej niezliczonej armii oskarżonych, którzy siedzieli w tym samym miejscu. Ilu z nich naprawdę było niewinnych?

Sala sądowa, tuż przed rozprawą, nie jest oazą spokoju, tak jak to się widuje w telewizyjnych tasiemcach prawniczych. Wprost przeciwnie, panuje tam zamęt: pisarz sądowy przekopuje papiery w poszukiwaniu właściwej teczki, pomocnik szeryfa czyści nos chustką w groszki, dmąc w nią z całej siły, publiczność siedząca w ławkach obgaduje wiadomości z porannych gazet, siorbiąc kawę ze styropianowych kubków. Akurat tego dnia było nawet głośniej niż zazwyczaj, a przez ogólny gwar docierały do mnie fragmenty toczonych rozmów, przeważnie na temat Katie, która, siedząc w ławce, przypominała zwierzę na wybiegu w zoo, tak samo wyrwana ze swojego naturalnego środowiska dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości.

– Katie – odezwałam się do niej cicho, a ona podskoczyła prawie pod sam sufit.

– Dlaczego nie zaczynają? – zapytała.

– Jeszcze trochę za wcześnie – odpowiedziałam. Katie wsunęła dłonie pod fartuch, omiatając wzrokiem to, co działo się dookoła stołu sędziowskiego. Oczy jej zabłysły na widok George'a Callahana siedzącego dwa metry dalej, przy stole dla oskarżyciela.

– Wygląda całkiem miło – zauważyła.

– Nie będzie dla ciebie wcale miły. Jego praca polega na tym, żeby przekonać ławników, że wszystkie te okropne rzeczy, które od niego usłyszą na twój temat, to szczera prawda. – Urwałam na chwilę, wahając się, po czym zdecydowałam, że w wypadku Katie najlepiej będzie przygotować ją na to, co nastąpi. – Będzie ci trudno tego wysłuchać, Katie.

– Ale dlaczego?

Zamrugałam oczami, nie zrozumiawszy.

– Dlaczego będzie ci trudno?

– Nie. Dlaczego pan Callahan będzie kłamał na mój temat? Dlaczego ławnicy mają uwierzyć jemu, a nie mnie?

Pomyślałam o kanonach medycyny sądowej, o różnicy pomiędzy obieraniem motywu a zmyśleniem nieprawdziwej wersji wydarzeń, o psychometrycznej charakterystyce ławy przysięgłych – o tym wszystkim, co dla Katie byłoby tylko niezrozumiałym bełkotem. Jakim sposobem miałam wytłumaczyć dziewczynie wychowanej wśród amiszów, że w sądzie często bywa tak, że wygrywa ten, kto opowie najlepszą historię?

– Bo u Anglików tak właśnie działa wymiar sprawiedliwości – odpowiedziałam. – Takie są reguły tej gry.

– Gry – powtórzyła Katie powoli, obracając to słowo w ustach, aż straciło swoją twardość. – To tak jak futbol! – Uśmiechnęła się do mnie, przypomniawszy sobie widać jedną z naszych rozmów. – To też jest taka gra, gdzie można wygrać albo przegrać, ale i tak dostaje się pieniądze?

Znów poczułam, jak coś przewraca mi się w żołądku.

– Właśnie – przytaknęłam. – Właśnie tak.

– Proszę wstać, sąd idzie! Sprawie przewodzi sędzina Philomena Ledbetter.

Wstałam z miejsca i obejrzałam się na Katie, żeby sprawdzić, czy też stoi. Sędzina ukazała się w bocznych drzwiach i pospiesznym krokiem weszła na schodki podwyższenia. Poły togi powiewały za nią, wydęte niczym żagle.

– Proszę usiąść. – Powiodła wzrokiem po zgromadzonej publiczności, mrużąc oczy na widok garstki dziennikarzy stłoczonej pod tylną ścianą. – Zanim zaczniemy rozprawę, przypominam przedstawicielom prasy, że w obrębie tej sali zabroniono używania aparatów fotograficznych jak również kamer wideo. Jeżeli zobaczę, że choćby jedno z państwa złamało ów zakaz, wyrzucę wszystkich na korytarz do końca procesu. – Jej spojrzenie spoczęło na Katie. Przez chwilę sędzina w milczeniu mierzyła ją wzrokiem, aż w końcu zwróciła się do prokuratora okręgowego: – Jeśli oskarżenie jest gotowe, proszę zaczynać.

George Callahan zbliżył się do ławy przysięgłych krokiem tak swobodnym, jakby każdy z ławników był jego starym, dobrym przyjacielem.

– Wiem, co państwo sobie myślicie – oznajmił. – Przyszliśmy na proces o morderstwo, gdzie zatem jest oskarżony? Bo ta dziewczynka w stroju amiszów, w fartuszku i białej czapeczce nie skrzywdziłaby przecież muchy, nie mówiąc już o człowieku. – Prokurator potrząsnął głową. – Wszyscy państwo mieszkacie w tym okręgu. Widujecie amiszów na drodze, w bryczkach, kupujecie różne produkty na ich przydomowych straganach. Jeśli nawet nie mieliście okazji dobrze ich poznać, to wiecie przynajmniej tyle, że amisze to ludzie głęboko religijni, którzy żyją w zamkniętej społeczności i nie wychylają się zbytnio. Czy ktoś z państwa pamięta może, kiedy ostatni raz słyszało się o amiszu oskarżonym o jakieś ciężkie przestępstwo? Odpowiem: w zeszłym roku, kiedy dwaj młodzi amisze handlujący kokainą rozbili sielankowy wizerunek swojej wspólnoty. A także dziś. Bo dziś usłyszycie państwo o tym, jak ta oto młoda kobieta z zimną krwią zamordowała własne, nowo narodzone dziecko.

Oskarżyciel przesunął dłonią po balustradzie odgradzającej ławę przysięgłych.

– Wstrząsające, prawda? Trudno uwierzyć, że matka mogła zabić swoje dziecko, zwłaszcza jeśli ową matką jest dziewczyna o równie niewinnym wyglądzie. Proszę się tym nie sugerować. Podczas tego procesu zrozumiecie państwo, że oskarżona nie jest niewinną dziewczyną – wręcz przeciwnie, udowodnimy, że to osoba fałszywa, która kłamie z dużą wprawą. Od sześciu lat wymyka się z rodzinnej farmy i jeździ do miasteczka uniwersyteckiego, gdzie rozpuszcza włosy, przebiera się w dżinsy, obcisłe swetry i imprezuje, jak to nastolatki mają w zwyczaju. Zataiła prawdę o tych eskapadach i tak samo zataiła, że podczas jednego z owych szalonych weekendów zaszła w ciążę. Potem zaś skłamała ponownie, nie przyznając się do popełnienia morderstwa.

Odwrócił się w stronę Katie, przeszywając ją wzrokiem.

– Jak zatem wygląda prawda? Prawda jest taka, że dnia dziesiątego lipca bieżącego roku, kilka minut po godzinie drugiej w nocy, oskarżoną obudziły bóle porodowe. Prawda jest taka, że wstała ona z łóżka, na palcach udała się do obory i w niemal absolutnej ciszy urodziła chłopca, żywego chłopca. Prawda jest taka, że oskarżona miała pełną świadomość, że jeśli ktoś się dowie o jej dziecku, będzie to dla niej koniec dotychczasowego życia. Mogła się spodziewać, że zostanie wyrzucona ze swojego domu, ze swojego kościoła, ze swojej społeczności. Prawda zatem wygląda tak, że oskarżona zrobiła to, co musiała zrobić, aby kłamstwo nie wyszło na jaw: świadomie, zamierzenie i z rozmysłem zabiła własne dziecko.

George oderwał oczy od Katie i zwrócił się z powrotem do ławników.

– Patrząc na oskarżoną, postarajcie się państwo przebić wzrokiem ten staroświecki kostiumik. Ona chce, żebyście go widzieli – i nic poza nim. Spróbujcie zamiast niego zobaczyć kobietę, która dusi płaczące dziecko. Kiedy oskarżona przemówi, słuchajcie jej uważnie, ale pamiętajcie, że jej słowu nie można ufać. Ta uroczo się prezentująca dziewczyna z rodziny amiszów ukryła zabronioną ciążę i gołymi rękami zamordowała noworodka, cały czas przy tym oszukując wszystkich dookoła, że nic się nie dzieje. Nie pozwólcie, aby oszukała także was.

W składzie ławy przysięgłych było osiem kobiet i czterech mężczyzn. Nie mogłam się zdecydować, czy to dla nas dobrze, czy źle. Kobiety powinny wykazać się większym współczuciem dla niezamężnej nastolatki, ale z drugiej strony pogarda wobec takiego czynu jak zabicie dziecka przez jego własną matkę musiała być u nich większa niż u mężczyzn. W sumie najważniejsze jednak było to, czy i jak bardzo ten konkretny zespół ludzi będzie skłonny do szukania jakichkolwiek furtek.

Uścisnęłam pod stołem rozdygotaną dłoń Katie, po czym wstałam.

– Pan Callahan próbował właśnie przekonać państwa, że na tej sali rozpraw obecna jest osoba, która w mistrzowskim stopniu opanowała sztukę mijania się z prawdą. Coś państwu powiem.

Oskarżyciel miał rację. Niemniej jednak osobą tą nie jest Katie Fisher. To ja. – Pomachałam im wesoło dłonią. – Tak, tak: winna wszystkich zarzutów. Jestem kłamcą i to całkiem niezłym, skoro sama to przyznaję. Tak dobrze mi idzie, że zostałam adwokatem, również nie najgorszym. I chociaż nie zamierzam się wypowiadać w imieniu tutejszego obrońcy z urzędu, to jestem gotowa się założyć, że jemu także raz czy dwa zdarzyło się nagiąć fakty. – Spojrzałam na ławników, unosząc brwi. – Znacie państwo te wszystkie dowcipy, nie muszę chyba opowiadać tutaj o prawnikach. Kłamiemy jak z nut, a jeszcze świetnie nam za to płacą.

Oparłam się o balustradkę przed ławą przysięgłych.

– Tymczasem Katie Fisher należy do tych osób, które nie kłamią. Skąd mogę to wiedzieć? Powiem, skąd. Planowałam jej bronić, powołując się na chwilową niepoczytalność w momencie popełnienia przestępstwa. Zatrudniłam ekspertów, aby stanęli przed państwem i oświadczyli, że owej nocy, rodząc dziecko, i potem, po porodzie, Katie nie wiedziała, co robi. Ale ona nie pozwoliła mi na to. Powiedziała, że nie jest i nie była niepoczytalna i że nie zamordowała swojego dziecka. Poleciła mi, abym przekazała to państwu, ławie przysięgłych – nawet gdyby to miało oznaczać dla niej ryzyko skazania.

Wzruszyłam ramionami.

– Stoję zatem przed państwem, adwokat uzbrojony w broń nowego typu, która nazywa się: prawda. Odpierać zarzuty oskarżenia będę wyłącznie za pomocą prawdy i, być może, lepszego rozeznania, jakie mam w tej sprawie. Pan Callahan nie przedstawi państwu ani jednego rozstrzygającego dowodu, nie bez powodu zresztą. Przyczyna jest prosta: Katie Fisher nie zabiła swojego nowo narodzonego dziecka. Od kilku już miesięcy mieszkam z nią i jej rodziną pod jednym dachem i wiem coś, czego nie wie pan Callahan, to mianowicie, że Katie Fisher jest amiszką z krwi i kości. Nie można, jak był on łaskaw zasugerować, „żyć jak amisz”. Amiszem się właśnie jest. Podczas tego procesu poznacie państwo tych spokojnych ludzi o skomplikowanych wnętrzach, tak jak ja ich poznałam. Być możne jakaś pierwsza lepsza nastolatka z przedmieścia mogłaby urodzić dziecko i spuścić je w klozecie, ale nie kobieta amiszów. Nie Katie Fisher.

Przyjrzyjmy się teraz kilku owym zarzutom postawionym przez pana prokuratora. Czy Katie wymykała się z domu i jeździła regularnie do miasteczka uniwersyteckiego? Tak – proszę zauważyć, że mówię prawdę. Pan Callahan opuścił jednakże pewien szczegół. Nie powiedział państwu, po co Katie tam jeździła. Jej brat – a trzeba tutaj nadmienić, że Katie nie ma już więcej żyjącego rodzeństwa – postanowił wystąpić z kościoła amiszów i podjąć studia. Jego ojciec, dotknięty decyzją syna, odciął się od niego. Lecz Katie, dla której rodzina jest wszystkim, jak zresztą dla większości amiszów, tęskniła za bratem tak bardzo, że była gotowa na każde ryzyko, żeby tylko się z nim zobaczyć. Widzą państwo zatem, że nie żyła w kłamstwie, lecz kierowała nią miłość, którą chciała pielęgnować.

Pan Callahan wspomniał także, że Katie Fisher musiała ukryć nieślubną ciążę, ponieważ według zasad jej religii grozi za to wydalenie z kościoła. Dowiedzą się państwo jednak, że amisze to ludzie miłosierni. Potrafiliby pogodzić się nawet z nieślubną ciążą, a dziecko urodzone z takiego związku wzrastałoby w atmosferze miłości i wsparcia, której próżno byłoby szukać w wielu domach w naszym społeczeństwie.

Odwróciłam się do Katie, która nie spuszczała ze mnie jasnego spojrzenia szeroko otwartych oczu.

– I w ten oto sposób doszłam do ostatniego zarzutu pana Callahana: zabójstwa. Czemu zatem, zapytacie państwo, Katie Fisher miałaby zamordować własne dziecko? Odpowiedź, panie i panowie, jest prosta: Katie Fisher nie zamordowała swojego dziecka.

Pani sędzina wyjaśni państwu, że aby skazać Katie, musicie uwierzyć oskarżeniu ponad wszelką uzasadnioną wątpliwość. Zanim ten proces dobiegnie końca, będziecie państwo mieli nie jedną, a cały szereg uzasadnionych wątpliwości. Zrozumiecie, że oskarżenie nie zdoła w żaden sposób dowieść tego, że Katie zabiła swoje dziecko. Nie powoła ani jednego świadka owego zajścia. Nie przedstawi państwu niczego oprócz spekulacji oraz dowodów o wątpliwej wiarygodności.

Ja natomiast wykażę, że dziecko urodzone tamtej nocy mogło umrzeć na kilka sposobów. – Zbliżyłam się do Katie, tak, aby przysięgli widzieli nas obie. – Wyjaśnię, dlaczego amisze nie popełniają morderstw. A co najważniejsze – dodałam na sam koniec – pozwolę, aby Katie Fisher sama powiedziała państwu prawdę.

Rozdział trzynasty

Lizzie Munro nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy, że pewnego dnia będzie zeznawać przed sądem przeciwko amiszowi oskarżonemu o morderstwo. Dziewczyna siedząca za stołem dla obrony, u boku tej swojej pancernej adwokatki, głowę miała spuszczoną, a dłonie splecione jak te szkaradne figurynki z serii „Precious Moments”, którymi matka Lizzie zastawiała wszystkie parapety w domu. Lizzie szczerze ich nie znosiła: każdy aniołek nosił na twarzy wyrachowaną słodycz, każdy pastuszek miał wielkie jelenie oczy, zbyt wielkie i zbyt jelenie, aby można było patrzeć na niego bez uśmieszku. Spoglądając na Katie Fisher, policjantka czuła identyczną awersję i ogarniała ją przemożna chęć, żeby odwrócić się do niej tyłem.

Skupiła więc uwagę na George'u Callahanie i jego eleganckim ciemnym garniturze.

– Proszę podać nazwisko i adres. – Prokurator zaczął przesłuchanie.

– Elizabeth Grace Munro. Grand Street tysiąc trzysta trzynaście, Ephrata.

– Miejsce zatrudnienia?

– Komenda Policji powiatu East Paradise. Jestem sierżantem wydziału dochodzeniowo – śledczego.

George nie musiał nawet zadawać jej tych pytań; przerobili już fazę wstępną tyle razy, że wiedział, co usłyszy.

– Od jak dawna jest pani detektywem?

– Od sześciu lat. Przedtem przez pięć lat pracowałam w wydziale drogowym.

– Czy może nam pani opowiedzieć co nieco o swojej pracy, pani sierżant?

Lizzie usiadła swobodniej; dla niej krzesło dla świadka było całkiem wygodne.

– Najczęściej badam ciężkie przestępstwa, jeśli do nich dojdzie na terenie powiatu East Paradise.

– Ile ich bywa, w przybliżeniu?

– Cóż, w zeszłym roku odebraliśmy ogółem około piętnastu tysięcy zgłoszeń. Ciężkich przestępstw była w tej liczbie zaledwie garstka, lwia część to wykroczenia.

– Do ilu morderstw doszło w zeszłym roku?

– W zeszłym roku nie było żadnych morderstw.

– Czy odpowiadając na tych piętnaście tysięcy zgłoszeń, policja często bywała w domach amiszów?

– Nie – padła odpowiedź. – Amisze dzwonią na policję, kiedy zdarzy się kradzież lub zniszczenie ich własności, czasami musimy spisać jakiegoś młodego amisza za jazdę pod wpływem alkoholu lub za zakłócanie spokoju, ale na ogół ci ludzie nie mają kontaktów z organami porządku publicznego.

– Pani sierżant, proszę nam opowiedzieć, co wydarzyło się wczesnym rankiem dnia dziesiątego lipca.

Lizzie wyprostowała się na krześle.

– Byłam akurat na posterunku, kiedy dyżurny odebrał zgłoszenie, że w jakieś oborze znaleziono martwe niemowlę. Pojechała tam karetka, a za nią ja.

– Co pani zastała na miejscu po przyjeździe?

– Było około piątej trzydzieści rano, na krótko przed świtem. Obora należała do właściciela farmy mleczarskiej, amisza. Gospodarza i dwóch jego pomocników znalazłam w oborze, doili właśnie krowy. Zabezpieczyłam miejsce zdarzenia, pieczętując taśmą drzwi do obory, główne oraz tylne. Potem poszłam do komórki, gdzie znaleziono zwłoki dziecka i tam odbyłam rozmowę z ratownikami z pogotowia. Dowiedziałam się od nich, że poród nastąpił niedawno i był przedwczesny, a noworodka nie udało się reanimować. Spisałam nazwiska czterech mężczyzn: Aarona i Elama Fisherów, Samuela Stoltzfusa oraz Leviego Escha. Zapytałam ich, czy widzieli w oborze coś podejrzanego albo czy może kogoś spłoszyli. Dziecko znalazł najmłodszy z nich, nastoletni Levi, który nie dotykał niczego poza kilkoma derkami, pod którymi leżał noworodek, zawinięty w chłopięcą koszulę. Aaron Fisher, właściciel farmy, powiedział mi, że z kołka obok wejścia do zagrody dla cielnych krów zniknęła para nożyc, którymi przycina się szpagat do wiązania bel siana. Wszyscy czterej mężczyźni zgodnie zeznali, że w oborze nie przebywał nikt oprócz nich, a żadna kobieta mieszkająca na farmie nie była ciężarna.

Obeszłam następnie zagrody dla krów, szukając tropów. Wezwano także funkcjonariuszy wydziału kryminalnego policji stanowej. Zebranie odcisków palców z szorstkich drewnianych belek albo z siana było niemożliwe. Wszystkie ślady, które udało nam się zabezpieczyć, były fragmentaryczne i należały do członków rodziny, którzy mieli uzasadnione powody, aby przebywać w oborze.

– Czy na tym etapie podejrzewała pani już, że doszło do przestępstwa?

– Nie. Nie podejrzewałam jeszcze niczego poza porzuceniem noworodka.

George skinął głową.

– Proszę kontynuować.

– Na koniec ustaliliśmy, gdzie urodziło się dziecko. W kącie zagrody dla cielnych krów znaleźliśmy plamę krwi przyrzuconą świeżym sianem. Natomiast w pomieszczeniu, gdzie leżało dziecko, zabezpieczono odcisk stopy na klepisku.

– Czy ustalono coś na temat tego odcisku stopy?

– Zostawiła go bosa kobieta nosząca obuwie rozmiaru siódmego.

– Jakie było pani dalsze postępowanie?

– Próbowałam ustalić tożsamość matki dziecka. Jako pierwszą przesłuchałam żonę Aarona Fishera, Sarę. Dowiedziałam się, że nie może rodzić, ponieważ prawie dziesięć lat temu przeszła operację usunięcia macicy. Potem rozmawiałam z sąsiadami Fisherów i z ich dwoma córkami. Obie miały alibi. Kiedy wróciłam na farmę, córka Aarona i Sary, Katie, była już na nogach i zeszła na dół, do kuchni. Zajrzała nawet do komórki, gdzie lekarz sądowy badał zwłoki noworodka.

– Proszę opisać jej reakcję na widok ciała.

– Była bardzo poruszona – powiedziała Lizzie. – Wybiegła z obory.

– Poszła pani za nią?

– Tak. Dogoniłam ją na ganku i zapytałam, czy była w ciąży. Zaprzeczyła.

– Czy to zabrzmiało dla pani podejrzanie?

– Nie, wcale. To samo powiedzieli mi jej rodzice. Ale potem zauważyłam kałużę krwi na podłodze. Krew ciekła po łydce Katie. Pomimo jej sprzeciwów, kazałam ratownikom siłą wsadzić ją do karetki i zawieźć do szpitala. Zrobiłam to dla jej własnego dobra.

– Co pani myślała w tamtej chwili?

– Że dziewczynie potrzebny jest lekarz. Potem jednak zaczęłam się zastanawiać, czy to możliwe, aby rodzice oskarżonej nie wiedzieli, że była w ciąży. Doszłam do wniosku, że mogła ukryć przed nimi prawdę, tak jak próbowała ukryć ją przede mną.

– Jak dowiedziała się pani, że oskarżona ukrywała prawdę? – zapytał George.

– Pojechałam do szpitala i odbyłam rozmowę z lekarzem, który się nią zajmował. Potwierdził on, że oskarżona urodziła dziecko i była w stanie krytycznym, a bez natychmiastowej pomocy krwotok z pochwy nie ustałby sam. Kiedy tylko potwierdziło się, że Katie Fisher okłamała mnie, mówiąc, że nie była w ciąży, uzyskałam nakaz rewizji farmy oraz domu, jak również nakaz przeprowadzenia porównawczego badania krwi i DNA noworodka i oskarżonej. Następnie pobraliśmy trzy próbki krwi: z plamy w zagrodzie, ze skóry dziecka i z krwiobiegu dziecka. Dwie pierwsze zidentyfikowano jako krew oskarżonej, trzecia zaś miała tę samą grupę co krew oskarżonej.

– Jakich informacji dostarczyła rewizja oraz badania krwi?

– Pod łóżkiem oskarżonej znaleźliśmy zakrwawioną koszulę nocną, a w jej szafie kilka par butów rozmiaru siedem. Wszystkie testy laboratoryjne potwierdziły, że krew w oborze oraz na skórze dziecka należała do oskarżonej. Również badanie krwi dziecka powiązało je z jej osobą.

– Do jakich wniosków doszła pani na tej podstawie? Lizzie przesunęła wzrokiem po twarzy Katie Fisher.

– Że wbrew temu, iż zaprzeczyła, kiedy ją o to zapytałam, oskarżona była jednak matką zmarłego dziecka.

– Czy w tym momencie zaczęła pani myśleć, że to oskarżona zabiła dziecko?

– Nie. W East Paradise morderstwa należą do rzadkości, a wśród amiszów nie słyszy się o nich praktycznie nigdy. W tym momencie uznałam, że dziecko musiało urodzić się martwe, ale po przeczytaniu raportu z autopsji, który przysłał mi lekarz sądowy, musiałam zmienić zdanie.

– Dlaczego?

– Po pierwsze dlatego, że dziecko urodziło się żywe. Po drugie – pępowinę przecięto nożycami, co od razu skojarzyło mi się z tym, jak Aaron Fisher wspominał, że zginęły mu jakieś nożyce. Pomyślałam, że gdybyśmy je odszukali, może udałoby się pobrać z nich odciski palców. Noworodek zmarł na skutek asfiksji, ale lekarz sądowy znalazł głęboko w jamie ustnej włókna. Dopasowano je do koszuli, w którą był zawinięty, co sugerowało, że został uduszony. Wtedy zaczęło mi się wydawać, że oskarżona może być potencjalną podejrzaną.

Lizzie wzięła do ręki szklankę stojącą na stoliku obok krzesła dla świadka, upiła łyk wody.

– Przesłuchałam zatem osoby z najbliższego otoczenia oskarżonej, jak również ją samą. Matka oskarżonej potwierdziła, że jej młodsza córka nie żyje już od wielu lat i powtórzyła, że nie wiedziała o ciąży starszej, nie miała też żadnego powodu, aby ją o to podejrzewać. Ojciec dziewczyny w ogóle nie chciał ze mną rozmawiać. Przesłuchałam także Samuela Stoltzfusa, jednego z pomocników gospodarza, który, traf chciał, okazał się również chłopakiem oskarżonej. Od niego dowiedziałam się, że w tym roku, jesienią, zamierzał ożenić się z oskarżoną. Powiedział mi również, że nie utrzymywał z oskarżoną kontaktów płciowych.

– Do jakich wniosków doszła pani na tej podstawie? Lizzie uniosła brwi.

– Najpierw pomyślałam, że Samuel mógł się dowiedzieć, że Katie miała kogoś na boku i znalazłszy dziecko, udusił je, żeby się zemścić. Ale on mieszka z rodzicami, na farmie oddalonej o dobrych szesnaście kilometrów od farmy Fisherów, jego rodzice zaś potwierdzili, że w godzinach, kiedy według ustaleń lekarza sądowego miał nastąpić zgon noworodka, był w domu i spał. Potem natomiast zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam myśleć odwrotnie; a jeśli te informacje nie wskazują na niego, ale na oskarżoną? Wyłaniał się z nich przecież wyraźny motyw: dziewczyna pochodzi z amiszów, jej partner też, a dziecko miała z kimś obcym. To jest powód, żeby ukryć dziecko po porodzie, być może nawet pozbyć się go raz na zawsze.

– Czy przesłuchiwała pani kogoś jeszcze?

– Tak. Leviego Escha, młodszego z pomocników gospodarza. Dowiedziałam się od niego, że od sześciu lat oskarżona w tajemnicy jeździ na uniwersytet stanowy, aby widywać się z bratem. Jacob Fisher porzucił styl życia amiszów i upodobnił się do innych studentów.

– Dlaczego ta informacja była tak ważna? Lizzie uśmiechnęła się kpiąco.

– O wiele łatwiej poznać chłopaka, którego można by mieć do kompletu z narzeczonym – amiszem, kiedy wielki, nowy świat stoi otworem – świat, w którym jest i alkohol, i studenckie imprezy, i kosmetyki do makijażu.

– Czy rozmawiała pani także z Jacobem Fisherem?

– Owszem. Potwierdził, że siostra odwiedzała go w tajemnicy, ale on też nie wiedział o jej ciąży. To on mi wyjaśnił, dlaczego oskarżona, kiedy wybierała się z wizytą, musiała to robić za plecami ojca. Otóż Jacob Fisher był w domu rodzinnym źle widziany.

George udał konsternację.

– A to dlaczego?

– Amisze kończą szkołę na ósmej klasie, tymczasem Jacob chciał kontynuować edukację. Złamał zasadę i został ekskomunikowany z kościoła amiszów, zaś Aaron Fisher dodatkowo zaostrzył karę i wyrzekł się syna. Sara Fisher był posłuszna woli męża, ale potajemnie wysyłała córkę na spotkania z Jacobem.

– W jaki sposób zmieniło to pani pogląd na całą tę sytuację?

– Zupełnie niespodziewanie – odpowiedziała Lizzie – wiele rzeczy mi się wyjaśniło. Gdybym to ja była na miejscu oskarżonej i to mój brat zostałby wygnany tylko dlatego, że chciał studiować, to na pewno bardzo bym uważała, żeby przypadkiem nie złamać jakiejś reguły. Może jestem niespełna rozumu, ale moim zdaniem nieślubne dziecko to gorsza przewina niż zaczytywanie się po kryjomu Szekspirem. Chcę powiedzieć, że gdyby oskarżonej nie udało się utrzymać tego, co zaszło, w sekrecie, to czekało ją wyrzucenie z domu i usunięcie z rodziny, nie mówiąc już o jej wspólnocie religijnej. Ukrywała więc ciążę przez siedem miesięcy, a kiedy urodziła dziecko, również ukryła ten fakt.

– Czy ustalono tożsamość ojca?

– Nie.

– A czy oprócz oskarżonej miała pani jeszcze innych podejrzanych?

Lizzie westchnęła.

– Starałam się myśleć bez uprzedzeń, ale naprawdę nic innego do siebie nie pasowało. Poród nastąpił dwa i pół miesiąca przed prawidłowym terminem, w miejscu pozbawionym elektryczności i telefonu, co oznaczało tyle, że nikogo nie można było wezwać, nikt nie wiedziałby nawet, co się dzieje oprócz domowników, gdyby przypadkowo usłyszeli, że oskarżona właśnie rodzi. Było zaś mało prawdopodobne, aby o drugiej nad ranem na farmie amiszów zjawił się z niespodziewaną wizytą ktoś obcy, zresztą nawet gdyby tak się stało, dlaczego miałby zabić dziecko? I dlaczego oskarżona nie wspomniała ani słowem o takiej możliwości?

Nie miałam zatem żadnych podejrzanych spoza rodziny. Ale nikt z Fisherów, poza jedną osobą, nie skłamał mi w żywe oczy, kiedy pytałam o ciążę i urodzenie dziecka. Tylko jedna osoba z rodziny ryzykowała praktycznie wszystko, gdyby sekret się wydał. I tylko na tę jedną osobę z rodziny wskazywały dowody znalezione na miejscu zbrodni. – Lizzie rzuciła okiem w stronę stołu, za którym siedziała oskarżona. – Moim zdaniem fakty dowodzą niezbicie, że Katie Fisher udusiła swojego noworodka.

Kiedy Ellie Hathaway wstała, aby rozpocząć przesłuchanie, Lizzie wyprostowała się na krześle, przypominając sobie, co George opowiadał o tej bezwzględnej adwokatce, która umiała podobno wycisnąć zeznania z najbardziej opornych świadków. Lizzie nie wątpiła w to ani przez chwilę: sam wygląd obrończyni zdawał się o tym świadczyć. Policjantka nieźle dawała sobie radę z facetami z wydziału, ale ta Ellie Hathaway, ostrzyżona krótko, wbita w surowy kostium prostego kroju, sprawiała wrażenie, jakby ociosano ją ze wszystkich łagodniejszych cech charakteru.

Nic więc dziwnego, że przy takim nastawieniu Lizzie niemalże spadła z krzesła, widząc na twarzy adwokatki szczery, przyjazny uśmiech.

– Czy wie pani, że kiedyś spędzałam tutaj każde wakacje? Lizzie spojrzała na nią zdezorientowanym wzrokiem.

– W sądzie?

– Nie! – zaśmiała się Ellie. – Ale rzeczywiście, tak o mnie mówią. Nie, przyjeżdżałam do East Paradise na lato.

– Nie wiedziałam o tym – przyznała Lizzie sztywnym tonem.

– Mam tutaj ciotkę, która prowadziła kiedyś niedużą farmę. – Ellie błysnęła zębami. – Zanim jeszcze podatki gruntowe odbiły od gruntu i sięgnęły stratosfery.

Lizzie parsknęła pod nosem.

– I dlatego ja wynajmuję.

– Wysoki sądzie – wtrącił się George, rzucając swojemu świadkowi ostrzegawcze spojrzenie – ława przysięgłych nie musi chyba wysłuchiwać opowieści z krainy dzieciństwa mecenas Hathaway?

Sędzina Ledbetter skinęła głową.

– Czy ta dygresja ma czemuś służyć?

– Owszem, wysoki sądzie. Chcę wykazać, że ludzie, którzy dorastają w tej okolicy, często mają okazję widywać amiszów. Zgodzi się pani? – zagadnęła Lizzie.

– Tak.

– Zeznała pani, że amisze rzadko bywają notowani przez policję. Kiedy ostatni raz zdarzyło się pani spisać jakiegoś amisza?

Lizzie poszukała w pamięci.

– Około pięciu miesięcy temu. Siedemnastolatek wjechał bryczką do rowu. Był pod wpływem alkoholu.

– A jeszcze wcześniej? Jak dawno to było?

– Nie wiem. – Pomimo wysiłków, Lizzie nie potrafiła odpowiedzieć inaczej.

– Ale dosyć dawno?

– Raczej tak – przyznała policjantka.

– Czy na podstawie doświadczeń wyniesionych z kontaktów z amiszami, zarówno tych służbowych, jak i prywatnych, zgodzi się pani, że są to ludzie na ogół łagodni i bezkonfliktowi?

– Tak.

– Czy wie pani, co się dzieje, kiedy niezamężna córka amiszów urodzi dziecko?

– Słyszałam, że rodzina bierze je na wychowanie – odpowiedziała Lizzie…

– Zgadza się. Katie nie musiała obawiać się ekskomuniki – groziło jej tylko tymczasowe odsunięcie od wspólnoty. Po upływie wyznaczonego czasu mogła liczyć na przebaczenie i przyjęcie z powrotem, z otwartymi ramionami. Gdzie zatem dopatrywać się motywu zbrodni?

– W postępowaniu jej ojca – wyjaśniła policjantka. – Kiedy członek rodziny odchodzi z kościoła amiszów, można utrzymywać z nim kontakt pomimo nałożonej na niego ekskomuniki. Aaron Fisher jednakże zabronił wszelkich kontaktów z bratem oskarżonej i zakazał mu wstępu do swojego domu. Oskarżona w głębi serca nie potrafiła przestać myśleć o surowości ojca.

– Wydawało mi się, że nie przesłuchiwała pani pana Fishera.

– Zgadza się.

– Aha – Ellie uniosła brew – czyta pani w myślach, jak rozumiem.

– Przesłuchałam jego syna – odparowała Lizzie.

– Rozmowa z synem nie powie pani, co myśli ojciec, podobnie jak oględziny zwłok noworodka nie dostarczą dowodów na to, że zabiła go własna matka, nie sądzi pani?

– Sprzeciw!

– Wycofuję pytanie – powiedziała Ellie, gładko przechodząc do następnego. – Czy dziwi panią, że kobieta z rodziny amiszów staje przed sądem pod zarzutem morderstwa?

Lizzie zerknęła na George'a.

– To rzecz niespotykana, przyznaję, ale takie są fakty.

– Doprawdy? Wyniki badań naukowych dowiodły, że Katie urodziła dziecko. To jest fakt niepodważalny. Ale czy kobieta, która urodziła dziecko, musi od razu je zabijać?

– Nie.

– Wspomniała pani również, że w pobliżu miejsca, gdzie znaleziono zwłoki noworodka, na klepisku zabezpieczono odcisk stopy. Czy pani zdaniem ślad ten wskazuje na Katie jako na morderczynię?

– Owszem – odpowiedziała Lizzie – ponieważ wiemy, że oskarżona nosi buty rozmiaru siedem. Sam w sobie nie jest to obciążający dowód, ale służy naszej teorii.

– Czy istnieje metoda, za pomocą której można dowieść, że ten konkretny ślad to odcisk stopy Katie i nikogo innego?

Lizzie splotła dłonie.

– Nie ma metody wykluczającej pomyłkę.

– Ja też noszę siódemkę, pani sierżant. Teoretycznie to ja mogłam zostawić ten ślad, zgadza się pani?

– Nie było pani tego dnia w oborze Fisherów.

– Czy wie pani, że dorosła kobieca siódemka równa się w przybliżeniu dziecięcej piątce?

– Nie wiedziałam o tym.

– A czy wiedziała pani, że Levi Esch nosi piątkę? Lizzie uśmiechnęła się lekko.

– Teraz już wiem.

– Czy Levi w chwili pani przyjazdu na farmę był boso?

– Tak.

– Czy sam nie zeznał, że w chwili, gdy znalazł zwłoki noworodka, stał właśnie obok tej sterty końskich derek, bo chciał zdjąć jedną z samego wierzchu?

– Zgadza się.

– Jest zatem możliwe, że odcisk stopy, zaliczony przez panią do istotnych dowodów na to, że Katie popełniła morderstwo, faktycznie należy do kogoś innego, kto znalazł się na miejscu zdarzenia z kompletnie niewinnego powodu?

– Tak, to możliwe.

– W porządku – powiedziała Ellie. – Zeznała pani, że pępowinę przecięto nożycami.

– Które zginęły – dodała Lizzie.

– Jeśli dziewczyna zamierzała zabić swoje dziecko, to czy sądzi pani, że zawracałaby sobie głowę przecinaniem pępowiny?

– Nie mam pojęcia.

– A jeśli powiem pani, że zaciśnięcie i przecięcie pępowiny wywołuje odruch, który powoduje, że noworodek zaczyna sam oddychać? Po co więc to robić, skoro i tak ma się zamiar kilka minut później go udusić?

– Można tego nie robić – zgodziła się spokojnie Lizzie – ale wydaje mi się, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że przecięcie pępowiny wywołuje odruch oddychania. Wiedzę o tym, że należy ją przeciąć i podwiązać, najczęściej czerpie się z telewizji, z programów o porodach. W tym wypadku, oczywiście, nie będzie to telewizja, tylko obserwacja zwierząt gospodarczych.

Ellie, lekko zbita z tropu, wycofała się, aby uderzyć świeżymi siłami:

– Skoro dziewczyna miała zamiar zabić swoje dziecko, to czy nie prościej byłoby zakopać je w sianie i pozwolić mu umrzeć z zimna?

– Być może.

– Mimo to znaleziony noworodek był wytarty do czysta i troskliwie zawinięty w koszulę. Proszę powiedzieć, pani sierżant: czy matka – morderczyni zada sobie trud, żeby wyczyścić i otulić czymś swoje dziecko?

– Nie wiem, ale tak właśnie się stało – odpowiedziała Lizzie zdecydowanym tonem.

– Z tym łączy się kolejna kwestia – kontynuowała Ellie. – Zgodnie z teorią, którą pani przedstawiła, Katie ukrywała ciążę przez siedem miesięcy, a gdy poczuła bóle, zakradła się do obory i urodziła w absolutnej ciszy, zadając sobie wiele trudu, aby nikt się nie dowiedział, że dziecko kiedykolwiek istniało, zostało poczęte i urodziło się. Jak zatem wyjaśnić fakt, że zostawiła je właśnie w tym miejscu, wiedząc, że kilka godzin później będzie tam pełno ludzi? Dlaczego nie utopiła dziecka w sadzawce za oborą?

– Nie wiem.

– Dlaczego nie wrzuciła go do gnojówki, gdzie nikt by go nie znalazł przez długi czas?

– Nie wiem.

– Na farmie amiszów jest wiele bardzo dobrych miejsc, gdzie można ukryć zwłoki dziecka. Nie trzeba go od razu nakrywać stertą końskich derek. Wystarczy ruszyć głową.

Lizzie wzruszyła ramionami.

– Nikt nie mówił, że oskarżona potrafi ruszyć głową. Zarzucono jej tylko popełnienie morderstwa.

– Morderstwa? Tutaj chodzi o prostą, podstawową logikę. Po co przecinać pępowinę, zmuszając dziecko, żeby zaczęło oddychać, po co je zawijać w koszulę, a potem zabić i zostawić w takim miejscu, gdzie z całą pewnością ktoś je znajdzie?

Lizzie westchnęła.

– Może oskarżona nie myślała jasno w tym momencie. Ellie tylko na to czekała, żeby przypuścić frontalny atak:

– Ale przecież stawiając komuś zarzut morderstwa, domniemywa się, że oskarżony był świadomy swych czynów, działał z rozmysłem i w sposób przemyślany. Czy można jednocześnie być skoncentrowanym i zdezorientowanym?

– Nie wiem, pani Hathaway. Nie jestem psychiatrą.

– Otóż to – powiedziała Ellie z naciskiem. – Nie wie pani.

Kiedy Katie i Jacob byli jeszcze dziećmi, latem lubili bawić się na polu, zygzakując w wysokiej kukurydzy jak w prawdziwym labiryncie. Katie nigdy nie mogła się nadziwić, że te zielone ściany potrafią być aż takie grube; często brat stał na wyciągnięcie ręki, jak za kurtyną, a ona nawet się tego nie domyślała.

Kiedyś, kiedy miała mniej więcej osiem lat, zgubiła się. Bawili się w ojca Wirgiliusza, ale Jacob pobiegł przed siebie jak strzała i Katie nie mogła go dogonić. Zniknął jej z oczu i chociaż go wołała, nie chciał przyjść, bo tego dnia akurat zachciało mu się z nią drażnić. Katie zaczęła chodzić w kółko, aż w końcu zmogły ją zmęczenie i pragnienie. Położyła się na wznak na ziemi i wyjrzała, mrużąc oczy, przez szczeliny w kukurydzianej strzesze, pocieszając się myślą, że słońce jest wciąż to samo, że niebo jest to samo, że wszystko, co ją otacza, to ten sam znajomy świat, który zobaczyła rano po przebudzeniu. A w końcu w Jacobie obudziło się sumienie i dręczony wyrzutami, sam odszukał siostrę.

Teraz, siedząc za stołem na sali rozpraw, ogarnięta nawałnicą krzyżujących się w powietrzu słów, Katie przypomniała sobie tamten dzień i tamto pole kukurydzy.

Wszystko zawsze potrafi samo ułożyć się jak najlepiej. Należy tylko pozostawić sprawy ich własnemu biegowi.

– Pacjentkę przywieziono na izbę przyjęć z krwawieniem z pochwy, test ciążowy był dodatni. Miała miękką macicę o wielkości typowej dla dwudziestego czwartego tygodnia ciąży oraz pełne rozwarcie szyjki macicy – powiedział doktor Seaborn Blair. – Najpierw podaliśmy jej oksytocynę we wlewie kroplowym, żeby powstrzymać krwawienie. Badanie zewnętrznych narządów płciowych potwierdziło, że pacjentka była w ciąży.

– Czy oskarżona znosiła wszystkie zabiegi bez oporów? – zapytał George.

– O ile sobie przypominam, to nie – odparł doktor Blair. – Opierała się szczególnie podczas badania przezpochwowego. Takie zachowanie czasem spotyka się u młodych kobiet z dalszych stron.

– Czy po zakończeniu zabiegów miał pan okazję porozmawiać z oskarżoną?

– Tak. Oczywiście, najpierw zapytałem o dziecko. Było jasne, że panna Fisher jest świeżo po porodzie, chociaż nie przywieziono razem z nią noworodka.

– Jak oskarżona wyjaśniła ten fakt? Doktor Blair spojrzał na Katie.

– Powiedziała, że nie urodziła żadnego dziecka.

– Aha – powiedział George. – Pan tymczasem wiedział, że z medycznego punktu widzenia sprawa wygląda inaczej.

– Zgadza się.

– Czy zadawał pan oskarżonej więcej pytań?

– Tak, ale w dalszym ciągu obstawała przy tym, że nie była w ciąży. Doradziłem jej więc konsultację psychiatryczną.

– Czy psychiatra badał oskarżoną w szpitalu?

– O ile mi wiadomo, nie – odparł lekarz. – Pacjentka nie chciała się zgodzić.

– Dziękuję – powiedział George. – Świadek do dyspozycji obrony. Ellie przez chwilę nie ruszała się z miejsca, bębniąc palcami po blacie stołu dla obrony, potem wstała.

– Miękka macica, pozytywny wynik badania zewnętrznych na rządów płciowych, krwawienie, badanie przezpochwowe. Czy te objawy oraz wyniki badań przekonały pana, że Katie urodziła dziecko?

– Tak.

– Czy dzięki nim zaczął pan myśleć, że Katie zabiła tego noworodka?

Po raz kolejny doktor Blair spojrzał na Katie.

– Nie – odpowiedział.

Doktor Carl Edgerton pracował jako lekarz sądowy w okręgu Lancaster od ponad piętnastu lat i bardzo dobrze pasował do popularnego wyobrażenia o człowieku uprawiającym ten zawód: miał gęste, krzaczaste brwi oraz siwe włosy zaczesane do tyłu i rozdzielone pośrodku przedziałkiem. Występował już jako świadek w niezliczonej liczbie procesów, za każdym razem prezentując tę samą lekko zirytowaną minę, która mówiła wyraźnie, że najchętniej natychmiast wróciłby do swojego laboratorium.

– Panie doktorze – zwrócił się do niego oskarżyciel – czy może nam pan przedstawić wyniki autopsji noworodka figurującego w ewidencji jako „Fisher S”?

– Proszę. Był to żywo urodzony wcześniak płci męskiej. Nie stwierdzono u niego żadnych wad wrodzonych, wykryto natomiast objawy ostrego zapalenia błon płodowych, jak również zachłyśnięcie smółką oraz wczesne stadia zapalenia płuc. Były także różne oznaki asfiksji okołoporodowej. Dodatkowo wykryto wylewy podskórne wokół ust, zaś wewnątrz jamy ustnej znaleziono bawełniane włókna pochodzące z koszuli, w którą noworodek był zawinięty.

– Zatrzymajmy się tutaj na chwilę, aby zrozumieli nas ci z państwa, którzy nie studiowali medycyny – zaproponował George, uśmiechając się do ławników. – Co to znaczy, że noworodek był żywo urodzonym wcześniakiem?

– Poród nastąpił przed terminem. Wiek szkieletowy odpowiadał trzydziestemu drugiemu tygodniowi wieku ciążowego.

– A co to znaczy „żywo urodzony”?

– Jest to przeciwieństwo martwo urodzonego. Płuca dziecka miały różowy kolor i były napowietrzone. Pobrano reprezentatywne próbki z obu dolnych płatów i zanurzono je w wodzie razem z próbką kontrolną pobraną z wątroby. Tkanka płucna unosiła się na powierzchni, a tkanka wątrobowa zanurzyła się, co wskazuje na to, że noworodek przeżył poród i oddychał powietrzem.

– A brak wad wrodzonych? Czemu to jest ważne?

– Ponieważ w przeciwnym razie dziecko po porodzie nie byłoby zdolne do życia. Nie wykryto także żadnych defektów chromosomalnych ani symptomów nadużycia środków odurzających. Wszystkie badania, co znaczące, dały wynik negatywny.

– A zapalenie błon płodowych?

– Zasadniczo, była to infekcja w organizmie matki, która doprowadziła do porodu przed terminem. Dodatkowo przeprowadzono badania łożyska, dzięki którym wykluczono inne najczęściej spotykane przyczyny przedwczesnego porodu. Przyczyn zapalenia błon płodowych nie ustalono, ponieważ tkanki płodowe oraz łożysko były zanieczyszczone.

– Skąd to wiadomo?

– Badanie mikrobiologiczne wykryło obecność maczugowców błonicy, czyli pospolitych drobnoustrojów chorobotwórczych, w tkankach płodowych. Jeśli chodzi o łożysko, to gdy poród następuje siłami natury, rzadko kiedy bywa ono sterylne, niemniej w tym wypadku leżało jeszcze przez jakiś czas na podłodze w oborze.

George skinął głową.

– A co to jest asfiksja?

– Niedobór tlenu, który ostatecznie doprowadził do śmierci. Na powierzchni płuc, grasicy i worka osierdziowego widoczne były wybroczyny, czyli drobne krwawienia wewnątrztkankowe. W mózgu doszło do niewielkiego krwotoku podpajęczynówkowego. W wątrobie odkryto plamy zmian martwiczych. To wszystko brzmi bardzo egzotycznie, ale zdarza się w przypadkach asfiksji.

– A te wylewy podskórne i bawełniane włókna?

– Wylewy podskórne w języku niefachowym są to niewielkie siniaki. Wszystkie miały w przybliżeniu od jednego do półtora centymetra średnicy i otaczały usta. Bawełniane włókna odkryto w wyskrobinach pobranych z jamy ustnej i dopasowano do koszuli, w którą noworodek był zawinięty.

– Do jakich wniosków doszedł pan na tej podstawie?

– Że ktoś wepchnął tę koszulę w usta dziecka, aby odciąć mu dopływ tlenu.

George milczał przez chwilę, aby to, co właśnie zostało powiedziane, dotarło do wszystkich.

– Czy zbadano pępowinę noworodka?

– Załączona próbka pępowiny miała około dwudziestu centymetrów długości. Nie była zawiązana ani zamknięta zaciskiem, ale jej koniec był zgnieciony, jakby podwiązka została wcześniej założona. Włókna pobrane z kikuta pępowiny oddano do analizy w laboratorium policyjnym, gdzie dopasowano je do szpagatu znalezionego w oborze. Linia przecięcia pępowiny była nierówna, znaleziono na niej drobiny włókien, a w samym środku widoczne było niewielkie załamanie.

– Czy to jest istotny szczegół? Lekarz wzruszył ramionami.

– Oznacza to tyle, że pępowinę przecięto najprawdopodobniej nożycami, które miały karb na jednym ostrzu i których używano do przycinania szpagatu.

– Panie doktorze, czy na podstawie wszystkich tych danych ustalił pan przyczynę zgonu noworodka „Fisher S”?

– Tak – odpowiedział doktor Edgerton. – Asfiksja wskutek uduszenia.

– Czy ustalił pan okoliczności śmierci? Patolog skinął głową.

– Morderstwo.

Ellie wzięła głęboki oddech, po czym wstała, podchodząc do lekarza sądowego.

– Doktorze Edgerton, czy wylewy podskórne dookoła ust dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że dziecko zostało uduszone?

– Dowodzą tego oznaki asfiksji, które znaleziono w wielu narządach.

Ellie przytaknęła.

– Czyli na przykład wybroczyny w płucach. Ale czy to prawda, że nie istnieje sposób, żeby podczas sekcji zwłok ustalić dokładnie, kiedy nastąpiła asfiksja? Gdyby przykładowo przed albo w trakcie porodu doszło do zaburzenia przepływu krwi łożyskowej, to czy autopsja nie wykazałaby niedotlenienia płodu?

– Wykazałaby.

– A gdyby to zaburzenie nastąpiło zaraz po porodzie? Czy to mogłoby wywołać objawy asfiksji?

– Owszem.

– A gdyby matka podczas porodu dostała krwotoku albo miała trudności z oddychaniem?

Patolog skinął głową.

– Wystąpiłyby podobne objawy.

– A gdyby płuca dziecka nie były jeszcze w pełni rozwinięte, gdyby miało ono słabe krążenie krwi albo zapalenie płuc? Czy wtedy także widoczne byłyby te objawy?

– Tak.

– A gdyby dziecko zakrztusiło się własnym śluzem?

– Wtedy też.

– Zatem asfiksja może mieć wiele przyczyn, niekoniecznie musi być skutkiem celowego uduszenia?

– Zgadza się, pani Hathaway – odparł lekarz sądowy. – Diagnozę w tym konkretnym wypadku oparłem na objawach asfiksji w połączeniu z wylewami okołoustnymi oraz śladami włókien znalezionymi w jamie ustnej.

Ellie uśmiechnęła się.

– Zatrzymajmy się więc na chwilę przy tym. Czy siniak jest dowodem na to, że ktoś dotykał dłonią ust dziecka?

– Siniak powstaje w miejscu, gdzie nastąpił miejscowy nacisk – odparł doktor Edgerton. – Może pani to sobie tłumaczyć, jak pani zechce.

– Dobrze, spróbujmy. Gdyby wydalenie płodu nastąpiło pod kątem, a dziecko spadło twarzą prosto na ziemię – czy wtedy pokazałyby się siniaki?

– Możliwe.

– A gdyby to matka je chwyciła, aby zapobiec upadkowi?

– Być może – zgodził się lekarz.

– Zaś co do włókien w jamie ustnej – kontynuowała Ellie – to czy nie mogły się tam znaleźć w taki sposób: matka zauważyła, że dziecko krztusi się śluzem i wytarła mu usta, dokładnie, wewnątrz także? Czy to jest możliwe?

Edgerton skłonił głowę.

– Owszem.

– Czy w opisanych przeze mnie sytuacjach matka chce zrobić dziecku krzywdę?

– Nie.

Ellie podeszła do ławy przysięgłych.

– Wspominał pan, że posiewy były zanieczyszczone?

– Tak. W czasie, jaki upłynął pomiędzy porodem a odnalezieniem łożyska, na jego tkance namnożyły się bakterie.

– Zakażone były także tkanki płodowe?

– Zgadza się – odparł doktor Edgerton. – Maczugowcami błonicy.

– W jaki sposób zidentyfikował pan owe… maczugowce błonicy?

– Wykonałem ocenę ilościową oraz barwienie metodą Grama bakterii wyhodowanych z rozmazów pobranych z łożyska i od płodu.

– Czy przeprowadził pan badania biochemiczne w celu upewnienia się, że to były maczugowce błonicy?

– Nie było takiej potrzeby. – Lekarz wzruszył ramionami. – Czy pani przegląda swoje podręczniki przed każdą sprawą, pani Hathaway?

Ja to robię od piętnastu lat. Proszę mi wierzyć, wiem, jak wyglądają maczugowce błonicy.

– Jest pan stuprocentowo pewny, że to były właśnie one? – dopytywała się Ellie.

– Tak, jestem.

Adwokatka uśmiechnęła się lekko.

– Wspomniał pan również, że w tkance łożyskowej wykryto objawy ostrego zapalenia błon płodowych. Czy to prawda, że kiedy następuje owo zapalenie, płód może wciągnąć do płuc zakażony płyn owodniowy, wskutek czego wywiązuje się wewnątrzmaciczne zapalenie płuc prowadzące do posocznicy, a w konsekwencji do śmierci?

– Dzieje się tak, ale bardzo, bardzo rzadko.

– Lecz jednak się zdarza? Patolog westchnął.

– Zdarza się, ale to już naprawdę jest szukanie dziury w całym. Wniosek, że zapalenie błon płodowych wywołało przedwczesny poród, jest o wiele bardziej realistyczny niż ten, że było ono przyczyną zgonu noworodka.

– Sam pan jednak zeznał – przypomniała Ellie – że sekcja zwłok wykazała objawy wczesnych stadiów zapalenia płuc.

– To prawda, ale choroba nie była na tyle ostra, żeby spowodować śmierć.

– Zgodnie z protokołem z autopsji, w płucach znajdowała się smółka. Czy nie wskazuje to na niedotlenienie okołoporodowe?

– Zgadza się. Smółka, czyli zawartość jelit płodu, przedostała się do płynu owodniowego i została wciągnięta do płuc. Jest to czynnik wielce drażniący, który może spowodować groźne zaburzenia oddychania.

Ellie odeszła od ławy przysięgłych i wróciła do świadka.

– Oto właśnie sam pan nam podał dwie dodatkowe przyczyny, które mogły doprowadzić do zaburzeń oddychania u tego noworodka: wczesne zapalenie płuc oraz zachłyśnięcie się smółką.

– Owszem.

– W swoim zeznaniu wskazał pan asfiksję jako przyczynę śmierci.

– Owszem.

– Czy to prawda, że zarówno zapalenie płuc, jak i zachłyśnięcie się smółką – czyli zjawiska wywołane przyczynami naturalnymi – doprowadziłyby do asfiksji?

Doktor Edgerton odpowiedział rozbawionym tonem, jakby dokładnie wiedział, do czego zmierza adwokatka:

– Być może, pani Hathaway. O ile tylko uduszenie nie nastąpiło wcześniej. Bo wtedy zakażenie byłoby już całkiem zbędne.

Idea dystrybutora, który potrafi serwować i kawę, i ciepłą zupę, od zawsze nieco działała Ellie na nerwy, ponieważ po pierwsze, nigdy przecież nie wiadomo, jak długo te wszystkie płyny stoją we wnętrzu maszyny, a po drugie – skąd automat wie, odebrawszy zamówienie, czym się różni kawa bezkofeinowa od bulionu z kurczaka? Takie myśli przebiegały jej przez głowę, kiedy stała, założywszy ręce na biodra, przed kanciastym pudłem zainstalowanym w podziemiach gmachu sądu, czekając, aż z otworu wystrzeli styropianowy kubek, a z kubka uniesie się kłębiasty obłoczek pary.

I nic.

– Ejże – mruknęła pod nosem, kopiąc dystrybutor tuż przy samej ziemi. Po chwili dołożyła mu jeszcze pięścią w pleksiglasową szybkę, żeby było po równo. – Zżarłeś mi pięćdziesiąt centów – powiedziała, już nieco głośniej.

Gotowała się do dłuższej wiązanki, ale urwała w pół słowa, słysząc za plecami głos:

– Przypomnij mi, że mam zawsze oddawać ci forsę.

Coop położył dłonie na jej ramionach, a po chwili poczuła jego usta na karku, wygiętym niczym główka skrzypiec.

– Ktoś chyba powinien konserwować te automaty. – Ellie zgrzytnęła zębami i odwróciła się plecami do maszyny, która, jakby na to czekała, strzyknęła kawą, nie podawszy uprzednio kubka. Gorący płyn opryskał buty i kostki Ellie.

– Cholera jasna! – zawyła adwokatka, odskakując na bok i wykręcając szyję, żeby przyjrzeć się brązowemu szlaczkowi, który wykwitł na jej jasnych pończochach. – No, świetnie.

Coop przysiadł na jednym z metalowych krzesełek stojących obok rządkiem.

– Pamiętam z dzieciństwa, jak moja babcia sama powodowała wypadki. Wywracała specjalnie butelki z mlekiem, potykała się o własne nogi, oblewała się wodą.

Ellie przyłożyła chusteczkę do poplamionych kostek.

– Nic dziwnego, że skończyłeś jako psychiatra.

– Jest w tym wiele sensu, jeśli tylko człowiek jest przesądny. Babcia robiła tak zawsze, kiedy miała coś ważnego do załatwienia. To był jej sposób na eliminowanie niepowodzeń. Potem miała już cały dzień spokojny.

– Wiesz, że to tak nie działa.

– Jesteś pewna? – Coop założył nogę na nogę. – Pomyśl, czy nie byłoby fajnie, gdybyś mogła sobie teraz pomyśleć: mam to już za sobą, wrócę tam na górę, na rozprawę i wszystko mi się uda?

Ellie z westchnieniem opadła na sąsiednie krzesło.

– Wiesz, że ona się cała trzęsie? – Złożyła brudną chusteczkę na pół i jeszcze raz na pół, upuściła ją na podłogę. – Siedzi obok mnie, a ja czuję, jak ona drży. Wibruje jak kamerton.

– Chcesz, żebym z nią porozmawiał?

– Nie wiem – zamyśliła się Ellie. – Boję się, że rozmowa o tym wystraszy ją jeszcze bardziej.

– Z perspektywy psychologii…

– Nie rozpatrujemy tego z perspektywy psychologii, Coop, tylko z perspektywy prawa. A najważniejsze jest to, żeby Katie przeżyła ten proces i się nie załamała.

– Jak dotąd świetnie ci idzie.

– Niczego jeszcze nie zrobiłam!

– Aha, rozumiem. Jeśli Katie już się denerwuje, kiedy tylko słucha zeznań, to co będzie, jak wezwiesz ją na świadka? – Pomasował delikatnie plecy Ellie. – Przecież to nie jest twój pierwszy strachliwy klient.

– Jasne, że nie.

– Zobaczysz, że… – Coop urwał, widząc w drzwiach innego adwokata, który skinął im głową na powitanie i wsunął kilka ćwierćdolarówek do szczeliny automatu. – Ostrożnie – ostrzegł. – Nie nauczył się jeszcze korzystać z nocniczka.

Ellie stłumiła parsknięcie. Kiedy rozzłoszczony adwokat, klnąc pod nosem, kopnął dystrybutor i wyszedł z pomieszczenia, kierując się z powrotem na górę, uśmiechnęła się do Coopa.

– Dzięki. Tego mi było trzeba.

– A tego nie? – zapytał, nachylając się ku niej i nie kryjąc zamiarów.

– Nie całuj mnie. – Odsunęła go na odległość wyciągniętych rąk. – Chyba coś złapałam.

Przewrócił oczami, a potem je zamknął.

– Pójdę na ten hazard.

– No, jesteście wreszcie.

Słysząc głos Ledy, Ellie i Coop odskoczyli od siebie. Ciotka stała na klatce schodowej razem z Katie.

– Powtarzałam jej, że zaraz wrócisz – powiedziała – ale nie chciała mnie słuchać.

Katie zeszła ze schodów i stanęła przed Ellie.

– Muszę wracać do domu.

– Już niedługo, Katie. Wytrzymaj jeszcze troszeczkę.

– Muszę wrócić na popołudniowy udój. Jeśli pojedziemy teraz, to jeszcze zdążymy. Dat nie poradzi sobie sam, tylko z Levim do pomocy.

– Musimy zostać w sądzie do końca dzisiejszego posiedzenia – wyjaśniła jej Ellie.

– Hej, Katie – odezwał się nagle Coop – chodźmy sobie gdzieś na chwilkę. Pogadamy. – Spojrzał na Ellie z ukosa, prosząc ją spojrzeniem o wyrozumiałość.

Już z daleka było widać, że Katie drży na całym ciele. Nie odpowiadając ani słowem na propozycję Coopa, zawiesiła spojrzenie na Ellie.

– Nie możesz zamknąć tego posiedzenia? – zapytała.

– To jest przywilej sędziego prowadzącego sprawę. – Ellie położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. – Wiem, że to dla ciebie ciężkie i chciałabym… a ty dokąd?

– Idę porozmawiać z panią sędzią. Poproszę ją, żeby zamknęła posiedzenie – odpowiedziała Katie upartym tonem. – Nie mogę migać się od pracy w domu.

– Chcesz tak po prostu pójść i pogadać? Tak się nie robi.

– A ja to zrobię.

– Niech tylko sędzia się na ciebie wkurzy – ostrzegła ją Ellie – to będziesz miała prace domowe z głowy do końca życia.

Wyprowadzona z równowagi Katie naskoczyła na nią.

– To ty idź i poproś.

– Przyznaję, że to dla mnie coś nowego, pani mecenas – powiedziała sędzina Ledbetter, pochylając się nad blatem biurka i marszcząc brwi. – Prosi pani, żeby sąd zakończył dziś posiedzenie wcześniej niż co dzień, bo pani klientka musi wrócić do pracy w gospodarstwie?

Ellie wyprostowała się w krześle, patrząc na sędzinę beznamiętnym wzrokiem.

– Ściśle rzecz biorąc, wysoki sądzie, chciałam prosić, aby sąd kończył pracę o godzinie trzeciej po południu każdego dnia rozprawy. Zapewniam, że gdyby nie było to istotne dla mojej klientki oraz podyktowane zasadami, które rządzą jej życiem, nie proponowałabym tego.

– Sąd kończy pracę o czwartej trzydzieści, pani Hathaway.

– Wiem o tym. Wyjaśniłam to już swojej klientce.

– Z najwyższą uwagą wysłucham, co też odpowiedziała pani klientka.

– Powiedziała, że krowy nie będą czekać. – Ellie zaryzykowała zerknięcie w bok, na George'a. Prokurator szczerzył zęby jak kot, który zjadł kanarka. Nic zresztą dziwnego: na jego oczach Ellie własnoręcznie kopała sobie grób, a on nie musiał nawet kiwnąć palcem, żeby jej w tym pomóc, bo radziła sobie doskonale. – Musimy również rozważyć kolejną kwestię: jeden ze świadków wezwanych do złożenia zeznań jest także pomocnikiem gospodarskim na farmie państwa Fisherów. Jeżeli on i oskarżona nie będą mogli pomagać przy popołudniowym udoju, rodzina zostanie narażona na niepotrzebne straty finansowe. Sędzina Ledbetter zwróciła się do prokuratora:

– Panie Callahan, zakładam, że chciałby pan się wypowiedzieć.

– Owszem, wysoki sądzie. O ile mi wiadomo, amisze nie przestawiają zegarków na czas letni i z powrotem na zimowy. Mogą sobie żyć i pracować według własnego porządku, kiedy nikomu to nie wadzi, ale w sądzie mają obowiązek dostosować się do naszego zegara. Dostrzegam tutaj intencję mecenas Hathaway, aby wszędzie wynajdywać jaskrawe różnice pomiędzy amiszami a resztą świata.

– To nie jest moja intencja, George – mruknęła Ellie. – To się nazywa prosto: laktacja.

– Ponadto – ciągnął dalej prokurator – pozostał mi na dziś jeszcze jeden świadek do przesłuchania. Odroczenie jego zeznania byłoby ze szkodą dla mojej sprawy, ponieważ jest piątek i sędziowie przysięgli będą mogli usłyszeć je dopiero w poniedziałek, a do tej pory przepadnie cały efekt.

– Ryzykując, że to co powiem, będzie aroganckie, pozwolę sobie zauważyć, wysoki sądzie, że uczestniczyłam już w wielu procesach i często spotykałam się z tym, że harmonogram rozprawy zmieniano w ostatniej chwili ze względu na to, że adwokatowi, a nawet sędziemu, wypadało coś nieoczekiwanego: musiał na przykład zająć się dzieckiem albo pójść do lekarza. Skoro więc dla pracowników sądu robi się wyjątki, to czemu nie można tym razem nagiąć nieco zasad, żeby pójść na rękę oskarżonej?

– Oskarżona sama sobie radzi z naginaniem zasad – rzucił George oschłym tonem.

– Proszę nie skakać sobie do oczu – ucięła sędzina Ledbetter. – Pani prośba ma tę kuszącą zaletę, pani Hathaway, że można by w ten sposób uniknąć piątkowych korków, jednakowoż nie wyrażę zgody, przynajmniej dopóki trwa prezentacja świadków oskarżenia. Kiedy przyjdzie pani kolej, może pani kończyć posiedzenie sądu o trzeciej, jeśli to pani odpowiada. Panie Callahan – zwróciła się do George'a – może pan wezwać swojego świadka.

– Proszę sobie wyobrazić młodą dziewczynę – powiedział doktor Brian Riordan, psychiatra sądowy i ekspert powołany przez oskarżenie – która potajemnie spotyka się z chłopakiem, o którym jej rodzice nie mają pojęcia. Wbrew własnemu rozsądkowi idzie z nim do łóżka. Po kilku tygodniach okazuje się, że zaszła w ciążę. To jednak nie burzy porządku jej codziennych zajęć, chociaż czuje się jakby nieco bardziej zmęczona niż przedtem. Jest przekonana, że problem sam się rozwiąże. Odpycha od siebie wszelkie myśli związane z ciążą, obiecując sobie za każdym razem, że jutro się tym zajmie. Tymczasem zaczyna wybierać nieco luźniejsze ubrania i nie pozwala się nikomu przytulić zbyt mocno.

Pewnej nocy budzi ją przeraźliwy ból. Nie wie, co się z nią dzieje, ale myśli tylko o jednym: sekret nie może się wydać. Wymyka się z domu, żeby nikt nie słyszał, jak rodzi. W odosobnieniu, w ciszy, wydaje na świat dziecko, które nie znaczy dla niej absolutnie nic. A dziecko zaczyna płakać. Dziewczyna zakrywa mu usta dłonią, żeby nikogo nie obudziło. Ściska coraz mocniej, dopóki płacz nie ucichnie, dopóki maleństwo nie znieruchomieje. Potem, wiedząc, że musi się pozbyć ciała, zawija je w jakąś koszulę, która leżała pod ręką i chowa tak, żeby nikt go nie zobaczył. Jest półżywa z wyczerpania, więc wraca do łóżka, obiecując sobie, że resztą zajmie się jutro. Kiedy policja następnego dnia pyta ją o dziecko, odpowiada, że nic nie wie o żadnym dziecku. Mówi dokładnie to samo, co powtarzała sobie przez cały ten czas.

Ławnicy siedzieli jak zahipnotyzowani, zgarbieni, pochłonięci bez reszty sceną zobrazowaną przez Riordana, konturowaną słowami ostrymi jak sztylety.

– A instynkt macierzyński? – zapytał George.

– Kobiety, które zabijają swoje noworodki, są całkowicie odcięte od rzeczywistości – wyjaśnił Riordan. – Pod względem emocjonalnym poród znaczy dla nich dokładnie tyle samo, co usunięcie kamienia żółciowego.

– Czy po zabiciu noworodka te kobiety czują, że coś jest nie w porządku?

– Pyta pan, czy mają wyrzuty sumienia. – Riordan zasznurował wargi. – Owszem. Ale żałują raczej tego, że rodzice zobaczyli je w tak niekorzystnym świetle, nie żal im natomiast śmierci jakiegoś dziecka.

– Panie doktorze, czy poznał pan oskarżoną?

– Poproszono mnie, abym wydał o niej opinię fachową na potrzeby tego procesu.

– Jaki był zakres pańskich czynności?

– Zapoznałem się ze zgromadzonym materiałem dowodowym, a także z wynikami przeprowadzonych testów projekcyjnych, jak chociaż – by test Rorschacha oraz testów samoopisu, czyli na przykład MMPI. Spotkałem się także z oskarżoną osobiście.

– Czy możliwe było postawienie diagnozy zgodnie z naukowymi wymogami psychiatrii?

– Tak. Zabijając dziecko, Katie Fisher potrafiła odróżnić dobro od zła i była świadoma swych czynów. – Riordan zerknął na Katie. – To klasyczny przypadek zabójstwa noworodka. Oskarżona dokładnie odpowiada charakterystyce kobiety – morderczyni własnego dziecka. Wszystko się zgadza: wychowanie, podjęte działania, kłamstwa.

– A skąd pan wie, że oskarżona kłamała? – zapytał George, zabawiając się w adwokata diabła. – Może naprawdę nie wiedziała, że jest w ciąży ani że urodziła dziecko?

– Oskarżona sama przyznała się do tego, że wiedziała o ciąży, ale postanowiła zachować ją w tajemnicy. Fakt, że człowiek podejmuje konkretne działanie, aby się przed czymś bronić, implikuje, że jest świadomy tego, co robi. W ten sposób zaprzeczenie łączy się z poczuciem winy. Ponadto kłamstwo pociąga za sobą kłamstwo, zatem wszystko, co oskarżona powiedziała na temat ciąży i porodu, jest w najlepszym wypadku wątpliwe. Jednakże jej działania były konsekwentne i dają bardzo konkretny obraz wydarzeń – dodał Riordan. – Podczas naszej sesji oskarżona przyznała, że obudziły ją bóle porodowe i celowo wyszła ze swojego pokoju, ponieważ nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał. To przemawia za tym, że chciała działać po kryjomu. Wybrała sobie oborę, a w niej specjalne miejsce, gdzie, jak wiedziała, było świeże siano. To przemawia za tym, że działała celowo. Po porodzie przyrzuciła plamy krwi czystym sianem i zrobiła co mogła, żeby noworodek nie płakał – a jego zwłoki znaleziono rano pod stosem derek. To przemawia za tym, że miała coś do ukrycia. Pozbyła się poplamionej krwią koszuli nocnej, w której spała tej nocy, a kiedy wstała rano, przed rodziną zachowywała się tak samo jak zawsze, aby tylko podtrzymać tę mistyfikację. Każdy z owych czynników: działanie w odosobnieniu, samotny, skryty poród, uprzątnięcie śladów, udawanie, że życie biegnie dalej ustalonym trybem – wskazuje na to, że oskarżona wiedziała bardzo dobrze, co robi, a co ważniejsze, miała świadomość tego, że postępuje źle.

– Czy podczas sesji z panem oskarżona przyznała się do zamordowania noworodka?

– Nie. Twierdzi, że tego nie pamięta.

– Skąd w takim razie pańska pewność, że faktycznie to zrobiła? Riordan wzruszył ramionami.

– Stąd, że amnezję można udawać bez najmniejszego problemu. A także dlatego, panie Callahan, ponieważ ja się na tym dobrze znam. Każ – de zabójstwo noworodka przebiega według określonego schematu, a oskarżona pasuje do niego jak ulał. Proszę posłuchać: nie chciała się przyznać do ciąży. Twierdzi, że nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaczyna rodzić. Urodziła w odosobnieniu. Zaprzecza, jakoby miała zabić dziecko, pomimo że odnaleziono jego zwłoki. W miarę upływu czasu stopniowo zaczynała dostrzegać w swojej wersji wydarzeń pewne luki. Są to wspólne cechy charakterystyczne wszystkich zabójstw noworodków, jakimi miałem okazję się zajmować. Utwierdziły mnie one w przekonaniu, że oskarżona również popełniła takie zabójstwo, nawet jeśli nie potrafi sobie jeszcze przypomnieć pewnych fragmentów zajścia. – Pochylił się ku przesłuchującemu prokuratorowi. – Kiedy widzę coś, co ma pióra, dziób, błoniaste stopy i kwacze, to nie muszę się upewniać, że potrafi pływać, żeby wiedzieć, że to kaczka.

Największym minusem zmiany taktyki obrony było dla Ellie to, że nie mogła już powołać doktor Polacci na świadka; protokół sporządzony przez psychiatrę nie nadawał się do przedłożenia prokuratorowi, ponieważ stało w nim czarno na białym, że Katie zabiła swoje dziecko, aczkolwiek nie rozumiejąc istoty ani wagi tego czynu. Oznaczało to tyle, że jeśli Ellie chciała podkopać oskarżenie o zabójstwo, to teraz miała ku temu jedyną okazję, a podkop musiał być na tyle duży, żeby mógł przejechać nim czołg.

– Ile zabój czyń noworodków badał pan w swojej karierze? – zapytała, wstając i podchodząc zamaszystym krokiem do doktora Riordana.

– Dziesięć.

– Dziesięć! – wykrzyknęła, robiąc wielkie oczy. – A miał pan być ekspertem!

– Mam opinię eksperta. Wszystko jest względne.

– Zatem bada pan jeden taki przypadek rocznie? Riordan skłonił głowę.

– Tak to właśnie wychodzi.

– A owa pańska charakterystyka oraz ustalenia, które pan poczynił na temat Katie, są oparte na rozległym doświadczeniu zebranym podczas pracy z… dziesięcioma kobietami?

– Owszem. Ellie uniosła brwi.

– W swojej publikacji zamieszczonej w „Przeglądzie Medycyny Sądowej” napisał pan, że zabój czynie noworodków to nie są osoby z gruntu złe, zgadza się, panie doktorze? Stwierdził pan, że niekoniecznie chcą one umyślnie wyrządzić komuś krzywdę.

– To prawda. Zazwyczaj te kobiety nie myślą w takich kategoriach. Chcą tylko sobie pomóc i robią to w sposób egocentryczny.

– A jednak we wszystkich sprawach, w których brał pan udział jako biegły, opowiadał się pan za pozbawieniem badanych kobiet wolności?

– Tak. Społeczeństwo musi mieć pewność, że morderców czeka kara.

– Rozumiem. Czy to prawda, panie doktorze, że zabójczynie noworodków przyznają się do tego, co zrobiły?

– Nie od razu.

– Ale ostatecznie, pod ciężarem dowodów lub presji przesłuchującego, załamują się. Mam rację?

– Tego właśnie byłem świadkiem.

– Czy podczas swojej sesji z Katie prosił ją pan o hipotetyczne wyjaśnienie tego, co się stało z dzieckiem?

– Tak.

– Co panu odpowiedziała?

– Udzieliła kilku różnych wyjaśnień.

– Czy powiedziała: „Może samo umarło, a ktoś je zabrał i schował”?

– Między innymi.

– Powiedział pan, że zabójczynie noworodków załamują się pod presją. Czy fakt, że Katie, zamiast się rozkleić i przyznać do morderstwa, sama sformułowała taką hipotezę, nie wskazuje na to, że mogło być właśnie tak, jak powiedziała?

– Równie dobrze mogła skłamać.

– Ale czy Katie chociaż raz przyznała, że zabiła to dziecko?

– Nie. Z drugiej strony, do ciąży również nie chciała się początkowo przyznać.

Ellie puściła tę uwagę mimo uszu.

– Jak dokładnie wyglądała wersja wydarzeń, którą podała panu Katie?

– Zasnęła, a kiedy się obudziła, dziecka nie było. To wszystko, co zdołała sobie przypomnieć.

– A pan na tej podstawie wysnuł wniosek, że popełniła morderstwo?

– Było to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie, wziąwszy pod uwagę ogólny wzorzec zachowań.

Taką właśnie odpowiedź Ellie chciała usłyszeć.

– Jako ekspert w dziedzinie psychiatrii wie pan na pewno, co to jest stan dysocjacji.

– Owszem, wiem.

– Czy zechce pan wyjaśnić to pojęcie tym, którzy go nie znają?

– Ze stanem dysocjacji mamy do czynienia wtedy, gdy ktoś separuje fragment swojej świadomości i czyni to po to, aby przetrwać traumatyczną sytuację.

– Jak na przykład maltretowana żona, która wyłącza się mentalnie, kiedy mąż się nad nią znęca?

– Zgadza się – przytaknął Riordan.

– Czy to prawda, że osoby, które doświadczają zaburzenia dysocjacyjnego, mają luki w pamięci, chociaż udaje im się zachować pozory całkowitego zdrowia psychicznego?

– Tak.

– Stan dysocjacji nie jest świadomym zachowaniem?

– Nie jest.

– Czy to prawda, że ciężki stres psychiczny może do niego doprowadzić?

– Tak.

– Czy widok śmierci ukochanej osoby może wywołać ciężki stres psychiczny?

– Niewykluczone.

– Cofnijmy się odrobinę. Przyjmijmy na chwilę, że Katie chciała zatrzymać to dziecko, rozpaczliwie pragnęła je mieć. Urodziła, a potem na jej oczach doszło do tragedii: dziecko umarło, chociaż robiła co mogła, aby nie przestało oddychać. Czy szok po jego śmierci mógł doprowadzić do zaburzenia dysocjacyjnego?

– To możliwe – przyznał Riordan.

– Skoro zatem nie mogła przypomnieć sobie dokładnie, jak umarło jej dziecko, to czy można przypuścić, że lukę w pamięci wywołało właśnie to zaburzenie?

Riordan uśmiechnął się pobłażliwie.

– Można by tak przypuścić, gdyby to było prawdopodobne, pani Hathaway, a niestety nie jest. Jeśli chce się pani upierać przy tym, że oskarżona tego ranka weszła w stan dysocjacji – chętnie przyklasnę tej teorii. Nie ma jednak sposobu, aby dowieść, że doszło do tego z powodu śmierci – naturalnej śmierci – jej dziecka. Równie prawdopodobne jest to, że zaburzenie wywołał szok poporodowy. Albo też ogromnie stresujący czyn, jakim jest morderstwo.

Musi pani zrozumieć, że gdyby nawet to była prawda, że doszło do zaburzenia dysocjacyjnego, nie oznacza to jeszcze, że panna Fisher nie mogła zabić swojego dziecka. Człowiek w stanie dysocjacji potrafi dokonywać prawdziwie spektakularnych wyczynów. Może, na przykład, przejechać setki kilometrów, chociaż potem nie potrafi sobie przypomnieć ani jednego szczegółu krajobrazu. I podobnie kobieta w stanie dysocjacji mogła urodzić dziecko, chociaż potem nie pamięta tego z całą dokładnością. Mogła próbować je reanimować, chociaż nie pamięta tego z całą dokładnością. A także – dodał znaczącym tonem – mogła je zabić, chociaż nie pamięta tego z całą dokładnością.

– Panie doktorze – przypomniała mu Ellie – to jest dziewczyna z rodziny amiszów, a nie jakaś pochłonięta sobą i tylko sobą nastolatka, która ma w głowie zakupy i nic więcej. Proszę się wczuć w jej położenie. Czy to niemożliwe, żeby Katie Fisher chciała zatrzymać swoje dziecko, to dziecko, które umarło na jej rękach? Niemożliwe, że rozpacz po jego stracie była tak wielka, że jej umysł nieświadomie zablokował wspomnienie o tym, co się stało?

Ale Riordan zeznawał już w zbyt wielu procesach, żeby dać się tak łatwo złapać w pułapkę zastawioną przez adwokata.

– Skoro Katie Fisher aż tak bardzo pragnęła mieć to dziecko, pani Hathaway – powiedział – to dlaczego przez siedem miesięcy okłamywała wszystkich, że go nie ma?

George zerwał się z krzesła, zanim jeszcze Ellie zdążyła dojść na swoje miejsce.

– Wysoki sądzie, czy mogę ponownie zwrócić się do świadka? Doktorze Riordan, proszę o opinię biegłego: czy oskarżona we wczesnych godzinach porannych dnia dziesiątego lipca była w stanie dysocjacji?

– Nie.

– A czy pańskim zdaniem ma to w ogóle jakieś znaczenie?

– Nie.

– Dlaczego?

Riordan wzruszył ramionami.

– Jej zachowanie mówi samo za siebie, nie ma potrzeby uciekać się do tego psychologicznego bełkotu. Intryga uknuta przez nią przed porodem wskazuje na to, że kiedy dziecko przyszło już na świat, była gotowa na wszystko, aby się go pozbyć.

– Łącznie z morderstwem? Psychiatra skinął głową.

– Przede wszystkim z morderstwem.

– Mam jeszcze jedno pytanie do świadka – powiedziała Ellie. – Doktorze Riordan, jako psychiatra sądowy z pewnością pan wie, że aby wydać wyrok skazujący za zabójstwo pierwszego stopnia, oskarżony musi zostać uznany winnym umyślnego morderstwa dokonanego celowo i z premedytacją.

– Tak, to prawda.

– Czy kobiety, które odbierają życie swoim nowo narodzonym dzieciom, mordują je umyślnie?

– Zdecydowanie tak.

– Czy działają według przygotowanego planu?

– Czasami. Zdarza się, tak jak w wypadku oskarżonej, że wybierają sobie jakieś ustronne miejsce bądź też przynoszą ze sobą koc lub torbę do schowania dziecka.

– Czy z góry zakładają, że dziecko musi umrzeć? Riordan zmarszczył brwi.

– To jest odruch wywołany pojawieniem się noworodka na świecie.

– Odruch – powtórzyła Ellie. – Czyli automatyczne, instynktowne i nieprzemyślane zachowanie?

– Tak.

– Zatem zabójstwa noworodka nie można faktycznie uznać za zabójstwo pierwszego stopnia?

– Sprzeciw!

– Wycofuję pytanie – powiedziała Ellie. – To wszystko.

– Wysoki sądzie – George zwrócił się do sędziny Ledbetter – oskarżenie kończy postępowanie dowodowe.

Sara czekała na nie z jedzeniem; dostały coś na przekąskę, lecz Ellie nie miała akurat na to najmniejszej ochoty. Jadła bez apetytu, czując, że dławi się w czterech ścianach i raz po raz zadając sobie pytanie, dlaczego nie chciała pojechać z Coopem do Lancaster, kiedy jej proponował wspólny wypad do jakiejś restauracji.

– Wyszczotkowałam za ciebie Nuggeta – powiedziała Sara do córki – ale została jeszcze uprząż do wyczyszczenia.

– Dobrze, Mam – odpowiedziała Katie. – Zrobię to po kolacji. I sama pozmywam, bo pewnie jesteś zmęczona po dojeniu.

Na przeciwległym krańcu stołu rozległo się głośne beknięcie.

– Gut! Dobre było – pochwalił Aaron żonę, dziękując jej uśmiechem, po czym odwrócił się do ojca, zatykając kciuki za szelki. – Wybiorę się chyba w poniedziałek na targ u Lappa.

– A potrzebny ci nowy koń? – spytał Elam. Aaron wzruszył ramionami.

– Nie zaszkodzi się rozejrzeć.

– Słyszałem, że Marcus King szykuje na sprzedaż źrebaka po swoim gniadoszu, tego, co mu się urodził zeszłej wiosny.

– Ja? To piękne zwierzę. Sara prychnęła.

– Co ty zrobisz z jeszcze jednym koniem?

Ellie wodziła wzrokiem po ich twarzach, od jednej do drugiej, jakby obserwowała mecz tenisowy.

– Przepraszam – odezwała się cicho i kolejno wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę. – Mogę o coś zapytać? Czy macie świadomość, że dziś rozpoczął się proces, w którym wasza córka jest oskarżona o morderstwo?

– Ellie, nie… – Katie wyciągnęła rękę, ale adwokatka przerwała jej potrząśnięciem głowy.

– Czy zdajecie sobie sprawę, że za niecały tydzień wasza córka może zostać uznana za winną zarzucanej jej zbrodni i prosto z sali rozpraw trafi do więzienia w Muncy? A wy sobie gawędzicie w najlepsze o końskich targach! Nikogo z was nie obchodzi, jak dziś poszło na rozprawie?

– Obchodzi nas – odpowiedział sztywno Aaron.

– Właśnie widzę, jak zżera was ciekawość – mruknęła Ellie, ściągając z kolan serwetkę i rzucając ją na stół. Potem wstała i uciekła z kuchni na górę, do sypialni.

Kiedy otworzyła oczy, było już całkiem ciemno. Na skraju jej łóżka siedziała Katie. Ellie poderwała się, przeczesując palcami włosy i szukając kątem oka budzika na baterie, stojącego obok, na nocnym stoliku.

– Która godzina?

– Kilka minut po dziesiątej – szepnęła Katie. – Zasnęłaś.

– Zasnęłam. – Ellie przesunęła językiem po obłożonych nalotem zębach. – Na to wygląda. – Mrugnęła kilka razy, aby oprzytomnieć, po czym wyciągnęła rękę i zapaliła gazową lampę. – A gdzie ty się podziewałaś?

– Pozmywałam, a potem poszłam wyczyścić uprząż. – Katie zakrzątnęła się, zasłoniła okno na noc, a w końcu usiadła i rozpuściła upięte w porządny kok włosy.

Ellie przyglądała się jej szeroko otwartym oczom, kiedy dziewczyna szczotkowała swoje długie, miodowo – złote pukle. Gdy adwokatka dopiero tutaj przyjechała i po raz pierwszy zobaczyła taką minę na wszystkich twarzach dookoła, wzięła ją za oznakę bezmyślności, głupoty. Potrzeba było dobrych kilku miesięcy, żeby w tym „pustym” spojrzeniu amiszów dostrzec pełnię – pełnię cichego, pogodnego spokoju. Nawet dziś, po pierwszym, obfitującym w trudności dniu rozprawy, gdy mało kto zdołałby zmrużyć w nocy oko, Katie była całkowicie opanowana.

– Wiem, że ich to obchodzi – burknęła Ellie nieswoim głosem. Katie spojrzała na nią.

– Mówisz o procesie?

– Tak. Wiesz, u mnie w rodzinie wszyscy zawsze tylko się darli na siebie. Kłótnie wybuchały w jednej chwili, spontanicznie, a potem, kiedy burza już ucichła, jakoś się godzili. U was jest taka cisza… Nie przyzwyczaiłam się jeszcze.

– Na ciebie też krzyczeli?

– Czasami – przytaknęła Ellie. – Ale dzięki temu hałasowi przynajmniej wiedziałam, że mam ich przy sobie. – Potrząsnęła głową, odpędzając od siebie to wspomnienie. – W każdym razie przepraszam za ten wybuch przy kolacji. – Westchnęła. – Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Ręka ze szczotką zatrzymała się w pół długiego pociągnięcia.

– Nie wiesz? – zapytała Katie.

– Nie. Przejmuję się trochę procesem, ale na twoim miejscu byłabym zadowolona, że mój adwokat jest spięty, bo byłoby gorzej, gdyby był spokojny i pewny siebie. – Spojrzała na Katie, zauważając, że dziewczyna płoni się na twarzy.

– Znowu coś ukrywasz! – powiedziała, czując, jak wszystko się w niej przewraca.

– Nic nie ukrywam! Wszystko ci powiedziałam! Ellie zamknęła oczy.

– Nie mam teraz na to siły. Jeśli znów chcesz mi o czymś opowiedzieć, to czy możesz z tym poczekać do rana?

– Dobrze – odparła Katie szybko. Zbyt szybko.

– A, do cholery z tym. Nie będziemy czekać do rana. Mów teraz.

– Zasypiasz teraz wczesnym wieczorem, tak jak dziś. Przy kolacji puściły ci nerwy. – Katie pomyślała chwilę i oczy jej rozbłysły. – Pamiętasz, co było rano w sądzie? Co się stało w toalecie?

– Masz rację, ale to wszystko przez tego wirusa. Musiałam coś złapać.

Katie odłożyła szczotkę i uśmiechnęła się wstydliwie.

– Nie jesteś chora, Ellie. Jesteś w ciąży.

Rozdział czternasty

ELLIE

– Na pewno pomyłka. – Podsunęłam Katie pod nos test ciążowy. Katie zmrużyła oczy, czytając instrukcję na odwrocie pudełka.

– Odczekałaś pięć minut. – Potrząsnęła głową. – Sama widziałaś, jak w okienku pojawił się znaczek.

Rzuciłam test na łóżko. Widniał na nim mały różowy plusik.

– Miałam siusiać przez pełnych trzydzieści sekund, a doliczy łam tylko do piętnastu. Proszę bardzo. Pomyłki są rzeczą ludzką.

Spojrzałyśmy obie na pudełko, w którym był jeszcze drugi test. W aptece mieli promocję i sprzedawali dwa za cenę jednego. Wystarczyło przejść się znowu do łazienki i odsiedzieć tam tę pięciominutową wieczność w oczekiwaniu na ogłoszenie swojego przeznaczenia. Ale to nie było potrzebne: wiedziałam już, tak samo jak Katie, jaki musi być wynik tego testu.

Takie rzeczy nie przydarzają się kobietom po trzydziestce. Wpadki – to dobre dla nastolatek, które uległy czarowi chwili na tylnym siedzeniu samochodu rodziców. Wpadki są dla kobiet nieobytych do końca ze swoimi ciałami, które wciąż dają się im zaskoczyć, nie widząc w nich jeszcze starych dobrych znajomych. Wpadki są dla tych, które nie potrafiły przewidzieć, czym to się skończy.

Z tym, że to wcale nie wyglądało na wpadkę. Czułam w sobie coś twardego, rozżarzonego, jakby złoty samorodek tuż pod dłonią spoczywającą na brzuchu. Wydawało mi się, że już wyczuwam drgnięcia obudzone biciem tego maleńkiego serca.

Katie opuściła wzrok.

– Moje gratulacje – szepnęła.

Od pięciu lat pragnęłam mieć dziecko, ale tak mocno, że aż bolało. Budziłam się w środku nocy u boku Stephena, czując, jak ramiona pulsują mi tępym rwaniem, jakbym przez całą noc trzymała w nich maleństwo.

Kiedy widziałam dziecko na spacerze w wózku, ręce same mi się do niego wyciągały. Stawiałam w kalendarzyku czerwone kropki, mając poczucie, że z każdym kolejnym miesiącem życie mi ucieka coraz dalej. Chciałam, żeby coś we mnie rosło, chciałam nosić to pod sercem. Chciałam oddychać, jeść, rozkwitać dla kogoś, nie dla siebie.

Ze Stephenem kłóciliśmy się o dzieci mniej więcej dwa razy do roku, jakby nasze wspólne życie było samotną wyspą, zaś kwestia potomstwa wulkanem, który co jakiś czas musi wybuchnąć. Któregoś razu udało mi się nawet złamać jego opór.

– Dobrze – powiedział. – Jeśli ma być, to niech będzie. Odstawiłam pigułki, ale przez sześć kolejnych miesięcy nie udało nam się zrobić dziecka. Dopiero prawie pół roku później zrozumiałam dlaczego: nie można począć życia tam, gdzie między dwojgiem ludzi wszystko umiera na raty.

Przestałam więc naprzykrzać się Stephenowi i zamiast tego, kiedy odzywał się instynkt macierzyński, szłam do biblioteki i zgłębiałam ten temat. Dowiedziałam się, ile razy komórki zygoty muszą się podzielić, zanim powstanie właściwy embrion. Oglądałam na mikrofilmach zdjęcia płodu ssącego kciuk, widziałam jego żyły podobne do mapy drogowej wykreślonej pod jarzącą się pomarańczowo skórą. Wyczytałam gdzieś, że sześciotygodniowy płód ma wielkość truskawki. Znalazłam informacje o alfafetoproteinie, amniocentezie i czynnikach Rh.

Jak zatem widać, o dziecku, które zaczęło we mnie rosnąć, wiedziałam już wszystko oprócz jednej rzeczy: dlaczego na wieść o jego istnieniu nie skaczę do góry z radości.

Nie chciałam, żeby ktokolwiek, kto mieszka na farmie lub tam zagląda, wiedział, że jestem w ciąży, a w każdym razie najpierw zamierzałam powiedzieć o tym Coopowi. Następnego dnia zaspałam. Zanim chwyciły mnie suche wymioty, udało mi się dobiec do ustronnego miejsca za ogródkiem warzywnym. Kiedy zapach końskiej paszy zakręcił mi w głowie, Katie bez słowa zastąpiła mnie przy pracy. Zaczęłam widzieć ją w innym świetle, podziwiać za to, że udało jej się ukryć swój odmienny stan przez tyle miesięcy, przed oczami tylu ludzi.

Wyszła za mną z szopy.

– No – zagaiła dziarsko – jeszcze ci słabo? – Usiadła obok mnie na ziemi, opierając się tak jak ja o ścianę z czerwonych desek.

– Już nie – skłamałam. – Nic mi nie będzie.

– Przynajmniej do rana. – Katie sięgnęła za pasek fartucha, wyjmując dwie torebki herbaty. – Weź, pewnie ci się przydadzą.

Uniosłam je do nosa.

– Pomogą na żołądek? Katie zaczerwieniła się.

– Kładzie się je tutaj. – Musnęła końcami palców piersi. – Jak już boli tak, że nie można wytrzymać. – Zerknęła na mnie, jakby chciała ocenić moją naiwność i dodała: – Najpierw trzeba namoczyć.

– Dzięki Bogu, że znam kogoś, kto już ma to za sobą… – Katie wyprostowała się nagle, jakbym trzepnęła ją w twarz i dopiero dotarło do mnie, co powiedziałam. – Przepraszam.

– Nic się nie stało – mruknęła pod nosem.

– Stało się. Wiem, że to musi być dla ciebie trudne, zwłaszcza teraz, w samym środku procesu. Mogłabym ci powiedzieć, że kiedyś będziesz jeszcze miała dzieci, ale pamiętam, jak sama się czułam, słysząc takie rzeczy od różnych znajomych, które miały mężów i zaszły w ciążę.

– Jak?

– Najchętniej bym każdej dała w zęby. Katie uśmiechnęła się wstydliwie.

– Ja, to by się mniej więcej zgadzało. – Spojrzała na mój brzuch, a potem odwróciła wzrok. – Ja się cieszę, Ellie, naprawdę, ale wcale nie boli przez to mniej. I cały czas powtarzam sobie, że Mam przecież straciła troje dzieci, a z Hannah nawet czworo. – Wzruszyła ramionami. – Można się cieszyć, że komuś się udało, ale to nie znaczy, że od razu się zapomni o własnym nieszczęściu.

Nigdy jeszcze nie dotarło do mnie z większą mocą, że Katie naprawdę chciała zatrzymać to dziecko; w tym momencie byłam tego już absolutnie pewna. Mogła wypierać poród ze świadomości, mogła przez długi czas nie przyznawać się do ciąży, ale kiedy już maleństwo pojawiło się na świecie, nie przyszło jej nawet przez chwilę do głowy, że mogłaby go nie kochać. Spojrzałam na nią ze zdumieniem, uświadomiwszy sobie, jak obrona, którą dla niej przygotowałam, zaczyna splatać się z prawdą.

Sięgnęłam ku jej dłoni, uścisnęłam.

– To dla mnie wiele znaczy – powiedziałam. – Dobrze, że mogę z kimś dzielić ten mój sekret.

– Niedługo powiesz o wszystkim Coopowi.

– Pewnie tak… – Nie wiedziałam, czy Coop zajrzy do Fisherów w ten weekend. Kiedy w piątek po rozprawie podrzucił nas do domu, nie umówiliśmy się konkretnie. Wciąż nie mógł mi darować, że od razu się nie zgodziłam zamieszkać razem z nim i trzymał się na dystans.

Katie owinęła ramiona szalem.

– Myślisz, że się ucieszy?

– Na pewno. Spojrzała mi w oczy.

– To pewnie za niego wyjdziesz?

– No cóż – powiedziałam. – Tego nie wiem.

– Założę się, że on będzie chciał się z tobą ożenić. Odwróciłam się do niej.

– Z nas dwojga to nie Coop się waha.

W odpowiedzi spodziewałam się zobaczyć osłupiałe spojrzenie, które będzie znaczyło, że Katie nie potrafi zrozumieć, dlaczego cofam się przed wstąpieniem na ścieżkę tak łatwą i oczywistą. Mam mężczyznę, który mnie kocha, który jest ojcem mojego przyszłego dziecka, który będzie chciał mieć ze mną to dziecko. Tej mojej niechęci nie rozumiałam nawet ja sama.

– Kiedy się domyśliłam, że jestem w ciąży – odezwała się Katie cicho – zastanawiałam się nad tym, czy powiedzieć Adamowi. Wyjechał, to prawda, ale na pewno udałoby mi się do niego dotrzeć, gdybym się porządnie postarała. A potem zrozumiałam, że tak naprawdę wcale nie chciałam mu o tym mówić. Nie dlatego, że by się zmartwił. Właśnie wprost przeciwnie. Nie chciałam tego zrobić, bo gdybym mu powiedziała, to nie miałabym już żadnego wyboru. Wiedziałabym, co muszę zrobić – i zrobiłabym to, ale bałam się, że pewnego dnia mogę spojrzeć na moje dziecko i nie pomyśleć: „Kocham cię”…

Umilkła. Odwróciłam głowę i spojrzałam jej w oczy, kończąc urwane zdanie:

– …tylko: „Jak to się stało?”. Tak?

Katie zapatrzyła się w dal, na rozległą gładź stawu, widocznego z miejsca gdzie siedziałyśmy.

– Właśnie tak – odpowiedziała.

– Nie musisz tego robić – powtórzyła mi po raz trzeci Sara, kiedy szłyśmy w stronę kurnika.

Ale ja miałam wyrzuty sumienia, że przespałam cały ranek.

– Żaden problem – zapewniłam ją.

Fisherowie hodowali dwadzieścia cztery nioski. Do porannych obowiązków Katie i moich należało doglądanie ptaków: karmienie i podbieranie jaj. Za pierwszym razem podziobały mnie do krwi, ale w końcu nauczyłam się, w jaki sposób należy wsunąć dłoń pod ciepły kuper, żeby uniknąć obrażeń. Prawdę mówiąc, bardzo chciałam pokazać Sarze, że nie jestem ostatnia noga i całkiem dobrze już sobie radzę.

Ona natomiast nie mogła się doczekać, żeby porozmawiać o rozprawie. Spokojna, że Aaron jej nie usłyszy, zasypała mnie pytaniami: o oskarżyciela, o świadków, o sędzinę. Pytała, czy Katie będzie musiała zeznawać. Czy wygramy.

To ostatnie pytanie padło u samych drzwi kurnika.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Robię co w mojej mocy. Usta Sary rozciągnęły się w uśmiechu.

– Tak – szepnęła. – A masz jej sporo, tej mocy.

Pchnęła drewniane drzwi. W powietrzu uniósł się tuman piór, kiedy ptaki, gdacząc, rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Atmosfera panująca w kurniku kojarzyła mi się z salonem fryzjerskim, gdzie siedzi babska gromadka i plotkuje sobie w najlepsze. Uśmiechnęłam się, kiedy jakaś nerwowa kwoka przebiegła mi po butach, trzepocząc skrzydłami. Podeszłam do grzęd po prawej i zaczęłam szukać jajek w wyściółce.

– Nie – powstrzymała mnie Sara, kiedy wzięłam na ręce nioskę o rdzawym upierzeniu i odwróciłam ją do góry nogami. – Ta jest jeszcze gut. – Spojrzałam na nią, przyglądając się, jak bierze liniejącą kurę, wpycha ją sobie pod pachę niby piłkę do gry i obmacuje palcami kości sterczące jej z kupra.

– Aha! Ta przestała się nieść. – Podała mi ptaka, trzymając go za nogi. – Poczekaj, złapię jeszcze jedną.

Kura wiła mi się w dłoniach jak Houdini, ze wszystkich sił starając się oswobodzić. Nie wiedząc, co z nią począć, zacisnęłam tylko mocniej palce na jej gruzłowatych nogach, a po chwili Sara wyszukała jeszcze jedną i ruszyła z powrotem do drzwi kurnika, przeganiając pozostałe kury.

– Nie zależy ci na jajkach? – zapytałam. Obejrzała się przez ramię.

– Te kury już nie znoszą jajek i dlatego zjemy je dziś na obiad. Stanęłam jak wryta, spojrzałam na kurę, którą niosłam na rękach i prawie ją upuściłam.

– Chodź – rzuciła Sara, znikając za kurnikiem.

Stał tam pieniek z toporkiem i czekało już wiadro parującego wrzątku. Sara pełnym gracji ruchem uniosła toporek nad głową, ułożyła ptaka na pieńku i odcięła mu głowę. Kiedy puściła nogi, bezgłowa kura wywinęła kozła i puściła się w rozbiegany tan, galopując w kałuży własnej krwi. Rozszerzonymi z przerażenia oczami patrzyłam, jak Sara wyciąga rękę po ptaka, którego trzymałam; poczułam jeszcze, jak mi go zabiera – i padłam na kolana, targana gwałtownymi wymiotami.

Po chwili poczułam na głowie dłoń Sary. Matka Katie odgarnęła mi włosy z czoła.

– Ach, Ellie – powiedziała – myślałam, że wiesz, o co chodzi. Potrząsnęłam głową i z powrotem zrobiło mi się od tego niedobrze.

– Gdybym wiedziała, nie poszłabym za tobą.

– Katie też nie ma do tego nerwów – poinformowała mnie Sara. – Poprosiłam cię o pomoc, bo to dużo zachodu, po pierwszej kurze wracać po następną. – Poklepała mnie po ramieniu; na wierzchu nadgarstka miała smugę krwi. Zamknęłam oczy.

Słyszałam, jak krząta się za moimi plecami. Plusnęło, kiedy zanurzyła bezwładne już ciała w wiadrze z wrzątkiem.

– To ta potrawka z kluskami… – odezwałam się z ociąganiem. – I rosół też…?

– Oczywiście – odpowiedziała Sara. – A myślałaś, że skąd się biorą kurczaki?

– Ze sklepu.

– W sklepie robią to samo, uwierz mi na słowo.

Ścisnęłam głowę rękami, wypychając z niej wszystkie myśli o cielęcych mostkach i kotletach mielonych, które tutaj jedliśmy, w odniesieniu do maleńkich cielaczków urodzonych na moich oczach na tej farmie; odkąd się tu zjawiłam, przybyło ich trochę. Ludzie widzą tylko to, co chcą widzieć; wystarczy pomyśleć o Sarze, która nie zauważyła, że Katie jest w ciąży, o ławie przysięgłych, którą jeden przychylny oskarżonej świadek może nakłonić do jej uniewinnienia albo też o mnie samej, która nie chciałam przyznać, że łączy mnie z Coopem coś więcej jak tylko biologiczna okoliczność poczęcia nowego życia.

Uniosłam wzrok. Sara skubała jedną z zabitych kur. Usta miała zaciśnięte w prostą, wąską kreskę, a jej fartucha i spódnicy uczepiły się kłaczki białych piórek. Na twardo ubitej ziemi u jej stóp widniała karminowa smuga krwi wsiąkającej już w glebę. Przełknęłam żółć podchodzącą mi do gardła.

– Jak ty sobie z tym radzisz?

– Robię to, co muszę zrobić – odpowiedziała Sara rzeczowym tonem. – Kto jak kto, ale ty powinnaś to zrozumieć.

Coop znalazł mnie w mleczarni, gdzie schowałam się po południu.

– Słuchaj, nie uwierzysz… – Na mój widok wytrzeszczył oczy i jednym susem znalazł się przy mnie, chwytając za ramiona i wodząc po nich dłońmi w górę i w dół. – Jak to się stało?

Wiedział. Boże! Wystarczyło, że spojrzał i od razu wiedział o dziecku. Przełknęłam ślinę i spojrzałam mu w oczy.

– Chyba zwyczajnie, tak jak zawsze.

Zdjął dłoń z mojego ramienia i po chwili poczułam ją na talii. Czekałam, aż przesunie się jeszcze niżej, ale Coop chwycił tylko rąbek mojej koszulki, pocierając palcami jasnoczerwoną plamę widoczną na materiale.

– Kiedy ostatni raz szczepiłaś się na tężec? On nie pyta o dziecko. Nie pyta o dziecko.

– Oczywiście, że pytam – przerwał potok moich myśli, a do mnie dotarto, że powiedziałam to na głos. – Ale przecież ten głupi proces nie ucieknie, na miłość boską. Najpierw cię pozszywamy.

Odsunęłam od siebie jego ręce.

– Nic mi nie jest. To nie moja krew. Coop uniósł brew.

– Znowu kogoś zamordowałaś?

– Pękam ze śmiechu. Pomagałam zabijać kury.

– Na twoim miejscu poczekałbym z odprawianiem takich guseł, aż przedstawisz swoich świadków, ale w sumie…

– Mów, Coop – przerwałam mu stanowczo. – Co z nim?

– Domaga się odpowiedzi. Zresztą trudno mu się dziwić. Kiedy tylko się dowiedział, że został ojcem, wskoczył w samolot i wrócił. A teraz chce zobaczyć Katie i dziecko.

Otworzyłam usta.

– Nie powiedziałeś mu chyba…?

– Nie. Ja jestem psychiatrą, Ellie. Nie narażę nikogo na niepotrzebne cierpienie, nie mając możliwości spotkać się z nim i osobiście mu pomóc.

Odwrócił się ode mnie, a ja położyłam mu dłoń na ramieniu.

– Zrobiłabym to samo co ty. Ale nie z dobroci serca. Mam w tym swój interes. Chcę, żeby zeznawał i każdy sposób jest dla mnie dobry, żeby go tutaj ściągnąć.

– To nie będzie dla niego łatwe – mruknął Coop.

– Katie też przeszła swoje – odparłam, prostując plecy. – Czy on widział się już z Jacobem?

– Dopiero co przyleciał. Przywiozłem go z Filadelfii.

– To gdzie jest teraz?

– Czeka w samochodzie.

– W samochodzie? – wykrztusiłam. – Tutaj? Upadłeś na głowę? Coop wyszczerzył zęby.

– Nie. Jestem zdrowy na umyśle, słowo fachowca.

Nie byłam w nastroju na jego żarciki. Zanim skończył mówić, szłam już do wyjścia.

– Musimy go stąd zabrać, i to szybko. Coop dogonił mnie.

– Może się najpierw przebierz – zasugerował. – Nie chcę ci rozkazywać, ale w tej chwili wyglądasz, jakbyś zeszła z planu u Kevina Williamsona, a wiesz, jak ważne jest pierwsze wrażenie.

Słyszałam go już tylko jednym uchem, bo moje myśli zaprzątnęło pytanie: ile razy tego jednego dnia będę musiała powiedzieć jakiemuś mężczyźnie coś, co będzie dla niego totalnym, całkowitym zaskoczeniem?

– Dlaczego ma kłopoty? – zapytał Adam Sinclair, pochylając się ku nam nad blatem stołu w jadłodajni. – Bo nie wyszła za mąż, a urodziła dziecko? Boże, gdyby tylko mi o tym napisała, to nigdy by nie doszło do czegoś takiego.

– Nie mogła do pana napisać – powiedziałam łagodnie. – Jacob nie przekazywał pańskich listów.

– Nie? A to świnia…

– Ta świnia jest bratem Katie – przypomniałam mu. – Jacob uznał, że tak będzie najlepiej dla jego siostry, bo uważał, że nie zniesie ona piętna wyklęcia z kościoła amiszów, a tak właśnie by się stało, gdyby Katie wyszła za pana.

Adam odsunął od siebie talerz.

– Proszę posłuchać. Dziękuję państwu za kontakt i za wiadomość, że Katie ma jakieś trudności. Jestem wdzięczny za przywiezienie mnie tutaj z samego lotniska i za ten posiłek też. Ale w tej chwili Katie na pewno jest już razem z dzieckiem w domu, a ja muszę się z nią zobaczyć i porozmawiać osobiście.

Patrząc na jego rozgestykulowane ręce, wyobrażałam sobie, jak dotykają Katie, jak trzymają ją w uścisku. Nagle zbudził się we mnie wielki gniew i poczułam nienawiść do tego człowieka, którego ledwie znałam, a który zupełnie nieświadomie sprowadził na Katie to, co się stało. Kim on był, aby decydować o tym, że jego uczucie do niej ma być ważniejsze niż jej wiara i wychowanie? Za kogo się uważał, aby uwieść dziewczynę, która miała dopiero osiemnaście lat, podczas gdy on w oczywisty sposób zdawał sobie sprawę z konsekwencji?

Moje myśli musiały odbić się na twarzy, bo Coop sięgnął pod stołem i położył mi dłoń na udzie, ostrzegając mnie tym łagodnym gestem. Zamrugałam oczami i obraz siedzącego przede mną Adama nabrał ostrości: dostrzegłam jasne spojrzenie, poczułam zniecierpliwione tupanie nogą, zauważyłam, że za każdym razem, kiedy odzywają się dzwonki wiszące nad drzwiami jadłodajni, odwraca wzrok, jakby spodziewał się zobaczyć w nich Katie niosącą na rękach ich synka.

– Panie Adamie – powiedziałam. – Dziecko nie przeżyło. Skamieniał. Powolnym, dokładnym ruchem splótł leżące na blacie stołu dłonie, zaciskając palce z taką siłą, że odpłynęła z nich cała krew, barwiąc je kredową bielą.

– Jak… – zaczął cicho, ale głos w pół słowa zamarł mu w gardle. – Jak to się stało?

– Nie wiemy. To był chłopiec. Urodził się przedwcześnie i umarł wkrótce po porodzie.

Adam spuścił głowę.

– Od trzech dni, odkąd się dowiedziałem, myślę tylko o tym dziecku. Czy oczy ma po niej, a podbródek po mnie. Czy poznałbym je na pierwszy rzut oka. Jezu… Gdybym był tutaj, na miejscu, to może mógłbym coś poradzić.

Rzuciłam spojrzenie Coopowi.

– Uznaliśmy, że to nie byłoby w porządku mówić panu o tym przez telefon.

– Racja. Oczywiście, że tak. – Adam uniósł wzrok, szybko ocierając oczy. – Katie na pewno jest załamana.

– To prawda – potwierdził Coop.

– To są te kłopoty? Ściągnęliście mnie tu państwo, bo Katie wpadła w depresję?

– Chcemy, żeby zeznawał pan dla nas w sądzie – odpowiedziałam cicho. – Katie została oskarżona o morderstwo waszego dziecka.

Adam wyprostował się gwałtownie.

– To nieprawda.

– Mnie też się tak wydaje.

Wstał z rozmachem, rzucając serwetkę na stół.

– Muszę się z nią zobaczyć. Natychmiast.

– Wolałabym, żeby się pan z tym trochę wstrzymał. – Stanęłam mu na drodze, tak żeby nie mógł wyjść.

Spojrzał na mnie z góry.

– A ja mam akurat w dupie, co by pani wolała.

– Katie nie wie, że pan tutaj jest.

– Najwyższy czas, żeby się dowiedziała. Położyłam mu dłoń na ramieniu.

– Powiem panu coś jako jej adwokat. Kiedy ławnicy popatrzą sobie z bliska na wasze pierwsze spotkanie po tym, co zaszło, to nie znajdzie się taki, którego by nie wzruszyły emocje Katie. Pomyślą sobie, że ktoś, kto ma serce na dłoni, nie może z zimną krwią zabić własnego dziecka. – Odstąpiłam na bok. – Jeśli chce się pan zobaczyć z Katie, pojedziemy do niej. Ale proszę się poważnie zastanowić. Poprzednim razem, kiedy potrzebowała pańskiej pomocy, nie było pana przy niej. Teraz może jej pan pomóc.

Adam spojrzał na mnie, potem przeniósł wzrok na Coopa, a wreszcie opadł z powrotem na swoje miejsce za stołem.

Kiedy nasz towarzysz przeprosił nas i udał się do łazienki, natychmiast poinformowałam Coopa, że musimy porozmawiać.

– Zamieniam się w słuch. – Sprzątnął z mojego talerza frytkę i wsadził ją sobie do ust.

– Na osobności.

– Z miłą chęcią – odparł – ale, jak widzisz, przypadła mi rola piastunki. Co zrobię z moim podopiecznym?

– Dopilnuj, żeby się nie zbliżał do mojej podopiecznej – westchnęłam, rozważając w myślach, czy nie lepiej byłoby nic mu nie mówić, dopóki proces nie dobiegnie końca; w końcu powinnam teraz skupić całą uwagę na Katie i nie myśleć o sobie. Ale wystarczyło spojrzeć na Adama Sinclaira, żeby zrozumieć, ile zmartwień może wyniknąć z milczenia, choćby się miało najlepsze intencje.

Zanim zdążyłam wykombinować jakieś wyjście z sytuacji, wyręczono mnie. Zrobił to sam Adam, który wrócił z toalety pachnący mydłem i z zaczerwienionymi oczami. Stanął obok naszego stolika, spoglądając z zakłopotaniem.

– Jeżeli nie sprawi to państwu kłopotu – powiedział proszącym tonem – to czy moglibyśmy pojechać na grób mojego syna?

Coop zaparkował przed bramą cmentarza amiszów.

– Proszę się w żadnym wypadku nie spieszyć – powiedział. Adam otworzył tylne drzwi i wysiadł, garbiąc się, kiedy smagnął go wiatr. Dołączyłam do niego i razem przeszliśmy przez wąską bramę.

Droga do nowego grobu była usiana opadłymi liśćmi, których tumany, poruszone naszymi stopami, wzbijały się w powietrze. Kamień zryty ręką Katie miał kolor zimy. Adam wepchnął ręce do kieszeni i zapytał, nie odwracając głowy:

– A pogrzeb? Była pani na nim?

– Tak. Był piękny.

– Odprawiono nabożeństwo? Ktoś przyniósł kwiaty?

Pomyślałam o modlitwie biskupa, krótkiej i powściągliwej, o obyczajach amiszów, które nie zezwalają na żadne dekoracje grobu: ani na kwiaty, ani na ozdobne pomniki.

– Było pięknie – powtórzyłam.

Adam skinął głową i usiadł obok grobu, wprost na ziemi. Wyciągnął rękę, delikatnie przesuwając jednym palcem po zaokrąglonej krawędzi nagrobka, tak jak świeżo upieczony ojciec z nabożeństwem wodzi dłonią po łagodnej krzywiźnie policzka swojego nowo narodzonego dziecka. Czując, jak coś zaczyna mnie piec pod powiekami, odwróciłam się gwałtownie i wróciłam do samochodu.

Wślizgnęłam się na siedzenie obok Coopa, który obserwował Adama przez okno.

– Nieszczęśliwy facet. Trudno mi nawet to sobie wyobrazić.

– Coop – odezwałam się. – Jestem w ciąży. Odwrócił się.

– Co takiego? Założyłam ręce na brzuchu.

– Nie przesłyszałeś się.

Pojawienie się tego dziecka wywołało zamęt w moich myślach. Kiedyś zostawiłam Coopa i zrobiłam to z najgorszych możliwych powodów; z równie złych powodów nie chciałam z nim zostać. Przywarłam, w oczekiwaniu, wzrokiem do jego twarzy, powtarzając sobie, że jego odpowiedź nie będzie mieć najmniejszego wpływu na moją decyzję dotyczącą przyszłości – i jednocześnie zachodząc w głowę, dlaczego wobec tego tak bardzo pragnę ją usłyszeć. Po raz pierwszy odkąd mogłam sięgnąć pamięcią, nie byłam pewna tego, na ile Coop jest we mnie zaangażowany. Jasne, proponował mi, żebym z nim zamieszkała, ale to przecież w żadnym razie nie to samo. Możliwe, że chciał spędzić ze mną całe życie, ale nie musiał być przygotowany na to, że zacznie się ono tak szybko i z tak nieodwracalnymi konsekwencjami. Nigdy nie wspominał o ślubie. Ani o dzieciach.

Dałam mu do ręki doskonałą wymówkę, aby mógł zniknąć z mojego życia, pozostawiając mi przestrzeń, o którą zawsze zabiegałam – ale teraz dotarło do mnie, że wcale nie chcę, żeby odszedł.

A on ani się nie uśmiechnął, ani mnie nie dotknął, tylko siedział jak skamieniały naprzeciwko mnie. Poczułam, jak ogarnia mnie panika. A jeśli Katie miała rację i najlepiej było poczekać kilka dni, może nawet dłużej?

– No i co? – zapytałam drżącym głosem. – Co myślisz? Wyciągnął rękę i zdjął moją dłoń z brzucha. Podciągnął rąbek bluzy i pochylił głowę, a w następnej chwili poczułam na skórze pocałunek.

Przemożną falą ulgi wyrwał się ze mnie nieświadomie powstrzymywany oddech. Jeszcze jeden moment – i już tuliłam jego głowę do siebie, przesiewając między palcami kosmyki jego włosów, a on otoczył ramionami moje biodra i przygarnął mocno do siebie nas oboje.

Uparł się, że odprowadzi mnie aż pod same drzwi domu Fisherów.

– Coop, ja nie jestem kaleką, tylko w ciąży – próbowałam się bronić, ale mieszkająca we mnie feministka wywróciła się na plecy, w skrytości ducha zachwycona, że obchodzą się z nią jak z jajkiem.

Kiedy weszliśmy na ganek, Coop chwycił mnie za ręce i obrócił twarzą do siebie.

– Mam świadomość, że to się na ogół mówi raczej przed poczęciem dziecka, ale chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham. Kocham cię już tak długo, że sam nie pamiętam, gdzie i kiedy to się zaczęło.

– Ja pamiętam. Na studiach, na imprezie świętojańskiej Kappa Alpha Theta *, po tym, jak piłeś czysty spirytus, a przed turniejem ping – ponga bez użycia rąk. I bez strojów sportowych. W ogóle bez strojów.

Coop jęknął.

– Nie opowiadaj małemu, jak się poznaliśmy.

– A skąd wiesz, że to będzie chłopiec? Nagle Coop zamarł, przykładając dłoń do ucha.

– Słyszysz?

Wytężyłam słuch, ale po chwili potrząsnęłam głową.

– Nie. Co się dzieje?

– Rozmawiamy. – Pocałował mnie delikatnie w usta. – Jak rodzice.

– Aż dreszcze przechodzą.

Uśmiechnął się, a potem spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę.

– Co? – zapytałam, zawstydzona. – Mam szpinak na zębach?

– Nie. Po prostu ta chwila już się nie powtórzy, chcę ją zapamiętać.

– Jeżeli to dla ciebie tyle znaczy, to możemy się jeszcze kiedyś umówić, żebyś odprowadził mnie do domu.

– Boże, nie dasz facetowi chwili spokoju? Wszystkie kobiety tyle gadają, czy może tylko adwokatki?

– Na twoim miejscu wolałabym się streszczać, bo jeszcze Adamowi znudzi się czekanie w samochodzie i wróci do Filadelfii bez ciebie.

Coop ujął moją twarz w dłonie.

– Straszna z ciebie maruda, Ellie. Straszna, ale własna. – Przesunął opuszkami kciuków po moich policzkach. – Wyjdź za mnie – szepnął.

Uniosłam ręce, ujmując go za nadgarstki. Za jego ramieniem wschodził księżyc, duch na nieboskłonie. Zrozumiałam w tej chwili, że Coop miał rację: zapamiętam tę chwilę równie dokładnie, równie wyraziście jak tamten ostatni raz, kiedy zapytał mnie, czy zechcę dzielić z nim życie. Ostatni raz, kiedy mu odmówiłam.

– Nie gniewaj się na mnie – odpowiedziałam. Jego dłonie opadły.

– Nie zrobisz mi znów tego samego. Nie pozwolę ci na to. – Na zaciśniętych szczękach zapulsowały mięśnie, widać było, że z całych sił próbuje się opanować.

– To nie miała być odmowa, Coop. Po prostu nie zgodziłam się od razu. Przecież sama dopiero się o wszystkim dowiedziałam. Na razie nie wczułam się jeszcze w rolę matki. Nie umiem jednocześnie wyobrazić sobie siebie jako żony.

– Miliony kobiet jakoś sobie z tym radzą.

– Ale w odrobinę innej kolejności. – Pogładziłam go dłonią po piersi, mając nadzieję, że to go trochę uspokoi. – Powiedziałeś mi niedawno, że mogę się zastanowić i nie muszę się spieszyć. Nie zmieniłeś zdania?

Coop potrząsnął głową. Powoli z jego zesztywniałych barków zeszło napięcie.

– Ale tym razem – zapowiedział mi – nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. – Z tymi słowami przesunął rozłożoną dłonią po moim brzuchu, w którym kryła się już cząstka jego samego i pożegnał się ze mną pocałunkiem.

– Długo cię nie było – zaszeptała Katie spod kołdry. – Powiedziałaś mu?

Wbiłam wzrok w sufit, w małą żółtą plamkę, która kojarzyła mi się z profilem Abrahama Lincolna.

– Powiedziałam. Uniosła się na łokciu.

– No i co?

– No i się ucieszył, to wszystko. – Nie pozwoliłam sobie spojrzeć na nią, bo bałam się, że na jej widok przypomni mi się Adam, kiedy usłyszał o tym, co się stało z ich dzieckiem, Adam klęczący u grobu z poszczerbionym kamieniem, pogrążony w smutku. Nie ufałam sobie na tyle, żeby mieć pewność, że nie wygadam się wtedy przed nią, że Adam Sinclair wrócił do kraju.

– Na pewno cały czas się uśmiechał – powiedziała Katie.

– Mhm – przytaknęłam.

– I patrzył ci w oczy – rozmarzyła się. – I na pewno ci powiedział, że cię kocha.

– Właściwie, to…

– I objął – Katie nie przerwała monologu – i przyrzekł, że nawet gdyby wszyscy się od ciebie odwrócili, gdyby zabrakło ci rodziny i przyjaciół, to możecie wtedy żyć sami, ale będziecie razem, we trójkę, ty, on i wasze dziecko, a miłości starczy wam, żeby napełnić nią cały świat.

Spojrzałam na nią, na jej oczy błyszczące w ciemności, na usta skrzywione w półuśmiechu zawieszonym pomiędzy zachwytem a żałobą.

– Tak – przyznałam. – Dokładnie tak było.

Rozdział piętnasty

Gdyby nie herbata rumiankowa, Ellie prawdopodobnie nie zaszłaby w poniedziałek dalej niż za próg. Kiedy wreszcie dotarła do kuchni, mając za sobą bezsenną noc i poranne mdłości, na stole, przy jej miejscu, czekał na nią talerz, a na nim parujący kubek i kilka słonych krakersów. Wszyscy zdążyli już skończyć śniadanie; w kuchni zostały tylko Sara i Katie, zajęte zmywaniem.

– Rozumiesz, że dzisiaj będziemy musiały pojechać z Ledą – zagadnęła Ellie swoją klientkę, z wszystkich sił opierając się mdłym zapachom, jakie wydzielały resztki po śniadaniu. – Coop będzie czekał na miejscu, w sądzie.

Katie skinęła głową, ale nie odwróciła się od zlewu. Ellie zerknęła na plecy dziewczyny i jej matki, ciesząc się z tego, że Katie orientuje się w sytuacji i nie próbuje podtykać jej pod nos ani jajek, ani bekonu, ani kiełbasek. Łyknęła ostrożnie odrobinę herbaty rumiankowej, spodziewając się, że za chwilę żołądek znów podjedzie jej do gardła, ale, o dziwo, mdłości ustąpiły. Kiedy kubek był już pusty, Ellie poczuła się lepiej niż przez cały zeszły weekend.

Nie miała ochoty, zwłaszcza dziś, rozprawiać o swojej ciąży, ale czuła się w obowiązku podziękować Katie za troskliwość.

– Świetna ta herbata – szepnęła jej do ucha, kiedy dwadzieścia minut później sadowiły się na tylnym siedzeniu samochodu Ledy. – Tego mi było trzeba.

– Nie dziękuj – odszepnęła Katie. – To Mam ją dla ciebie zaparzyła. Przez tych kilka miesięcy, które Ellie spędziła w jej domu, Sara nie żałowała jej niczego, karmiąc tak, jak się karmi tuczną maciorę; ta nagła zmiana polityki żywieniowej wydała się adwokatce podejrzana.

– Powiedziałaś jej, że jestem w ciąży? – zapytała.

– Nie. Zrobiła dla ciebie herbatę, bo wie, że się przejmujesz tym, co będzie na rozprawie. Ona mówi, że rumianek dobrze robi na nerwy.

Uspokojona, Ellie usiadła wygodniej.

– Na żołądek też.

– Ja, wiem coś o tym – przytaknęła Katie. – Dla mnie też ją parzyła.

– Kiedy się czymś martwiłaś? Katie wzruszyła ramionami.

– Kiedy byłam w ciąży.

Zanim zdążyła coś dodać, Leda usiadła za kierownicą.

– Nie przeszkadza ci, że jedziesz dziś ze mną, Katie? – zapytała, zerkając we wsteczne lusterko.

– Biskup już się chyba przyzwyczaił robić dla mnie wyjątki od zasad.

– A Samuel nie jedzie? Gdzie on się podziewa? – mruknęła Ellie, wyglądając przez okno. – Nie ma takich sędziów, którym by się podobało, że obrońca spóźnia się pierwszego dnia przesłuchiwania własnych świadków.

I jakby go wyczarowała tymi słowami, Samuel wybiegł zza obory, od strony pola. Rozpięte poły najlepszej niedzielnej marynarki powiewały w rytm kroków, czarny kapelusz był przekrzywiony. Samuel ściągnął go z głowy i wcisnął się na siedzenie z przodu, obok Ledy.

– Przepraszam – mruknął, a kiedy samochód ruszył, wykręcił się do tyłu i wręczył Katie maleńką, więdnącą koniczynkę. Cztery listki ułożyły się wiotko na dłoni dziewczyny.

– Na szczęście. – Samuel uśmiechnął się do niej. – I dla ciebie.

– Jak weekend? – zagadnął George Ellie, kiedy zajmowali swoje miejsca na sali rozpraw.

– W porządku – odpowiedziała szorstko, układając po swojemu rzeczy na stole dla obrony.

– O! Jesteśmy nie w sosie? Chyba za późno się położyłaś. – George wyszczerzył zęby. – Pewnie balowałyście, dopóki krowy nie wróciły z pola. A o której w ogóle krowy wracają z pola?

– Skończyłeś? – zapytała Ellie, mierząc go obojętnym spojrzeniem.

– Proszę wstać! Rozprawie przewodniczy sędzia Philomena Ledbetter!

Sędzina usadowiła się na swoim fotelu.

– Dzień dobry państwu – powiedziała, wsuwając na nos półokrągłe okulary do czytania. – O ile sobie przypominam, w piątek pan prokurator zakończył postępowanie dowodowe, zatem dziś zaczyna pani Hathaway. Jest pani gotowa, mam nadzieję?

Ellie wstała.

– Tak, wysoki sądzie.

– Świetnie. Może pani wezwać swojego pierwszego świadka.

– Obrona wzywa na świadka pana Jacoba Fishera.

Katie patrzyła, jak jej brat wchodzi na salę z zaplecza, gdzie czekał, aż zostanie wezwany do złożenia zeznań. Mrugnął do siostry, kiedy składał przysięgę. Ellie uśmiechnęła się do niego, żeby dodać mu otuchy.

– Proszę podać nazwisko oraz adres.

– Jacob Fisher. North Street dwieście pięćdziesiąt pięć, State College, Pensylwania.

– Co łączy pana z Katie Fisher?

– Jestem jej starszym bratem.

– Ale nie mieszka pan z rodziną? Jacob potrząsnął głową.

– Już od kilku lat nie mieszkam w domu. Wychowałem się jako amisz na rodzinnej farmie i kiedy miałem osiemnaście lat, przyjąłem chrzest, ale potem wystąpiłem z kościoła.

– Dlaczego?

Jacob spojrzał w stronę ławy przysięgłych.

– Szczerze wierzyłem, że będę amiszem zawsze i że do śmierci będę żył prostym życiem, ale odkryłem coś, co stało się dla mnie równie ważne jak wiara, jeśli nie ważniejsze.

– Co takiego?

– Naukę. Amisze nie kształcą się powyżej ósmej klasy. Zakazuje tego Ordnung, reguły życia kościoła.

– Kościół amiszów ma swoje reguły?

– Tak. Chodzi o te rzeczy, które ludziom postronnym najczęściej kojarzą się z amiszami: zakaz jeżdżenia samochodem i używania traktorów w polu. Ubiór. Brak elektryczności i telefonów; to wszystko, co wyróżnia amiszów jako grupę. Przyjmując chrzest, składa się ślubowanie, że będzie się żyło w poszanowaniu tych warunków. – Odchrząknął. – Ze mną w każdym razie było tak, że terminowałem u stolarza. Kiedyś dostaliśmy zamówienie na biblioteczkę od nauczyciela ze szkoły średniej w mieście Gap. Przyłapał mnie, jak kartkowałem jego książki i pożyczył mi kilka do domu. To on podsunął mi tę myśl, że mógłbym kształcić się dalej. Chowałem książki przed rodziną tak długo, jak tylko mogłem, ale ostatecznie, kiedy już postanowiłem, że będę zdawał na studia, dotarło do mnie, że nie mogę dłużej być amiszem.

– I co się wtedy stało?

– Kościół dał mi wybór: zrezygnować ze studiów albo porzucić wiarę.

– Brzmi to dość okrutnie.

– Nie ma w tym żadnego okrucieństwa – zaprzeczył Jacob. – W każdej chwili, choćby dziś, jeśli wrócę i wyznam swoją winę przed całym zgromadzeniem, zostanę przyjęty z powrotem z otwartymi ramionami.

– Ale wiedzy wyniesionej ze studiów nie może pan przecież wykreślić z pamięci.

– Nie o to chodzi. Wystarczyłoby, że zgodziłbym się przyjąć kurs obrany przez grupę, zamiast szukać własnego.

– Czym się teraz pan zajmuje?

– Robię magisterium na wydziale anglistyki Pensylwańskiego Uniwersytetu Stanowego.

– Rodzice pewnie są z pana dumni – powiedziała Ellie. Jacob uśmiechnął się blado.

– Nie wiem. Trzeba zrozumieć jedną rzecz: u Anglików i u amiszów zupełnie inne rzeczy spotykają się z uznaniem. Amisze, czyli prości ludzie, prawdę mówiąc, w ogóle nie zabiegają o uznanie. Ich celem jest wtopienie się w grupę, chcą żyć, jak przystało na dobrych chrześcijan, bez zwracania na siebie uwagi. Tak więc nie, pani Hathaway, nie powiedziałbym, że rodzice są ze mnie dumni. Mój wybór tylko ich zdezorientował.

– Czy nadal spotyka się pan z nimi? Jacob spojrzał przelotnie na siostrę.

– Kilka dni temu po raz pierwszy od sześciu lat zobaczyłem rodziców. Przyjechałem na ich farmę, pomimo tego, że ojciec wy rzekł się mnie, kiedy zostałem ekskomunikowany.

Ellie uniosła brwi.

– To po wystąpieniu z kościoła amiszów nie można utrzymywać kontaktów z jego członkami?

– Nie, to raczej wyjątek niż reguła. Oczywiście, ekskomunikowany członek rodziny może utrudnić jej życie, zwłaszcza jeśli mieszka z nimi pod jednym dachem. Chodzi tu o Meidung, czyli odsunięcie od wspólnoty. Jedna z reguł życia kościoła, o których wspominałem wcześniej, mówi, że członkowie kościoła mają unikać tych, którzy złamali zasady. Na takich grzeszników nakłada się na krótki czas bann i innym amiszom nie wolno wtedy jadać z nimi przy jednym stole, robić wspólnych interesów ani też utrzymywać kontaktów seksualnych.

– Czyli w takiej sytuacji mąż musiałby unikać własnej żony? Matka odwrócić się od dziecka?

– Formalnie rzecz biorąc – tak, ale z drugiej strony, kiedy jeszcze byłem amiszem, słyszałem o pewnym człowieku, na którego nałożono bann za posiadanie samochodu. Mężczyzna ten dalej mieszkał ze swoją żoną, która jak dawniej należała do wspólnoty i chociaż miała obowiązek stronić od niego, jakimś sposobem urodziła mu siedmioro dzieci, które w swoim czasie co do jednego przyjęły chrzest w kościele amiszów. Zatem w gruncie rzeczy o oddaleniu decydują same bezpośrednio zaangażowane osoby.

– Dlaczego w takim razie ojciec wyrzekł się pana? – zapytała Ellie.

– Długo nad tym myślałem, pani Hathaway. Muszę chyba odpowiedzieć, że przyczyną było poczucie osobistej porażki; jakby to on był winny, że nie zechciałem pójść w jego ślady. Wydaje mi się też, że bał się o Katie. Gdyby miała stykać się ze mną codziennie, to w jego przekonaniu groziło jej skażenie znajomością angielskiego świata.

– Proszę nam przybliżyć pańskie relacje z siostrą. Jacob uśmiechnął się szeroko.

– Cóż, nie różnimy się chyba zbytnio od wszystkich innych rodzeństw. Raz Katie była dla mnie jak najlepszy kumpel, a kiedy indziej robiła się męcząca nie do zniesienia. Ponieważ jest ode mnie o kilka lat młodsza, byłem za nią odpowiedzialny i uczyłem ją różnych prac gospodarskich.

– Czy byliście blisko ze sobą?

– Bardzo. Dla amiszów rodzina jest wszystkim. Nie chodzi tylko o to, że spotyka się każdego dnia przy wspólnych posiłkach. Ważne jest to, że pracuje się razem, ramię w ramię, na wspólne utrzymanie. – Jacob uśmiechnął się do Katie. – Kiedy spotyka się kogoś codziennie o wpół do piątej rano w oborze i razem wynosi krowi nawóz, jest okazja naprawdę dobrze się poznać.

– Z pewnością – zgodziła się Ellie. – Czy nie mieliście więcej rodzeństwa?

Jacob opuścił wzrok.

– Kiedyś była z nami jeszcze młodsza siostra. Miała na imię Hannah. Utonęła w stawie, kiedy miała siedem lat.

– Na pewno ciężko pan to przeżył.

– Bardzo – przyznał Jacob. – Była w tym czasie pod naszą opieką, więc ja i Katie zawsze mieliśmy poczucie, że to nasza wina. Można powiedzieć, że zbliżyło nas to jeszcze bardziej.

Ellie skinęła głową ze współczuciem.

– Co się stało po tym, jak nałożono na pana ekskomunikę?

– Poczułem się tak, jakbym znów stracił siostrę – odpowiedział Jacob. – Wczoraj mogłem sobie porozmawiać z Katie, kiedy chciałem, dziś nagle znalazła się gdzieś daleko, całkowicie poza moim zasięgiem. Pierwszych kilka tygodni w szkole wspominam tak, że najbardziej brakowało mi właśnie Katie, chociaż tęskniłem i za domem, i za farmą, i za rodziną, a nawet za swoim koniem i bryczką, którą jeździłem się zalecać do dziewczyn. Przez całe życie Katie dzieliła wszystko, co się ze mną działo. A teraz nagle znalazłem się w innym świecie, pełnym obcych widoków, dźwięków i ludzkich zachowań, ale nie mogłem jej o tym opowiedzieć.

– I co pan zrobił?

– Coś, czego nie zrobiłby żaden amisz: oddałem wet za wet. Skontaktowałem się z naszą ciotką, która wystąpiła z kościoła, bo wyszła za mennonitę. Wiedziałem, że ona będzie umiała przesłać mamie i Katie wiadomość w taki sposób, żeby ojciec się nie zorientował. Mama nie mogła mnie odwiedzić, bo to nie byłoby w porządku, gdyby sprzeciwiła się woli męża, ale zaczęła mi przysyłać Katie jako swojego ambasadora dobrej woli. Trwało to przez kilka lat.

– Chce pan powiedzieć, że pańska siostra, oszukując ojca, po kryjomu wyjeżdżała z domu, żeby odwiedzić pana w odległym o setki kilometrów mieście i spędzić z panem kilka dni w studenckim akademiku?

Jacob skinął głową. – Tak.

– Jak to? – zadrwiła Ellie. – Kościół amiszów zabrania studiować, a nie potępia tego, co robiła Katie?

– Wtedy jeszcze Katie nie była ochrzczona, więc z jej strony rozmowy ze mną, wspólne posiłki czy jazda samochodem nie stanowiły pogwałcenia zasad. Ona tylko dbała o kontakt ze swoim bratem. To prawda, że kryła się przed ojcem, ale mama wiedziała dokładnie, dokąd się wybiera i w pełni popierała te jej wyprawy. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, że Katie chce kłamstwem wyrządzić krzywdę naszej rodzinie. Dla mnie to, co robiła, było najlepszą rzeczą pod słońcem, bo dzięki temu trzymaliśmy się razem.

– Kiedy odwiedzała pana w State College, to czy wyszła z niej… – Ellie uśmiechnęła się w stronę ławników. – Hm, z braku lepszego określenia nazwijmy to: rozrywkowa dziewczyna?

– Skądże. Po pierwsze, zawsze miała poczucie, że pasuje tam jak pięść do nosa. Najchętniej cały czas siedziałaby ze mną w moim pokoju i słuchała, jak czytam jej na głos różne rzeczy z książek, z których akurat się uczyłem. Wiedziałem, że strój amiszów będzie ją krępować w towarzystwie studentów, więc już na samym początku kupiłem dla niej trochę zwyczajnych angielskich ciuchów. Parę dżinsów, kilka bluzek, takie rzeczy.

– A czy nie powiedział pan, że określony styl ubioru to jedna z reguł kościoła amiszów?

– To prawda, ale powtarzam, Katie nie przyjęła jeszcze wtedy chrztu, więc nie złamała żadnych zasad. Amisze oczekują od swoich dzieci, że zanim te się ustatkują i złożą ślubowanie chrzestne, poeksperymentują sobie na własną rękę, lizną trochę świata. Nastolatki z rodzin amiszów noszą dżinsy, jeżdżą do centrów handlowych, chodzą do kina – czasem może nawet wypiją sobie piwo albo dwa.

– Młodzi amisze robią takie rzeczy? Jacob skinął głową.

– W wieku piętnastu – szesnastu lat zaczynają się zielone lata. Nastolatki łączą się w towarzyskie grupy, czy też, jak się mówi, w bandy. Proszę mi wierzyć, że to, co robią te dzieciaki, jest często o wiele bardziej ryzykowne niż tych kilka rozrywek, które pokazywałem Katie na studiach. Nie próbowała ze mną narkotyków, nie upijaliśmy się, nie włóczyliśmy po imprezach. Sam tego nie robiłem i nie miałem zamiaru wciągać siostry w takie rzeczy. Żeby dostać się na studia, musiałem się naprawdę solidnie napracować, a żeby w ogóle móc spróbować, trzeba było podjąć kilka trudnych, bolesnych decyzji. Zdałem na studia nie po to, żeby się obijać, tylko żeby się uczyć. To był mój główny cel. A wizyty Katie najczęściej upływały nam właśnie na nauce. – Spojrzał na siostrę. – Bardzo sobie ceniłem to, że do mnie przyjeżdżała. Dzięki niej w tamtym dalekim miejscu miałem kawałek domu. Za nic w świecie nie dopuściłbym do tego, żeby bała się wrócić do State College.

– Chyba bardzo się pan o nią troszczy…

– Troszczę się – przytaknął Jacob. – To moja siostra.

– Proszę nam opowiedzieć o Katie.

– Katie to dobra osoba, ma w sobie mnóstwo życzliwości i wdzięku. Jest taktowna. Bezinteresowna. Zawsze robi to, co trzeba zrobić. Nie wątpię nawet przez chwilę, że będzie doskonałą żoną i cudowną matką.

– Ale dziś stoi przed sądem pod zarzutem morderstwa noworodka. Jacob potrząsnął głową.

– To jest niedorzeczność i tyle. Gdy się ją zna i wie, jak została wychowana, wie się również, że to nonsens posądzać Katie o to, iż pozbawiła kogoś życia. Ona zbierała pająki ze ścian i wynosiła je na dwór, żeby ich tylko nie zabijać. – Westchnął. – Nie potrafię wytłumaczyć, co to znaczy być amiszem, bo większość ludzi widzi tylko konne bryczki i śmieszne ubrania, a nie zwraca uwagi na wiarę, gdy tymczasem to właśnie wiara tak naprawdę stanowi o tożsamości amisza. Natomiast oskarżenie o morderstwo – to sprawa ze świata Anglików. Wśród amiszów nie ma morderstw i nie ma przemocy, bo im się wpaja od wczesnego dzieciństwa, że zamiast szukać pomsty na własną rękę, trzeba nadstawić drugi policzek, tak jak Chrystus. – Jacob pochylił się na krześle dla świadka.

– W szkole podstawowej dzieci amiszów uczą się na pamięć pewnego akronimu, który ma im przypominać, że na pierwszym miejscu jest Jezus, na drugim bliźni, a dopiero na samym końcu – ja *. Pierwszą rzeczą, jaką u amiszów kładzie się do głowy dzieciom, jest to, że człowiek zawsze pozostaje pod jakimś zwierzchnictwem, któremu musi ulegać. Chodzi o autorytet rodziców, wyższe dobro całej wspólnoty bądź też Boga. – Jacob utkwił spojrzenie w swojej siostrze. – Katie potrafi pogodzić się z przeciwnościami losu. Nie próbowałaby ratować własnej skóry czyimś kosztem. Po prostu nie przyszłoby jej to do głowy. W żaden sposób nie wymyśliłaby sobie takiego wyjścia z sytuacji, bo nie wie, co to znaczy egoizm. Ellie skrzyżowała ramiona na piersi.

– Czy mówi panu coś nazwisko Adam Sinclair?

– Sprzeciw – wtrącił George. – Jaki to ma związek ze sprawą?

– Wysoki sądzie, czy mogę podejść? – zapytała Ellie. Sędzina gestem zaprosiła oboje prawników bliżej. – Jeżeli otrzymam nieco swobody działania, to ten zwrot w przesłuchaniu ostatecznie sam się wyjaśni.

– Zezwalam.

Ellie powtórnie zadała swoje pytanie.

– To właściciel mieszkania, które wynajmuję w State College – odpowiedział Jacob. – Obecnie przebywa za granicą.

– Czy znał go pan osobiście, zanim wynajął pan od niego kwaterę?

– Poznaliśmy się.

– Jakie miał pan zdanie o tym człowieku? Jacob wzruszył ramionami.

– Lubiłem go, nawet bardzo. Był starszy niż większość studentów, bo robił już doktorat. Nie można mu było odmówić błyskotliwości, ale podziwiałem go przede wszystkim za to, że tak jak ja traktował uczelnię jako miejsce pracy, a nie zabawy.

– Czy Adam Sinclair miał okazję poznać pańską siostrę?

– Tak, spotkali się kilka razy, a potem wyjechał z kraju na badania.

– Czy wiedział, że Katie pochodzi z amiszów?

– Jasne – odparł Jacob.

– Kiedy ostatni raz się pan z nim widział?

– Blisko rok temu. Pieniądze za czynsz wysyłam do agencji zarządu nieruchomości. O ile mi wiadomo, Adam siedzi gdzieś w Szkocji, w jakieś głuchej dziczy.

Ellie uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Dziękuję, panie Fisher. Nie mam więcej pytań.

George wcisnął ręce do kieszeni i zerknął, marszcząc brwi, do otwartych akt leżących przed nim na stole.

– Zjawił się pan dziś w sądzie, żeby pomóc siostrze, mam rację?

– Tak – odparł Jacob.

– Zrobi pan wszystko, co tylko w pańskiej mocy, aby jej pomóc?

– Oczywiście. Chcę, żeby ławnicy usłyszeli prawdę o Katie.

– Nawet jeśli miałby ich pan oszukać?

– Ja nikogo nie oszukuję, panie Callahan.

– Nie, oczywiście, że nie – przytaknął George z serdecznym uśmiechem. – Na pewno nie tak, jak pańska siostra.

– Katie nikogo nie oszukała! George uniósł brwi.

– To chyba u was rodzinne: pan przestał być amiszem, siostra przestała przestrzegać reguł życia amiszów. Pan skłamał, ona skłamała…

– Sprzeciw – przerwała Ellie beznamiętnym tonem. – Gdzie w tym wszystkim pytanie do świadka?

– Podtrzymuję.

– Oszukał pan ojca, zanim usunięto pana z kościoła, tak czy nie?

– Ukrywałem przed nim, że chcę się dalej uczyć. Zrobiłem to dla jego własnego dobra.

– Czy ojciec wiedział, że czyta pan Szekspira na stryszku w stajni?

– Nie, ale…

– No więc właśnie, panie Fisher. Czym pańskim zdaniem jest kłamstwo? Ukrywaniem faktów? Niecałkowitą szczerością? Zatajeniem prawdy? Nie brzmi to dla pana znajomo?

– Sprzeciw. – Ellie wstała. – To jest wywieranie presji na świadka.

– Podtrzymuję. Udzielam panu ostrzeżenia, panie prokuratorze.

– Skoro to nie było kłamstwo, to w takim razie co? – George zadał pytanie innymi słowami.

Na zaciśniętej szczęce Jacoba drgnął mięsień.

– Chciałem studiować. Zrobiłem to, co musiałem zrobić. Oczy George'a rozbłysły.

– Zrobił pan to, co musiał zrobić. Niedawno powiedział pan, że pańska siostra, dzisiejsza oskarżona, także opanowała dobrze sztukę robienia tego, co trzeba zrobić. Czy pańskim zdaniem jest to cecha wspólna wszystkim amiszom?

Jacob zawahał się, próbując dostrzec hak ukryty w tym pytaniu, ostry i zakrzywiony.

– Amisze są ludźmi praktycznymi. Zamiast siedzieć i narzekać, biorą się do tego, czym akurat trzeba się zająć.

– To znaczy, na przykład, że jeśli trzeba wydoić krowy, to wstają przed świtem, żeby to zrobić?

– Tak.

– Trzeba zebrać siano, zanim zacznie padać – więc pracuje się, dopóki ręce nie odmówią posłuszeństwa?

– Otóż to.

– A kiedy zdarzy się nieślubne dziecko, morduje się je i pozbywa zwłok, zanim ktoś się dowie, co się nawyprawiało?

– Nie. – W głosie Jacoba zabrzmiała złość. – Wcale nie tak.

– Panie Fisher, czy to prawda, że świątobliwi amisze tak naprawdę nie są wcale lepszymi ludźmi niż pierwszy lepszy z nas? Że ulegają tym samym słabościom co wszyscy?

– Amisze nie próbują uchodzić za świętych. To zwykli ludzie, podobni do innych. Różnica polega na tym, że starają się żyć cicho, w pokoju, po chrześcijańsku, tymczasem większość z nas – spojrzał znacząco na oskarżyciela – jest już na półmetku drogi do piekła.

– Mamy uwierzyć, że wystarczy wychować się wśród amiszów, żeby człowiek nie był zdolny choćby pomyśleć o przemocy, zemście, oszustwie?

– Amisze myślą o takich rzeczach, proszę pana, ale rzadko. I nigdy tych myśli nie wcielają w życie. To jest sprzeczne z ich naturą.

– Królik, kiedy złapie się we wnyki, odgryzie sobie nogę, żeby się uwolnić, panie Fisher, a przecież nikt go nie nazwie mięsożercą. Zaś panu, pomimo tego, że wychowywał się pan wśród amiszów, kłamanie przyszło z łatwością, kiedy stawką była dalsza nauka, tak czy nie?

– Uczyłem się w tajemnicy przed rodzicami, bo nie miałem wyboru – wycedził Jacob przez zaciśnięte zęby.

– Zawsze ma się jakiś wybór. Mógł pan pozostać wśród amiszów i nie iść na studia. Mógł pan pogodzić się z konsekwencjami wyboru, przed którym postawił pana ojciec: życie bez rodziny w zamian za możliwość spełnienia swoich egoistycznych pragnień. Nie mam racji, panie Fisher?

Jacob opuścił wzrok. Czuł, jak przetacza się po nim ta sama fala wątpliwości, z którą zmagał się przez tyle miesięcy po wyjeździe z East Paradise, bojąc się, że utonie pod jej naporem.

– To prawda – odpowiedział cicho.

Poczuł na sobie wzrok Ellie Hathaway, usłyszał w głowie jej głos, przypominający, że oskarżyciel robi to wszystko nie po to, żeby dopiec jemu, ale żeby pogrążyć Katie. Zmusił się do uniesienia głowy i spojrzał prokuratorowi twardo w oczy, aż w końcu tamten odwrócił wzrok.

– Czy Katie okłamywała waszego ojca przez sześć lat?

– To nie było kłamstwo.

– Czy poinformowała ojca o tym, że odwiedza pana?

– Nie.

– Czy zamiast tego mówiła mu, że odwiedza ciotkę?

– Tak.

– Czy faktycznie ją odwiedzała?

– Nie.

– I to nie jest kłamstwo?

– To była… dezinformacja. George parsknął.

– Dezinformacja? To coś nowego. Ale proszę bardzo, panie Fisher. Pańska siostra dezinformowała waszego ojca. Jak rozumiem, pan także był przez nią dezinformowany?

– Nigdy.

– Nie? A czy powiedziała panu, że ma partnera seksualnego?

– O tym się nie…

– Czy powiedziała panu, że jest w ciąży?

– Nigdy jej o to nie pytałem. Nie wiem nawet, czy sama o tym wiedziała, czy chciała przyjąć to do wiadomości.

George uniósł brwi.

– Od kiedy to zna się pan na diagnozie psychiatrycznej?

– Znam swoją siostrę.

Oskarżyciel wzruszył ramionami, dając tym gestem do zrozumienia, co sądzi o takich wyjaśnieniach.

– Porozmawiajmy o tych awanturniczych bandach młodych amiszów. Pańska siostra należała do którejś z tych ostrzejszych?

Jacob roześmiał się głośno.

– To nie jest „West Side Story”, proszę pana. Tutaj nie ma rywalizujących gangów, gett i walki o terytorium. Wśród amiszów, tak samo jak u Anglików, większość młodzieży to są dobre dzieciaki. „Banda” to tylko nazwa, która tak naprawdę oznacza grupę znajomych. Katie należała do Iskierek.

– Iskierek?

– Tak. Najbardziej purytańska grupa w Lancaster to są ci z Kirkwood, a banda mojej siostry jest, powiedzmy, druga albo trzecia. – Jacob uśmiechnął się do prokuratora. – Amunisze, Breneki, Walety – to są te, jak je pan nazwał, awanturnicze bandy młodych amiszów. Ciągną do nich dzieciaki, które robią różne rzeczy, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ale Katie chyba nawet się z nimi nie zna.

– Czy pańska siostra nadal należy do jakiejś bandy?

– Formalnie rzecz biorąc, ma prawo przychodzić na spotkania, dopóki nie wyjdzie za mąż, ale najczęściej młodzi ludzie przestają interesować się grupą, kiedy przyjmą chrzest.

– Bo wtedy nie mogą już pić alkoholu, tańczyć i chodzić do kina?

– Zgadza się. Dopóki to nie nastąpi, zasady można naginać i wszystko jest w porządku. Chrzest oznacza wybór konkretnej drogi życiowej, której lepiej się już trzymać.

– Czy Katie wypiła swoje pierwsze piwo podczas wizyty u pana? Jacob skinął głową.

– Tak. Zabrałem ją na imprezę w akademiku. Ale jej pierwszy kontakt z alkoholem nie wyglądałby wcale inaczej na spotkaniu z bandą.

– I z punktu widzenia zasad życia amiszów wszystko było w porządku?

– Tak, ponieważ Katie nie była jeszcze ochrzczona.

– Zabierał ją pan także do kina? – zapytał George.

– Tak.

– I podobnie jak w wypadku alkoholu, było to coś, na co mogłaby sobie pozwolić w domu? Mogłaby wybrać się do kina ze swoją bandą?

– Zgadza się – odpowiedział Jacob.

– I kościelne zasady nie zabroniłyby jej tego.

– Nie, ponieważ nie była jeszcze ochrzczona.

– A taniec? Zabierał pan ją na jakieś tańce?

– Raz, może dwa razy.

– Ale w bandach też można urządzać potańcówki.

– Tak.

– I kościelne zasady nie zabroniłyby pańskiej siostrze wybrać się na taką imprezę.

– Nie. Powtarzam: nie była jeszcze ochrzczona.

– Wychodzi na to, że można spróbować wielu rzeczy, zanim się dokona ostatecznego wyboru – skomentował George.

– O to właśnie chodzi.

– Kiedy zatem pańska siostra przyjęła chrzest? – padło pytanie.

– We wrześniu zeszłego roku. Prokurator skinął głową w zamyśleniu.

– A zatem zaszła w ciążę już po chrzcie. Czy według kościelnych zasad pańska siostra mogłaby prowadzić współżycie pozamałżeńskie i urodzić nieślubne dziecko?

Jacob milczał, płonąc na twarzy.

– Chciałbym usłyszeć odpowiedź – zwrócił mu uwagę prokurator.

– Nie, nie mogłaby.

– Ach, tak. Ponieważ była już ochrzczona?

– Między innymi – odparł Jacob.

– Proszę więc pozwolić, że dokonam podsumowania. – George przeszedł do wniosków. – Oskarżona okłamała pańskiego ojca, okłamała też pana, zaszła w ciążę, nie mając męża, a złożywszy już ślubowanie chrzestne. Czy taką prawdę o niej chciał pan przedstawić ławnikom?

– Nie!

– To ma być ta „dobra osoba”, która ma „mnóstwo życzliwości i wdzięku”, jak pan opisał siostrę w swoim wcześniejszym zeznaniu? Faktycznie, prawdziwa z niej harcerka, zgodzi się pan ze mną, panie Fisher?

– Zgodzę się – odpowiedział Jacob sztywno. – Pan nic nie rozumie.

– Ależ rozumiem. Wyjaśnił pan to przecież w sposób tak wyczerpujący, że doprawdy, choćbym chciał, nie dorównam panu elokwencją. – George podszedł do protokólantki i wskazał palcem fragment zapisu przebiegu przesłuchania. – Czy może pani to przeczytać?

Protokólantka skinęła głową.

– „Dla amiszów” – odczytała na głos – „rodzina jest wszystkim”. George uśmiechnął się.

– Nie mam więcej pytań.

Po zakończeniu przesłuchania Jacoba sędzina Ledbetter ogłosiła przerwę na kawę. Ławnicy opuścili salę rządkiem, ściskając w palcach notatniki i ołówki, zgodnie unikając wzroku Ellie. Jacob wyskoczył zza balustrady otaczającej krzesło dla świadka jak pchnięty sprężyną i podszedł prosto do Katie. Wziął siostrę za ręce i oparłszy czoło o jej czoło, szeptał do niej w Dietsch, a ona śmiała się cicho.

Po chwili wyprostował się i odwrócił do Ellie.

– I jak?

– Dobrze ci poszło – odpowiedziała, przykleiwszy uśmiech na usta.

Odprężył się, słysząc te słowa.

– Czy ławnicy są tego samego zdania?

– Powiem ci coś. Dałam sobie spokój z rozgryzaniem amerykańskich ławników mniej więcej w tym samym czasie, kiedy filmy z Adamem Sandlerem zaczęły przynosić zyski liczone w milionach dolarów. Doszłam do wniosku, że nie da się przewidzieć, jak człowiek zareaguje. Kiedy zeznawałeś, jedna kobieta, ta z niebieskimi włosami, ani na chwilę nie spuściła z ciebie oka. Z drugiej strony, ten facet z ohydnym tupecikiem przez cały czas wyciągał sobie nitkę z rękawa marynarki i naprawdę nie wydaje mi się, żeby cokolwiek do niego dotarło.

– Ale mimo wszystko… dobrze poszło?

– Byłeś pierwszym świadkiem – przypomniała Ellie łagodnym głosem. – Poczekajmy. Wszystko się okaże.

Jacob skinął głową.

– Mogę zabrać Katie na kawę do bufetu na dole?

– Nie. Za progiem tej sali obskoczą ją pismacy i fotoreporterzy. Jeśli Katie chce się napić kawy, musisz ją przynieść.

Jacob odszedł, a Ellie momentalnie odwróciła się do Katie.

– Widziałaś, co George Callahan wyprawiał z Jacobem?

– Próbował go trochę podejść, ale…

– Zdajesz sobie sprawę, że tobie będzie sto razy trudniej? Katie zacisnęła zęby.

– Naprawię swoje winy. Za wszelką cenę.

– Katie, jeśli nie będziesz zeznawać, to lepiej pójdzie mi obrona.

– Jak to? Tyle było gadania o prawdzie, a teraz nikt nie usłyszy ode mnie, co naprawdę się stało?

Ellie westchnęła.

– Nie mówiłam, że powiem prawdę.

– Nie? A wtedy, na samym początku…

– To było tylko zagranie, Katie. Trzy czwarte pracy adwokata składa się z aktorstwa najwyższej próby. To są prawdziwe oscarowe role. Przedstawiam ławnikom pewną wersję wydarzeń, a ona, przy odrobinie szczęścia, przypadnie im do gustu lepiej niż ta druga, którą zaprezentuje im George.

– Mówiłaś, że pozwolisz mi powiedzieć prawdę.

– Mówiłam, że nie powołam się na niepoczytalność. To ty głosowałaś za prawdą, a ja, przypomnij sobie, odpowiedziałam, że zobaczymy. – Zajrzała Katie głęboko w oczy. – Jeżeli usiądziesz na tym krześle, George zrobi z ciebie marmoladę. I będziemy miały szczęście, jeżeli przy okazji nie rozwali naszej linii obrony w drobny mak. To jest świat Anglików i angielski sąd, który zgodnie z angielskim prawem oskarżył cię o morderstwo. Nie zdołasz wygrać tej sprawy, jeśli spróbujesz grać według reguł amiszów.

– A ty masz klientkę, która jest amiszką, wychowała się wśród amiszów i myśli jak każdy amisz. Angielskie reguły mają się do niej zupełnie nijak – odparła cicho Katie. – I co teraz?

– Katie, ja chcę tylko, żebyś obserwowała oskarżyciela i słuchała tego, co mówi. Nie musisz zeznawać. Możesz się rozmyślić w ostatniej chwili. – Ellie zajrzała swojej klientce głęboko w oczy. – Dam radę wygrać tę sprawę, nawet jeśli ty nie powiesz przed sądem ani słowa.

– Jeśli nie powiem ani słowa, to wyjdę na oszustkę, którą chce ze mnie zrobić pan Callahan.

Ellie odwróciła się, czując, jak ogarnia ją frustracja. Co za błędne koło, pomyślała. Katie chce, żebym poświęciła wygraną na ołtarzu uczciwości dyktowanej przez religię; ja wiem, że sąd jest ostatnim miejscem, gdzie należy szukać uczciwości. Sytuacja przypominała jazdę samochodem w śnieżycy: można być całkowicie pewnym własnych umiejętności, ale na drodze są przecież jeszcze inni, którzy mogą zajechać drogę i spowodować wypadek.

Z drugiej strony Katie nigdy w życiu nie prowadziła samochodu.

– Nie czujesz się najlepiej, co?

To był głos Coopa; Ellie uniosła głowę.

– Wszystko w porządku, dzięki.

– Wyglądasz okropnie. Obdarzyła go ironicznym uśmieszkiem.

– No, no. Ty to od dziewczyn musisz chyba opędzać się kijem. Masz niezły styl.

Coop przykucnął obok jej krzesła.

– Mówię poważnie, Ellie – powiedział, zniżając głos. – Mam obecnie osobisty interes w tym, żebyś trzymała formę, więc jeśli prowadzenie tej sprawy cię przerasta…

– Zlituj się, Coop, kiedyś kobiety rodziły prosto na polu, wstawały i wracały zbierać zboże…

– Bawełnę.

– Co? Wzruszył ramionami.

– Bawełnę, a nie zboże.

Ellie mrugnęła oczami, nic nie rozumiejąc.

– Widziałeś coś takiego?

– Mówię tylko, jak było.

– Aha. No dobrze. Było tak, jak mówisz. A teraz jest tak, że u mnie wszystko gra. Jestem w pełni sił. Zwarta i gotowa. Dam radę wygrać sprawę i dam radę urodzić dziecko. Ze wszystkim dam sobie radę. – Nagle poczuła pieczenie pod powiekami i ogarnęło ją przerażenie, gdy zrozumiała, że to łzy. – A teraz wybacz, ale zanim sąd zbierze się po przerwie, muszę jeszcze coś załatwić. Trzeba zakończyć wojnę w Bośni i uratować chociaż kilka głodujących krajów Trzeciego Świata. – Wstała prędko i zostawiła go przy stole.

Coop popatrzył za nią szeroko otwartymi oczami, a potem opadł na jej krzesło.

Katie skrobała kciukiem po kartce w notesie adwokatki.

– To przez to dziecko – powiedziała. – Kobieta jest wtedy cała ferhoodled.

– No cóż. – Coop pomasował sobie kark. – Martwię się o nią. Dziewczyna nacisnęła mocniej, zostawiając na kartce ślad paznokcia.

– Ja też się martwię.

Ellie wróciła na salę równo z sędziną Ledbetter i wślizgnęła się na swoje miejsce obok Katie. Twarz miała zarumienioną i błyszczącą wilgocią, jakby opryskała ją sobie wodą. Nie chciała spojrzeć na Katie, nawet gdy dziewczyna pod stołem dotknęła lekko jej ręki, tak po prostu, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Zamiast tego wymamrotała pod nosem coś, co brzmiało jak „Przepraszam” albo „Przebaczysz?” – chociaż to drugie nie miało przecież ani krztyny sensu – i uniosła się z krzesła jednym płynnym, pełnym powagi ruchem, który w pewien sposób kojarzył się Katie z dymem dostojnie snującym się z komina.

– Obrona – powiedziała – wzywa na świadka Adama Sinclaira. Dziewczynie zaparło dech w piersiach. Musiałam się przesłyszeć, pomyślała.

– Sprzeciw! – zawołał oskarżyciel. – Tego nazwiska nie było na mojej liście.

– Wysoki sądzie, świadek przebywał za granicą. Miejsce jego pobytu udało mi się ustalić zaledwie przed kilkoma dniami – wyjaśniła Ellie.

– To nie tłumaczy, dlaczego jego nazwisko nie figuruje na złożonej przez panią liście świadków – zauważyła sędzina Ledbetter.

Ellie zawahała się przez chwilę.

– Ten świadek posiada informacje, o których dowiedziałam się w ostatniej chwili.

– Wysoki sądzie, to już przesada. Mecenas Hathaway nagina procedury prawne tak jak jej wygodnie.

– Proszę o wybaczenie, wysoki sądzie – odparła Ellie – i przepraszam prokuratora Callahana za brak uprzedzenia. Ten świadek nie wygra za mnie sprawy, ale dostarczy szczegółów istotnych dla zrozumienia sytuacji.

– Chcę przesłuchać go pierwszy – zażądał George.

Reszty Katie już nie słyszała, bo w tej chwili jej świadomość skupiła się na jednym fakcie: Adam był w tym samym pomieszczeniu co ona.

Jej oddech nagle stał się krótki i płytki, a w każdym wdechu i w każdym wydechu brzmiał szelest jakby sreberka odwijanego z czekoladki, na której widniało jego imię. Adam położył dłoń na Biblii, a ona wyobraziła sobie, jak ta sama dłoń spoczywa płasko na jej brzuchu.

A potem spojrzał na nią. W jego oczach był smutek, który dla niej wyglądał jak znak wysokiej wody pozostawiony przez falę cierpienia potężną jak morski grzywacz. Wbił w nią wzrok i patrzył, patrzył, dopóki powietrze w sali rozpraw nie zgęstniało i nie zbryliło się; serce w jej piersi waliło tak mocno, że odrzut wstrząsał całym ciałem.

Katie przygryzła wargę i owinęła się szczelnie wstydem jak szalem. To była jej wina, to ona doprowadziła jego i siebie do tego. Przepraszam.

Przebaczam.

Uniosła drżące dłonie do twarzy, myśląc jak dziecko: jeśli nie będę go widzieć, to stanę się niewidzialna.

– Pani Hathaway – odezwała się sędzina – czy mam zarządzić krótką przerwę?

– Nie – odrzekła Ellie. – Moja klientka sobie poradzi.

Ale Katie wcale sobie nie radziła. Trzęsła się na całym ciele, a łzy płynęły z oczu coraz mocniejszą falą. Za nic w świecie nie podniosłaby teraz głowy, bo wiedziała, że znów zobaczy Adama. Raz po raz czuła na sobie ukłucia spojrzeń ławników i zmagała się w myślach z pytaniem: dlaczego Ellie nie chce zrobić tego dla niej i nie pozwoli jej uciec, uciec z tej sali, nie oglądając się za siebie.

– Proszę cię – szepnęła do Ellie.

– Cicho. Zaufaj mi.

– Czy jest pani pewna, pani mecenas? – zapytała sędzina Ledbetter. Ellie potoczyła wzrokiem po ławnikach, którzy siedzieli z otwartymi ustami.

– Całkowicie.

W tym momencie Katie poczuła, że nienawidzi jej z całego serca.

– Wysoki sądzie – rozległ się jego głos, Boże drogi!, jego cudowny, głęboki głos, podobny do turkotu bryczki toczącej się po bruku. – Czy mogę…? – Adam wziął ze stolika obok krzesła dla świadka pudełko chusteczek higienicznych i skinął głową w kierunku Katie.

– Nie, panie Sinclair. Zostanie pan na miejscu – rozkazała sędzina.

– Stanowczo się sprzeciwiam – upierał się prokurator. – Mecenas Hathaway powołała tego świadka, licząc wyłącznie na dramatyczny efekt. Jego zeznanie nie będzie miało żadnej wagi.

– Jeszcze go nie przesłuchałam, George – zwróciła mu uwagę Ellie.

– Pani mecenas, panie prokuratorze, proszę podejść – powiedziała gniewnie sędzina Ledbetter. Trójka prawników zaczęła szeptać. Nie było słychać niczego, oprócz pojedynczych słów wybijających się jak strużki przecieków z nieszczelnej rury. Adam spojrzał na Katie, która wciąż jeszcze nie przestała płakać. Wziął chusteczki i otworzył furtkę w balustradzie otaczającej krzesło dla świadka.

Zbliżył się strażnik sądowy.

– Przykro mi, proszę pana, ale…

Adam minął go bez słowa, a odgłos jego kroków potężniał w miarę zbliżania się do stołu dla obrony. Sędzina Ledbetter uniosła wzrok i natychmiast zawołała go po nazwisku. Nie posłuchał. Chwyciła młotek, uderzyła nim w podkładkę.

– Panie Sinclair! Proszę się natychmiast zatrzymać albo oskarżę pana o obrazę sądu!

Ale on się nie zatrzymał. Rozległ się krzyk prokuratora uniesionego świętym oburzeniem, punktowany gniewnymi ostrzeżeniami sędziny, a Adam przyklęknął obok Katie. Poczuła jego zapach, ogarnęło ją bijące od niego ciepło i pomyślała: to jest mój Armageddon.

Po jej policzku przesunęła się miękka chusteczka.

Głosy sędziny i prawników ucichły, ale Katie tego nie zauważyła. Czuła tylko, jak kciuk Adama ociera się o jej skórę. Zamknęła oczy.

Tłem dla tego obrazu był George Callahan, który wyrzucił ręce w górę i na nowo wdał się w spory z sędziną i z Ellie.

– Dziękuję – szepnęła Katie, biorąc chusteczkę z ręki Adama.

Skinął głową, nie mówiąc ani słowa. Strażnik, otrzymawszy polecenie od sędziny Ledbetter, chwycił go za ramię i szarpnięciem postawił na równe nogi. Katie patrzyła, jak odprowadza Adama na miejsce dla świadka. Każdy jego nieskory krok oddalał ich od siebie.

– Jestem łowcą duchów – odpowiedział Adam na pytanie Ellie. – Tropię i rejestruję zjawiska paranormalne.

– Czy może nam pan przybliżyć, na czym polega pańska praca?

– Nocuję w miejscach, o których mówi się, że są nawiedzane przez duchy i próbuję wykryć zmiany pola energetycznego za pomocą różdżki bądź też specjalistycznej techniki fotograficznej.

– Czy oprócz doktoratu z parapsychologii na Pensylwańskim Uniwersytecie Stanowym posiada pan inne stopnie naukowe?

– Tak. Licencjat i magisterium zdobyte na wydziale nauk ścisłych Massachusetts Institute of Technology.

– W jakiej dziedzinie, panie Sinclair?

– Fizyka.

– Czy uważa się pan zatem za naukowca?

– Jak najbardziej. Wiedza naukowa uświadomiła mi konieczność istnienia zjawisk paranormalnych. Każdy fizyk może pani powiedzieć, że nie ma sposobu, aby zniszczyć energię – można ją tylko przekształcić.

– Jak poznał pan Jacoba Fishera? – zapytała Ellie.

– Na uczelni. Ja byłem asystentem i prowadziłem kursy, on robił licencjat. Od razu zwrócił moją uwagę. Był niesamowicie skoncentrowany na zajęciach.

– Proszę o tym opowiedzieć.

– Jest chyba oczywiste, że ze względu na specyfikę dziedziny, którą się zajmuję, nie mogę sobie pozwolić na to, aby lekceważyć swoją pracę. Zaobserwowałem, że najlepiej się sprawdza takie podejście, kiedy człowiek tyra jak wół, bez chwili wytchnienia i nie przejmuje się tym, co myślą inni. Jacob był pod tym względem bardzo podobny do mnie. Jak na człowieka, który jest dopiero na studiach licencjackich, wyróżniał się tym, że o wiele bardziej niż studenckie życie interesowało go zdobywanie wiedzy. Kiedy dowiedziałem się, że mam wyjechać na badania, zacząłem rozglądać się za kimś, komu mógłbym podnająć dom, i zwróciłem się z tą propozycją do niego.

– Kiedy poznał pan siostrę Jacoba Fishera?

Adam przeniósł wzrok z Ellie na Katie, a jego spojrzenie złagodniało.

– Pierwszy raz spotkałem ją tego dnia, kiedy odbierałem dyplom doktora. Przedstawił nas sobie jej brat.

– Może nam pan o tym opowiedzieć?

– Katie była piękna, rozglądała się dookoła szeroko otwartymi oczami i widać było, że się wstydzi. Wiedziałem, że jest amiszką, bo jakiś czas wcześniej sam Jacob mi o tym powiedział, nie była jednak ubrana jak amisze. – Urwał na chwilę, uniósł dłoń. – Podaliśmy sobie ręce na powitanie – nic niezwykłego, ale pamiętam, że z niechęcią ją puściłem.

– Czy miał pan okazję spotkać Katie ponownie?

– Tak, raz w miesiącu odwiedzała brata. Jacob wprowadził się do mnie kilka miesięcy przed moim wyjazdem i oficjalną wyprowadzką, więc widywałem jego siostrę za każdym razem, kiedy przyjeżdżała do State College.

– Czy wasza znajomość się rozwinęła?

– Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy. Zauważyłem, że Katie interesuje moja praca. Ale nie wypytywała mnie o nią jak pismak z prasy naukowo – sensacyjnej. Odnosiła się do moich projektów z szacunkiem. Niezwykle łatwo mi się z nią rozmawiało, ponieważ była wyjątkowo otwarta i szczera. Miałem wrażenie, że rozmawiam z osobą nie z tego świata, co zresztą pod wieloma względami było prawdą. – Poruszył się na krześle. – Podobała mi się. Wiedziałem, co jest nie tak: byłem od niej o dziesięć lat starszy, miałem za sobą różne doświadczenia i w niczym nie przypominałem amisza. Ale nie mogłem przestać o niej myśleć.

– Czy zostaliście kochankami?

Adam spojrzał na twarz Katie, oblewającą się rumieńcem.

– Tak – odpowiedział.

– Czy Katie spała już wcześniej z kimś innym?

– Nie. – Adam odchrząknął. – Była dziewicą.

– Czy kochał ją pan, panie Sinclair?

– Nadal ją kocham – odpowiedział cicho.

– Dlaczego więc nie było pana przy niej, kiedy okazało się, że jest w ciąży?

Potrząsnął głową.

– Nic o tym nie wiedziałem. Dwukrotnie przekładałem wyjazd na badania, żeby zostać blisko niej, ale następnego dnia po… po tym, jak zaszła w ciążę, poleciałem do Szkocji.

– Czy od czasu tego wyjazdu był pan w Stanach?

– Nie. Gdybym tylko wrócił, to od razu odwiedziłbym Katie. Pracowałem natomiast w wioskach odległych od większych skupisk ludzkich, w niedostępnych regionach. W sobotę po raz pierwszy od roku postawiłem nogę na amerykańskiej ziemi.

– Gdyby pan wiedział o dziecku, panie Sinclair, to co by pan zrobił?

– Ożeniłbym się z Katie jeszcze tego samego dnia.

– Musiałby pan być amiszem. Czy mógłby pan przyjąć tę wiarę?

– Słyszałem o takich przypadkach, ale to chyba nie dla mnie. Nie jestem za bardzo wierzący.

– A zatem małżeństwo tak naprawdę nie wchodziło w grę. Na co jeszcze był pan gotowy? – zapytała Ellie.

– Na wszystko. Nie zabrałbym jej od rodziny i przyjaciół, ale miałbym nadzieję, że uda nam się jakoś ułożyć wspólne życie.

– W jaki sposób?

– W jaki tylko Katie by zechciała i w jaki tylko by mogła – odparł Adam.

– Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę – ciągnęła dalej Ellie – ale wspólna przyszłość amiszki i mężczyzny spoza jej świata nie rokuje wielkich szans powodzenia.

– Kaktus może zakochać się w soplu lodu – zamyślił się Adam – ale gdzie postawią sobie dom? – Westchnął. – Nie chciałem wpaść w rolę nieszczęśliwego kochanka. Bardzo by mi odpowiadało, gdybyśmy zaszyli się w jakimś zakątku wszechświata, sami, tylko we dwójkę. Ale skoro kochałem Katie, to nie mogłem jej prosić, żeby wyrze kła się wszystkiego i wszystkich. I właśnie dlatego tak stchórzyłem w zeszłym roku. Wyjechałem, żywiąc skrytą nadzieję, że kiedy mnie nie będzie, zadziałają jakieś czary i jak wrócę, będzie już inaczej.

– I było? Adam skrzywił się.

– Było, ale inaczej nie znaczy lepiej.

– Czego się pan dowiedział po powrocie, w sobotę? Przełknął z wysiłkiem.

– Że Katie urodziła moje dziecko. I że to dziecko umarło.

– To musiała być bardzo przygnębiająca wiadomość.

– Była – przytaknął Adam. – Była i jest.

– Jaka była pańska pierwsza myśl?

– Chciałem do niej jechać. Byłem pewny, że jest tak samo zdruzgotana jak ja, o ile nie bardziej. Wydawało mi się, że będziemy mogli pomóc sobie nawzajem.

– Czy wiedział pan już wtedy, że Katie została oskarżona o zamordowanie tego dziecka?

– Tak.

– Poinformowano pana, że dziecko nie żyje, że był to chłopiec, a Katie jest jedyną podejrzaną w procesie o jego morderstwo – i mimo to chciał pan jechać do niej, aby ją podtrzymać na duchu i samemu znaleźć jakąś ulgę?

– Pani Hathaway – oświadczył Adam – Katie nie zabiła naszego dziecka.

– Skąd może pan mieć taką pewność? Opuścił wzrok.

– Bo pisałem na ten temat rozprawę. Miłość to najsilniejszy rodzaj energii. Katie i ja kochaliśmy się. Nasza miłość nie miała szans na przetrwanie ani w moim świecie, ani też w jej świecie, ale ta energia musiała gdzieś się podziać. Przelała się w to dziecko. – Jego głos nagle się załamał. – Gdybyśmy nawet nie mogli mieć siebie nawzajem, mielibyśmy tego chłopczyka.

– Skoro aż tak pan ją kochał – zapytał George w połowie swojego przesłuchania – to dlaczego nie skrobnął pan do niej kilku słów co jakiś czas?

– Pisałem. Raz w tygodniu – odparł Adam, obserwując spod półprzymkniętych powiek Ellie Hathaway, która ostrzegła go, żeby nie wyjawił przed sądem, że jego listy nie docierały do Katie; gdyby się wydało, że Jacob próbował przeciwdziałać związkowi swojej siostry z Adamem, mocno ucierpiałaby na tym obrona oparta na postaci nieszczęśliwego kochanka.

– Zatem przez cały ten czas waszej słodkiej korespondencji nie powiedziała panu, że jest w ciąży?

– Jak rozumiem, nie powiedziała o tym nikomu. George uniósł brew.

– A może ukryła przed panem ten fakt dlatego, że o wiele mniej niż panu zależało jej na tym, abyście byli razem?

– Na pewno nie…

– Albo uznała, że wystarczy jej ekscesów i chciała wrócić do swojego chłopaka – amisza? Tak, żeby nikt o niczym nie wiedział?

– Myli się pan.

– Może nic panu nie powiedziała właśnie dlatego, że zamierzała pozbyć się dziecka.

– Nie zrobiłaby tego – powiedział Adam z niezłomnym przekonaniem.

– Proszę mi wybaczyć, jeśli przeoczyłem jakiś szczegół pańskiego zeznania, ale czy był pan osobiście w oborze, gdzie rodziła Katie Fisher?

– Wie pan dobrze, że nie.

– W takim razie nie może pan osądzać, co się zdarzyło, a co nie.

– Zgodnie z tym tokiem rozumowania pan także nie może tego robić – zauważył Adam. – Ja wiem jednak coś, o czym pan nie ma pojęcia. Wiem, jak myśli i czuje Katie. Wiem, że nie zamordowałaby naszego dziecka. To, czy byłem przy porodzie, czy nie, jest bez znaczenia.

– Ależ oczywiście. Jest pan przecież… jak to pan nazwał? Aha! Łowcą duchów. Nie musi pan czegoś zobaczyć, żeby w to uwierzyć.

Adam spojrzał oskarżycielowi prosto w oczy.

– Chyba źle pan mnie zrozumiał – odrzekł. – Może chodzi po prostu o to, że wierzę w rzeczy, których nie widać.

Ellie cicho zamknęła za sobą drzwi do sali konferencyjnej.

– Posłuchaj mnie – zaczęła, czując, jak ogarnia ją niepokój. – Wiem, co powiesz. Nie miałam prawa tak znienacka stawiać ci Adama przed samym nosem. Powinnam ci o wszystkim powiedzieć, kiedy tylko się dowiedziałam, gdzie przebywa. Ale zrozum, Katie, ławnicy musieli się dowiedzieć, kim był dla ciebie ojciec dziecka, żeby dotarło do nich, że jego śmierć to naprawdę była tragedia. Musieli zobaczyć na własne oczy, jak bardzo cierpisz na widok Adama, kiedy pojawił się niespodziewanie na sali rozpraw. Trzeba było sprawić, żeby zaczęli ci współczuć, bo wtedy sami zaczną szukać powodu, żeby cię uniewinnić. – Splotła ramiona na piersi. – Przepraszam, jeśli to cokolwiek dla ciebie znaczy. Katie tylko odwróciła się bez słowa. Ellie spróbowała rozluźnić napięcie żartem.

– No, przecież przeprosiłam. Myślałam, że jeśli człowiek wyzna swoje winy, to mu przebaczają i przyjmują z powrotem z otwartymi ramionami.

Katie spojrzała jej w oczy.

– To było moje – powiedziała cicho. – Pozostało mi już tylko to wspomnienie. A ty zdradziłaś je wszystkim.

– Zrobiłam to po to, żeby cię uratować.

– Kto powiedział, że chcę, żebyś mnie ratowała? Ellie już nic nie mówiła. Wróciła do drzwi.

– Mam coś dla ciebie – powiedziała i przekręciła gałkę.

Na progu stał Adam. Na jego twarzy malowała się niepewność, opuszczone dłonie ściskały się i rozwierały. Ellie skinęła na niego głową i wyszła, zamykając drzwi za sobą.

Katie wstała, mrugając oczami, żeby nie popłynęły łzy. Czekała, aż wyciągnie do niej ręce, żeby mogła wpaść w jego ramiona. Nie trzeba było niczego więcej; gdyby zrobił tylko to, wróciliby z powrotem tam, gdzie byli ostatnim razem.

Adam zbliżył się o krok, a Katie rzuciła się ku niemu jak na skrzydłach. Szeptane pytania ocierały się o ich skórę, pozostawiając ślady wyraźne niczym blizny. Katie przywarła mocniej do niego, zdziwiona tym, że coś jej przeszkadza, jakby jakiś niewielki przedmiot utkwił pomiędzy nią a nim. Spojrzała w dół, żeby zobaczyć, co ją tak krępuje, ale była tam tylko niewidzialna, przytłaczająca nieobecność ich dziecka.

Adam również to poczuł – domyśliła się tego, kiedy drgnął i odsunął ją od siebie na długość ramienia.

– Pisałem do ciebie. Twój brat nie oddawał ci moich listów.

– O wszystkim bym ci powiedziała – odrzekła. – Nie wiedziałam, gdzie jesteś.

– Kochalibyśmy go. – Głos Adama zabrzmiał zajadłością, ale jego ton mógł wskazywać równie dobrze na stwierdzenie jak i na pytanie.

– Tak – potwierdziła.

Jego palce przesunęły się po jej włosach, zawadzając o rąbek czepka.

– Co tam się stało? – szepnął.

Katie zamarła.

– Nie wiem. Zasnęłam, a kiedy się obudziłam, dziecka już nie było.

– Ja rozumiem, że tak powiedziałaś swojej adwokatce. I policji. Ale ja to ja, Katie. To nasz syn.

– Mówię ci prawdę. Nie pamiętam.

– Przecież przy tym byłaś! Musisz pamiętać!

– Ale nie pamiętam! – załkała.

– Musisz sobie przypomnieć – powiedział Adam głuchym tonem – bo mnie tam nie było, a koniecznie chcę to wiedzieć.

Katie zacisnęła usta i sztywno, niemal niezauważalnie potrząsnęła głową, a potem osunęła się na krzesło i zgięła się wpół, obejmując ramionami brzuch.

Adam wziął ją za rękę i ucałował kostki palców.

– Dojdziemy do tego – zapewnił ją. – Po rozprawie wszystko musi się jakoś wyjaśnić.

Poddała się oczyszczającemu działaniu jego głosu, czując duchem prawie to samo, co podczas Grossgemee, komunii. Tak bardzo, ze wszystkich sił, pragnęła mu uwierzyć! Uniosła na niego wzrok i zaczęła przytakiwać w milczeniu.

Ale w jego oczach dostrzegła błysk, tańczącą iskierkę zwątpienia, tak ulotną, że gdyby nie odwrócił się tak szybko, nie obudziłyby się w niej podejrzenia. Powiedział, że ją kocha. Wyznał to przed ławą przysięgłych. Ale chociaż na sali rozpraw nie wspomniał o tym ani słowem, to tutaj, kiedy byli sami, dopuścił do siebie myśl, w której kryło się pytanie: czy Katie dlatego nie pamięta, co stało się z naszym dzieckiem, ponieważ popełniła czyn, który nie ma nazwy?

Pocałował ją delikatnie, a ona nie mogła się nadziwić, jak to jest, że stojąc przed kimś, kto jest jej tak bliski, że nie dzieli go od niej nawet powietrze, czuje się tak, jakby ziemię pomiędzy nimi rozdarł głęboki kanion.

– Jeszcze będziemy mieli dzieci – powiedział, nie wiedząc, że tej jednej rzeczy Katie za nic nie życzy sobie słyszeć.

Powiodła palcami po jego policzkach, po krawędzi szczęki, po owalach uszu.

– Przepraszam – powiedziała, nie wiedząc właściwie, dlaczego i za co.

– To nie była twoja wina – mruknął.

– Adam…

Przyłożył palec od jej ust i potrząsnął głową.

– Nie mów tego. Jeszcze nie teraz.

Poczuła w piersi taki ciężar, że trudno jej było oddychać.

– Chciałam ci powiedzieć, że był podobny do ciebie. – Jej słowa zabłysły jak kolorowy prezent. – Chciałam ci powiedzieć, że był śliczny.

Adam wyszedł z kabiny i zaczął myć ręce w umywalce. Głowę wciąż miał pełną myśli o Katie, o rozprawie, o ich dziecku. Kiedy obok niego stanął inny mężczyzna i odkręcił kran, ledwie do niego dotarło, że nie jest sam.

Ich spojrzenia spotkały się w lustrze. Adam omiótł wzrokiem czarny kapelusz z szerokim rondem na głowie nieznajomego, spodnie prostego kroju, szelki, koszulę z bladozielonego materiału. Widział go po raz pierwszy w życiu, ale wiedział, kim on jest, tak samo jak ten olbrzymi blondyn, który nie mógł oderwać od niego wzroku, wiedział, kim jest Adam.

To z nim ona była, zanim się poznaliśmy, pomyślał.

Tego człowieka nie było na sali sądowej; Adam zapamiętałby go, był tego pewien. Być może nie chciał tam wejść ze względów religijnych. Być może siedział w osobnym pomieszczeniu, bo miał dziś składać zeznania.

Być może, tak jak sugerował oskarżyciel, ten człowiek pojawił się u boku Katie, kiedy Adama zabrakło, i to on się nią opiekował.

– Przepraszam. – Jasnowłosy wyciągnął rękę w kierunku dozownika z mydłem. W jego mowie brzmiał mocny obcy akcent.

Adam osuszył ręce papierowym ręcznikiem. Skinął tamtemu głową – spokojnie, tylko raz, dla oznaczenia swojego terytorium – i wrzucił zgnieciony papier do kosza na śmieci.

Otworzywszy drzwi wiodące na ruchliwy korytarz, obejrzał się jeszcze ten jeden, ostatni raz. Blondwłosy amisz sięgał właśnie po ręcznik z podajnika; stał w tym samym miejscu co przed chwilą Adam.

Samuel drżącą ręką przekręcił gałkę w drzwiach. Tutaj, powiedziała mu Ellie, w tej maleńkiej sali konferencyjnej miał znaleźć Katie. Tak, była tam, zgarbiona nad brzydkim plastikowym stołem jak więdnący mlecz na wiotczejącej łodyżce. Przysiadł się po przeciwnej stronie, opierając łokcie na blacie.

– Dobrze się czujesz?

– Ja. – Katie westchnęła, przetarła oczy. – Dobrze.

– Przynajmniej ty. Uśmiechnęła się blado.

– Będziesz niedługo zeznawał?

– Tak mówi Ellie. – Urwał z wahaniem. – Powiedziała, że wie, co robi. – Samuel wstał; niewygodnie mu było w tym ciasnym pomieszczeniu, nie pasował tutaj, był za duży. – Prosiła mnie, żebym przyprowadził cię już z powrotem na salę.

– Oczywiście, przecież nie chcemy sprawić jej zawodu – bąknęła Katie z przekąsem.

Samuel zmarszczył czoło.

– Katie… – Zdołał powiedzieć tylko tyle, bo nagle wydał się sobie bardzo mały i bardzo podły.

– Nie powinnam tak mówić – przyznała. – Jestem teraz jakaś inna. Sama siebie nie poznaję.

– Ja cię poznaję – powiedział Samuel tonem tak śmiertelnej powagi, że musiała uśmiechnąć się szeroko.

– Cieszy mnie to – odparła. Źle się czuła w tym sądzie, tak daleko od rodzinnej farmy, ale myśl o tym, że Samuela dręczy dokładnie to samo poczucie wyobcowania, przynosiła jej trochę ulgi.

Wyciągnął do niej rękę i uśmiechnął się.

– Chodź już.

Katie wsunęła dłoń do jego dłoni. Samuel pociągnął ją na równe nogi i wyprowadził z salki konferencyjnej. Trzymając się za ręce, wyszli na korytarz, znaleźli podwójne drzwi wiodące do sali rozpraw, a za nimi stół dla obrońcy i oskarżonej; żadnemu z nich nie przyszło nawet na myśl, że mogliby iść teraz osobno.

Rozdział szesnasty

ELLIE

Ostatniej nocy przed rozpoczęciem przesłuchań świadków w obronie Katie, śniło mi się, że przed sądem zeznaje Coop, a ja go odpytuję. Stałam z nim twarzą w twarz na sali rozpraw, gdzie, nie licząc nas, nie było żywej duszy; za moimi plecami, niczym spowita mrokiem pustynia, ciągnęły się rzędy pociągniętych żółtą farbą ławek dla publiczności. Zaczerpnęłam tchu, żeby go zapytać o przebieg leczenia Katie, ale wyrwało mi się zupełnie inne pytanie, niby ptak uwięziony w ustach jak w klatce: czy za dziesięć lat będziemy szczęśliwi? Śmiertelnie zawstydzona, zacisnęłam z całej siły wargi, oczekując, że świadek odpowie, ale Coop tylko opuścił wzrok. „Muszę usłyszeć odpowiedź, doktorze Cooper”, przynagliłam go, podchodząc do krzesła dla świadka; na kolanach Coopa leżało martwe dziecko Katie.

Przesłuchiwanie Coopa zajmowało wysoką pozycję na mojej liście najmniej przyjemnych rzeczy na świecie – powiedzmy, że plasowało się pomiędzy depilacją do kostiumu kąpielowego a wbijaniem bambusowych drzazg pod paznokcie. Człowiek zamknięty w kwadracie balustrady, zdany na moją łaskę, zobowiązany do odpowiedzi na każde moje pytanie – to przemawiało do wyobraźni, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że ani jedno moje pytanie nie będzie należało do tych, które najpilniej wymagają odpowiedzi. Oprócz tego dzieliła nas teraz nowa warstwa podtekstów: wszystkie te słowa, które nie zdążyły jeszcze paść po tym, jak dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Trwaliśmy pogrążeni w ich toni jak w bladym morzu, deformującym wszelkie kształty; kiedy patrzyłam na niego, nie mogłam ufać obrazom podsuwanym przez zmysły.

Coop przyszedł porozmawiać ze mną na kilka minut przed tym, jak miałam wezwać go na świadka. Stanął przede mną z rękami w kieszeniach i uniesionym podbródkiem, profesjonalny aż do bólu.

– Chcę, żeby Katie nie było na sali, kiedy będę składał zeznanie. Katie nie było obok mnie za stołem; posłałam właśnie po nią Samuela.

– Dlaczego?

– Ponieważ w pierwszym rzędzie jestem odpowiedzialny za Katie jako za moją pacjentkę, a po tym twoim numerze z Adamem wątpię, czy starczy jej siły, żeby wysłuchać, jak będę opowiadał o tym, co się stało.

Ułożyłam równo papiery leżące przede mną na stole.

– Trudno. Muszę pokazać ławnikom, jak ona to przeżywa.

Wstrząsnęło to nim tak, że szok był wręcz namacalny. I bardzo dobrze. Może to mu uprzytomni, że nie jestem taka, jakiej się spodziewał. Spojrzałam mu chłodno prosto w oczy.

– Chodzi o to, że trzeba pozyskać dla niej współczucie ławy przysięgłych. To wszystko.

Czekałam, kiedy zacznie się sprzeczać, ale on nie powiedział nic, stał tylko i patrzył, aż zaczęłam się wiercić pod tym jego spojrzeniem.

– Nie jesteś aż taka twarda, Ellie – powiedział w końcu. – Przestań już udawać.

– Nie chodzi o mnie.

– Oczywiście, że chodzi o ciebie.

– Dlaczego mi to robisz? – zawołałam, wyprowadzona z równowagi. – Nie tego teraz potrzebuję.

– Właśnie tego. – Coop sięgnął do poły mojej marynarki i wygładził mi klapę, delikatnym gestem, od którego nagle łzy wezbrały mi w oczach. Wzięłam głęboki oddech.

– Katie zostaje na sali i koniec. A teraz wybacz mi, ale muszę przez chwilę pobyć sama.

– Przez chwilę – powtórzył cicho. – Wiesz, że te chwile się sumują.

– Boże jedyny, przecież prowadzę proces! Co ty sobie myślisz? Coop zdjął dłoń z mojego ramienia, przesuwając ją w dół, po ręce.

– Myślę sobie, że kiedyś przystaniesz, rozejrzysz się – odpowiedział – i zobaczysz, że przez wiele lat byłaś zupełnie sama.

– W jakim celu wezwano pana do Katie?

W roli świadka Coop prezentował się wspaniale. Nie mam, co prawda, nawyku oceniania swoich świadków po tym, jak leży na nich garnitur, ale podobało mi się, że jest rozluźniony, opanowany i cały czas uśmiecha się do Katie; ławnicy nie mogli tego nie zauważyć.

– Miałem jej pomóc – padła jego odpowiedź. – Leczyć. Nie przebadać i wydać ekspertyzę, ale leczyć.

– Na czym polega różnica?

– Zawodowym psychiatrom, którzy zeznają w sądzie, zazwyczaj zleca się przebadanie stanu umysłowego pacjenta i wydanie opinii na potrzeby procesu. Ja nie jestem psychiatrą sądowym, tylko zwykłym lekarzem. Poproszono mnie, abym pomógł Katie.

– Skoro nie jest pan psychiatrą sądowym, to dlaczego zeznaje pan dziś przed sądem?

– Ponieważ w trakcie leczenia nawiązałem bliższy kontakt z Katie i w odróżnieniu od biegłego sądowego, który przeprowadziłby z nią tylko jednorazowy wywiad, poznałem ją, pozwolę sobie tak stwierdzić, na tyle, żeby zorientować się, jak działa jej umysł. Katie podpisała zgodę na mój udział w procesie w roli świadka – uważam to za ważny dowód zaufania z jej strony.

– Jakie czynności obejmowało leczenie, które pan przeprowadził? – zapytałam.

– Przeprowadziłem wywiady kliniczne, które podczas trwającej cztery miesiące terapii stawały się coraz bardziej dogłębne i szczegółowe. Zacząłem od pytań na temat rodziców, dzieciństwa, oczekiwań w stosunku do ciąży i rodzenia dzieci, przebytych stanów depresyjnych i urazów psychologicznych – praktycznie rzecz biorąc, był to elementarny wywiad psychiatryczny.

– Czego się pan dowiedział? Coop uśmiechnął się szeroko.

– Katie to nie jest zwykła, przeciętna nastolatka. Zanim udało mi się naprawdę ją zrozumieć, musiałem zaznajomić się ze zwyczajami amiszów, uświadomić sobie, co to naprawdę znaczy być amiszem. Na pewno wszyscy tutaj obecni zdają sobie sprawę, że na zachowania dorosłego człowieka zasadniczy wpływ ma kultura, w której żył od dzieciństwa.

– Usłyszeliśmy już co nieco na temat kultury amiszów. Co szczególnie zwróciło pańską uwagę jako psychiatry i lekarza Katie Fisher?

– Nasza kultura promuje indywidualność, tymczasem obyczajowość amiszów jest głęboko zakorzeniona w poczuciu wspólnoty. My nie widzimy problemu w tym, że ktoś się wyróżnia, ponieważ popieramy różnorodność i wręcz oczekujemy jej od innych. U amiszów nie ma miejsca na odstępstwo od normy. Trzeba pasować do innych, ponieważ cała społeczność opiera się właśnie na owym upodobnieniu tożsamości jej członków. Kto nie pasuje do całości, ponosi konsekwencje, które pod względem psychologicznym są fatalne – zostaje sam, podczas gdy całe jego dotychczasowe życie koncentrowało się na przynależności do grupy.

– W jaki sposób te ustalenia pomogły panu zrozumieć Katie?

– Cóż – odparł Coop – Katie ma zakodowane w umyśle, że odróżnianie się od innych jest tożsame ze wstydem, odrzuceniem i porażką. W jej konkretnym wypadku strach przed odsunięciem od wspólnoty jest nawet jeszcze głębiej zakorzeniony, ponieważ była świadkiem, jak spotkało to jej rodzonego brata. Sytuacja była dość ekstremalna, a Katie za wszelką cenę pragnęła uniknąć podobnych przeżyć. Chciała wyjść za mąż, mieć dzieci, owszem… ale zawsze zakładała, że odbędzie się to dokładnie w taki sposób, jak to jest przyjęte w jej świecie. Kiedy odkryła, że zaszła w ciążę z nieamiszem, który w dodatku nie był jej mężem – i jedno, i drugie stanowiło rażące pogwałcenie amiszowskich zasad – zrozumiała, że czeka ją nieodwołalne odsunięcie od wspólnoty. Jej umysł nie posiadał narzędzi, żeby poradzić sobie z taką sytuacją.

Słuchałam, jak Coop opowiada o Katie, ale myślałam o sobie. Wsunęłam dłoń za połę marynarki, kładąc ją na brzuchu.

– Co pan przez to rozumie?

– Wychowano ją w przekonaniu, że w życiu z punktu A do punktu B prowadzi tylko jedna, jedyna droga – odpowiedział. – Oznaczało to, że jeśli zboczy z tej wyznaczonej ścieżki, jeśli jej życie nie pokryje się we wszystkich punktach z jej oczekiwaniami, to będzie do niczego.

Głos Coopa omotał mnie tak ściśle, że każdy oddech był wysiłkiem.

– To nie była jej wina – udało mi się wykrztusić.

– Nie – odparł łagodnie. – To właśnie przez długi czas starałem się jej uświadomić.

Sala skurczyła się nagle, ludzie gdzieś zniknęli, ucichły wszystkie dźwięki.

– Trudno zmienić sposób myślenia, do którego się przywykło.

– Owszem. Katie się to nie udało. Nie mogło się udać. Ta ciąża – Coop zniżył głos – wywróciła jej życie do góry nogami.

Przełknęłam ślinę.

– I co wtedy zrobiła? – zapytałam.

– Zaczęła udawać, że to nieważne, kiedy to właśnie była najważniejsza rzecz na świecie. Tak ważna, że mogła odmienić całe jej życie.

– Może… ona po prostu bała się zrobić ten pierwszy krok. Salę spowiła głęboka cisza.

– Sprzeciw! – powiedział George. – Czy to jest przesłuchanie świadka, czy opera mydlana?

Wytrącona z zadumy, poczułam, jak oblewam się rumieńcem.

– Podtrzymuję – oznajmiła sędzina Ledbetter. – Pani Hathaway, czy można prosić, aby przełączyła się pani z powrotem na kanał sądowy?

– Tak, wysoki sądzie. Przepraszam. – Odchrząknęłam i celowo odwróciłam się tak, aby nie stać twarzą do Coopa. – Co zrobiła Katie, kiedy odkryła, że jest w ciąży?

– Nic. Wyparła tę myśl ze świadomości. Zaprzeczyła jej. Celowo zaczęła zwlekać z uzmysłowieniem sobie tego faktu. Tak robią dzieci: zamykają oczy i myślą, że nikt ich nie widzi. Tutaj zadziałała ta sama zasada. Dopóki Katie nie powiedziała na głos: „Jestem w ciąży” – to nie była. Bo ostatecznie, gdyby przyznała się samej sobie, że zaszła w ciążę, musiałaby się z tego zwierzyć także przed zgromadzeniem swojego kościoła, publicznie wyznać swoje grzechy i znieść krótki czas odsunięcia od wspólnoty. Po jego upływie przebaczono by jej.

– Wyparcie ze świadomości faktu, że jest się w ciąży – to wygląda na rozmyślną decyzję.

– Nie można tak powiedzieć, ponieważ w rzeczywistości Katie nie miała wyboru. Był to dla niej jedyny pewny sposób uniknięcia wykluczenia ze wspólnoty.

– Kiedy zaczęła rodzić, nie mogła już dłużej tego ukrywać. Co się wtedy stało?

– To co było do przewidzenia – odparł Coop. – Mechanizm obronny został przełamany, a umysł Katie zaczął rozpaczliwie szukać innego sposobu zaprzeczenia ciąży. Kiedy pierwszy raz z nią rozmawiałem, powiedziała mi, że przy kolacji nagle zrobiło jej się niedobrze i poszła wcześniej spać. Potem pamiętała już tylko moment przebudzenia. Rzecz jasna, fakty wskazywały na to, że pomiędzy zaśnięciem a przebudzeniem urodziła dziecko.

– To miał być nowy mechanizm obronny? Utrata pamięci?

– Luka w pamięci na skutek zaburzenia dysocjacyjnego.

– Skąd pan wie, że nie doszło do niego już wcześniej, od chwili, kiedy Katie zrozumiała, że jest w ciąży?

– Ponieważ skończyłoby się to najprawdopodobniej rozszczepieniem osobowości. Separacja fragmentu świadomości na tak długi czas jak w tym wypadku prowadzi do powstania drugiej tożsamości. Jednak podział świadomości w celu przetrwania krótkotrwałych okresów psychicznej traumy jest możliwy. W wypadku Katie takie rozumowanie jest logiczne. – Urwał na chwilę, wahając się. – Odtworzenie konkretnych mechanizmów obronnych, które zastosowała Katie, wydaje się tutaj mniej ważne. Zasadniczą kwestią jest zrozumienie, dlaczego w ogóle czuła potrzebę, aby się bronić przed świadomym uznaniem tego, że była w ciąży i że urodziła dziecko. Podkreślam: to jest najważniejsze. Skinęłam głową.

– Czy Katie Fisher przypomniała sobie ostatecznie, jak odbył się poród i co nastąpiło potem?

– Do pewnego stopnia – przyznał Coop. – Pamięta, że bała się poplamić krwią prześcieradło na swoim łóżku. Pamięta, że poszła do obory, żeby tam urodzić, pamięta też niewyobrażalny strach, który czuła. Pamięta, że przecięła i podwiązała pępowinę. Pamięta, że wzięła noworodka na ręce i przytuliła go. Uciszyła, kiedy płakał. – Coop podniósł dłoń i wystawił mały palec. – Pamięta, że dała mu palec do possania. Była bardzo zmęczona, więc zamknęła oczy, a kiedy się obudziła, dziecka już nie było.

– W oparciu o informacje, które zgromadził pan na temat Katie, czy może pan się domyślić, co stało się z tym dzieckiem?

– Sprzeciw – wtrącił George. – To jest namawianie świadka do spekulacji.

– Wysoki sądzie, każdy świadek powołany przez oskarżenie wygłaszał spekulacje na temat niniejszej sprawy – zauważyłam. – Jako psychiatra, który leczył Katie, doktor Cooper jest upoważniony do wypowiadania komentarzy, i to o wiele bardziej niż ktokolwiek inny.

– Odrzucam sprzeciw, panie Callahan. Doktorze Cooper, może pan odpowiedzieć.

– Uważam, że dziecko zmarło z przyczyn naturalnych, w ramionach Katie Fisher. Medycyna zna wiele przyczyn śmierci wcześniaków. Potem matka ukryła ciało. Poszło jej to niezbyt dobrze, ponieważ działała wtedy automatycznie, jak robot.

– Dlaczego pan tak sądzi?

– Tutaj należy znów przypomnieć sobie, jakie zasady wyznają amisze. Kiedy w ich społeczności pojawi się nieślubne dziecko, jest to wydarzenie przykre, lecz jeszcze nie tragiczne. Katie zostałaby ukarana odsunięciem od wspólnoty na krótki czas, następnie zaś przyjęta z powrotem na jej łono, ponieważ dla amiszów dzieci to skarb. Kiedy okres stresu poporodowego dobiegłby końca, Katie ostatecznie musiałaby stanąć przed faktem, że urodziła nieślubne dziecko, ale uważam, że poradziłaby sobie z tym, mając je przy sobie, żywe i prawdziwe. Kochała dzieci i kochała też ojca swojego synka. Potrafiłaby usprawiedliwić odsunięcie od wspólnoty tym, że jej błąd przyniósł w efekcie coś pięknego. – Coop wzruszył ramionami. – Stało się jednak tak, że dziecko umarło wprost na jej rękach, akurat kiedy ona straciła przytomność z wyczerpania. Ocknęła się i zobaczyła, że jest zalana krwią porodową, a w ramionach trzyma martwego noworodka. Za jego śmierć obwiniła siebie: jej syn umarł, ponieważ był nieślubny, nie poczęła go para małżonków – amiszów.

– Proszę pozwolić, że uściślę, doktorze. Nie wierzy pan, że Katie zabiła swoje dziecko?

– Nie, nie wierzę. Zabicie własnego dziecka na dłuższą metę ogromnie utrudniłoby lub wręcz uniemożliwiło Katie powrót do wspólnoty. Nie jestem ekspertem w dziedzinie społeczności pacyfistycznych, ale uważam, że wyznanie morderstwa popełnionego z rozmysłem miałoby najprawdopodobniej taki właśnie skutek. Ponieważ troska o pozostanie we wspólnocie była dominującą myślą Katie przez cały okres ciąży, to z całą pewnością w chwili porodu także dała o sobie znać. Gdyby Katie po przebudzeniu znalazła przy sobie żywe dziecko, to uważam, że wyznałaby swój grzech przed kościołem i ułożyła sobie dalsze życie, wychowując chłopca razem z rodzicami. Tak się jednak nie stało. Moim zdaniem wydarzenia przebiegały tak: Katie obudziła się, zobaczyła martwe dziecko i wpadła w panikę, ponieważ zdała sobie sprawę, że za ciążę pozamałżeńską czeka ją wykluczenie ze wspólnoty, a nie ma nawet dziecka, które pomogłoby jej znieść ciężar tej kary. Jej umysł odruchowo przestawił się na tryb obronny, układając plan działania, który miał doprowadzić do zniknięcia zarówno dowodów narodzin dziecka, jak i jego śmierci, tak aby nie zaistniał powód usunięcia Katie z jej wspólnoty.

– Czy w chwili, gdy ukrywała ciało, miała świadomość tego, co robi?

– Zakładam, że Katie ukryła ciało dziecka, kiedy wciąż trwał jeszcze stan dysocjacji. Wskazuje na to fakt, że do tej pory nie przypomniała sobie tego zdarzenia. Nie może dopuścić, żeby to sobie przypomnieć, ponieważ tylko w ten sposób potrafi żyć ze swoim wstydem i żalem.

Nie przygotowaliśmy z Coopem więcej pytań; na tym miało się zakończyć przesłuchanie. Ale mnie nagle coś tknęło i krzyżując ramiona na piersi, zapytałam jeszcze o jedno:

– Czy Katie powiedziała panu kiedyś, co stało się z dzieckiem?

– Nie – odpowiedział Coop powściągliwie, mając się na baczności.

– A zatem ten przebieg wydarzeń, czyli śmierć noworodka i ukrycie ciała przez lunatykującą Katie – to wszystko jest pańska własna rekonstrukcja.

Coop spojrzał na mnie, mrugając oczami. Widać było, że jest zdezorientowany, nie dziwiłam mu się zresztą.

– No cóż… – odrzekł. – Nie do końca. Oparłem swoje wnioski na informacjach zdobytych podczas rozmów z Katie.

– Dobrze, dobrze – rzuciłam lekceważącym tonem. – Ale skoro nie opowiedziała panu dokładnie, co zaszło tamtej nocy, to czy nie jest możliwe, że zamordowała swoje dziecko z zimną krwią i schowała je w komórce?

Było to, oczywiście, naprowadzanie świadka, ale wiedziałam dobrze, że George nie zgłosi sprzeciwu, nawet gdyby od tego miało zależeć jego życie. Coop odchrząknął, ostatecznie gubiąc wątek.

– „Możliwe” to bardzo duże słowo – powiedział wolno. – Jeśli pyta pani o prawdopodobieństwo pewnych…

– Proszę tylko odpowiedzieć na pytanie, doktorze Cooper.

– Tak. Jest to możliwe, ale nie jest prawdopodobne.

– Czy jest możliwe, że Katie urodziła synka, przytuliła go, owinęła ciepło, a potem płakała, kiedy zrozumiała, że umarł?

– Tak – odpowiedział Coop. – To dla odmiany jest także prawdopodobne.

– Czy jest możliwe, że Katie zasnęła z noworodkiem – żywym – na rękach, a w czasie, gdy była nieprzytomna, do obory zakradł się ktoś obcy i udusił dziecko?

– Jasne, że możliwe. Mało prawdopodobne, ale możliwe.

– Czy może pan stwierdzić z całą pewnością, że Katie nie zabiła swojego dziecka?

Chwila wahania. – Nie.

– A czy może pan stwierdzić, że Katie zabiła swoje dziecko?

– Nie.

– Czy można zaryzykować stwierdzenie, że ma pan wątpliwości w kwestii tego, co się wydarzyło tamtej nocy?

– Można. Wszyscy je mamy. Uśmiechnęłam się do niego.

– Nie mam więcej pytań.

– Doktorze Cooper, proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale, jak rozumiem, w rozmowach z panem oskarżona nigdy nie powiedziała, że dziecko umarło z przyczyn naturalnych, prawda?

Coop, kochany facet, spojrzał na prokuratora wzrokiem, którego ten nie wytrzymał i musiał odwrócić głowę.

– Nie, ale nie przyznała się też, że je zamordowała. George zastanowił się.

– A mimo to uważa pan tę drugą możliwość za wysoce nieprawdopodobną.

– Gdyby znał pan Katie, zgodziłby się pan ze mną.

– Zeznał pan, że Katie zależało przede wszystkim na akceptacji ze strony jej wspólnoty. To miała być jej główna myśl.

– Tak.

– Człowiek, który dopuścił się morderstwa, zostaje wykluczony ze społeczności amiszów – i chyba nawet na zawsze?

– Tak przypuszczam.

– Cóż, gdyby zatem oskarżona zabiła swoje dziecko, to czy nie miałaby interesu w tym, żeby ukryć dowody morderstwa, za które groziła jej nieodwracalna ekskomunika?

– Takiej logiki – uśmiechnął się Coop – uczyłem się w siódmej klasie na matematyce. Jeśli A, to B. Jeśli nie A, to nie B.

– Doktorze Cooper – upomniał go George naglącym tonem.

– Przypomniałem to tylko dlatego, że jeśli lewa strona takiego równania jest fałszywa, to prawa również nie może być prawdziwa. W ten zawoalowany sposób chciałem dać do zrozumienia, że to naprawdę niemożliwe, żeby Katie zamordowała swoje dziecko. Morderstwo jest czynem świadomym, wywołuje świadome reakcje, tymczasem u niej trwał stan dysocjacji.

– Zgodnie z pańską teorią, trwał on podczas porodu, jak również wtedy, gdy oskarżona ukryła ciało noworodka. Wydarzenia te dzieliło kilka minut i właśnie wtedy dziecko umarło. Chce pan powiedzieć, że podczas tych kilku minut wróciły jej świadomość i rozeznanie, i to w stopniu dostatecznym, aby mogła zrozumieć, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych?

Twarz Coopa stężała.

– To nie do końca tak – powiedział, otrząsnąwszy się z wrażenia. – Jest pewna różnica pomiędzy świadomością wydarzeń a rozumieniem tego, co się dzieje. Możliwe, że zaburzenie dysocjacyjne trwało cały czas.

– Jeśli także w tym momencie, gdy do oskarżonej dotarło, że, jak pan sugerował, dziecko umarło w jej ramionach, to znaczy, że nie była ona tak naprawdę świadoma tego, co się dzieje?

Coop skinął głową.

– Zgadza się.

– Skąd zatem wziął się u niej tak potężny żal i wstyd? Wszyscy wiedzieliśmy, że prokurator przyparł teraz Coopa do muru.

– Aby poradzić sobie z porodem, Katie stosowała różne mechanizmy obronne. Nie wiadomo dokładnie, który z nich działał w momencie, gdy zrozumiała, że dziecko nie żyje.

– To bardzo wygodne – skomentował George.

– Sprzeciw! – zawołałam.

– Podtrzymany.

– Panie doktorze – podjął oskarżyciel – powiedział pan, że pierwszym faktem związanym z porodem, jaki Katie sobie przypomniała, było to, że nie chciała poplamić prześcieradła krwią i dlatego poszła do obory, żeby tam urodzić?

– Tak.

– Ale samego dziecka nie mogła sobie przypomnieć.

– Dziecko pojawia się po porodzie, panie Callahan. Prokurator uśmiechnął się.

– To samo usłyszałem czterdzieści lat temu od ojca. Chodziło mi o to, że oskarżona nie potrafiła sobie przypomnieć, jak trzymała dziecko na rękach, ani też, jak między nią a nim nawiązała się więź. Czy to się zgadza?

– Na to wszystko był czas po porodzie. Kiedy ustąpił stan dysocjacji – odparł Coop.

– Ale o prześcieradło był czas pomartwić się przedtem. No, to już mi wygląda na straszną bezduszność, żeby kobieta myślała o prześcieradle, kiedy przeżywa cudowny moment narodzin dziecka.

– Ona nie przeżywała żadnych cudownych momentów. Była przerażona i cierpiała na zaburzenie dysocjacyjne.

– Nie była sobą? – podsunął George.

– Otóż to.

– Można by nawet powiedzieć, że była na miejscu tylko ciałem, które rodziło dziecko i czuło ból, ale jej umysł był nieobecny?

– Zgadza się. Nawet będąc w stanie dysocjacji można działać mechanicznie.

George skinął głową.

– A czy jest możliwe, żeby Katie Fisher, obecna fizycznie i działająca mechanicznie, urodziła dziecko i podwiązała pępowinę, a potem, w podobnie mechaniczny sposób, zabiła noworodka?

Coop przez moment nie mówił nic.

– Istnieje wiele różnych możliwości.

– Przyjmuję to jako odpowiedź twierdzącą. – George odwrócił się, wracając do swojego stołu. – Aha, jeszcze jedno pytanie na koniec. Od jak dawna zna pan mecenas Hathaway?

Zerwałam się zza stołu, nie wiedząc nawet kiedy.

– Sprzeciw! – krzyknęłam. – Związek? Podstawa?

Wszyscy chyba zauważyli, że zaczerwieniłam się jak burak. W sali zapadła cisza. Coop wyglądał tak, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Sędzina Ledbetter spojrzała na mnie, mrużąc oczy.

– Proszę podejść – powiedziała. Zbliżyliśmy się do stołu sędziowskiego. – Jaki to ma związek ze sprawą, panie Callahan?

– Chcę wykazać, że mecenas Hathaway od wielu lat współpracuje ze swoim obecnym świadkiem.

Poczułam jak moje dłonie, oparte na płask na blacie, zaczynają wilgotnieć od potu.

– Nigdy nie pracowaliśmy razem podczas sprawy sądowej – oświadczyłam. – Pan Callahan próbuje nastawić ławników przeciwko mnie i w tym celu wytyka mi, że znam doktora Coopera osobiście i miałam z nim kontakt zawodowy.

– Panie Callahan? – Sędzina uniosła brwi.

– Wysoki sądzie, uważam, że doszło tutaj do sprzeczności interesów i chcę, aby ława przysięgłych miała tego świadomość.

Podczas gdy sędzina w milczeniu rozważała nasze wyjaśnienia, mnie nagle stanął przed oczami ten moment, kiedy Katie po raz pierwszy przyznała mi się, że wie, kim był ojciec dziecka. Księżyc, biały i okrągły, przyciskał twarz do szyby w oknie, podsłuchując ze wszystkich sił, a imię Adama filtrowało z głosu Katie wszystkie ostre tony. A potem w moich uszach zabrzmiały słowa, które rzuciła mi w twarz nie dalej jak dziesięć minut temu: Pozostało mi już tylko to wspomnienie, a ty zdradziłaś je wszystkim.

Jeżeli teraz George Callahan zrobi to, co chce zrobić, okradnie mnie z mojego wspomnienia.

– Dobrze – zadecydowała sędzina. – Pozwalam panu prokuratorowi zadać to pytanie.

Wróciłam do stołu dla obrony i usiadłam obok Katie. Niemalże w tej samej chwili poczułam jej dłoń zaciskającą się na mojej.

– Od jak dawna zna pan obrończynię strony pozwanej? – zapytał George.

– Od dwudziestu lat – odpowiedział Coop.

– Czy to prawda, że łączą was nie tylko stosunki zawodowe?

– Od wielu lat jesteśmy przyjaciółmi. Mam dla pani Hathaway ogromny szacunek.

George przejechał po mnie wzrokiem od stóp do głów, a mnie w tej chwili ogarnęła przemożna chęć, żeby przykopać mu w zęby.

– Przyjaciółmi? – zapytał wścibskim tonem. – Niczym więcej?

– To nie pańska sprawa – odparł Coop. Oskarżyciel wzruszył ramionami.

– Tak samo myślała Katie: to nie moja sprawa. I do czego ją to doprowadziło?

– Sprzeciw! – powiedziałam, zrywając się na równe nogi, tak szybko, że o mały włos pociągnęłabym Katie za sobą.

– Podtrzymany.

George uśmiechnął się do mnie.

– Wycofuję pytanie.

– Chodź – powiedział Coop chwilę później, kiedy skończył już składać zeznania i sędzina zarządziła przerwę na kawę. – Musisz się przejść.

– Muszę zostać przy Katie.

– Jacob z nią posiedzi. Popilnujesz siostry? – Coop klepnął brata Katie w ramię.

– Jasne. – Jacob wyprostował się lekko w krześle.

– Niech ci będzie. – Wyszłam za Coopem z sali rozpraw, odprowadzana zmasowanymi szeptami przedstawicieli prasy, którzy nie ruszyli się ze swoich ławek.

A kiedy tylko pojawiliśmy się w holu, poraził mnie prosto w twarz reflektor kamerowy.

– Czy to prawda – zapytała dziennikarka, para od kamerzysty, stając ze mną nos w nos – że…

– Mogę kilka słów dla telewizji? – przerwał jej Coop uprzejmym tonem. – Czy wie pani, ile ja mam wzrostu?

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Metr osiemdziesiąt osiem, metr dziewięćdziesiąt?

– Mniej więcej. A zgadnie pani, ile ważę?

– Z osiemdziesiąt sześć kilo.

– Idealnie pani zgadła. A czy wie pani, że w tej chwili bardzo poważnie się zastanawiam nad tym, czy by nie zabrać pani koledze tej kamery i nie wyrzucić jej przez okno?

Dziennikarka obdarzyła go kpiącym uśmieszkiem.

– Widzę, że z pana ochroniarz jak się patrzy.

Ścisnęłam go za ramię i zaciągnęłam do korytarza. Tam znalazłam pustą salę konferencyjną. Coop obejrzał się jeszcze na zamknięte drzwi, jakby się zastanawiał, czy jednak nie wrócić do tej dziennikarki.

– To niewarte rozgłosu – powiedziałam.

– Myślałem raczej o satysfakcji psychologicznej. Opadłam na krzesło.

– Nie mogę uwierzyć, że dopadli mnie, a nikt nie próbował zrobić zdjęcia Katie.

Coop uśmiechnął się.

– Jeśli będą uganiać się za Katie, wyjdą na złych dziennikarzy, którzy za nic mają swobodę wyznaniową i tak dalej. Z drugiej strony muszą czymś zilustrować swoje wypociny. Pozostajesz im ty i Callahan. I teraz uwierz mi na słowo: ciebie kamera kocha bardziej niż jego.

Wzruszyłam ramionami, wysuwając skulone stopy z czółenek.

– Tobie też świetnie poszło. Byłeś chyba najlepszym moim świadkiem do tej pory…

– Cóż mogę rzec, dzięki…

– …tylko że George kompletnie podkopał twoją wiarygodność. Coop stanął za moim krzesłem.

– Cholera jasna. Chyba te jego bzdury nie unieważnią całego mojego przesłuchania?

– To zależy od ławników, od tego, jak bardzo są zadufani w sobie. No i od tego, czy pomyślą, że próbowaliśmy ich wykołować, czy tylko przemilczeliśmy jakiś mało istotny szczegół. Ława przysięgłych nie lubi, żeby robić z niej wała. – Skrzywiłam się. – Teraz oczywiście pomyślą, że pieprzę się z każdym, kogo chcę powołać na świadka.

– Możesz wezwać mnie jeszcze raz, wyprowadzę ich z błędu.

– Dzięki, ale nie, dzięki. – Poczułam, jak palce Coopa wsuwają się w moje włosy, masują skórę głowy.

– Boże… – westchnęłam. – Powinnam ci za to płacić.

– No co ty. Przespałaś się ze mną, żeby zapewnić sobie korzystne zeznanie, a to jest bonus.

– W takim razie było warto. – Odchyliłam głowę do tyłu. – Hej – uśmiechnęłam się do niego.

Pochylił się i pocałował mnie.

– Hej.

Dotyk jego ust był dziwny w tej pozycji, do góry nogami, więc wykręciłam się w tył i uklękłam na krześle, wciskając się w ramiona Coopa. Po chwili oderwaliśmy się od siebie, a on oparł czoło o moje czoło.

– Jak tam nasz potomek? – zapytał.

– Wyśmienicie – odpowiedziałam, ale uśmiech zgasł mi na twarzy.

– Co się stało?

– Szkoda, że Katie nie było dane przeżyć czegoś takiego jak mnie – mruknęłam. – Kilku chwil z Adamem, żeby mogła uwierzyć, że wszystko dobrze się ułoży.

Coop przekrzywił głowę.

– A ułoży się, Ellie?

– Dziecku nic nie będzie – odpowiedziałam, bardziej sobie niż jemu.

– Nie o nim jest teraz mowa. – Coop odetchnął. – Wtedy, na przesłuchaniu… To o tym pierwszym kroku… Mówiłaś poważnie?

Mogłam udać zawstydzoną. Mogłam się wykręcić, że niby nie wiem, o co mu chodzi. Zamiast zrobić coś takiego, skinęłam tylko głową.

Coop pocałował mnie mocno, głęboko, aż z moich płuc uszło powietrze, przechodząc długą, piękną wstęgą do jego ust.

– Możliwe, że o tym nie wspominałem, ale jeśli chodzi o pierwsze kroki, to możesz uważać mnie za eksperta.

– Tak mówisz? – Uniosłam brwi. – W takim razie słucham. Jak to się robi?

– Zamykasz oczy – poinstruował mnie Coop – i skaczesz.

Zaczerpnęłam głęboko powietrza i wstałam.

– Obrona wzywa na świadka Samuela Stoltzfusa.

Samuel ukazał się w drzwiach na tyłach sali i przeszedł całą jej długość, eskortowany przez strażnika sądowego, prowadzony ciekawymi spojrzeniami i szmerkiem tłumionych chichotów. Słoń w składzie porcelany, pomyślałam, patrząc, jak ten olbrzymi mężczyzna toczy się w kierunku krzesła za balustradą, prezentując twarz pobladłą ze strachu, obracając nerwowo w palcach swój czarny kapelusz.

Wiedziałam – od Katie, od Sary i z rozmów przy kolacji – że udział Samuela jako świadka w tym procesie wymagał znacznej ofiary. Członkowie społeczności amiszów nie odżegnują się od współpracy z wymiarem sprawiedliwości i stawiają się na wezwanie do sądu, lecz mimo to nie wolno im procesować się na własną rękę. Samuel, deklarując chęć pomocy Katie i wystąpienia w charakterze świadka, wybrał drogę wiodącą pomiędzy dwiema skrajnościami; chociaż jego postanowienie nie stało się przedmiotem debaty starszych kościoła, to niektórzy członkowie zgromadzenia zaczęli na niego patrzeć mniej przychylnym okiem, pewni, że owo rozmyślne otarcie się o Anglików i ich świat nie może przynieść nic dobrego.

Dziobaty pisarz sądowy, od którego zalatywał zapach gumy do żucia, podszedł do Samuela z Biblią w ręce, jak nakazuje tradycja.

– Proszę unieść prawą dłoń – polecił i wsunął pod lewicę Samuela wysłużoną księgę. – Czy przysięga pan mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, tak mu dopomóż Bóg?

Samuel cofnął dłoń gwałtownie, jakby się oparzył.

– Nie – powiedział przerażonym głosem. – Nie będę przysięgał. Sala zafalowała, ogarnięta nagłym zamętem. Sędzina chwyciła za młotek i uderzyła nim dwa razy.

– Panie Stoltzfus – zwróciła się łagodnie do Samuela – zdaję sobie sprawę, że nie jest pan zaznajomiony z sądami, ale to jest zwyczajna, powszechna procedura.

Samuel potrząsnął wojowniczo swoją blond czupryną. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

Sędzina Ledbetter mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak: „Za co?” i wezwała mnie skinieniem ręki do siebie.

– Pani mecenas, czy zechce pani poświęcić chwilę na objaśnienie swojemu świadkowi tej procedury?

Podeszłam do Samuela i położyłam mu dłoń na ramieniu, starając się odwrócić jego uwagę od wpatrzonych w niego oczu zgromadzonej publiczności. Poczułam, że cały się trzęsie.

– Samuelu, o co chodzi?

– My nie modlimy się publicznie – szepnął.

– To tylko słowa. Tak naprawdę to nic nie znaczy.

Szczęka mu opadła, jakbym na jego oczach nagle zmieniła się w szatana.

– Przysięga się Bogu, a ty mówisz, że to nic nie znaczy? Nie mogę przysiąc na Biblię, Ellie – powiedział twardo. – Przykro mi, ale jeśli trzeba zrobić coś takiego, to ja nie dam rady.

Skinęłam sztywno głową i wróciłam do stołu sędziowskiego.

– Religia świadka zakazuje mu przysięgać na Biblię. Czy możemy zrobić wyjątek?

George stanął obok mnie i przypuścił natychmiastowy atak.

– Wysoki sądzie, wiem, że wciąż powtarzam to samo, jakby mi się płyta zacięła, ale moim zdaniem mecenas Hathaway ewidentnie zaplanowała sobie to wszystko, żeby wzbudzić współczucie ławników dla członków społeczności amiszów.

– Pan prokurator ma oczywiście rację. Za chwilę powołam wynajętą przez siebie grupę teatralną, która przedstawi inscenizację tragedii Katie Fisher.

– Coś państwu powiem – przerwała nam zamyślona sędzina. – Kilka lat temu miałam ten sam problem, kiedy prowadziłam proces, w którym zeznawał przedsiębiorca – amisz.

Zagapiłam się na nią jak cielę na malowane wrota – nie dlatego, że podsuwała mi jak na zawołanie wyjście z sytuacji, ale ze zdziwienia, że pracowała już z amiszem.

– Panie Stoltzfus! – zawołała do Samuela. – A czy zgodzi się pan złożyć deklarację, kładąc rękę na Biblii?

Widziałam dokładnie, jak zazębiają się tryby w umyśle Samuela. Sędzina Ledbetter trafiła w dziesiątkę, wykorzystując tę dosłowność cechującą myślenie wszystkich amiszów. Samuel był skłonny pójść na każdy kompromis, dopóki nie usłyszał słów w rodzaju „przysięga”, „ślubować” albo „obietnica”.

Kiedy skinął przytakująco głową, pisarz sądowy ponownie wsunął mu Biblię pod rękę; nie wiem, czy ktoś oprócz mnie zauważył, że dłoń Samuela zawisła kilka milimetrów nad skórzaną okładką księgi.

– Czy, hm… Czy deklaruje pan mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, tak mu dopomóż Bóg?

Samuel uśmiechnął się do człowieczka pachnącego gumą do żucia.

– Ja, niech będzie.

Wcisnął się z ledwością za balustradę, wypełniając ją po brzegi. Usiadł, kładąc swoje olbrzymie dłonie na kolanach, a kapelusz położył pod krzesłem.

– Czy może pan podać swoje nazwisko i adres? Odchrząknął.

– Samuel Stoltzfus. Blossom Hill Road, powiat East Paradise. – Zawahał się chwilę, a potem dodał: – Pensylwania, USA.

– Dziękuję, panie Stoltzfus.

– Ellie – powiedział głośnym szeptem – możesz mi mówić po imieniu.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– Proszę bardzo. A zatem, Samuelu. Powiedz mi, denerwujesz się trochę?

– Tak. – W tym słowie skrzekliwie zabrzmiała wielka ulga.

– Nic dziwnego. Byłeś już kiedyś w sądzie?

– Nie.

– Czy spodziewałeś się, że kiedyś może to nastąpić? Potrząsnął głową.

– Ach, nie. My nie chodzimy po sądach, nie procesujemy się. Nawet nie przyszło mi to nigdy do głowy.

– Kogo masz na myśli, mówiąc: „my”?

– Moich ludzi.

– Amiszów?

– Tak.

– Czy poproszono cię o złożenie zeznań?

– Nie. Sam się zgłosiłem.

– Z własnej woli naraziłeś się na takie trudności? Dlaczego? Czyste spojrzenie jego niebieskich oczu zogniskowało się na Katie.

– Bo ona nie zabiła swojego dziecka.

– Skąd to wiesz?

– Znam ją od dziecka. Praktycznie całe życie. Przez wiele, wiele lat widywaliśmy się codziennie, a teraz pracuję na farmie jej ojca.

– Naprawdę? I co tam robisz?

– W zasadzie wszystko, co poleci Aaron. Głównie pomagam przy zasiewach i przy żniwach. Aha, ja, no i przy dojeniu. Bo to jest farma mleczarska.

– Kiedy doi się krowy, Samuelu?

– O wpół do piątej rano i wpół do piątej wieczorem.

– Jak wygląda ta praca? George uniósł brew.

– Sprzeciw. Komu potrzebny jest wykład na temat pracy na farmie?

– Oddalam. Panie Stoltzfus, może pan odpowiedzieć na pytanie. Samuel skinął głową.

– Najpierw miesza się paszę dla krów. Potem wybieramy nawóz z zagród i wywozimy do gnojówki. Aaron ma dwadzieścia krów, więc zawsze trochę to trwa. Potem przecieramy krowom wymiona i podłączamy do dojarki. Dojarkę zasila generator. Można naraz podłączyć dwie krowy, mówiłem już o tym? Mleko zlewa się do blaszanki, a z blaszanki się przelewa do chłodziarko – mieszarki. No i zwykle w połowie dojenia trzeba przerwać i jeszcze raz wybrać spod krów.

– W jakie dni przyjeżdżają odbiorcy z firmy mleczarskiej?

– Codziennie oprócz Dnia Pańskiego. Kiedy odbiór ma wypaść w niedzielę, to przyjeżdżają o jakichś nienormalnych porach, na przykład w sobotę o północy.

– Czy mleko się pasteryzuje przed zdaniem?

– Nie, tego się już nie robi na farmie.

– Czy rodzina Fisherów kupuje mleko w supermarkecie? Samuel błysnął zębami.

– To by było trochę bez sensu, prawda? Zupełnie jakby wozić drewno do lasu. U Fisherów pije się ich własne mleko, świeże, prosto od krowy. Dwa razy dziennie zanoszę mamie Katie cały dzban.

– A zatem Fisherowie piją niepasteryzowane mleko?

– Tak, ale ono smakuje zupełnie tak samo jak to, które się kupuje w takich białych plastikowych pojemnikach. Przecież sama też je piłaś. Czułaś jakąś różnicę?

– Sprzeciw. Czy ktoś może przypomnieć świadkowi, że od zadawania pytań jest tutaj kto inny? – odezwał się George.

Sędzina Ledbetter oparła się na łokciu.

– Obawiam się, panie Stoltzfus, że pan prokurator ma rację. Olbrzym poczerwieniał i opuścił wzrok.

– Samuelu – powiedziałam szybko – dlaczego uważasz, że tak dobrze znasz Katie?

– Widziałem ją już w tylu różnych sytuacjach, że wiem, jak się zachowuje, wiem, co robi, kiedy jest smutna i kiedy jest szczęśliwa. Byłem przy niej, kiedy jej siostra utopiła się w stawie i kiedy jej brata usunięto na stałe z kościoła. Dwa lata temu zaczęliśmy ze sobą chodzić.

– To znaczy spotykać się?

– Ja.

– Czy kiedy Katie urodziła dziecko, byliście parą?

– Tak.

– Czy byłeś obecny przy porodzie?

– Nie, nie byłem – odparł Samuel. – Dowiedziałem się później.

– Czy pomyślałeś, że to mogło być twoje dziecko?

– Nie.

– Dlaczego? Samuel odchrząknął.

– Bo nigdy ze sobą nie współżyliśmy.

– Czy wiedziałeś, kto był ojcem tego dziecka?

– Nie. Katie nie chciała mi powiedzieć.

– Jak się wtedy poczułeś? – Postarałam się, żeby zabrzmiało to bardzo łagodnie.

– Nie najlepiej. Katie była moją dziewczyną. Nie mogłem zrozumieć, co się stało.

Zamilkłam na chwilę i pozwoliłam ławnikom po prostu przyjrzeć się Samuelowi, silnemu, przystojnemu mężczyźnie ubranemu w dziwaczny strój, odpowiadającemu na pytania niepewnie, z wysiłkiem wysławiającemu się w wyuczonym języku. Człowiekowi, który zmaga się z sytuacją dla siebie całkowicie nową i obcą.

– Samuelu – podjęłam. – Twoja dziewczyna zaszła w ciążę z innym mężczyzną, dziecko po porodzie w niewyjaśniony sposób zmarło, ciebie przy tym nie było i nie wiesz, co zaszło, denerwujesz się, bo zeznajesz przed sądem – i mimo wszystko chcesz nam powiedzieć, że Katie nie popełniła morderstwa?

– Właśnie tak.

– Dlaczego stajesz w jej obronie, skoro nikt nie może mieć wątpliwości, że cię skrzywdziła?

– Ellie, powiedziałaś szczerą prawdę. Powinienem być na nią bardzo zły. I byłem – przez jakiś czas, bo teraz już mi przeszło. Uporałem się ze swoją samolubnością i zdecydowałem, że muszę jej pomóc. Bo, widzisz, amisze, prości ludzie, nie stawiają siebie na pierwszym miejscu. Po prostu tego nie robią, bo to jest coś, co się nazywa Hochmut, czyli puszenie się, a tymczasem prawda jest taka, że zawsze znajdzie się ktoś, kto jest ważniejszy od ciebie. I dlatego właśnie Katie nie będzie oddawać ciosów, nie będzie się bronić, kiedy ktoś będzie opowiadał kłamstwa na jej temat i na temat jej dziecka. Tak więc ja jestem tu dziś po to, żeby jej bronić. – Jakby to było polecenie, które sam sobie wydał, Samuel wstał i zmierzył wzrokiem ławę przysięgłych. – Ona tego nie zrobiła. Nie mogła tego zrobić.

Dwunastu ludzi nie mogło oderwać oczu od jego twarzy, na której widniał wyraz cichej, zawziętej pewności swojej racji.

– Samuelu – zapytałam – czy nadal ją kochasz?

Odwrócił się, muskając mnie spojrzeniem i zatrzymując je na Katie.

– Tak – odpowiedział. – Kocham ją.

George potarł palcem wskazującym wargi.

– Była z panem, ale sypiała z innym facetem? Samuel zmrużył oczy.

– Nie słyszał pan, co mówiłem? Prokurator uniósł ręce w obronnym geście.

– Ciekawią mnie tylko pańskie odczucia w tej kwestii, to wszystko.

– Nie przyszedłem tutaj po to, żeby dyskutować o swoich odczuciach. Chcę mówić o Katie. Ona nie zrobiła niczego złego.

Stłumiłam chichot, udając, że chwycił mnie kaszel. Dla kogoś nieobytego z amiszami Samuel był naprawdę twardym orzechem do zgryzienia.

– Czy pańska religia zaleca zawsze przebaczać innym, panie Stoltzfus? – zapytał George.

– Mam na imię Samuel.

– Dobrze. A więc, Samuelu, czy twoja religia zaleca zawsze przebaczać innym?

– Tak. Jeśli grzesznik się ukorzy i wyzna swoje winy, zawsze zostanie przyjęty z powrotem na łono kościoła, z otwartymi ramionami.

– Ale najpierw musi przyznać się do tego, co zrobił.

– Najpierw musi się wyspowiadać, tak.

– Dobrze. A teraz zostawmy na chwilę sprawy kościelne. Nie odpowiadaj jako amisz, tylko jako zwykły człowiek. Czy są takie rzeczy, których nie można wybaczyć?

Samuel zacisnął usta jeszcze mocniej.

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, nie myśląc jak amisz, bo jestem amiszem i nikim innym. A gdybym komuś nie potrafił przebaczyć, to nie ten ktoś miałby problem, tylko ja, ponieważ to by znaczyło, że nie potrafię żyć jak prawdziwy chrześcijanin.

– W tym konkretnym wypadku przebaczyłeś Katie.

– Tak.

– A przed chwilą powiedziałeś, że jeśli się komuś coś przebaczy, oznacza to, że ten ktoś przyznał się wcześniej do grzechu.

– No… ja.

– Zatem skoro przebaczyłeś Katie, to znaczy, że zrobiła ona coś złego, a przecież pięć minut temu oświadczyłeś, że niczego złego nie zrobiła.

Samuel milczał przez chwilę. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu, aż George zada ostateczny cios. I wtedy młody amisz uniósł wzrok.

– Ja nie mam lotnego umysłu, panie Callahan. Studiów nie kończyłem, w przeciwieństwie do pana. Nie wiem, o co tak naprawdę mnie pan teraz pyta. Tak, wybaczyłem Katie, ale nie chodziło przecież o morderstwo nowo narodzonego dziecka. Miałem jej do wybaczenia tylko to, że złamała mi serce. – Urwał na chwilę, wahając się. – A za coś takiego nawet wy, Anglicy, nie wsadzacie ludzi do więzienia.

Owen Zeigler sprawiał wrażenie uczulonego na salę sądową. W ciągu pierwszych sześciu minut zdążył sześć razy kichnąć, zasłaniając nos chustką w kwieciste orientalne wzory.

– Przepraszam. To te Dermatophagoides pteronyssinus.

– Co proszę? – zapytała sędzina Ledbetter.

– Roztocza żyjące w kurzu. Małe paskudy. Pełno ich na poduszkach, materacach… i tutaj, na dywanach, pewnie też. – Pociągnął nosem. – Żywią się drobinkami złuszczonej ludzkiej skóry, a ich produkty przemiany materii wywołują uczulenie. Gdyby ktoś pilnował wilgotności na sali, można by zapanować nad tą zarazą.

– Zakładam, że ma pan na myśli roztocza, a nie prawników – powiedziała oschle sędzina.

Owen łypnął podejrzliwie w górę, na wyloty przewodów klimatyzacyjnych.

– Z zarodnikami pleśni też chyba przydałoby się coś zrobić.

– Wysoki sądzie, ja również jestem alergikiem – wtrącił George – a warunki w tej sali znoszę bardzo dobrze.

Owen zrobił minę pokrzywdzonego.

– Nic nie poradzę, że mam taki czuły organizm.

– Doktorze Zeigler – zapytała sędzina – czy wytrzyma pan tutaj dostatecznie długo, aby złożyć zeznanie? A może mam postarać się o inną salę rozpraw?

– A może o komorę aseptyczną – mruknął George. Owen kichnął jeszcze raz.

– Spróbuję.

Sędzina pomasowała sobie skronie.

– Może pani kontynuować, mecenas Hathaway.

– Panie doktorze – zaczęłam – czy przeprowadził pan badania próbek tkanek pobranych z ciała noworodka „Fisher S”?

– Tak. Był to wcześniak płci męskiej, żywo urodzony, bez stwierdzonych wad wrodzonych. Badanie wykazało objawy ostrego zapalenia błon płodowych oraz zakażenia płodu. Przyczyną śmierci była asfiksja okołoporodowa.

– A zatem pańskie ustalenia są zgodne z orzeczeniem lekarza sądowego?

Owen uśmiechnął się.

– Zgadzamy się w kwestii przyczyny śmierci. Jednak jeśli chodzi o okoliczności pośrednie, czyli czynniki, które doprowadziły do asfiksji, w naszych analizach pojawiają się już znaczne rozbieżności.

– Czyli?

– Lekarz sądowy stwierdził, że noworodek został umyślnie pozbawiony życia, ja zaś uważam, że asfiksja nastąpiła z przyczyn naturalnych.

Dałam ławnikom chwilę, aby oswoili się z tą nową informacją.

– Z przyczyn naturalnych? Jak pan to rozumie?

– Według moich ustaleń panna Fisher nie przyłożyła ręki do śmierci swojego dziecka. Ono samo przestało oddychać.

– Proszę nam powiedzieć, co udało się panu ustalić.

– Największą zagadką była martwica wątroby.

– Czy można prosić o bliższe wyjaśnienie? Owen skinął głową.

– Martwica to inaczej śmierć komórek. W czystej postaci jest ona zazwyczaj spowodowana wrodzonymi wadami serca, których jednak u tego noworodka nie stwierdzono, lub też infekcją. Kiedy lekarz sądowy wykrył martwicę, uznał, że musiała spowodować ją asfiksja, ale wątroba ma podwójne unaczynienie, skutkiem czego jest mniej podatna na niedokrwienie niż inne narządy.

– Niedokrwienie?

– Niedotlenienie tkankowe, czyli wywołane właśnie tym niedoborem tlenu we krwi. Jednakowoż taka zmiana w tkance wątroby należy do rzadkości, a jeśli jeszcze dodać do tego zapalenie błon płodowych…

Słowem, zacząłem się zastanawiać, czy nie była to jednak wina jakiegoś czynnika zakaźnego.

– Dlaczego lekarz sądowy przeoczył coś takiego?

– Z kilku przyczyn – odparł Owen. – Po pierwsze: w wątrobie nie wykryto leukocytów wielojądrzastyeh, czyli białych krwinek, które stanowią reakcję organizmu na zakażenie bakteryjne, z tym że we wczesnym stadium zakażenia nie byłoby jeszcze odpowiedzi leukocytarnej. Lekarz sądowy wykluczył również zakażenie, ponieważ nie znalazł śladów stanu zapalnego. Tymczasem kiedy następuje śmierć komórek, może upłynąć kilka godzin, zanim organizm zareaguje stanem zapalnym – a ja właśnie sądzę, że noworodek umarł, zanim do tego doszło. Po drugie zaś, posiewy, które wykonał lekarz sądowy, nie wykazały obecności żadnego organizmu, który mógłby być odpowiedzialny za infekcję.

– Co pan zrobił?

– Zdobyłem bloczki parafiny z zatopionymi próbkami tkanek i wykonałem barwienie metodą Grama próbek tkanki wątrobowej. Okazało się wtedy, że w ciele noworodka znajdowało się sporo bakterii z gromady laseczek. Patolog zaliczył je do zanieczyszczeń i uznał, że były to maczugowce błonicy, które są pałeczkami. Laseczki często myli się z innymi bakteriami: albo z pałeczkami – na przykład z maczugowcami błonicy – albo z ziarenkowcami, do których należą gronkowce i paciorkowce. Tych organizmów w ciele noworodka namnożyło się tyle, że zacząłem się zastanawiać, czy to możliwe, żeby to nie były zwykłe zanieczyszczenia, ale na przykład czynniki infekcji. Z pomocą mikrobiologa udało mi się je zidentyfikować. Była to histeria monocytogenes, zdolna do ruchu, wielopostaciowa laseczka Gram – dodatnia.

Ławnicy patrzyli na niego zaszklonymi oczami; widać było, że całe to fachowe nazewnictwo mocno zamieszało im w głowach.

– A teraz niech pan spróbuje to powtórzyć – zażartowałam. Owen błysnął uśmiechem.

– Krótko można powiedzieć, że wdała się listerioza. Tak się nazywa infekcja, którą wywołują te bakterie.

– Czy może nam pan ją nieco przybliżyć?

– Bywa ona przyczyną, często nierozpoznaną, przedwczesnego porodu oraz śmierci w okresie okołoporodowym – powiedział Owen. – Zakażenie, jeśli dojdzie do niego w drugim lub trzecim trymestrze, zazwyczaj kończy się urodzeniem martwego dziecka albo przedwczesnym porodem, po którym wywiązuje się zapalenie płuc i posocznica.

– Chwileczkę – wtrąciłam. – Chce pan powiedzieć, że Katie zaraziła się jakąś chorobą, która była potencjalnym zagrożeniem dla życia jej dziecka jeszcze w łonie matki?

– To właśnie chcę powiedzieć. Ponadto, tę chorobę niezwykle trudno jest zdiagnozować na tyle wcześnie, aby mieć czas na rozpoczęcie leczenia. Kiedy u matki występują objawy, podobne zresztą do objawów grypy, czyli gorączka, bóle mięśni i inne łagodne bóle, zazwyczaj już kilka godzin później dochodzi do przedwczesnego porodu.

– A co się wtedy dzieje z dzieckiem?

– Następuje zamartwica okołoporodowa, gorączka oraz trudności z oddychaniem. – Przerwał na chwilę. – Studia przypadków podają, że śmiertelność noworodków poddanych leczeniu waha się w granicach trzydziestu – pięćdziesięciu procent.

– Noworodek zarażony listerią, nawet leczony, ma tylko pięćdziesiąt procent szans na to, że uda mu się przeżyć?

– Zgadza się.

– W jaki sposób dochodzi do zakażenia? – zapytałam.

– W przypadkach, o których czytałem, listerie najczęściej przenosiły się za pomocą skażonej żywności, a zwłaszcza niepasteryzowanego mleka i serów z takiego mleka.

– Niepasteryzowanego – powtórzyłam.

– Tak. A szczególnie narażeni byli ludzie przebywający na co dzień ze zwierzętami.

Położyłam dłoń na ramieniu Katie.

– Doktorze Zeigler, gdybym dała panu do przeczytania protokół z autopsji dziecka Katie Fisher, a potem poinformowała pana, że dziewczyna podczas ciąży mieszkała na farmie mleczarskiej, codziennie piła niepasteryzowane mleko, a rano i wieczorem pomagała czynnie przy udoju – to jaki byłby pański wniosek?

– Wziąwszy pod uwagę warunki jej życia i potencjalne narażenie na kontakt z bakteriami Listerią monocytogenes, powiedziałbym, że do zakażenia doszło podczas ciąży.

– Czy noworodek „Fisher S” wykazywał objawy listeriozy?

– Tak. Urodził się przedwcześnie i cierpiał na zaburzenia oddychania. Wykryto u niego ogniska ziarniakowe oraz martwicę wątroby i zapalenie płuc.

– Czy mogło to doprowadzić do śmierci?

– Bezwzględnie. Zgon nastąpiłby albo w wyniku okołoporodowej asfiksji albo po prostu na skutek zakażenia.

– Jaka, pańskim zdaniem, była przyczyna śmierci noworodka „Fisher S”? – zapytałam.

– Asfiksja na skutek przedwczesnego porodu wywołanego zapaleniem błon płodowych będącego konsekwencją listeriozy. – Uśmiechnął się pod nosem. – Wiem, że wyszedł z tego tasiemiec, ale chodzi właśnie o to, aby pokazać, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych w wyniku całego łańcucha wydarzeń. Ten noworodek zaczął umierać, kiedy tylko się urodził.

– Czy pańskim zdaniem Katie Fisher była odpowiedzialna za śmierć swojego dziecka?

– Formalnie rzecz biorąc, tak – odparł Owen. – Jakkolwiek by patrzeć, to jej ciało przekazało płodowi bakterie Listeria monocytogenes. Niemniej to chyba raczej oczywiste, że zakażenie nie było umyślne. Nie można obwiniać za nie panny Fisher, tak samo jak nie można winić matki, która nieświadomie przekazała swojemu dziecku wirusa HIV. – Spojrzał na Katie, siedzącą z opuszczoną głową za stołem. – To nie było zabójstwo. To był po prostu bardzo smutny przypadek.

Ku mojej wielkiej radości, George wyglądał na wyraźnie wytrąconego z równowagi. Szczerze mówiąc, na to właśnie liczyłam: żaden prokurator nie pomyślałby o czymś takim jak listerioza, a już jemu na pewno nie przyszłoby do głowy zapytać o to podczas przesłuchania. George wstał, wygładził krawat i zbliżył się do mojego świadka.

– Listerie – powiedział. – Czy te bakterie są pospolite?

– W rzeczy samej są dość powszechne – potwierdził Owen. – Wszędzie ich pełno.

– Dlaczego więc ludzie nie padają od nich jak muchy?

– Bakterie są pospolite, ale choroba dość rzadka. U kobiet spodziewających się dziecka zdarza się raz na dwadzieścia tysięcy ciąż.

– Raz na dwadzieścia tysięcy. A u oskarżonej ta choroba miała tak ostry przebieg ze względu na to, że piła ona często niepasteryzowane mleko.

– Tak właśnie przypuszczam.

– Czy jest pan stuprocentowo pewny, że oskarżona piła niepasteryzowane mleko?

– Nie pytałem jej o to osobiście, ale przecież mieszka na farmie mleczarskiej.

George potrząsnął głową.

– To niczego nie dowodzi, doktorze Zeigler. Ja też mógłbym mieszkać na kurzej fermie, a mieć uczulenie na jaja. Czy ma pan absolutną pewność, że za każdym razem, kiedy oskarżona sięgała przy posiłku po dzbanek, było w nim właśnie mleko, a nie sok pomarańczowy, woda albo coca – cola?

– Nie, nie mam takiej pewności.

– Czy któryś z jej domowników chorował na listeriozę?

– Nie proszono mnie o zbadanie próbek tkanek domowników – odparł Owen. – Nie mogę odpowiedzieć z całą pewnością.

– Proszę więc pozwolić, że panu pomogę. Otóż nie, żaden z domowników na to nie chorował. Nikt oprócz oskarżonej nie miał objawów tej tajemniczej choroby. Czy to nie dziwne, że cała rodzina piła to samo skażone mleko, a bakteriom uległa tylko jedna osoba?

– Nie ma w tym nic dziwnego. Ciąża to okres immunosupresji, a listerioza atakuje właśnie pacjentów o obniżonej odporności. Gdyby w rodzinie był ktoś chory na raka, na AIDS, bądź też bardzo stary lub bardzo młody – czyli posiadający nie w pełni sprawny system immunologiczny – mogłaby wywiązać się choroba podobna do tej, którą podejrzewam u panny Fisher.

– Podejrzewa pan – podchwycił George. – Czy chce pan powiedzieć, doktorze, że oskarżona wcale nie musiała zapaść na tę chorobę?

– Nie, z całą pewnością zachorowała. Zakażone były łożysko i płód, które kontakt z bakteriami mogły mieć tylko i wyłącznie poprzez organizm matki.

– Czy można w jakiś sposób dowieść ponad wszelką wątpliwość, że dziecko chorowało na listeriozę?

Owen zastanowił się.

– Wiemy, że było zarażone listeriami, bo taki wynik dało badanie immunoenzymatyczne.

– Czy można dowieść, że przyczyną śmierci były powikłania w następstwie listeriozy?

– Listerie są zabójcze – odparł Owen. – Wywołują zakażenie w wątrobie, płucach, mózgu, wszędzie. W zależności od schematu przebiegu choroby, chorzy umierają z powodu niewydolności różnych organów. Noworodek „Fisher S” umarł na skutek zaburzeń procesu oddychania.

– Dziecko umarło w następstwie zaburzeń oddychania?

– Tak – potwierdził Owen. – Zaburzeń procesu oddychania spowodowanych infekcją układu oddechowego.

– Ale infekcja układu oddechowego nie jest chyba jedyną przyczyną zaburzeń procesu oddychania?

– Nie.

– Czy podobnych zaburzeń nie może wywołać również duszenie?

– Może.

– Czy więc nie jest możliwe, że dziecko faktycznie zaraziło się listeriami, które potem wykryto w płucach i całym ciele, ale umarło jednak na skutek uduszenia przez matkę?

Owen zmarszczył brwi.

– Jest to możliwe, nie można tego jednak stwierdzić z całą pewnością.

– Nie mam więcej pytań.

Wstałam z miejsca i zwróciłam się ponownie do świadka, zanim jeszcze George zdążył dojść do swojego stołu.

– Doktorze Zeigler, gdyby dziecko Katie nie umarło tamtej nocy na skutek zaburzeń procesu oddychania, to co by się z nim stało?

– Cóż, zakładając, że po tym domowym porodzie nie zabrano by go na sygnale prosto do szpitala, gdzie by je zdiagnozowano i przepisano właściwe leczenie, to można być pewnym, że zakażenie postępowałoby dalej. Dziecko umarłoby dwa albo trzy dni po porodzie na zapalenie płuc… A gdyby nawet nie, to na zapalenie opon mózgowych kilka tygodni później. Zapalenie opon mózgowych jest śmiertelne nawet kiedy już podejmie się leczenie.

– Zatem gdyby dziecka nie zabrano do szpitala na oddział noworodków, to najprawdopodobniej w krótkim czasie i tak by umarło?

– Zgadza się.

– Dziękuję, doktorze.

Ledwie zdążyłam usiąść, George już stał z powrotem.

– Chciałbym jeszcze o coś spytać, wysoki sądzie. Doktorze Zeigler, powiedział pan, że w przypadku listeriozy wskaźnik śmiertelności jest wysoki, nawet pomimo podjętego leczenia?

– Tak, na sto noworodków pięćdziesiąt umiera na skutek powikłań.

– A pan tak po prostu założył, że gdyby noworodek „Fisher S” nie umarł zaraz po porodzie, to nie przeżyłby nawet kilku tygodni?

– Tak.

George uniósł brwi.

– A skąd pan wie, panie doktorze, że to nie był przypadek z tej drugiej pięćdziesiątki?

Nie mogłam zrozumieć dlaczego, ale z każdym kolejnym słowem, które padało z ust Owena, Katie coraz bardziej i bardziej zamykała się w sobie. A przecież właśnie powinna być zadowolona, tak jak ja. Bo nawet ta szpila, którą George wbił swoim ostatnim pytaniem, nie mogła w niczym umniejszyć wagi faktu, że w organizmie noworodka wykryto te zabójcze bakterie. Ławnicy dostali teraz powód, aby żywić uzasadnioną wątpliwość – i to było już wszystko, czego nam było potrzeba do ułaskawienia.

– Katie – przysunęłam się do niej – dobrze się czujesz?

– Ellie, proszę cię, możemy już jechać do domu? Patrzyła na mnie jak zbity pies.

– Niedobrze ci?

– Proszę.

Rzuciłam okiem na zegarek. Dochodziło wpół do czwartej, więc było jeszcze trochę za wcześnie na wieczorny udój, ale przecież sędzina Ledbetter nie mogła tego wiedzieć.

– Wysoki sądzie – powiedziałam, wstając zza stołu – jeżeli wysoki sąd nie ma nic przeciwko, chcielibyśmy prosić o zamknięcie posiedzenia w dniu dzisiejszym.

Sędzina zerknęła na mnie znad okularów.

– No tak. Krowy czekają. – Odszukała wzrokiem Owena Zeiglera, który zszedł już z miejsca dla świadka i zasiadł w ławce. – Na waszym miejscu myłabym porządnie ręce po takiej robocie. Panie Callahan, czy ma pan coś przeciwko wcześniejszemu zamknięciu posiedzenia?

– Nie, wysoki sądzie. Kury już na mnie czekają i oszaleją z radości na mój widok. A, prawda. – Wzruszył ramionami. – Nie hoduję kur.

Sędzina zmarszczyła brwi.

– Nie ma potrzeby snobować się na kosmopolityzm, panie prokuratorze. Dobrze więc. Spotykamy się jutro o godzinie dziesiątej rano. Sąd zamyka posiedzenie.

Dookoła nas nagle wyrósł mur ludzi: Leda, Coop, Jacob, Samuel i Adam Sinclair. Coop objął mnie w talii i szepnął do ucha:

– Mam nadzieję, że pomyślunek będzie miała po tobie.

Nie odpowiedziałam. Przyglądałam się, jak Jacob próbuje rozweselić siostrę jakimiś żartami, patrzyłam na Samuela, który stał sztywno, wyprężony jak struna, uważając, żeby tylko nie otrzeć się ramieniem o Adama. Natomiast Katie usiłowała się uśmiechać, ale uśmiech na jej ustach wyglądał jak za mocno naciągnięte prześcieradło. Czyżby nikt oprócz mnie nie zauważył, że ta dziewczyna jest na skraju załamania nerwowego?

– Katie – Adam zbliżył się do niej – nie chciałabyś się przejść?

– Nie – odpowiedział Samuel. – Nie chciałaby. Adam odwrócił się, zdziwiony.

– Ona chyba może mówić za siebie? Katie przycisnęła palce do skroni.

– Dziękuję ci, Adamie, ale umówiłam się już z Ellie.

Pierwsze słyszę, pomyślałam, ale na widok jej błagalnej miny od razu skinęłam głową.

– Musimy omówić jej zeznanie – wyjaśniłam, chociaż jeśli wszystko poszłoby po mojej myśli, nie trzeba by powoływać Katie na świadka.

– Leda odwiezie nas do domu. Coop, zabierzesz pozostałych?

Wyszliśmy sposobem wypróbowanym już w piątek: Leda podjechała pod rampę dla obsługi gastronomicznej na tyłach gmachu sądu, a potem wyjechałyśmy bramą główną, od frontu, mijając po drodze tłumek dziennikarzy, cierpliwie wyczekujących, aż Katie pojawi się na schodach.

– Kotku – odezwała się kilka minut później Leda. – Ten doktor, którego wzięłaś na świadka, był nie do przebicia.

Wycierałam sobie właśnie ciemne kółka makijażu spod oczu, przeglądając się w lusterku na daszku przeciwsłonecznym. Katie, siedząca za mną, na tylnym siedzeniu, odwróciła się do okna.

– Owen to porządny facet. I jeszcze porządniejszy patolog.

– A to o tych bakteriach… to prawda? Uśmiechnęłam się do niej.

– Świadkowi nie wolno zmyślać. To by było krzywoprzysięstwo.

– Wiesz co, mnie się wydaje, że wystarczy ci to jedno zeznanie i masz wygraną w kieszeni.

Zerknęłam jeszcze raz w lusterko, próbując przyciągnąć spojrzenie Katie.

– Słyszałaś? – zapytałam znaczącym tonem.

Zacisnęła wargi – i to był jedyny znak, że w ogóle słucha, co się mówi. Dalej siedziała z policzkiem przyciśniętym do szyby i wyglądała przez okno.

Nagle otworzyła drzwi. Leda, widząc, co się dzieje, gwałtownie zjechała na pobocze i zahamowała z piskiem opon.

– No nie, proszę cię! – zawołała. – Katie, kotku drogi, tego nie wolno robić, kiedy samochód jedzie!

– Przepraszam. Ciociu, pójdę dalej z Ellie na piechotę, dobrze?

– Przecież to jeszcze z pięć kilometrów drogi!

– Muszę się przewietrzyć. I porozmawiać z Ellie. – Po twarzy Katie przesunął się ulotny uśmiech. – Nic nam się nie stanie.

Leda spojrzała na mnie, czekając, czy się zgodzę. Na nogach miałam dziś czarne pantofle na płaskim obcasie; fakt, że nie były to szpilki, ale na piesze wędrówki wkładam raczej inne obuwie. Tymczasem Katie zdążyła już wysiąść i czekała na mnie na zewnątrz.

– No dobrze, niech będzie – burknęłam, rzucając na siedzenie swój neseser. – Podrzucisz to do nas? Możesz zostawić w skrzynce na listy.

Odprowadziłyśmy wzrokiem oddalający się samochód, a kiedy czerwone tylne światła zniknęły w oddali, odwróciłam się do Katie, zakładając ręce na piersi.

– O co chodzi?

Katie ruszyła przed siebie.

– Chciałam pobyć trochę sama.

– Nie zostawię cię samej…

– Sama z tobą. – Pobocze porastały wysokie krzewy paproci. Katie przystanęła, żeby zerwać jeden długi, poskręcany liść. – Z nimi nie mogę już wytrzymać. Wszyscy chcą mieć mnie po trochu dla siebie.

– To dlatego, że bardzo ich obchodzisz – powiedziałam, patrząc, jak Katie daje nura pod drutem otaczającym pastwisko pełne jałówek; takie druty, jak wiedziałam, były pod napięciem. – Hej! Przecież to czyjeś pole!

– Starego Johna Lappa. Możemy pójść tędy na skróty, jemu to nie przeszkadza.

Ruszyłam za nią, lawirując pomiędzy krowimi plackami i przyglądając się, jak zwierzęta kołyszą ogonami i mrugają sennie na ludzi, którzy władowali się na ich teren. Katie pochyliła się, zrywając białe kulki dmuchawców i suche strąki trojeści.

– Powinnaś wyjść za Coopa – oznajmiła. Wybuchnęłam śmiechem.

– I dlatego chciałaś ze mną porozmawiać na osobności? Mam propozycję: na razie będziemy martwić się o ciebie, a moimi problemami zajmiemy się po procesie.

– Musisz to zrobić. Musisz i już.

– Katie, czy wyjdę za mąż czy nie, to i tak urodzę to dziecko. Żachnęła się.

– Nie o to chodzi.

– A o co?

– O to, że kiedy go już nie będzie – powiedziała cicho – to nigdy nie będziesz go mogła odzyskać.

A więc to ją tak gryzło. Myślała o Adamie. Przez jakiś czas szłyśmy w milczeniu, aż pastwisko się skończyło i znów trzeba było prześlizgnąć się pod drutem elektrycznego pastucha.

– Będziesz mogła jeszcze ułożyć sobie wspólne życie z Adamem. Twoi rodzice to już nie są ci sami ludzie co sześć lat temu, kiedy Jacob odszedł z domu. Wszystko może się zmienić.

– Nic się nie zmieni – powiedziała Katie i urwała z wahaniem, szukając słów wyjaśnienia. – Kiedy kogoś kochasz, to jeszcze nie znaczy, że Bóg ma w swoich planach, żebyście byli razem. – Zatrzymałyśmy się znienacka i w tym momencie zauważyłam dwie rzeczy: po pierwsze, że Katie przyprowadziła mnie na ten niewielki cmentarz amiszów, który miałam już okazję poznać, a po drugie, że jej gorące emocje w żaden sposób nie dotyczą Adama.

Wzrok miała utkwiony w maleńkim, obłupanym kamieniu nagrobnym, pod którym spoczywało jej dziecko, a dłonie kurczowo zaciśnięte na słupkach niskiego parkanu.

– Wszyscy ludzie, których kocham – szepnęła. – Zawsze coś mi ich odbiera.

Rozpłakała się bezgłośnie, obejmując się ramionami wpół, a potem zgarbiła się i zaczęła zawodzić. Odkąd ją poznałam, ani razu jeszcze nie słyszałam z jej ust takich dźwięków: ani wtedy, gdy oskarżono ją o morderstwo, ani na pogrzebie jej dziecka, ani kiedy wspólnota odsunęła ją od siebie.

– Przepraszam – załkała. – Przepraszam.

– Nie musisz przepraszać, Katie. – Delikatnie dotknęłam jej ramienia, a ona rzuciła mi się w objęcia.

Stałyśmy tam, na tej cmentarnej ścieżce, kołysząc się w przód i tył, splecione uściskiem. Gładziłam ją po plecach, próbując pocieszyć, uspokoić. Dzikie rośliny, które Katie zebrała po drodze, leżały rozrzucone wokół naszych stóp niczym ofiara.

– Przepraszam – powtórzyła Katie, a głos uwiązł jej w gardle. – Ja nie chciałam.

Przeszedł mnie nagły zimny dreszcz, ścinając krew w żyłach, zatrzymując dłonie wędrujące po jej plecach.

– Czego nie chciałaś? Katie uniosła głowę.

– Nie chciałam go zabić.

Rozdział siedemnasty

Kiedy Katie dobiegła na podwórze, ściskając się za kłuty kolką bok, mężczyźni zaczęli już wieczorny udój. Usłyszawszy, że w oborze coś się dzieje, skierowała się w stronę, skąd dochodziły dźwięki. Przez szerokie drzwi dostrzegła, jak Levi popycha przed sobą taczkę, a Samuel pochyla się, żeby nałożyć krowom na wymiona końcówki przewodów od dojarki. Lekkie szarpnięcie, cichy mlask – i rurki wypełniły się białym płynem, zlewając go do blaszanki.

Katie zakryła usta dłonią i popędziła za węgieł obory. Tam upadła na kolana i zaczęła wymiotować, dopóki miała czym.

Dobiegło ją wołanie Ellie, kuśtykającej po podjeździe. Adwokatka nie mogła nadążyć za Katie, a dziewczyna bezlitośnie wykorzystała swoją przewagę i po prostu jej uciekła.

Przemknęła się pod ścianą obory i pognała na nierówne, wyboiste rżysko. Nie można tam już było szukać kryjówki, ale uciec przed Ellie – jak najbardziej. Zebrała w dłonie spódnicę i pomknęła nad staw, gdzie schowała się za wielkim dębem.

Wyciągnęła przed siebie dłoń, przyglądając się uważnie palcom i nadgarstkowi. I gdzie teraz one są, te bakterie? Zostało ich w niej chociaż trochę, czy wszystkie oddała swojemu dziecku?

Zamknęła oczy, przed którymi ukazał się jej nowo narodzony syn; leżał na sianie pomiędzy jej udami i płakał na całe gardło. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak, jak powinno być. Nie chciała powiedzieć sobie tego głośno, ale przecież widziała, widziała, jak cała jego pierś i brzuszek pracują z wielkim wysiłkiem nad każdym wdechem.

Ale nie mogła nic na to poradzić, tak samo jak nie mogła uratować Hannah pogrążającej się pod lodem, ani Jacoba wypędzonego z domu, ani Adama wyruszającego w podróż.

Katie uniosła głowę i spojrzała w niebo, porysowane ostrym konturem nagich gałęzi dębu. I zrozumiała. Zrozumiała, że tym ciągłym tragediom w jej życiu kres położyć może tylko wyznanie winy.

Ellie broniła już ludzi ewidentnie winnych, miała nawet kilku takich klientów, którzy kłamali w żywe oczy, a jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, aby kiedyś czuła, że ktoś ją zdradził, dotknął do żywego. Gotując się z wściekłości, szybkim krokiem przecięła podwórze, zła na Katie za to, że tak ją oszukała, na Ledę, że wysadziła je pięć kilometrów od domu, na siebie, że w obecnym opłakanym stanie nie może biegać i dostaje zadyszki po kilku metrach.

Tylko nie bierz tego do siebie, upomniała się. To jest sprawa czysto zawodowa.

Znalazła Katie nad stawem.

– Zechcesz mi wyjaśnić, co to miało znaczyć? – zapytała, zginając się wpół i dysząc ciężko.

– Przecież słyszałaś – odparła Katie obrażonym tonem.

– Powiedz mi, dlaczego zabiłaś to dziecko, Katie. Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Nie będę już dłużej szukać wymówek. Chcę tylko powiedzieć ławnikom to, co powiedziałam tobie i żeby już było po wszystkim.

– Powiedzieć ławnikom? – wycedziła Ellie. – Po moim trupie.

– Nie. – Katie zbladła. – Musisz mi pozwolić.

– Wybij sobie z głowy, że powołam cię na świadka i dam ci oświadczyć przed sądem, że zabiłaś swoje dziecko.

– Przedtem nie zabraniałaś mi zeznawać!

– Przedtem, wyobraź sobie, mówiłaś co innego. Przypomnę: chciałaś powiedzieć prawdę, a prawda miała być według ciebie taka, że nie popełniłaś morderstwa. Mogłabym wezwać cię do złożenia zeznań, gdyby nie miały one przekreślić całej linii obrony, którą do tej pory prowadziłam. Ale ty chcesz popełnić samobójstwo przed sądem, a to już zupełnie inna sprawa.

– Ellie – w głosie Katie zabrzmiały tony desperacji – ja muszę wyznać swoją winę.

– To nie jest twój kościół! – krzyknęła adwokatka. – Ile razy mam ci jeszcze to powtórzyć? Tutaj w grę nie wchodzi sześć tygodni zawieszenia w prawach. Twój wyrok będzie się liczył w latach. Możesz nawet dostać dożywocie. W więzieniu. – Opanowała się i wzięła głęboki oddech. – Wszystko było inaczej, dopóki myślałam, że tylko pokażesz się ławnikom, opowiesz o swoim żalu, zapewnisz o niewinności. Ale to, co teraz mi powiedziałaś… – Zamilkła, odwróciła wzrok. – Powołanie cię na świadka to byłaby po prostu zawodowa nieodpowiedzialność.

– Przecież i tak im się pokażę i opowiem o swoim żalu.

– Jasne. A to wszystko zda się psu na budę, kiedy zapytam cię, czy zabiłaś to dziecko.

– To mnie o to nie pytaj.

– Jeśli ja cię nie zapytam, zrobi to George. A kiedy już zaczniesz składać zeznania, to nie wolno ci kłamać. – Ellie westchnęła. – Nie możesz kłamać, ale nie możesz też powiedzieć wprost, że zabiłaś to dziecko, bo podpiszesz na siebie wyrok.

Katie wbiła wzrok w czubki butów.

– Jacob mi mówił, że jeśli zdecyduję się zeznawać, to nie możesz mnie powstrzymać.

– Dam radę cię wybronić bez twojego zeznania. Dostaniemy ułaskawienie. Proszę cię, Katie. Nie rób sobie takiej krzywdy.

Katie spojrzała na nią i oświadczyła z absolutnym spokojem:

– Jutro złożę zeznanie. Może ci się to nie podobać, ale tego właśnie chcę.

– Chcesz, żeby ci przebaczyli? – wybuchnęła Ellie. – Kto? Ławnicy? Sędzia? Nie przebaczą ci. Będą widzieć w tobie potwora.

– Oni może tak, ale ty nie, prawda?

Ellie potrząsnęła głową. Słowa nie chciały przejść jej przez gardło.

– Co się stało? – dopytywała się Katie. – Powiedz mi, co o tym myślisz.

– Oszukać swojego adwokata to jedno, ale skłamać przyjacielowi – to już zupełnie co innego. – Ellie wstała, otrzepując spódnicę. – Przygotuję oświadczenie o zrzeczeniu się odpowiedzialności, a ty je podpiszesz. Będzie to oficjalny dokument potwierdzający, że odradzałam ci podjęcie takiej decyzji – zakończyła chłodnym tonem i poszła sobie, zostawiając Katie samą.

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Coop, składając rogi narzuty, którą razem z Ellie zdejmowali ze sznura. Jej wzór przedstawiał obrączkę ślubną; ironiczna wymowa tego zbiegu okoliczności nie umknęła jego uwagi. Dookoła nich, na sznurach do suszenia bielizny rozciągniętych pomiędzy drzewami, trzepotało jeszcze kilka narzut, barwiąc ciemniejące niebo wzorami kolorowymi jak olbrzymie kalejdoskopy.

Ellie zbliżyła się, wkładając mu do rąk przeciwległe końce narzuty.

– Uwierz – powiedziała krótko.

– Katie jest niezdolna do zabójstwa.

Wzięła od niego podłużny prostokąt materiału i energicznie złożyła go jeszcze na dwa, w gruby kwadrat.

– Wychodzi na to, że się mylisz.

– Przecież ja ją znam, Ellie. Leczę ją i wiem, co mówię.

– A ja z nią mieszkam w jednym pokoju. I co? Coop zdjął klamerki do bielizny z następnej narzuty.

– Jak to zrobiła?

– Nie pytałam. Tym go zaskoczyła.

– Nie zapytałaś?

Ellie przesunęła palcami po brzuchu.

– Nie mogłam – wyznała, odwracając się szybko.

Coop poczuł, że w tej chwili najchętniej wziąłby ją w ramiona i przytulił.

– Można to wytłumaczyć tylko w jeden sposób – powiedział. – Katie kłamie.

– Nie słuchałeś, co mówiłam na rozprawie? – Ellie skrzywiła wargi. – Amisze nie kłamią.

Coop puścił tę uwagę mimo uszu.

– Kłamie, żeby otrzymać karę. Ma taką psychologiczną potrzebę, mniejsza już o to, z jakiego powodu.

– Jasne. A dożywocie za kratkami to terapia akurat w sam raz dla jej potrzeb. – Ellie szarpnęła swój koniec narzuty. – Ona nie kłamie, Coop. W mojej pracy miałam już pewnie do czynienia z tyloma kłamcami co ty w twojej. Katie spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała, że zabiła swoje dziecko. Mówiła poważnie. – Gwałtownym ruchem wyrwała mu złożoną narzutę z rąk i rzuciła ją na tę pierwszą. – Katie Fisher idzie na dno i pociągnie nas wszystkich za sobą.

– Jeśli podpisała oświadczenie o zrzeczeniu się odpowiedzialności, to nikt nie będzie mógł ci nic zarzucić.

– Ależ nie, oczywiście, że nie. To tylko moje nazwisko i wiarygodność wylądują w błocie.

– Jakoś mi się nie wydaje, niezależnie od tego, jak Katie rozumuje w tym momencie, żeby robiła to akurat na złość tobie.

– Wszystko jedno, dlaczego to robi, Coop. Ona chce dokonać publicznej spowiedzi, a ławnicy nie będą jej pytać o powody, bo mają to w nosie. Uznają ją za winną, zanim zdąży powiedzieć: „Przyznaję się”.

– Wściekasz się, bo przegrasz przez nią sprawę, czy dlatego, że nie udało ci się tego przewidzieć?

– Wcale się nie wściekam. Jeśli ona chce zmarnować sobie życie, to proszę bardzo, jej problem. – Ellie wyrwała Coopowi z rąk następną narzutę, ale tak niezręcznie, że wyprana kapa wylądowała na brudnej ziemi. – Cholera! Wiesz, ile czasu to się pierze? Masz pojęcie? – Opadła na kolana, a skotłowana kolorowa płachta skłębiła się za nią niczym chmura. Ellie ukryła twarz w dłoniach.

Coop spojrzał na nią; wydało mu się niepojęte, że ta kobieta, wiotka niczym wierzba, może udźwignąć na barkach ciężar czyjegoś ocalenia. Usiadł obok niej na ziemi i przygarnął ją do siebie, czując, jak zaciska palce na jego koszuli.

– Mogłam ją uratować – szepnęła.

– Wiem, kochana. Ale może ona chce zrobić to sama.

– Świetnie się do tego zabrała.

– Znowu myślisz jak prawnik. – Coop postukał ją w skroń. – Co się robi, kiedy człowiek zaczyna się bać, że wszyscy go zostawią?

– Trzeba się postarać, żeby zostali.

– A jeśli to niemożliwe albo nie umie się tego zrobić? Ellie wzruszyła ramionami.

– Nie wiem.

– Wiesz. I sama też już to kiedyś zrobiłaś. Należy ich uprzedzić i samemu uciec – powiedział Coop – żeby nie trzeba było patrzeć, jak odchodzą.

Kiedy Katie była małą dziewczynką, uwielbiała deszcz. Biegała wtedy na sam koniec podjazdu, gdzie zbierały się kałuże oblepione tęczowymi plamami benzyny. Identycznie w tej chwili wyglądało niebo: rozległa kopuła w kolorze monarszej purpury żyłkowanej odcieniami czerwieni, srebra i bursztynu niczym suknia królowej z bajki. Stały pod nią wszystkie farmy prostego ludu; nad każdym polem biegły smugi przepysznych barw, ciągnąc się jakby w nieskończoność.

Otulona mrokiem, stanęła na ganku, wyczekując. Kiedy od zachodu dawał się słyszeć warkot silnika samochodu, serce podchodziło jej do gardła, a wszystkie mięśnie prężyły się, gdy wypatrywała oczy, myśląc, że może skręca w ich stronę. Ale za każdym razem już po kilku sekundach pomiędzy drzewami migotały czerwone wstążki tylnych świateł.

– On nie przyjedzie.

Katie odwróciła się błyskawicznie, kiedy zabrzmiał ten głos, do wtóru ciężkich kroków na schodkach ganku.

– Kto? – zapytała.

Samuel przełknął z wysiłkiem.

– Ach, Katie. Czy chcesz mnie zmusić, żebym jeszcze i ja wypowiedział to imię? – Katie objęła się wpół i znów odwróciła wzrok w kierunku szosy. – On pojechał do Filadelfii. Wróci jutro, na rozprawę.

– Po to przyszedłeś? Żeby mi o tym powiedzieć?

– Nie – odparł. – Przyszedłem zabrać cię na spacer. Opuściła głowę.

– Nieszczególnie nadaję się w tej chwili do towarzystwa. Samuel wzruszył ramionami.

– Dobrze. Ja w każdym razie idę się przejść. – Zszedł z ganku.

– Zaczekaj! – zawołała i pobiegła za nim, równając krok.

Poszli, a w tle brzmiała symfonia: wiatr grał, uganiając się wśród drzew, ptaki nuciły, siadając na gałęziach, sowy śpiewnym zawodzeniem nawoływały myszy, rosa szeptała, srebrząc pajęcze sieci. Samuel stawiał wielkie kroki, a Katie, żeby za nim nadążyć, musiała niemalże biec.

– Dokąd idziemy? – zapytała po kilku minutach, kiedy mijali niewielki sad, w którym rosły jabłonie.

Samuel stanął jak wryty, rozejrzał się dookoła.

– Nie mam pojęcia.

Katie uśmiechnęła się szeroko i on też błysnął zębami w uśmiechu, a po chwili śmiali się już oboje. Samuel usiadł, opierając łokcie na kolanach; Katie opadła na ziemię obok niego, a jej spódnica zaszeleściła na opadłych z drzew liściach. Jabłka empire, jasne jak rubiny, ocierały się o czepek Katie i o kapelusz Samuela, któremu nagle przypomniało się, jak ona kiedyś, na obiedzie przy stawianiu stodoły, obrała całe jabłko nie przecinając skórki i rzuciła tę długą, czerwoną wstęgę przez ramię; była to kobieca wróżba, mająca przepowiedzieć, za kogo wyjdzie dziewczyna. Cała rodzina bardzo się śmiała, kiedy skórka spadła na ziemię, układając się w kształt litery S.

A w następnej chwili głuche milczenie zaczęło mu nieznośnie ciążyć.

– Sporo jabłek zbierzecie w tym roku – odezwał się, zdejmując kapelusz. – Będzie mnóstwo słoików z musem jabłkowym.

– Mama będzie miała co robić, już to widzę.

– A ty? – zażartował. – Chyba będziesz nam pomagać w oborze?

– Nie wiem, gdzie będę. – Katie odchrząknęła, spoglądając na niego. – Samuelu, muszę ci coś powiedzieć…

Przyłożył palec do jej ust, do tych miękkich warg i przez chwilę pozwolił sobie uwierzyć, że to mógł być pocałunek.

– Nic nie mów.

Katie skinęła głową i opuściła wzrok.

– Listopad za pasem. U Mary Esch obrodziły selery – odezwał się Samuel.

Katie zasmuciła się. Tego było już dla niej zbyt wiele – rozmawiać o listopadzie, miesiącu ślubów i o selerach, które były składnikiem większości tradycyjnych dań na weselnym obiedzie. Wiedziała, że Samuel całował się z Mary, ale od tamtego czasu nie usłyszała już o tym nic więcej od nikogo. W sumie to była sprawa Samuela, który miał święte prawo sam kierować swoim życiem. I ożenić się w przyszłym miesiącu. Z Mary Esch.

– Mary wyjdzie za Owena Kinga, jak amen w pacierzu – mówił dalej Samuel.

Katie spojrzała na niego zdziwiona.

– A nie za ciebie?

– Nie sądzę, żeby to się spodobało dziewczynie, z którą chciałbym się ożenić. – Samuel zaczerwienił się i wbił wzrok w ziemię. – Nie spodobałoby ci się to, prawda?

Przez chwilę Katie wyobraziła sobie, że jej życie wygląda tak samo jak życie wszystkich dziewczyn z rodzin amiszów, że nie stanęło na głowie, że ta cudowna propozycja nie może wydawać się nie do pomyślenia.

– Samuelu – powiedziała rwącym się głosem. – Nie mogę ci teraz niczego obiecać.

Potrząsnął głową, ale nie uniósł wzroku.

– Jeśli nawet nie teraz, w listopadzie, to za rok. Albo za dwa.

– Jeśli mnie zabiorą, to już nie wrócę.

– Nigdy nie wiadomo. Spójrz na mnie, na ten przykład. – Samuel przesunął palcem po rondzie kapelusza, idealnie kształtnym czarnym okręgu. – Byłem absolutnie pewien, że już do ciebie nie wrócę… A okazało się, że przez cały czas kierowałem się prosto do punktu wyjścia. – Wziął ją za rękę, uścisnął. – Zastanowisz się nad tym?

– Tak – odpowiedziała Katie. – Zastanowię się.

Było już po północy, gdy Ellie weszła bezszelestnie po schodach wiodących na piętro, do pokoju. Katie spała, leżąc na boku; wstęga księżycowego światła przecinała jej sylwetkę na pół, jak asystentkę iluzjonisty. Ellie po cichu zebrała kołdrę z łóżka i wróciła na palcach do drzwi.

– Co ty robisz?

Odwróciła się, spoglądając Katie prosto w oczy.

– Idę spać na kanapie.

Katie usiadła w pościeli, a kołdra opadła z jej ramion, odsłaniając prostą, białą koszulę nocną.

– Nie musisz tego robić.

– Wiem.

– To będzie źle dla dziecka.

Ellie poczuła, jak na szyi twardnieje jej jakiś mięsień, dławiąc gardło ciasnym uściskiem.

– Nie będziesz mi mówić, co jest złe dla mojego dziecka – powiedziała. – Nie masz prawa.

Odwróciła się na pięcie i wyszła na schody, przyciskając pościel do piersi jak tarczę, jakby wciąż jeszcze nie było za późno, aby osłonić swoje serce przed ciosem.

Ellie wodziła wzrokiem po gabinecie sędziny Ledbetter, odczytując tytuły prawniczych rozpraw na półkach, podziwiając drewniane meble i ozdoby, przyglądając się puszystemu dywanowi na podłodze – słowem, robiła wszystko, żeby nie musieć patrzeć na samą sędzinę, która właśnie czytała wręczone jej przed sekundą oświadczenie.

– Pani Hathaway – odezwała się sędzina Ledbetter po chwili – co tu się dzieje?

– Moja klientka nalega, aby pozwolono jej zeznawać, pomimo że jej to odradzałam.

Sędzina wbiła wzrok w Ellie, jakby z jej nic nie mówiącego wyrazu twarzy potrafiła odczytać wszystko o zamieszaniu, do którego doszło poprzedniego wieczoru.

– Czy odradzała jej pani zeznania z jakiegoś konkretnego powodu?

– Sądzę, że wszelkie powody wyjaśnią się same – odparła Ellie. George wyprostował się lekko; na jego twarzy malował się adekwatny do sytuacji zachwyt.

– Dobrze więc – westchnęła sędzina. – Miejmy to już za sobą.

Nie można być amiszem i nie wiedzieć od najmłodszych lat, że ludzkie spojrzenie posiada własny ciężar, że oczy innych ludzi mogą nas dotykać, że czasami można je poczuć niczym oddech na ramieniu, a kiedy indziej – jak harpun prosto w plecy. Jednakże tutaj, w Lancaster, spojrzenia najczęściej godziły prosto, en face – turysta wyciągał szyję, żeby się przyjrzeć, stojące obok w kolejce w sklepie spożywczym dziecko gapiło się, mrugając oczami. Za balustradą otaczającą krzesło dla świadka Katie siedziała jak sparaliżowana wbitymi w nią spojrzeniami. Patrzyła na nią setka ludzi – i trzeba przyznać, że mieli powód. Nie co dzień amisz przyznaje się do morderstwa.

Otarła spocone dłonie o fartuch, nie mogąc się doczekać, kiedy Ellie zacznie jej zadawać pytania. Liczyła na pomoc adwokatki, kiedy już to się zacznie – miała nadzieję, że może nawet uda jej się poczuć tak, jakby rozmawiały sobie tylko we dwie na ławce nad stawem. Ale Ellie nie odezwała się dziś do niej ani słowem. Rano wymiotowała w łazience, potem wypiła filiżankę herbaty rumiankowej, a po śniadaniu, nie patrząc nawet na Katie, powiedziała, że już czas jechać do sądu. Nie, z jej strony próżno było dziś wyglądać zmiłowania.

Ellie zapięła guziki marynarki i wstała.

– Katie – powiedziała łagodnie – czy wiesz, dlaczego dziś tutaj jesteś?

Katie zamrugała oczami, zaskoczona wrażliwością i współczuciem, które zabrzmiały w tym pytaniu, w głosie Ellie. Spłynęła na nią ulga tak wielka, że zaczęła już się uśmiechać – i wtedy spojrzała w oczy adwokatki, tak samo twarde i wściekłe jak poprzedniego dnia. To współczucie było częścią gry, kreacji zawodowej. Nawet jeszcze w tym momencie, Ellie wciąż próbowała wywalczyć dla niej ułaskawienie.

Katie wzięła głęboki oddech.

– Ludzie myślą, że zabiłam swoje dziecko.

– I jak się z tym czujesz?

Znów przed oczami Katie ukazało się tamto ciałko, maleńkie jak przecinek nakreślony pomiędzy jej udami, śliskie od jej własnej krwi.

– Źle – szepnęła.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że przedstawiono przeciwko tobie mocne dowody.

Katie skinęła głową, zerkając w stronę ławy przysięgłych.

– Starałam się rozumieć wszystko, co było tutaj mówione. Nie jestem pewna, czy mi się to do końca udało.

– Czego konkretnie nie mogłaś zrozumieć?

– Wy, Anglicy, robicie różne rzeczy zupełnie inaczej. Nie jestem przyzwyczajona do takiego postępowania.

– Do czego dokładnie?

Katie zastanowiła się przez długą chwilę. Wyznanie winy – tak, tu nie było różnicy, inaczej nie siedziałaby teraz na tym krześle. Ale Anglicy sądzili człowieka po to, aby go odepchnąć. Amisze odprawiali sąd, aby potem móc przyjąć osądzonych z powrotem pomiędzy siebie.

– Tam, skąd pochodzę – odpowiedziała – kiedy kogoś oskarży się o grzech, to nie po to, żeby inni mogli obarczać go winą, ale po to, żeby ten człowiek mógł się poprawić i żyć dalej.

– Czy zgrzeszyłaś, poczynając dziecko? Katie instynktownie przyjęła postawę pokory.

– Tak.

– Dlaczego?

– Nie miałam męża.

– Kochałaś ojca swojego dziecka?

Spod nisko opuszczonych rzęs Katie przebiegła wzrokiem po ławach dla publiczności, szukając Adama. Siedział na samym brzegu siedzenia ze spuszczoną głową, tak jakby on także odprawiał spowiedź.

– Bardzo – wyszeptała.

– Czy twoja wspólnota oskarżyła cię o grzech?

– Tak. Diakon i biskup przyszli do mnie i poprosili, abym wyspowiadała się na klęczkach po nabożeństwie.

– Co się stało, kiedy przyznałaś się do poczęcia nieślubnego dziecka?

– Otrzymałam bann, na pewien czas, żebym mogła przemyśleć swój czyn. Po sześciu tygodniach wróciłam i złożyłam obietnicę, że pozostanę w zgodzie z kościołem. – Katie uśmiechnęła się. – Przyjęli mnie z powrotem.

– Katie, czy diakon i pastor prosili, abyś przyznała się, że zabiłaś swoje dziecko?

– Nie.

– Dlaczego?

Katie złożyła dłonie na kolanach.

– O to mnie nie oskarżono.

– A zatem członkowie twojej własnej wspólnoty nie chcieli uznać, że jesteś winna grzechu zabójstwa?

Katie wzruszyła ramionami.

– Muszę usłyszeć twoją odpowiedź – powiedziała Ellie.

– Nie, nie chcieli.

Ellie wróciła do stołu dla obrony, postukując obcasami na parkiecie.

– Czy pamiętasz, co się działo tej nocy, kiedy urodziłaś dziecko, Katie?

– Tylko fragmenty. Co jakiś czas coś sobie przypominam.

– Dlaczego tak się dzieje?

– Doktor Cooper mówi, że mój umysł nie zniósłby wszystkiego naraz. – Katie potarła dolną wargę. – Kiedy to się stało, ja jakby zamknęłam się w sobie.

– Kiedy co się stało?

– Kiedy urodziło się dziecko. Ellie skinęła głową.

– Opowiadało nam o tym już kilka osób, ale sądzę, że państwo ławnicy chętnie usłyszą od ciebie, co się stało tamtej nocy. Czy wiedziałaś, że jesteś w ciąży?

Katie nagle wydało się, że jej myśli cofają się, biegną w tył, aż znów poczuła pod dłonią małą, twardą krągłość, która była dzieckiem ukrytym w jej ciele.

– Nie mogłam w to uwierzyć – powiedziała cicho. – I nie wierzyłam, dopóki nie musiałam przesunąć szpilek do spinania fartucha.

– Powiedziałaś komuś o tym?

– Nie. Wyrzuciłam to z głowy i skupiłam myśli na innych rzeczach.

– Dlaczego?

– Bałam się. Nie chciałam, żeby rodzice się dowiedzieli. – Wzięła głęboki oddech. – Modliłam się, żeby wyszło na to, że może się tylko pomyliłam.

– Czy pamiętasz sam poród?

Katie oplotła brzuch ramionami, na nowo przeżywając ból przepalający ją na wskroś, od pleców do brzucha.

– Niektóre rzeczy pamiętam – odpowiedziała. – Ból, kłujące siano, na którym leżałam… Ale pewne fragmenty czasu są zupełnie puste.

– Jak się wtedy czułaś?

– Bałam się – szepnęła. – Naprawdę się bałam.

– Czy pamiętasz dziecko? – zapytała Ellie.

Ten obraz pamiętała tak wyraźnie, jakby był odciśnięty pod jej powiekami. Maleńkie, cudowne ciałko, niewiele większe od jej własnej dłoni, mały chłopczyk kopiący nóżkami, zanoszący się kaszlem, wyciągający do niej rączki.

– Był śliczny. Wzięłam go na ręce. Przytuliłam. Pomasowałam plecki. Miał takie… drobniutkie kosteczki. Czułam, jak pod moją dłonią bije jego serce.

– Co zamierzałaś z nim zrobić?

– Nie wiem. Myślę, że zabrałabym go do mamy, zawinęła w coś, żeby było mu ciepło… Ale zasnęłam, zanim zdążyłam coś zrobić.

– Straciłaś przytomność.

– Ja.

– Dziecko miałaś wciąż w ramionach?

– Och, tak – odpowiedziała Katie.

– Co się stało potem?

– Obudziłam się, a jego już nie było. Ellie uniosła brew.

– Nie było? I co sobie wtedy pomyślałaś? Katie splotła palce.

– Że to był tylko sen – wyznała.

– Czy coś mogło świadczyć o tym, że było inaczej?

– Widziałam krew na koszuli nocnej i niedużą plamę na sianie.

– I co zrobiłaś?

– Umyłam się w sadzawce – odpowiedziała Katie – a potem wróciłam do swojego pokoju.

– Dlaczego nikogo nie obudziłaś, nie poszłaś do lekarza ani nie próbowałaś znaleźć dziecka?

Oczy Katie rozjarzyły się łzami.

– Nie wiem. Trzeba było. Teraz wiem, że było trzeba.

– Co się stało, kiedy obudziłaś się następnego dnia? Przetarła oczy dłonią.

– Było tak, jakby w ogóle nic się nie zmieniło – powiedziała łamiącym się głosem. – Gdyby wszyscy w domu wyglądali chociaż odrobinę inaczej niż zwykle, gdybym źle się czuła, to może bym nie… – Urwała, odwracając wzrok. – Pomyślałam, że może to wszystko mi się zdawało, że nic się nie stało. Chciałam w to uwierzyć, bo wtedy nie musiałam się zastanawiać, gdzie jest dziecko.

– A wiedziałaś, gdzie ono jest?

– Nie.

– Czy przypominasz sobie, żebyś dokądś je zabrała?

– Nie.

– Czy przypominasz sobie, żebyś się budziła, choćby na chwilę, z dzieckiem w ramionach?

– Nie. Kiedy się obudziłam, jego już nie było. Ellie skinęła głową.

– Czy planowałaś, jak można by pozbyć się tego dziecka?

– Nie.

– Czy chciałaś się go pozbyć?

– Kiedy tylko je zobaczyłam, to wiedziałam, że nie – odpowiedziała Katie cicho.

Ellie stała teraz na wyciągnięcie ręki od niej. Katie czekała na jej pytanie, czekała, kiedy będzie mogła powiedzieć na głos to, z czym tutaj przyszła. Ale Ellie odwróciła się od niej, niemalże niedostrzegalnie potrząsnąwszy głową.

– Dziękuję – powiedziała, patrząc na ławę przysięgłych. – Nie mam więcej pytań.

Szczerze mówiąc, George nie bardzo wiedział, co ma myśleć. Szykował się na to, że Ellie Hathaway, przesłuchując własną klientkę, postara się błysnąć czymś efektownym, ale ona nie zrobiła nic, co odbiegałoby od normy. Co zaś ważniejsze, jej świadek też się niczym nie popisał. Katie Fisher powiedziała dokładnie to, co wszyscy spodziewali się od niej usłyszeć. Obie te rzeczy miały się nijak do oświadczenia, które Ellie złożyła rano sędzinie.

Uśmiechnął się do Katie.

– Dzień dobry, panno Fisher.

– Proszę mi mówić Katie.

– Niech będzie Katie. Podejmijmy opowieść w miejscu, gdzie panie przerwały. Zasnęłaś z dzieckiem w ramionach, a kiedy się obudziłaś, jego już nie było. Jesteś jedynym naocznym świadkiem tego, co się stało tamtej nocy. Powiedz nam zatem: co stało się z dzieckiem?

Katie zacisnęła powieki. Z kącika oka pociekła łza.

– Zabiłam je.

George stanął jak wryty. Na sali wybuchł gwar skonsternowanych głosów; sędzina grzmotnęła młotkiem, uciszając wrzawę. George odwrócił się do Ellie, unosząc dłonie w geście niemego zapytania. Kiedy jednak ją zobaczył, siedzącą przy stole dla obrony z miną niemalże znudzoną, zrozumiał, że ona jedna na tej sali nie jest zaskoczona wyznaniem Katie. Spojrzała mu w oczy i wzruszyła ramionami.

– Zabiłaś swoje dziecko? – powtórzył.

– Tak – odszepnęła Katie.

Prokurator nie mógł oderwać oczu od tej dziewczyny za balustradą, zmożonej przez własne cierpienie, wyglądającej tak, jakby chciała zapaść się pod ziemię.

– Jak to zrobiłaś? Katie potrząsnęła głową.

– Musisz odpowiedzieć na pytanie.

Objęła się ramionami w talii, mocno, kurczowo.

– Ja chcę tylko naprawić swoją winę.

– Zaczekaj. Przed chwilą przyznałaś się, że zabiłaś swoje dziecko. Proszę cię więc, żebyś powiedziała nam, jak to zrobiłaś.

– Przykro mi – wykrztusiła zdławionym głosem. – Nie mogę. George odwrócił się do stołu sędziowskiego.

– Możemy podejść?

Sędzina skinęła głową, a Ellie dołączyła do prokuratora.

– Co tu się wyprawia, do diabła? – George zażądał wyjaśnień.

– Pani mecenas? – dołączyła się sędzina. Ellie uniosła brew.

– Słyszałeś może kiedyś o piątej poprawce do konstytucji, George?

– Oskarżona właśnie sama się obciążyła – zauważył prokurator. – Nie sądzisz, że troszkę już na to za późno?

– Niekoniecznie – odpowiedziała spokojnie, chociaż wiedziała równie dobrze jak on, że to jest kłamstwo w żywe oczy.

– Panie Callahan, nie muszę panu chyba przypominać, że świadek może skorzystać z piątej poprawki, kiedy tylko zechce – powiedziała sędzina i dodała, zwracając się do Ellie: – Jednakże musi osobiście to ogłosić i wymienić ustawę z nazwy. Ellie rzuciła spojrzenie na Katie.

– Ona nie wie, jak się nazywa ta ustawa, wysoki sądzie. Ona wie tylko, że nie chce mówić już niczego więcej na ten temat.

– Wysoki sądzie, mecenas Hathaway nie może wystąpić teraz w imieniu swojej klientki. Jeśli nie usłyszę, że oskarżona zgodnie z procedurą prosi o prawo do skorzystania z piątej poprawki do konstytucji, to bardzo mi przykro, ale ja tego nie kupuję.

Ellie przewróciła oczami.

– Czy mogę prosić o chwilę rozmowy ze swoją klientką? Podeszła do balustrady. Katie trzęsła się jak liść na wietrze;

Ellie poczuła nagle jak ogarnia ją wstyd, i to niemały, bo zrozumiała, że częściowo sama jest za to odpowiedzialna, bo dziewczyna po prostu boi się, że usłyszy od niej tyradę.

– Katie – powiedziała adwokatka. – Jeśli nie chcesz opowiadać, jak doszło do zbrodni, to wystarczy, że powiesz po angielsku: „Korzystam z piątej poprawki”.

– A co to znaczy?

– Piąta poprawka to jest ustęp konstytucji, który mówi, że masz prawo zachować milczenie, nawet zeznając pod przysięgą, aby twoich słów nie można było użyć przeciwko tobie. Zrozumiałaś?

Katie skinęła głową, a Ellie wróciła do stołu dla obrony i usiadła na swoim miejscu.

– Opowiedz nam, proszę, jak zabiłaś swoje dziecko – powtórzył George.

Katie strzeliła oczami w stronę Ellie.

– Korzystam z piątej poprawki – powiedziała niepewnie.

– A to mnie zaskoczyłaś – mruknął George. – W porządku. Cofnijmy się do samych początków. Żeby móc odwiedzać brata na studiach, okłamywałaś swojego ojca. Zaczęło się to, kiedy miałaś dwanaście lat?

– Tak.

– Teraz masz osiemnaście.

– Zgadza się.

– Czy przez tych sześć lat twój ojciec odkrył, że jeździsz do brata?

– Nie.

– I gdyby dalej o niczym nie wiedział, to ty dalej byś go okłamywała?

– To nie było kłamstwo – odpowiedziała Katie. – Nigdy mnie o to nie pytał.

– Przez sześć lat ani razu nie zapytał, jak ci minął weekend u cioci?

– Ojciec nie pyta o ciocię ani o niej nie rozmawia.

– Czyli miałaś szczęście. Dalej: czy okłamałaś swojego brata po tym, jak poszłaś do łóżka z jego współlokatorem?

– Nigdy…

– Zaczekaj, sam zgadnę. Nigdy cię o to nie pytał, zgadza się? Katie zdezorientowana, skinęła głową.

– Tak, zgadza się.

– Nigdy nie powiedziałaś Adamowi Sinclairowi, że został ojcem twojego dziecka?

– Przecież on wyjechał za granicę.

– Nigdy nie powiedziałaś swojej matce, że jesteś w ciąży? Ani nikomu innemu?

– Nie.

– A kiedy rano, po twoim nocnym porodzie, zjawiła się policja, skłamałaś po raz kolejny.

– Nie miałam pewności, czy to naprawdę się wydarzyło – odpowiedziała prawie szeptem.

– Daj spokój. Masz przecież osiemnaście lat. Odbyłaś stosunek. Wiedziałaś, że zaszłaś w ciążę, nawet jeśli nie chciałaś przyjąć tego do świadomości. Widziałaś niejedną kobietę ze swojej wspólnoty w ciąży, a także niejeden poród. Chcesz mi teraz powiedzieć, że nie wiedziałaś, co się z tobą stało tamtej nocy?

Katie znów zaczęła cicho płakać.

– Nie potrafię wyjaśnić, co się wtedy działo z moją głową, wiem tylko, że nie pracowała normalnie. Nie wiedziałam, co jest naprawdę, a co mi się wydaje. Nie chciałam wierzyć, że to wszystko mógł nie być tylko sen. – Skręciła rąbek fartucha w zaciśniętych pięściach. – Wiem, że zrobiłam coś złego i wiem, że przyszedł czas, żeby przyjąć odpowiedzialność za to, co się stało.

George nachylił się do Katie, tak blisko, że jego słowa opadały na jej kolana.

– Powiedz nam w takim razie, jak to zrobiłaś.

– Nie mogę o tym mówić.

– Aha. No tak. Tak samo kiedy byłaś w ciąży, wymyśliłaś sobie, że jeśli nie będziesz o niej mówić, to ona zniknie. I tak samo nie powiedziałaś nikomu o tym, że zamordowałaś swoje dziecko, zakładając, że jeśli nie powiesz, to nikt się nigdy nie dowie. Ale to nie jest tak, prawda, Katie? Nawet jeśli nam nie powiesz, jak zabiłaś swojego syna, to już i tak nic nie zmieni faktu, że on nie żyje, mam rację?

– Sprzeciw! – zawołała Ellie. – Prokurator wywiera presję na świadka.

Katie skuliła się na krześle, nie kryjąc już łez. George spojrzał na nią tylko raz, przelotnie, a potem odwrócił się z lekceważeniem.

– Wycofuję pytanie. Skończyłem ze świadkiem. Sędzina Ledbetter westchnęła.

– Zróbmy sobie kwadrans przerwy. Pani Hathaway, czy może pani zabrać stąd swoją klientkę, aby mogła dojść do siebie?

– Oczywiście – odpowiedziała Ellie, zastanawiając się jednocześnie, jak ma pomóc Katie się pozbierać, skoro sama jest w totalnej rozsypce.

Sala konferencyjna była ciemna i obskurna, świetlówki pod sufitem, zamiast działać, tylko parskały i syczały, nie emitując światła w żadnym widocznym paśmie. Ellie usiadła za brzydkim drewnianym stołem, obrysowując palcem kontur plamy z kawy, która, co było bardzo prawdopodobne, mogła mieć więcej lat niż Katie. Jej klientka stała przy tablicy zawieszonej na jednej ze ścian i trzęsła się od płaczu.

– Chętnie bym okazała ci trochę współczucia, Katie, ale sama się o to prosiłaś. – Ellie odwróciła się do niej tyłem, mając nadzieję, że jeśli nie będzie patrzeć na Katie, to jej szloch trochę przycichnie. Albo stanie się mniej przejmujący.

– Chciałam, żeby już było po wszystkim – wyjąkała Katie, unosząc opuchniętą, czerwoną twarz – ale nie spodziewałam się czegoś takiego.

– Och, naprawdę? A czego się spodziewałaś? Sądowej telenoweli, w której wszyscy przysięgli wybuchną zgodnym płaczem, kiedy ty zaczniesz spazmować podczas składania zeznań?

– Chciałam tylko, aby mi przebaczyli.

– No, teraz masz na to marne widoki. Pożegnałaś się właśnie z wolnością, kotku. Zapomnij o przebaczeniu swojego kościoła. Zapomnij o kontakcie z rodzicami i o związku z Adamem.

– Samuel poprosił mnie, żebym za niego wyszła – szepnęła Katie żałośnie.

Ellie parsknęła.

– To może mu powiesz, że trudno załatwić wizyty małżeńskie w stanowym zakładzie resocjalizacyjnym.

– Nie chcę żadnych wizyt małżeńskich. I nie chcę już mieć więcej dzieci. Bo co będzie, jeśli… – Katie urwała w pół zdania, odwracając wzrok.

– Jeśli co? – wybuchła Ellie. – Jeśli udusisz je w chwili słabości?

– Nie! – Oczy Katie ponownie wezbrały łzami. – Mówię o tej chorobie, o tych bakteriach. A jeśli jeszcze we mnie siedzą i przejdą na wszystkie moje dzieci?

Świetlówka nad głową Ellie syknęła i zatrzaskała. Adwokatka powoli objęła wzrokiem postać Katie, rejestrując różne szczegóły. Widać było, że dziewczyna odczuwa głęboką skruchę. Kurczowo zaciskała palce na grubej tkaninie sukienki na piersi, jak gdyby tę chorobę można było z siebie zetrzeć, zdrapać. Ellie przypomniała sobie, jak Katie powiedziała jej kiedyś, że kiedy diakon raz o coś oskarży, to człowiek przyznaje się do wszystkiego. Postawiła się w roli dziewczyny nawykłej do tego, że to inni mówią jej, jakie grzechy popełniła. I zrozumiała, że ktoś taki może poczuć się odpowiedzialny za zdarzenie, które patolog uznał za nieszczęśliwy wypadek.

Spojrzała na Katie i nagle sposób jej myślenia stał się dla niej jasny i klarowny.

Przeszła przez salę konferencyjną i chwyciła dziewczynę za ramiona.

– Mów – rozkazała. – Powiedz mi teraz, jak zabiłaś swoje dziecko.

– Wysoki sądzie – zaczęła Ellie – proszę o pozwolenie ponownego zwrócenia się do świadka.

Czuła na sobie spojrzenie George'a, a w nim wyraźne pytanie: odbiło ci? Nie dziwiło jej to zresztą ani trochę: w momencie, gdy w protokole rozprawy zapisano przyznanie się oskarżonej do winy, Ellie nie mogła już naprawić wyrządzonej szkody praktycznie w żaden sposób. Odprowadziła wzrokiem Katie na krzesło dla świadka, gdzie jej klientka usiadła, wiercąc się niespokojnie, roztrzęsiona i blada.

– Kiedy oskarżyciel zapytał cię, czy zabiłaś swoje dziecko, odpowiedziałaś: tak.

– Zgadza się – przytaknęła Katie.

– A kiedy poprosił, żebyś wyjaśniła, w jaki sposób popełniłaś zabójstwo, nie chciałaś o tym mówić.

– Nie chciałam.

– Ja pytam cię teraz: czy udusiłaś swoje dziecko?

– Nie – wyszeptała Katie, a jej głos załamał się na tej jednej krótkiej sylabie.

– Czy celowo spowodowałaś śmierć swojego dziecka?

– Nie. Nigdy bym tego nie zrobiła.

– W jaki sposób zabiłaś swojego syna, Katie? Dziewczyna wzięła głęboki, rzężący oddech.

– Słyszałaś zeznanie doktora. Powiedział, że zabiłam go, przekazując mu to zakażenie. Gdybym to nie ja była jego matką, to żyłby dalej.

– Zabiłaś je, przekazując mu listerie ze swojego organizmu?

– Tak.

– I to miałaś na myśli, mówiąc panu Callahanowi, że zabiłaś swoje dziecko?

– Tak.

– Opowiadałaś nam wcześniej, że w twoim kościele ten, kto popełni grzech, musi go potem wyznać przed całym zgromadzeniem.

– Ja.

– Jak to wygląda?

Katie przełknęła z wysiłkiem.

– Jest strasznie. Po prostu strasznie. Najpierw odbywa się całe niedzielne nabożeństwo. Kończy się kazanie, śpiewamy hymn i wszyscy, którzy nie są jeszcze członkami kościoła, wychodzą. Biskup wywołuje cię po nazwisku, a ty musisz wstać, podejść, usiąść przed grupą duchownych i odpowiadać na ich pytania, tak głośno, żeby całe zgromadzenie słyszało. Wszyscy na ciebie patrzą, a serce wali ci tak, że z ledwością możesz zrozumieć, co biskup do ciebie mówi.

– A jeśli nie ma się żadnego grzechu na sumieniu? Katie uniosła głowę.

– Jak to?

– Jeśli człowiek jest niewinny? – Ellie wróciła myślą do rozmowy, którą odbyły przed kilkoma miesiącami, modląc się, żeby Katie też sobie ją przypomniała. – Jeśli diakon mówi, że kąpałaś się nago w stawie, a ty nigdy w życiu tego nie robiłaś?

Katie zmarszczyła brwi.

– To i tak trzeba się przyznać.

– Nawet jeśli się niczego nie zrobiło?

– Tak. Kiedy nie okaże się skruchy i żalu, kiedy szuka się wymówek, to jest jeszcze gorzej. Dość już się człowiek naje wstydu, kiedy musi stanąć przed duchownymi, a cała rodzina i wszyscy znajomi patrzą. Chce się to mieć jak najszybciej za sobą i przyjąć karę, żeby potem otrzymać przebaczenie i móc wrócić do wspólnoty.

– To znaczy, że… w twoim kościele, zanim otrzyma się przebaczenie, trzeba wyznać grzech. Nawet jeżeli się go nie popełniło?

– Przecież nie zarzuca się ludziom grzechu tak bez powodu. Większość oskarżonych faktycznie ma coś na sumieniu. Nawet jeśli coś tam się nie zgadza, to oni naprawdę popełnili jakiś zły uczynek. A po wyznaniu można dostąpić uzdrowienia.

– Odpowiedz na pytanie, Katie – upomniała ją Ellie, uśmiechając się zaciśniętymi wargami. – Gdyby twój diakon przyszedł do ciebie i powiedział, że zgrzeszyłaś, to i tak byś się do tego przyznała, chociaż wcale nie zgrzeszyłaś?

– Tak.

– Rozumiem. A teraz powiedz, dlaczego chciałaś zeznawać przed sądem?

Katie uniosła wzrok.

– Żeby przyznać się do grzechu, o który mnie oskarżono.

– Ale ten grzech to jest morderstwo – przypomniała jej Ellie. – Morderstwo oznacza, że z rozmysłem zabiłaś swoje dziecko, że chciałaś, aby umarło. Czy tak właśnie było?

– Nie – wyszeptała Katie.

– Musiałaś zdawać sobie sprawę, że stając dzisiaj przed sądem i przyznając się do zabicia swojego dziecka, przekonasz ławników o tym, że jesteś winna. Dlaczego chciałaś to zrobić, Katie?

– Dziecko umarło przeze mnie. Nie ma znaczenia, czy je udusiłam, czy nie – nie żyje, bo ja zrobiłam coś, co spowodowało jego śmierć. Zasłużyłam na karę. – Otarła oczy rąbkiem fartucha. – Chciałam, żeby wszyscy zobaczyli, że bardzo żałuję. Chciałam wyznać mój grzech – dodała cichym głosem – bo tylko wtedy mogę liczyć na przebaczenie.

Ellie oparła się o balustradę, zasłaniając Katie na moment przed wszystkimi.

– Ja ci przebaczę – szepnęła łagodnie, tak aby tylko ona ją usłyszała. – Jeżeli ty przebaczysz mnie. – Wyprostowała się, spojrzała na sędzinę. – Nie mam więcej pytań.

– No dobrze, widzę, że odwracamy kota ogonem – powiedział George. – Zabiłaś dziecko, ale go nie zamordowałaś. Chcesz zostać ukarana, żeby przebaczono ci coś, co zrobiłaś, ale nieumyślnie.

– Tak. – Katie skinęła głową.

George milczał przez chwilę, jakby się zastanawiał, a potem zmarszczył brwi.

– W takim razie co stało się z dzieckiem?

– Zaraziłam je chorobą i umarło.

– Przypominam ci, co zeznał patolog: dziecko rzeczywiście było zarażone, ale to była tylko jedna z kilku możliwych przyczyn jego śmierci. Czy widziałaś, jak przestało oddychać?

– Nie. Spałam wtedy. Pamiętam dopiero to, co widziałam po przebudzeniu.

– Ale po przebudzeniu nie widziałaś już dziecka ani razu?

– Zniknęło – powiedziała Katie.

– A my mamy uwierzyć, że nie miałaś nic wspólnego z jego zniknięciem? – George natarł na nią bez pardonu. – Czy to ty zawinęłaś dziecko w koc i ukryłaś?

– Nie.

– Aha. A nie mówiłaś przypadkiem, że nie pamiętasz niczego od chwili, kiedy zasnęłaś?

– Bo nie pamiętam!

– W takim razie, teoretycznie, nie możesz powiedzieć z całą pewnością, że to nie ty ukryłaś dziecko.

– Chyba nie – odpowiedziała Katie, zdezorientowana. Na twarz George'a wypełzł szeroki, wilczy uśmiech.

– Czyli teoretycznie nie możesz też z całą pewnością powiedzieć, że go nie udusiłaś.

– Sprzeciw!

– Wycofuję pytanie – powiedział prokurator. – Zakończyłem przesłuchanie świadka.

Ellie zaklęła bezgłośnie. Niedwuznaczny przycinek George'a miał pozostać ostatnim zdaniem zeznania usłyszanym przez ławę przysięgłych.

– Obrona kończy postępowanie dowodowe, wysoki sądzie – oznajmiła, patrząc, jak Katie otwiera furtkę w balustradzie otaczającej krzesło dla świadka i wraca na miejsce, ostrożnie stawiając każdy krok, jakby teraz już rozumiała, że ziemia pod stopami, niewzruszona i stabilna, może w każdej chwili zmienić się w stromy stok.

– Coś państwu powiem – zwróciła się Ellie do ławników. – Bardzo żałuję, ale nie dowiedzą się państwo ode mnie, co dokładnie zaszło we wczesnych godzinach porannych dziesiątego lipca bieżącego roku w oborze na farmie państwa Fisherów. Nie opowiem państwu o tym, ponieważ mnie tam nie było, podobnie jak pana Callahana i każdego bez wyjątku biegłego spośród tych, którzy przewinęli się przez tę salę rozpraw w ciągu ostatnich kilku dni i zeznawali przed państwem.

Była tam tylko jedna osoba. Jej zeznania także państwo wysłuchali. Tą osobą jest Katie Fisher, dziewczyna urodzona i wychowana w rodzinie amiszów. Katie nie pamięta dokładnie, co się wtedy stało. Stanęła przed państwem dręczona wstydem i wyrzutami sumienia, święcie przekonana, że przypadkowe wewnątrzmaciczne zakażenie czyni ją odpowiedzialną za śmierć jej dziecka. Jest tak zrozpaczona tym, że je straciła, że choć jest niewinna, to uważa, że zasługuje na karę. Pragnie, aby wybaczono jej czyn, który popełniła całkowicie nieumyślnie.

Ellie przesunęła dłonią po balustradzie otaczającej ławę przysięgłych.

– I właśnie na nieumyślność tego czynu, panie i panowie, warto zwrócić uwagę. Dlaczego? Ponieważ aby uznali państwo Katie winną zabójstwa pierwszego stopnia, oskarżyciel musi dowieść ponad wszelką uzasadnioną wątpliwość, że zabiła ona swoje dziecko umyślnie, zamierzenie i z premedytacją. Co to oznacza? Po pierwsze, że zaplanowała to morderstwo – a przecież słyszeli państwo, że żaden amisz nigdy nie posunie się do takiej brutalności, nie popełni czynu, który oznacza przedłożenie pychy ponad pokorę i własnej woli ponad zasady, którymi rządzi się wspólnota. Po drugie, oznacza to, że Katie chciała, aby jej dziecko umarło. Widzieli państwo jednak, jak patrzyła na ojca tego dziecka, spotkanego po raz pierwszy po długiej rozłące, usłyszeli państwo od niej, że go kocha. Po trzecie, oznacza to, że Katie celowo uśmierciła swoje dziecko. Przedstawiono jednak państwu dowody na to, że bardzo prawdopodobną przyczyną zgonu mogła być infekcja przekazana dziecku podczas ciąży – a zatem wypadek. Tragiczny w skutkach, ale jednak wypadek.

Oskarżyciel będzie przekonywał państwa, że dziecko Katie Fisher zostało zabite. Taką ma pracę. Moja zaś praca polega na tym, aby unaocznić państwu, że morderstwo pierwszego stopnia nie jest jedynym wytłumaczeniem, że istnieją inne możliwości. Jeżeli więc można na tę sprawę spojrzeć inaczej, jeżeli w państwa umysłach zrodziła się choćby najmniejsza wątpliwość – nie mają państwo innego wyjścia, jak tylko uniewinnić.

Ellie podeszła do Katie i stanęła za nią.

– Bardzo żałuję, że nie mogę opowiedzieć państwu dokładnie, co zaszło, a co nie zaszło wczesnym rankiem dziesiątego lipca w oborze na farmie Fisherów – powtórzyła. – A skoro ja nie mogę mieć żadnej pewności, to czy państwo mogą?

– Pani Hathaway ma rację, ale tylko pod jednym względem. Katie Fisher nie wie dokładnie, co wydarzyło się tej nocy, kiedy urodziła dziecko. – George powiódł uważnym wzrokiem po twarzach sędziów przysięgłych. – Nie wie i przyznała się do tego, że nie wie. Przyznała się także do zabicia swojego dziecka.

Wstał, zakładając ręce za plecami.

– Niemniej jednak do odtworzenia prawdy osobiste wspomnienia oskarżonej są nam zbędne, ponieważ w tym wypadku fakty mówią same za siebie. Wiemy, że Katie Fisher przez wiele lat okłamywała swoją rodzinę, potajemnie utrzymując kontakty ze światem zewnętrznym. Wiemy, że zataiła ciążę, urodziła w odosobnieniu, zamaskowała plamy krwi, które zostały na sianie i ukryła ciało noworodka. Możemy przejrzeć protokół autopsji, gdzie jest mowa o tym, że dookoła ust dziecka były siniaki powstałe przy duszeniu, że głęboko w jego gardle znaleziono bawełniane włókna, możemy przeczytać orzeczenie lekarza sądowego, który stwierdził zabójstwo. Możemy zapoznać się z wynikami ekspertyzy sądowej – testy DNA wykazują, że na miejscu zbrodni nie było nikogo oprócz oskarżonej. Możemy wskazać motyw psychologiczny: panna Fisher obawiała się, że jeśli urodzi nieślubne dziecko, rodzina odsunie się od niej na zawsze, tak, jak spotkało to jej brata. Możemy nawet odtworzyć protokół z posiedzenia sądu i posłuchać, jak oskarżona sama przyznaje się do zabicia swojego dziecka. Zrobiła to z własnej woli, choć obrona po fakcie usiłowała na wszelki sposób obrócić to wyznanie na swoją korzyść. George spojrzał na Ellie.

– Pani Hathaway chciałaby przekonać państwa, iż z racji tego, że jej klientka jest amiszką, zbrodnia tego rodzaju jest nie do po myślenia. Niemniej religia amiszów jest to wyznanie, nie zaś alibi. Widywałem już, jak skazywano gorliwych katolików, pobożnych żydów i wiernych muzułmanów oskarżonych o różne ohydne zbrodnie. Pani Hathaway chciałaby państwa również przekonać, że ten noworodek umarł z przyczyn naturalnych. Ale skoro tak było, to dlaczego zawinięto go w koszulę i ukryto pod derkami? To przecież sugeruje próbę zatuszowania faktów. Obrona nie potrafi tego wyjaśnić, może tylko mydlić oczy, powołując się na jakąś infekcję bakteryjną, o której nikt nie słyszał, a która podobno mogła doprowadzić do zaburzeń oddychania u noworodka. Powtarzam: mogła. Bo wcale nie musiała. Możliwe, że jest to tylko przykrywka, pod którą ma się schować prawda, taka mianowicie, że dziesiątego lipca nad ranem Katie Fisher w oborze swoich rodziców umyślnie, zamierzenie i z premedytacją udusiła dziecko, które urodziła.

Rzucił okiem na Katie i ponownie zwrócił się do ławników:

– Pani Hathaway chciałaby państwa przekonać o czymś jeszcze. Oto mają państwo myśleć, że jedynym świadkiem zdarzeń tamtego dnia była Katie Fisher. To nieprawda. Było tam też dziecko, którego nie ma dzisiaj pomiędzy nami. Nie stanie tutaj, a my nie usłyszymy jego zeznania, ponieważ zostało uciszone na zawsze przez własną matkę. – Powiódł wzrokiem po dwunastu twarzach mężczyzn i kobiet przypatrujących mu się z uwagą. – Niech państwo będą głosem w jego obronie.

Ojciec George'a Callahana, człowiek, który cztery razy z rzędu wygrał wybory na urząd prokuratora okręgowego w hrabstwie Bucks (dobrych kilka dekad wstecz), zawsze powtarzał swojemu synowi, że każdy prawnik ma w swojej karierze jedną taką sprawę, na której może jechać aż do końca życia. Sprawę, którą już zawsze wymienia się jednym tchem z jego nazwiskiem, kiedy tylko zrobi coś godnego powszechnej uwagi. Dla Wallace'a Callahana był to proces trzech białych uczniów college'u, których wsadził za kratki za zgwałcenie i zamordowanie małej czarnej dziewczynki w czasach szalejących protestów na rzecz praw obywatelskich. Dla George'a miała to być Katie Fisher.

Przeczuwał to, tak samo jak potrafił wyczuć nadchodzący śnieg na dzień przed śnieżycą: dawały mu o tym znać naprężające się mięśnie. Ławnicy orzekną, że jest winna. Do diabła! Sama przecież uważa się za winną. George pomyślał, że wcale się nie zdziwi, jeśli werdykt zostanie ogłoszony tego samego dnia, jeszcze przed kolacją.

Narzucił na ramiona swój trencz, wziął neseser i pchnął drzwi, wychodząc z sali sądowej na korytarz. Momentalnie osaczyła go ciżba dziennikarzy i kamerzystów z lokalnych sieci oraz z filii stacji ogólnokrajowych. George wyszczerzył zęby w uśmiechu, zwracając się lepszym profilem tam, skąd mierzyło najwięcej kamer i pochylił się do pęku mikrofonów podsuniętych mu pod nos.

– Można prosić o komentarz na temat sprawy?

– Jaki werdykt ławy przysięgłych pan przewiduje?

George uśmiechnął się i gładko wyrzucił z siebie wyćwiczoną kwestię: – Z całą pewnością sprawa zakończy się zwycięstwem oskarżenia.

– Nie mam cienia wątpliwości, że wygra obrona – oznajmiła Ellie niewielkiej grupce reporterów, którzy przycupnęli na parkingu sądu okręgowego.

– Czy nie uważa pani, że teraz, gdy Katie przyznała się do winy, ławnicy mogą mieć trudności z podjęciem decyzji o ułaskawieniu? – wrzasnął jeden z dziennikarzy.

– Absolutnie nie – uśmiechnęła się Ellie. – Przyznanie się Katie do winy miało mniej konsekwencji prawnych, niż może się wydawać. Było podyktowane przede wszystkim moralnymi wymogami jej religii.

Coop stał obok i czekał, a kiedy ta zorganizowana na poczekaniu konferencja prasowa dobiegła końca, ruszył wraz z Ellie w stronę niebieskiego sedana Ledy.

– Może lepiej zostanę tutaj – zastanowiła się adwokatka. – Jest szansa, że ława przysięgłych wróci na salę rozpraw, zanim skończymy jeść.

– Jeśli tutaj zostaniesz, to Katie nie będzie miała chwili spokoju. Przecież nie zamkniesz jej w jakiejś pustej salce.

Ellie przytaknęła i otworzyła drzwi samochodu. Leda, Katie i Samuel na pewno już dotarli do wejścia dla personelu sądowego i czekają na nich.

– No cóż – powiedział Coop. – Moje gratulacje. Ellie prychnęła pod nosem.

– Na to jeszcze za wcześnie.

– Przecież sama przed chwilą powiedziałaś, że wygracie. Potrząsnęła głową.

– Tak powiedziałam – przyznała – ale prawda, Coop, jest taka, że nie mam pojęcia, jak to się skończy.

Rozdział osiemnasty

ELLIE

Dwadzieścia cztery godziny później ławnicy wciąż jeszcze nie ogłosili werdyktu.

Ponieważ tam, gdzie mieszkałam, nie miałam telefonu, sędzina Ledbetter wydała polecenie, żeby George pożyczył mi swój pager. Miała mnie wezwać, kiedy ławnicy skończą obrady. Tymczasem mogliśmy wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami.

Przeżyłam już kiedyś takie sytuacje, kiedy ława przysięgłych utknęła w miejscu. Było to nieprzyjemne nie tylko z tego powodu, iż należało się wtedy spodziewać rozpoczęcia kolejnego procesu, ale również dlatego, że dopóki przysięgli nie ogłosili werdyktu, ja chodziłam po ścianach i rozkładałam swoją obronę na czynniki pierwsze. Do tej pory, kiedy obrady ławy przysięgłych zaczynały się przedłużać, radziłam sobie tak, że na przykład zmuszałam się do myślenia o innych sprawach, nad którymi pracowałam. Szłam do klubu fitness i katowałam się na stepie tak długo, dopóki mogłam ruszać nogami; głowy nie trzymały się już wtedy żadne myśli. Siadałam ze Stephenem, a on krok po kroku analizował ze mną cały proces i patrzyliśmy, co mogłam zrobić inaczej.

A teraz otaczała mnie rodzina Fisherów; każdego z nich werdykt ławy przysięgłych musiał obchodzić, tymczasem jakoś nikt chyba nie zauważył, że wciąż jeszcze go nie ogłoszono. Katie wróciła do swoich domowych obowiązków. Ja miałam pomagać Sarze w kuchni, pokazywać się w oborze na wypadek, gdyby Aaron potrzebował dodatkowej pary rąk do pracy – żyć dalej jak gdyby nigdy nic, nie zważając na to, że wszyscy czekamy na ogłoszenie tak istotnej decyzji.

Dwadzieścia osiem godzin po opuszczeniu sądu Katie i ja myłyśmy okna u Annie King, która miała wypadek: spadła z wysokości i pękł jej staw biodrowy. Przyglądałam się przez moment Katie, która raz za razem zanurzała ścierkę w wiadrze z roztworem alkoholu i tarła szyby niezmordowanie, jak automat; nie mogłam zrozumieć, skąd ona bierze siły, żeby jeszcze komuś pomagać, kiedy z całą pewnością muszą nią targać potężne emocje.

– Jak ty możesz to wytrzymać? – zapytałam w końcu.

– Plecy? – odpowiedziała pytaniem. – Ja, trochę bolą. Ciebie też? Odpocznij sobie przez chwilę.

– Nie mówię o plecach, tylko o tym, że cały czas nie wiadomo, jak skończy się proces.

Katie wrzuciła ścierkę do wiadra i przysiadła na piętach.

– To, że będę się martwiła, niczego nie przyspieszy.

– A ja nie mogę przestać o tym myśleć – przyznałam jej się. – Chyba bym nie potrafiła myć komuś okien, gdybym wiedziała, że mogę pójść do więzienia za morderstwo.

Katie odwróciła się do mnie, a jej oczy błyszczały takim czystym, niezmąconym spokojem, że wprost nie mogłam oderwać od nich wzroku. – Dzisiaj Annie potrzebuje pomocy. – A jutro może przyjść twoja kolej.

Wyjrzała przez rozmigotaną szybę. Na podwórku grupka kobiet wyciągała właśnie ze swoich bryczek torby wypchane środkami czystości.

– Jeśli tak się stanie, to jutro oni wszyscy nie zostawią mnie w potrzebie.

Nie wypowiedziałam na głos swoich wątpliwości; dla własnego dobra Katie byłoby lepiej, gdyby miała rację. Wstałam, zostawiając ścierkę wiszącą na ściance wiadra.

– Zaraz wracam.

Katie odwróciła głowę, kryjąc uśmiech. Ostatnio zaczęłam biegać do łazienki tak często, że stało się to obiegowym żartem. Ale kiedy już tam dotarłam i usiadłam na sedesie, wesoły nastrój prysł w jednej chwili, bo zobaczyłam krew.

Sara zawiozła mnie bryczką do szpitala rejonowego, tego samego, dokąd pogotowie zabrało Katie tego dnia, kiedy urodziła dziecko. Ja jechałam z tyłu, obijając się o ściany i powtarzając sobie raz po raz, – że wszystko idzie zgodnie z naturą, a takie rzeczy to w ciąży absolutna normalka. Jechałam, przyciskając pięści do brzucha, w którym wyraźnie czułam już ukłucia skurczów, a Katie i jej matka siedziały na koźle, szepcząc do siebie w swoim dialekcie.

Zabrali mnie na izbę przyjęć, gdzie na moją głowę posypał się grad pytań: czy jestem w ciąży? Czy wiem, który to tydzień? Przepytująca mnie pielęgniarka odwróciła się, spoglądając na” Katie i Sarę, wyglądające niepewnie zza parawanu.

– Panie z rodziny? – zapytała.

– Nie, znajome – odpowiedziała Katie.

– Proszę w takim razie poczekać na zewnątrz. Sara, zanim odeszła, pochwyciła moje spojrzenie.

– Nic ci nie będzie – powiedziała.

– Sprowadźcie tu Coopa – szepnęłam. – Proszę.

Lekarz miał dłonie pianisty, o długich białych palcach, tak delikatnych, że ich dotyk był niczym muśnięcie kwietnych płatków.

– Zrobimy badanie krwi, bo trzeba się upewnić, że jest pani w ciąży – poinformował mnie – a potem pojedzie pani na USG i zobaczymy, co tam się dzieje.

Uniosłam się na łokciach.

– Co mi jest? – zapytałam rozkazującym tonem, chociaż sama siebie nie podejrzewałam o tyle siły. – Musicie już coś wiedzieć.

– Cóż, krwawienie jest dość obfite. Z podanej przez panią daty ostatniej miesiączki wynika, że jest pani najprawdopodobniej w dziesiątym tygodniu ciąży. Niewykluczone, że to ciąża pozamaciczna, bardzo niebezpieczna. Jeżeli nie, możliwe jest też, że pani organizm samorzutnie przerywa ciążę. – Uniósł głowę, spoglądając na mnie. – Zaczęła pani ronić – wyjaśnił.

– Musicie to zatrzymać – oznajmiłam spokojnym tonem.

– Nie możemy. Jeśli krwawienie ustanie lub osłabnie samo z siebie, będzie to dobry znak. Jeśli nie… no cóż. – Wzruszył ramionami i zawiesił stetoskop na szyi. – Niedługo będziemy już co nieco wiedzieli. Proszę spróbować trochę odpocząć.

Skinęłam głową, układając się z powrotem i ze wszystkich sił powstrzymując łzy. Płacz nie mógł mi w niczym pomóc. Leżałam bez najmniejszego ruchu, oddychając płytko i powtarzając sobie, że nie mogę stracić tego dziecka. Nie mogę.

Coop patrzył ze zbielałą twarzą, jak operator ultrasonografu smaruje mi brzuch bezbarwnym żelem i przyciska do skóry urządzonko przypominające mikrofon. Na monitorze komputera wypełniony mgiełką zakłóceń wycinek koła pokrył się bąblami, które przelewały się z miejsca na miejsce, nieustannie zmieniając kształty.

– Tutaj. – Operator wskazał strzałkami maleńki okrąg.

– No, dobrze. Płód nie jest w jajowodzie – powiedział lekarz. – Powiększ.

Zaznaczony obszar urósł. To, co pokazywał obraz, nie przypominało dziecka ani w ogóle niczego; wyglądało jak kłębuszek ziarnistej bieli z czarną plamką na samym środku. Spojrzałam na lekarza i na operatora USG, ale oni milczeli, wpatrując się bez słowa w monitor, na którym było chyba widać coś bardzo, bardzo nieprawidłowego.

Operator docisnął emiter, jeżdżąc nim tam i z powrotem po moim brzuchu.

– Aha – odezwał się wreszcie. Czarna plamka pulsowała rytmicznie.

– Serce bije – objaśnił nam lekarz. Coop ścisnął mnie za rękę.

– To chyba dobrze, prawda? To znaczy, że wszystko w porządku?

– Blisko jedna trzecia ciąż kończy się poronieniem we wczesnym stadium, doktorze Cooper, ale my nie wiemy, co je wywołuje. Zazwyczaj dzieje się tak dlatego, że płód nie jest zdolny do życia, więc to jest w sumie najlepsze rozwiązanie. Pańska żona wciąż mocno krwawi. W tej chwili możemy tylko odesłać ją do domu i mieć nadzieję, że za kilka godzin wszystko wróci do normy.

– Odesłać? Tak po prostu zwolnić do domu?

– Tak. Nie powinna pani wstawać z łóżka. Jeżeli do rana krwawienie nie ustanie albo jeśli skurcze się nasilą, proszę do nas przyjechać.

Nie odrywałam wzroku od monitora, od tego maleńkiego białego kręgu.

– Ale jest przecież puls. – Coop nie dawał się zbyć. – To dobry znak.

– Owszem. Niestety, jest też zły znak. Krwawienie.

Lekarz i operator USG wyszli z pokoju. Coop opadł na krzesło obok stołu do badań i położył rozwartą dłoń na moim brzuchu, a ja nakryłam ją swoją.

– Nie pozwolę odejść temu dziecku – oświadczyłam twardo. A potem przestałam walczyć z łzami.

Coop chciał mnie zabrać do siebie, ale to było za daleko. Z kolei Sara bardzo nalegała, żebyśmy wszystkie wróciły na farmę, tłumacząc, że tam będzie mogła się mną opiekować.

– Pan, oczywiście, pojedzie z nami – powiedziała Coopowi, a jego to przekonało i przestał robić trudności.

Zaniósł mnie na rękach do pokoju, który Katie dzieliła ze mną i ostrożnie położył na łóżku.

– Proszę – powiedział, podkładając mi poduszki pod głowę. – Może być?

– W porządku. – Spojrzałam na niego, usiłując się uśmiechnąć. Coop usiadł na skraju łóżka i splótł palce z moimi.

– Może to nic takiego.

Skinęłam przytakująco głową, przyglądając się, jak szarpie brzeg kołdry, jak ucieka wzrokiem, wodzi oczami od szafki nocnej do okna, błądzi nimi po podłodze – byle tylko nie patrzeć w moją stronę.

– Coop – poprosiłam – zrób coś dla mnie.

– Co tylko chcesz.

– Zadzwoń do sędziny Ledbetter. Poinformuj ją, co się dzieje, tak na wszelki wypadek.

– Na miłość boską, Elbę, nie powinnaś teraz nawet o tym myśleć.

– Ale myślę. I potrzebuję, żebyś zrobił to dla mnie. Coop potrząsnął głową.

– Nie zostawię cię samej. Dotknęłam dłonią jego ramienia.

– W niczym mi nie pomożesz – szepnęłam, a były to dokładnie te słowa, których ani on, ani ja nie chcieliśmy słyszeć.

Odwróciłam głowę. Po chwili usłyszałam odgłos jego kroków. Wyszedł, ale drzwi niemalże natychmiast otworzyły się znowu. Otworzyłam oczy, myśląc, że to Coop – i zobaczyłam Sarę, nalewającą wodę do szklanki z trzymanego w rękach dzbanka.

– O – powiedziałam. – Dziękuję. Wzruszyła ramionami.

– Bardzo mi żal, że cię to spotkało, Ellie.

Podziękowałam jej skinieniem głowy. Nieistotne, co sobie myślała, mając znów pod swoim dachem matkę oczekującą nieślubnego dziecka – współczucie z jej strony w takim momencie było znakiem prawdziwej życzliwości.

– Po Katie straciłam trójkę dzieci, zanim urodziła się Hannah – poinformowała mnie Sara rzeczowym tonem. – Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego po angielsku mówi się „stracić dziecko”, tak jakby się mówiło „stracić z oczu”. Przecież wiesz, gdzie ono jest. I oddałabyś wszystko, żeby tylko tam zostało.

Nie mogłam oderwać oczu od tej kobiety, która potrafiła zrozumieć, co czuje ktoś skazany na łaskę i niełaskę własnego organizmu, kto nie posiada żadnej kontroli nad swoimi ułomnościami. Tak jak powiedziała Katie: nieważne, czy to był wypadek czy nie, wyrzuty sumienia są takie same.

– Ona już dla mnie istnieje – szepnęłam.

– Nic dziwnego – przytaknęła Sara. – I już teraz poruszyłabyś dla niej niebo i ziemię.

Zakrzątnęła się po pokoju.

– Gdybyś czegoś potrzebowała, wystarczy zawołać, słyszysz?

– Zaczekaj.

Sara przystanęła w progu.

– Jak…? – Reszta pytania nie przeszła mi przez gardło, ale ona zrozumiała mnie i tak.

– Taka jest wola Pana – odpowiedziała cicho. – Można ją znieść. Nie można tylko przeboleć.

Chyba musiałam zasnąć, bo wydawało mi się, że zaraz potem słońce chyliło się już ku zachodowi, a pod drugą ścianą, na łóżku Katie, leżał wyciągnięty Coop. Kiedy tylko drgnęłam, wstał, podszedł i ukląkł obok mnie.

– Jak się czujesz?

– W porządku. Nie mam już skurczów.

Spojrzeliśmy po sobie, zdjęci nagłym strachem, bo nie wiedzieliśmy, co to może oznaczać.

– Zadzwoniłem do sędziny – powiedział szybko Coop, żeby zmienić temat. – Powiedziała, że ławnicy wciąż jeszcze obradują, a ona, jeśli będzie trzeba, przetrzyma ich, dopóki nie staniesz na nogach. – Odchrząknął. – Mówiła też, że modli się za nas.

– Świetnie – odparłam spokojnym tonem. – Przyda nam się każda pomoc.

– Mogę cię o coś zapytać? – Coop wyciągnął nitkę z kołdry. – Wiem, że nie pora na to i że w ogóle obiecałem tego nie robić, ale i tak ci to powiem: chcę, żebyś za mnie wyszła. Z nas dwojga to nie ja jestem prawnikiem, nie powymyślam żadnych argumentów, żeby cię przekonać. Ale musisz coś wiedzieć: kiedy Katie zadzwoniła dziś do mnie i powiedziała, że jesteś w szpitalu, ze strachu nie mogłem prawie oddychać. Bałem się, że miałaś wypadek. A kiedy już się dowiedziałem, że chodzi o dziecko, miałem w głowie tylko jedną myśl: dzięki Bogu. Dzięki Bogu, że to nie Ellie. I teraz mam przez to straszne wyrzuty sumienia. Wciąż się zastanawiam, czy w ogóle zasłużyłem na to szczęście, które mnie spotkało, skoro takie myśli przychodzą mi do głowy. Zacząłem sobie wyobrażać, jak bym się czuł, gdybym stracił to dziecko, ten dar od losu, którego absolutnie się nie spodziewałem. I wiem, że bardzo bym cierpiał, ale to jednak byłoby nic w porównaniu z tym, co bym przeszedł, gdyby zabrakło mi ciebie. Tego… – głos załamał mu się nagle -…tego bym nie przeżył.

Uniósł moją dłoń do ust i zaczął całować kostki palców.

– Jeszcze będziemy mieli dzieci. Może nie teraz, może kiedyś. I to będą nasze dzieci. Możemy mieć ich nawet dziesiątkę, po jednym na każdy pokój w naszym wielkim domu. – Coop uniósł głowę. – Tylko powiedz mi, że tego chcesz.

Już raz od niego odeszłam; zrobiłam to dlatego, że chciałam sprawdzić, czy potrafię dojść na sam szczyt, chodzić po świecie własnymi ścieżkami. Tymczasem te miesiące, które przeżyłam u Fisherów, ukazały mi, że warto, naprawdę warto mieć kogoś, na kogo zawsze można liczyć, gdyby człowiek na tej swojej własnej ścieżce nagle się potknął.

Za drugim razem odtrąciłam go ze strachu. Bałam się, że jeśli powiem mu „tak”, to zrobię to tylko ze względu na dziecko, że będzie mną kierować wyłącznie poczucie odpowiedzialności. Ale teraz – teraz już nie było wiadomo, czy to dziecko w ogóle przyjdzie na świat. Pozostaliśmy sami: ja, Coop i ten straszliwy ból, który tylko on jeden potrafił zrozumieć.

Ile razy jeszcze muszę to odrzucić, zanim zrozumiem, że właśnie tego szukałam od samego początku?

– Dwanaście – odpowiedziałam mu.

– Co dwanaście?

– Dzieci. Planuję mieć dwunastkę. W dużym domu. Oczy mu zabłysły.

– W olbrzymiej rezydencji – obiecał, całując mnie w usta. – Boże, jak ja cię kocham.

– Ja też cię kocham. – Parsknęłam śmiechem, kiedy zaczął gramolić się na łóżko, żeby położyć się obok mnie. – A jeśli pomożesz mi dojść do łazienki, pokocham cię jeszcze mocniej.

Błysnął zębami w uśmiechu i po chwili poczułam, jak jego ramiona oplatają mnie i dźwigają w górę.

– Poradzisz sobie? – zapytał, niosąc mnie korytarzem.

– Robię to od trzydziestu siedmiu lat. Mam wprawę.

– Wiesz, że nie o to pytam – powiedział łagodnie.

– Wiem. – Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, aż wreszcie musiałam odwrócić wzrok, nie mogąc znieść smutku w jego spojrzeniu. – Dam radę, Coop.

Zamknęłam za sobą drzwi i podciągnęłam koszulę nocną, szykując się na widok kolejnej ciemnej, napęczniałej podpaski. Spojrzałam w dół i zaczęłam płakać na głos.

Coop natychmiast wpadł do środka, trzaskając drzwiami o ścianę. W oczach miał dziki strach.

– Co jest? Co się stało?

Łzy płynęły po moich policzkach niepowstrzymanym, wszechogarniającym strumieniem.

– Niech będzie trzynaścioro – powiedziałam, a na mojej twarzy zakwitł słoneczny uśmiech. – Tego też się chyba doczekamy, mimo wszystko.

Rozdział dziewiętnasty

Dopiero kiedy w butelce zantaku, preparatu na wrzody, było już widać dno, George Callahan zrozumiał, że sprawa Katie Fisher wykańcza go psychicznie, dosłownie pożera żywcem. Ta łatwizna, ten jego pewniak, okazał się bardziej powikłany, niż można było przypuszczać. George zachodził w głowę, który z ławników blokuje pozostałych. Może ten facet z celtyckim tatuażem w kształcie pierścienia daddagh? Może tamta kobieta, która ma czwórkę dzieci? Potem prokurator zaczął się zastanawiać, czy zdąży po lunchu skoczyć do apteki – czy może telefon odezwie się dokładnie w momencie, kiedy zjedzie na autostradę. I czy Ellie Hathaway, tak jak on, przez ostatnie trzy noce nie zmrużyła oka.

– No, no – odezwała się Lizzie Munro, odsuwając od siebie talerz – pierwszy raz zdarzyło mi się zjeść więcej od ciebie.

George skrzywił się.

– Wychodzi na to, że mam delikatniejszy żołądek, niż mi się wydawało.

– Nie chcę ci zarzucać opieszałości zawodowej, ale gdyby tylko chciało ci się mnie spytać, to dowiedziałbyś się, że u nas każda ława przysięgłych będzie miała opory przed skazaniem amisza.

– Czemu?

Lizzie wzruszyła ramieniem.

– Na amiszów patrzy się tutaj jak na aniołów, którzy zstąpili z nieba. Kto powie głośno, że amisz oskarżony o morderstwo jest winny, zburzy cały porządek świata, zrobi piekło na ziemi.

– Tak szybko jej też nie uniewinnią. – George otarł usta serwetką. – Słyszałem od Ledbetter, że ławnicy poprosili o protokoły przesłuchań obu psychiatrów.

– To faktycznie ciekawe. Są niezgodni w kwestii stanu umysłu oskarżonej. To by wskazywało na to, że podejrzewają ją o coś złego.

George prychnął.

– Ellie Hathaway ujęłaby to zupełnie inaczej, zapewniam cię.

– Ellie Hathaway na razie nie będzie niczego ujmować. Nie słyszałeś?

– O czym?

– Leży w szpitalu. – Lizzie wzruszyła ramionami. – Krążą plotki, że podobno chodzi o komplikacje ciążowe.

– Ellie Hathaway w ciąży? – Prokurator pokręcił głową. – Boże! Ona ma tyle instynktu macierzyńskiego co czarna wdowa.

– Tak… – powiedziała Lizzie w zamyśleniu. – Wszędzie ich pełno, tych czarnych wdów.

Ellie dostała awans: z łóżka w pokoju Katie na kanapę w dużym pokoju na dole. Pozwolono jej też wstać, ale tylko raz – kiedy miała pojechać z Coopem na badanie. Położnik stwierdził co prawda, że jej stan jest dobry, ale widać było, że nie jest zachwycony. Coop, nie odstępujący Ellie nawet na krok, zostawił ją pod czujną opieką Sary, a sam musiał wracać do pracy, gdzie czekał na niego pacjent o skłonnościach samobójczych. Gdy matka Katie wyszła po kurczaka na obiad, Ellie po raz pierwszy ucieszyła się, że nie jest w pełni sił.

Zamknęła oczy, ale nie chciała spać; była pewna, że jeśli prześpi jeszcze choćby jedną godzinę, to zapadnie w śpiączkę. Zaczęła przerzucać w myślach różne argumenty, starając się wybrać ten najskuteczniejszy, który miał przekonać Coopa, że powinna mimo wszystko siedzieć, a nie leżeć. Po namyśle na czele listy znalazło się krążenie krwi płodu, a tuż za nim odleżyny – i w tym momencie do drzwi pokoju podkradła się na palcach Katie, starając się bardzo, żeby nikt jej nie widział.

– Nawet mi tego nie próbuj. Wracaj tutaj natychmiast – rozkazała Ellie.

Dziewczyna przestąpiła próg.

– Chcesz czegoś ode mnie?

– Tak. Pomóż mi wyjść na dwór. Katie otworzyła szeroko oczy.

– Ale doktor Cooper…

– …nie ma zielonego pojęcia, jak się czuje człowiek, który przez dwa dni musiał leżeć plackiem. – Ellie sięgnęła po rękę Katie i pociągnęła ją, tak że dziewczyna usiadła na kanapie obok niej. – Nie chcę zdobywać Everestu – powiedziała błagalnym tonem. – Tylko krótki spacer. – Katie obejrzała się w stronę kuchni. – Twoja mama poszła do kurnika. Proszę cię.

Katie skinęła głową i pomogła Ellie wstać.

– Na pewno dobrze się czujesz?

– Nic mi nie jest. Naprawdę. Możesz zadzwonić do mojego lekarza i zapytać. – Ellie wyszczerzyła zęby. – Gdybyś tylko miała telefon.

Dziewczyna objęła ją w pasie i razem ruszyły niepewnym krokiem do kuchni, a stamtąd tylnymi drzwiami na zewnątrz. Obok grządki z warzywami Ellie przyspieszyła kroku, przestępując nad pędami dyni rozpostartymi niczym ramiona ośmiornicy, a kiedy dotarły nad staw, opadła na ławkę pod dębem. Na jej policzkach płonął rumieniec, a oczy błyszczały jasno; dawno nie czuła się tak dobrze.

– Możemy już wracać? – zapytała Katie zbolałym głosem.

– Dopiero co tutaj przyszłam. Nie wolisz, żebym trochę odpoczęła? Do domu jest daleko.

Katie obejrzała się w tamtą stronę.

– Wolałabym, żebyś wróciła, zanim ktoś zauważy, że cię nie ma.

– Nie bój się. Jeżeli ty się nie wygadasz, to ja też nie.

– Nikomu ani słowa – powiedziała Katie.

Ellie odchyliła głowę w tył i zamknęła oczy, wystawiając twarz i szyję na promienie słońca.

– No proszę – odezwała się po chwili. – I tak połączył nas jeden grzech.

– Grzech – zabrzmiał jak echo cichy głos Katie.

Jego drżący, smutny ton otrzeźwił adwokatkę w jednej chwili.

– Och, Katie, nie chciałam…

Katie uniosła rękę, uciszając ją syknięciem. Wstała powoli z ławki, nie odrywając oczu od stawu. Stado kaczek karolinek ukrytych w kępach porastającej brzeg uschłej trawy moczarowej, nagle czymś spłoszone, zerwało się do lotu, skrzydłami rozpylając mgiełkę, która rozjaśniła lustro wody. Przebiły ją na tęczowo promienie zachodzącego słońca i przez jedną ulotną chwilę w samym środku tego obłoku Katie dostrzegła swoją siostrę, wirującą w piruecie, hologramową balerinę nieświadomą tego, że ma publiczność.

Zrozumiała, że za tym właśnie będzie tęsknić, jeśli trafi do więzienia. Za domem, za stawem, za tą bliskością.

Hannah zakręciła. Na rękach trzymała niewielkie zawiniątko. Jeszcze pół obrotu, zawiniątko przekrzywiło się… i z powijaków wysunęła się maleńka, różowa rączka.

Mgiełka opadła, a nosowe głosy kaczek z wolna milkły w oddali. Katie usiadła obok Ellie, która ni stąd, ni zowąd mocno pobladła.

– Proszę cię – szepnęła dziewczyna – nie daj mnie stąd zabrać.

Przez szacunek dla Aarona Jacob zostawił swój samochód prawie cały kilometr od ojcowskiego gospodarstwa. Znał wielu chłopaków, którzy kupowali sobie samochody, kiedy weszli w zielone lata; chowali je za szopami na tytoń, a ich ojcowie udawali, że nic o tym nie wiedzą. On jednak nigdy nie miał samochodu – dopóki nie wyprowadził się na dobre.

Dziwnie się z tym czuł i tak samo dziwnie było iść pieszo tą drogą. Potarł w zamyśleniu podbródek, na którym nosił bliznę po upadku na rolkach; przewrócił się tutaj, na tym chodniku, trafiwszy kółkiem w szczelinę pomiędzy płytami. Spojrzał: wciąż jeszcze tam była, tak samo, mógłby przysiąc, jak i jego rolki, upchnięte gdzieś na strychu razem z resztką starych ubrań i kapeluszy, których nie oddano młodszym krewnym.

Kiedy stanął przed drzwiami do obory, serce waliło mu tak mocno, że aż echo grzmiało mu w uszach; musiał się zatrzymać i zrobić kilka głębokich wdechów, żeby odważyć się iść dalej. Cały problem polegał na tym, że stał się Sod już tak dawno temu, że z coraz większym trudem przychodziło mu myśleć jak prosty człowiek. Dopiero proces Katie – na którym powołano go w charakterze eksperta od spraw amiszów, jakby już nie było nikogo lepszego – uświadomił mu, że prosty człowiek żył w nim przez cały ten czas. Jacob należał teraz do innego świata, ale oglądał go oczami kogoś, kto wychował się poza nim, w odosobnieniu; oceniał go według systemu wartości zaszczepionych mu dawno, dawno temu.

Jedną z pierwszych prawd, których uczył się młody amisz, była ta, że czyny mówią głośniej niż słowa.

W świecie Anglików ludzie składali sobie kondolencje, wymieniali e – maile i wysyłali walentynki. Wśród amiszów o współczuciu mówiły odwiedziny, miłość zawierała się w zadowolonym spojrzeniu rzuconym przy stole, na którym stał obiad, pomocy udzielało się własnymi rękami. Jacob przez tyle lat czekał, aż ojciec go przeprosi – tymczasem Aaron używał zupełnie innych środków wyrazu.

Odsunął ciężkie skrzydło drzwi i wszedł do środka. W powietrzu wirowały drobinki kurzu, a zapach siana i słodkiego ziarna był tak mocny i tak znajomy, że Jacob przez chwilę po prostu stał bez ruchu, zamknąwszy oczy, pogrążony we wspomnieniach. Krowy uwiązane do słupków poruszyły się, wyczuwając obecność człowieka i zakołysały ciężkimi łbami, odwracając je w jego stronę.

Tak jak to sobie zaplanował, zjawił się akurat w porze udoju. Stanąwszy w głównym przejściu pomiędzy zagrodami dla krów, Jacob zobaczył Leviego; chłopak ładował łopatą nawóz na taczki i widać było, że nie jest tym zachwycony. Dalej, pod samą ścianą, przy rynnie od silosu z paszą, stał Samuel, czekając, aż zacznie się sypać. Wśród krów uwijali się Elam i Aaron, wspólnie sprawdzając pompy i przecierając wymiona krowom ustawionym w kolejce do dojenia.

I to Elam pierwszy zobaczył Jacoba. Wyprostował się powoli, nie zdejmując z niego wzroku, a jego twarz z wolna rozjaśniła się uśmiechem. Jacob skinął mu głową, sięgnął do wiadra, które dziadek trzymał w rękach i wyrwał jedną kartkę ze starej książki telefonicznej. Potem wyjął mu z dłoni butelkę ze spryskiwaczem i już się zabierał do przemycia dójki najbliższej krowy, gdy nagle zza jej szerokiego zadu wychynął jego ojciec.

Aaron Fisher stanął jak wryty, sztywno, jakby połknął kij. Potężne mięśnie jego przedramion prężyły się pod skórą. Samuel i Levi przyglądali się w milczeniu; nawet krowy jakby ucichły, czekając, co będzie dalej.

Elam położył dłoń na ramieniu syna.

– Es ist nix – powiedział mu. To nic.

Nie mówiąc ani słowa, Jacob pochylił się i zabrał do pracy, przesuwając dłońmi po miękkim podbrzuszu krowy. W chwilę później poczuł obok siebie ojcowskie ramię. Ręce, które nauczyły go prawie wszystkiego, łagodnie odsunęły jego dłonie, zakładając końcówkę dojarki.

Jacob wyprostował się, stając pierś w pierś ze swoim ojcem. Aaron niespiesznie skinął głową, wskazując następną krowę.

– Proszę – powiedział po angielsku. – Czekam.

George wszedł na ganek Fisherów i tam się zatrzymał. Nie wiedział za bardzo, czego ma się tutaj spodziewać. Coś mu podpowiadało, że ludzie, którzy żyją w tak bezpośredniej bliskości Boga, bez problemu mogą załatwić, żeby w kogoś takiego jak on strzelił grom z jasnego nieba, kiedy tylko zdąży wysiąść z samochodu, ale cóż, na razie przecież jakoś mu szło. Poprawił na sobie marynarkę, wyrównał krawat i śmiało zapukał do drzwi.

Otworzyła je oskarżona. W pierwszej chwili miała na twarzy przyjazny uśmiech, który momentalnie przybladł, a potem zgasł zupełnie.

– Tak? – zapytała.

– Chciałbym… zobaczyć się z Ellie. Katie skrzyżowała ramiona na piersi.

– Ellie nie przyjmuje teraz gości.

– Nieprawda! – rozległ się krzyk z głębi domu. – Przyjmę każdego! Kto to? Kurier z przesyłką? Dawaj go tu!

George uniósł pytająco brwi. Katie otworzyła zewnętrzne drzwi opięte siatką przeciw owadom i wpuściła go do środka. Ellie leżała na kanapie w dużym pokoju, a jej nogi okrywał wzorzysty afgan.

– No, no – mruknął George. – W piżamie wyglądasz zupełnie inaczej. Łagodniej.

Ellie zaśmiała się głośno.

– Dlatego rzadko kiedy pokazuję się tak na rozprawie. Wpadłeś z towarzyską wizytą?

– Niezupełnie. – George łypnął znacząco w stronę Katie, która spojrzała na Ellie, a potem wyszła do drugiego pokoju. – Chcę się z tobą dogadać.

– No, to mnie zaskoczyłeś – zakpiła. – Zaczynamy się bać, co też ławnicy wykombinują?

– Prawdę mówiąc, nie. Po prostu domyśliłem się, że ty już panikujesz i poczułem rycerską potrzebę.

– Prawdziwy Lancelot z Jeziora. No dobrze, słucham.

– Oskarżona przyznaje się do winy – wyrecytował George – i umawiamy się na cztery do siedmiu lat.

– Nie ma mowy. – Ellie zjeżyła się odruchowo, ale potem przypomniała sobie prośbę Katie nad stawem. – Mogę się zgodzić na nolo i cztery do pięciu lat maksimum, jeśli pozwolisz mi się ubiegać o mniej.

George odwrócił się do okna. Bardzo mu zależało na wygraniu tej sprawy; było to dla niego najważniejsze na świecie, bo dzięki wygranej miał szanse w nadchodzących wyborach. Jednakże nie uśmiechało mu się zbytnio pakować Katie Fisher za kratki na resztę życia, tym bardziej, że z tego, co usłyszał od Lizzie, wynikało, że nie zostanie to najlepiej odebrane przez lokalną społeczność. Oświadczenie nolo contendre, które zaproponowała Ellie, polegało na tym, że oskarżony akceptował wyrok sądu bez przyznawania się do winy. Zasadniczo znaczyło to tyle, że chociaż twierdził on, że nie popełnił danego czynu, to godził się z faktem, że na podstawie istniejących dowodów można go skazać i przyjmował wydany werdykt.

Katie dzięki temu mogła zachować twarz – i jednocześnie otrzymać karę, tak jak chciała.

Ellie korzystała na tym w taki sposób, że z protokołu znikało nieoczekiwane przyznanie się jej klientki do winy.

George zaś miał doprowadzić do skazania oskarżonej, na czym bardzo mu zależało.

Podszedł z powrotem do kanapy, na której leżała Ellie.

– Muszę się zastanowić. Jeśli ją skażą, to na długo. Dostanie cholernie wysoki wyrok.

– Jeśli ją skażą, George. Jeśli. Ławnicy obradują już piąty dzień. A jeśli wezmą naszą stronę, to Katie coś dostanie, ale na pewno nie wysoki wyrok. Wiesz, co dostanie. Nada. Nic.

Prokurator skrzyżował ramiona na piersi.

– Nolo i trzy do sześciu maksimum.

– Dwa i pół do pięciu i umowa stoi. – Ellie uśmiechnęła się do niego. – Rozumiesz też chyba, że będę musiała spytać o zdanie swoją klientkę.

– Odezwij się – rzucił George, ruszając do wyjścia. W progu przystanął jeszcze. – Ellie – powiedział – współczuję ci z powodu tego, co się stało.

Adwokatka zacisnęła palce na afganie, którym była przykryta.

– Teraz już jest dobrze i będzie dobrze.

– Aha. – George skinął głową. – Też tak sądzę.

Katie siedziała na ławce przed gabinetem sędziny Ledbetter, wodząc palcami po gładkich spojeniach desek. Wymyśliła sobie zabawę: kładła dłoń na płask na siedzeniu, a potem wycierała to miejsce do czysta fartuchem – i od nowa. Dzisiaj atmosfera sądu działała na nią znacznie mniej przygnębiająco niż kiedy musiała tu przyjeżdżać na rozprawy, ale i tak liczyła minuty, nie mogąc się doczekać, kiedy Ellie zabierze ją do domu.

– Szukałem cię.

Katie uniosła wzrok i zobaczyła Adama. Usiadł obok niej na ławce.

– Jacob powiedział mi, że zmieniłyście oświadczenie.

– Tak. W końcu będzie po wszystkim – odpowiedziała cicho. I ona i on ważyli teraz słowa, które miały paść, obracali je w myślach niczym kamienie, pod które się zagląda, gdy się czegoś szuka.

– Wracam do Szkocji – odezwał się wreszcie Adam i urwał z wahaniem. – Katie, mogłabyś…

– Nie – przerwała mu, potrząsając głową. – Nie mogłabym. Przełknął z wysiłkiem, a potem przytaknął.

– Chyba od samego początku zdawałem sobie z tego sprawę. – Przesunął palcem po jej policzku. – Ale powiem ci coś jeszcze: kiedy ja byłem daleko, ty byłaś ze mną. – W odpowiedzi na jej zdziwione spojrzenie ciągnął dalej: – Czasami, kiedy się budzę, siedzisz na skraju mojego posłania. W plątaninie rys na ścianie zamku odnajduję twój profil. Bywa, że przy dobrym wietrze słyszę, jakbyś wołała mnie po imieniu. – Wziął ją za rękę, obwiódł palcami kontur jej dłoni. – Żadnego ducha nigdy nie widziałem wyraźniej od ciebie.

Uniósł dłoń Katie do ust, pocałował w sam środek i kolejno pozaginał palce. Zwiniętą pięść ułożył na jej brzuchu, przycisnął mocno.

– Pamiętaj o mnie – powiedział głuchym głosem, a potem wstał i zostawił ją samą, tak jak wtedy.

– Miło mi słyszeć, że doszliście państwo do porozumienia – uśmiechnęła się sędzina Ledbetter. – Jaki wymiar kary proponujecie?

George pochylił głowę.

– Uzgodniliśmy maksymalną długość wyroku żądaną przez oskarżenie, wysoki sądzie: dwa i pół do pięciu lat. Niemniej uważam, że należy pamiętać o jednym: każda decyzja podjęta w tej sprawie będzie stanowić sygnał dla ogółu na temat, jak wymiar sprawiedliwości sądzi zabójców noworodków.

– Uzgodniliśmy, że moja klientka złoży oświadczenie nolo contendre - uściśliła Ellie. – Panna Fisher nie przyznaje się do popełnienia tego przestępstwa. Podczas rozprawy podkreśliła niejednokrotnie, że nie wie, co się wydarzyło owej nocy, niemniej jednak z różnych przyczyn jest skłonna przyjąć werdykt stwierdzający o winie. Przypominam wszakże, że nie mamy tu do czynienia z zatwardziałą zbrodniarką. Katie jest szczerze zaangażowana w życie społeczeństwa, a o recydywie w jej przypadku nie ma mowy. Nie powinna odbywać kary nawet przez jeden dzień, nawet przez jedną godzinę. Osadzenie w zakładzie karnym zrówna ją z pospolitym przestępcą, chociaż jest jasne, że nie ma tutaj absolutnie żadnego porównania.

– Coś mi mówi, pani mecenas, że ma pani już na myśli gotowe rozwiązanie tego problemu.

– Owszem. Uważam, że Katie idealnie nadaje się do programu nadzoru elektronicznego.

Sędzina Ledbetter zsunęła z nosa okulary do czytania i przetarła powieki.

– Panie Callahan – powiedziała. – Przykład ogółowi już daliśmy. Dość, że ta sprawa stanęła na wokandzie, a na sali sądowej zasiedli przedstawiciele prasy. Nie widzę powodu, aby narażać społeczność amiszów na dalszy wstyd, osadzając członkinię ich wspólnoty w zakładzie w Muncy. Wystarczył już sam rozgłos medialny, który pociągnęła za sobą ta sprawa. Oskarżona odbędzie wyrok – ale w odosobnieniu. W ten sposób, jak sądzę, sprawiedliwości stanie się zadość. – Nabazgrała nieczytelny podpis na leżących przed nią dokumentach. – Wymierzam pannie Fisher karę roku noszenia bransolety elektronicznej – oznajmiła. – Sprawa zamknięta.

Plastikowa obręcz opasywała kostkę, odbijając się pod pończochą; miała tam pozostać przez prawie osiem miesięcy. Była szeroka na siedem i pół centymetra, a w środku znajdowało się urządzenie lokacyjne. Ellie wytłumaczyła Katie, że gdyby opuściła granice hrabstwa Lancaster, natychmiast odezwie się sygnał, a kurator sądowy odszuka ją w przeciągu kilku minut. Mógł ją zresztą znaleźć w dowolnym momencie, gdyby tylko zechciał sprawdzić, czy podopieczna się pilnuje i nie próbuje wykręcić jakiegoś numeru. Oficjalnie Katie była więźniem władz stanowych, czyli nie przysługiwały jej właściwie żadne prawa.

Ale jednak, mimo wszystko, mogła zostać u siebie na farmie, żyć tak jak dotąd i robić swoje. Noszenie biżuterii, nawet czegoś tak drobnego, było grzechem, ale z całą pewnością można było przymknąć na niego oko, skoro grzesznica tak wiele otrzymywała w zamian.

Odgłos kroków Katie i Ellie rozbrzmiewał w cichych, pustych korytarzach.

– Dziękuję – odezwała się cicho dziewczyna.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła adwokatka. – To był uczciwy układ.

– Wiem.

– Pomimo tego, że uznano cię za winną.

– Nie przeszkadza mi to. Przecież wiesz.

– No, wiem. – Ellie uśmiechnęła się do niej. – I pewnie nawet jakoś to przyjmę do wiadomości, za jakieś dziesięć lat, mniej więcej.

– Biskup Ephram mówi, że nasza wspólnota na tym skorzysta.

– W jaki sposób?

– To będzie dla nas lekcja pokory – wyjaśniła Katie. – Zbyt wielu Anglików uważa nas za świętych. To im przypomni, że jesteśmy zwykłymi ludźmi.

Wyszły na zewnątrz. Było względnie ciche popołudnie, żadnych dziennikarzy, żadnych gapiów; zanim wieści o rozwiązaniu ławy przysięgłych i niespodziewanym zakończeniu procesu za porozumieniem stron przedostaną się do prasy, upłynie jeszcze kilka godzin. Katie zatrzymała się na najwyższym stopniu schodów, powiodła wzrokiem dookoła.

– Inaczej to sobie wyobrażałam.

– Co?

– Zakończenie. – Wzruszyła ramionami. – Wydawało mi się, że to, o czym będziesz mówić na rozprawie, pomoże mi chociaż trochę zrozumieć, co właściwie się stało.

– Mój zawód polega na czym innym – uśmiechnęła się Ellie. – Jeśli chcę go wykonywać jak należy, muszę jak najwięcej namącić.

Tasiemki od czepka Katie załopotały, porwane podmuchem wiatru przetykanego lodowatymi igiełkami zapowiadającymi nachodzącą zimę.

– Nigdy się nie dowiem, jak naprawdę umarł mój syn, prawda? – zapytała dziewczyna cichym głosem.

Ellie wsunęła jej dłoń pod ramię.

– Wiesz, jak nie umarł – odpowiedziała. – I to chyba będzie musiało ci wystarczyć.

Rozdział dwudziesty

ELLIE

Zabawne, ile rzeczy można zgromadzić w tak krótkim czasie. Przyjechałam do East Paradise z jedną walizką, ale teraz, kiedy zaczęłam się pakować, z ledwością udało mi się znaleźć miejsce na to wszystko, co miałam stąd zabrać. Nie licząc ubrań, byłam teraz właścicielką kołdry, wykonanej własnoręcznie po raz pierwszy i chyba raczej ostatni w życiu; pewnego dnia owo rękodzieło miało przyozdobić łóżeczko mojego dziecka. Był też słomiany kapelusz z szerokim rondem, kupiony w sklepie u Zimmermanna, rozmiar chłopięcy, ale na mnie w sam raz; chronił moją twarz przed słońcem, kiedy pracowałam w polu. Do tego jeszcze dochodziły drobiazgi: idealnie płaski kamyk, znaleziony na dnie strumienia, firmowe pudełko zapałek z restauracji, gdzie jadłam tamtą pierwszą kolację z Coopem, gratisowy test ciążowy z podwójnego opakowania, które kupiłam w aptece. No i wreszcie zabierałam stąd też takie rzeczy, których nie pomieściłby żaden bagaż na świecie: ducha tego miejsca, pokorę, spokój.

Katie była na dworze. Trzepała chodniki rączką długiej miotły. Pokazała już Sarze bransoletę zapiętą pod pończochą, a ja wyjaśniłam jej szczegółowo, jakie ograniczenia nakłada ona na jej córkę. W każdej chwili spodziewałam się Coopa, który miał przyjechać samochodem, żeby zabrać mnie do domu.

Do domu. Minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaję. Ciekawe, jak długo będę się budzić o wpół do piątej rano i nasłuchiwać cichych kroków mężczyzn wychodzących doić krowy. Ile razy zapomnę nastawić wieczorem budzik, polegając na kogucie, który przecież na pewno zapieje, kiedy wzejdzie słońce.

Wyobraziłam też sobie, jak to będzie znów zasiąść przed telewizorem i skakać sobie po kanałach. Zasypiać co noc w ramionach Coopa, zakotwiczona jak statek w przystani. Ciekawe, kim będzie mój następny klient i czy często będę wspominać Katie. Ktoś delikatnie zastuka! do drzwi.

– Proszę.

Do pokoju weszła Sara, chowając dłonie pod fartuchem.

– Chciałam zapytać, czy nie potrzebujesz, żeby ci w czymś pomóc.

– Uśmiechnęła się, przesuwając wzrokiem po pustych kołkach w ścianie.

– Ale widzę, że dałaś już sobie radę sama.

– Pakowanie to małe piwo. Gorzej będzie zabrać się stąd i wyjechać.

Sara usiadła na łóżku Katie, wygładzając narzutę jedną dłonią wyjętą spod fartucha.

– Nie chciałam cię w moim domu – przyznała się cichym głosem. – Kiedy Leda, wtedy, w sądzie, po raz pierwszy wspomniała mi o tym, powiedziałam, że się nie zgodzę. – Uniosła twarz, wodząc za mną wzrokiem, przyglądając się, jak kończę sprzątać po sobie. – I nie chodziło tylko o Aarona. Wydawało mi się, że jesteś taka sama, jak ci, co zaglądają tu do nas od czasu do czasu i chcą udawać amiszów, bo myślą, że spokój duszy jest czymś, co można wyćwiczyć, tak jak trenuje się ciało. – Natrafiła dłonią na jakąś małą usterkę w narzucie, skubnęła ją palcami. – Bardzo szybko zdążyłam zauważyć, że nie jesteś taka, jak myślałam. I muszę przyznać, że chyba to my nauczyliśmy się od ciebie więcej, niż ty mogłabyś się nauczyć od nas.

Usiadłam obok niej.

– To jest kwestia dyskusyjna – uśmiechnęłam się.

– Dzięki tobie moja Katie mogła zostać tutaj, ze mną. Nigdy nie zapomnę, że zrobiłaś to dla mnie.

Słuchając tej cichej, poważnej kobiety, nagle poczułam łączącą nas więź. W tym momencie lepiej niż kiedykolwiek zaczęłam rozumieć, jak ogromnego zawierzenia musiało to od niej wymagać, że powierzyła mi swoją córkę.

– Straciłam Jacoba. Straciłam Hannah. Nie mogłam stracić jeszcze Katie. Wiesz, że matka zrobi wszystko, żeby ratować swoje dziecko.

Przesunęłam dłonią po brzuchu.

– Wiem. – Dotknęłam ramienia Sary. – Dobrze zrobiłaś, pozwalając mi bronić Katie. Zawsze o tym pamiętaj, cokolwiek usłyszysz od Aarona, od biskupa czy jeszcze od kogoś innego.

Sara skinęła głową, a potem wyciągnęła spod fartucha jakiś niewielki przedmiot zawinięty w bibułę.

– Chciałabym, żebyś to wzięła.

– Nie trzeba było, naprawdę. – Zrobiło mi się wstyd, że nie pomyślałam o jakimś pożegnalnym prezencie, w rewanżu za ich gościnność. Rozerwałam bibułę. Pod nią były nożyce.

Ciężkie, srebrnego koloru. Na jednym ostrzu wyraźny karb. Czyste, aż lśniące, ale krótki kawałek szpagatu przywiązany do jednego ucha był sztywny i czarny od zaschniętej krwi.

– Chciałam cię prosić, żebyś to stąd zabrała – powiedziała Sara po prostu. – Nie mogę ich już oddać Aaronowi.

Przypomniałam sobie, co zeznał lekarz sądowy, a przed oczami stanęły mi zdjęcia z autopsji, na których oglądałam pępowinę martwego dziecka.

– Och, Saro – szepnęłam.

Całą swoją obronę oparłam na założeniu, że kobieta należąca do amiszów nie jest zdolna zabić człowieka. Tymczasem oto amiszka sama wręczyła mi dowód, który obciążał ją winą za morderstwo.

W oborze o drugiej w nocy paliło się światło, ponieważ Sara wiedziała od samego początku, że jej córka jest w ciąży. Poplamione krwią nożyce, którymi przecięto pępowinę, zostały schowane. Dziecko zniknęło, kiedy Katie spała; nie mogła sobie przypomnieć, jak zawinęła je w koszulę i ukryła ciało, ponieważ zrobił to ktoś inny.

Otworzyłam usta i zamknęłam je z powrotem. Pytanie, które miałam na końcu języka, nie padło.

– Tego ranka słońce wstało bardzo szybko. Musiałam wrócić do domu, zanim Aaron się obudzi i wyjdzie doić krowy. Myślałam, że później będę mogła jeszcze tam zajrzeć, ale wtedy musiałam wracać. Po prostu musiałam. – Łzy błysnęły w jej oczach. – To ja posłałam ją do świata Anglików. Widziałam, jak się zmieniła. Nikt oprócz mnie tego nie zauważył, nawet Samuel, ale wiedziałam, co się stanie, jeśli się wreszcie wyda. Ja tylko chciałam, żeby Katie mogła żyć tak, jak to sobie zawsze wyobrażała – tutaj, z nami. Jacob nie zawinił nawet po części tak jak Katie, a Aaron i tak wypędził go z domu. Nie przyjąłby tego dziecka za nic w świecie… a Katie też musiałaby odejść. – Sara opuściła oczy, zapatrzyła się na mój brzuch, kryjący w bezpiecznej głębi moje dziecko. – Rozumiesz mnie, prawda, Ellie? Nie mogłam uratować Hannah ani Jacoba… To była moja ostatnia szansa. Tak czy inaczej, kogoś miałam stracić. Musiałam wybierać. Zrobiłam to, co trzeba było zrobić, żeby zatrzymać przy sobie moją córkę. – Zwiesiła głowę na piersi. – Ale i tak niewiele brakowało, a zostałabym bez niej.

Zza okna, z podwórka, dobiegł dźwięk samochodowego klaksonu, trzaśniecie drzwiami i głos Coopa mieszający się ze śmiechem Katie.

– No dobrze. – Sara otarła oczy, wstała. – Nie pozwolę ci nosić tej walizy. Sama ją wezmę. – Uniosła mój bagaż na próbę i uśmiechnęła się. – Przywieź malutką do nas, dobrze? Chętnie ją zobaczymy. – Postawiła walizkę z powrotem na podłodze i przygarnęła mnie do siebie.

Zamarłam. Nie umiałam odwzajemnić jej uścisku. Byłam przecież adwokatką i powinnam postąpić zgodnie z prawem. Miałam obowiązek zadzwonić na policję, poinformować o wszystkim prokuratora okręgowego. Gdybym to zrobiła, Sara stanęłaby przed sądem, oskarżona o tę samą zbrodnię, za którą skazano już jej córkę.

A jednak, mimo wszystko, moje ręce uniosły się jakby z własnej woli i przylgnęły do pleców Sary. Pod kciukiem poczułam jedną ze szpilek spinających jej fartuch.

– Trzymaj się – szepnęłam, ściskając ją mocno.

A potem zeszłam szybko po schodach. Za drzwiami czekał na mnie cały świat.


  1. <a l:href="#_ftnref8">*</a>Shrimp (ang.) – tu: konus.

  2. <a l:href="#_ftnref9">*</a> Kappa Alpha Theta – elitarne żeńskie stowarzyszenie akademickie.

  3. <a l:href="#_ftnref10">*</a> W języku angielskim ten akronim to JOY: Jesus (Jezus), Others (inni ludzie, czyli bliźni), You (ty). Słowo joy natomiast oznacza radość. Jest to więc recepta na radość.