40496.fb2
Nazywają się oba Ala? – i aż chce mi się śmiać z własnej aluzji, dowcipu.
Skądże! – mówi ona, podchodzi do klatki i daje tym dwóm zagłodzonym ścierwom po jednym lub dwa ziarka na lepka. Zwierzętom nie daje się ludzkich imion, nie wiesz, że zwierzęta nie mają duszy?
Akurat w tym temacie nie mam nic wiele do mówienia.
Twoi starsi są na chacie? – pytam jej, bo już chcę co trzeba z nią załatwić, chcę już się z jej łykowatą dupką rozprawić, chcę już mieć to za sobą, chcę mieć swoje należne sobie punkty zdobyte i wyjść stąd nareszcie, póki nie śpię jeszcze i nie przegapię wyborów miss.
Nie, moi rodzice pojechali na odpust, a potem w gościnę do wujostwa – mówi ona i od razu podlewa podręczną konewką kwiaty, kaktusy różne, które rosną na jej oknie. Po czym nagle jakby się przestrasza: a czemu pytasz?
A nic. Odpowiadam przebiegle: nic nic. Tak pytam, bo nie chcę robić kłopotu.
Tak jak każdy – odpowiada ona z troską. – Ale nie martw się, wiesz, oni są bardzo w porządku, wbrew pozorom. Pozwalają mi na wszystko. Są kochani, po prostu cudowni, są moimi przyjaciółmi. Myślę, że powinieneś ich poznać. Na pewno by ci pomogli, coś doradzili na twoje problemy i zmartwienia. Są niby dojrzali, poważni, ale czasem mam wrażenie, że to para zakochanych nastolatków. Razem za rękę jeżdżą na rower, razem na aerobik, razem na spacer.
Ja wtedy, jak ona to mówi, wyobrażam sobie, jak to musi wyglądać. To znaczy jej stara. Po pierwsze śpi w okularach, by dobrze widzieć, co jej się śni i nie przeoczyć, jak jej się objawi święty Amol od bólu głowy. Rzecz jasna, nie ma też mowy o żadnym dotykaniu się z mężem powyżej łokci ze względu na nienaruszalność osobistą i godność kobiety. Na męża już w myślach nie wjeżdżam, gdyż mam do niego pewne poważanie. Gdyż musiał włożyć wiele frustracji w zmontowanie tego całego majdanu z dwoma nieudanymi córkami, odpędzany na wszelkie sposoby czasopismem dla samodokształcających się nauczycieli lub innym magazynem kobiecym. Zduszony, wykastrowany, zepchnięty na brzeg tapczana.
I wtedy ja zaczynam przeczuwać porażkę. Gdyż w całej sytuacji ogarnia mnie bezsilność, wewnętrzny opornik mówi mi stop, czerwone światło, ręce precz od garnka. Nie tykaj, bo się poparzysz, nie tykaj bo się zarazisz. Nie używaj tych samych ręczników, nie siadaj na tej samej desce w kiblu, przed użyciem przeczytaj ulotkę. I gdy ona tak siedzi obok, czyści sobie rąbkiem bluzki typu golf swe okulary, chuchnąwszy pieczołowicie w oba szkła, ja myślę doszczętnie opadły z sił jak się do tego wszystkiego zabrać. Ona siedzi dość blisko i ja powinienem mieć reakcję na to inną, tymczasem ze strony dżordża jest dół, apatia, dżordż nawet nie chce spojrzeć w tamte stronę, udaje, że śpi, a naprawdę wręcz drży i węszy, gdzie by tu uciec przed przeznaczeniem, w którą nogawkę. Przeznaczenie jego natomiast też również jest skutecznie zduszane kurczowo między dwoma udami, nieczynne i pogaszone światła.
Ona natomiast nagle się rozkręca, nie wiadomo dlaczego akurat w moim temacie, czym jestem zamiast być zadowolonym, zniesmaczony.
Co uważasz o polityce, o tej całej wojnie polsko-ruskiej? – ona mówi z bliska patrząc mi w oczy. Zauważam niezwłocznie, iż ma chorowite żółte zęby. Ja nie chcę tak od razu z nią popadać w konflikty zbrojne na tematy narodowe czy nienarodowe, więc przebiegle pytam, co ona w tym temacie sądzi. Ona mówi tak:
Mój tata, który jest bardzo rozważny, zresztą dzięki czemu za komuny zawsze mieliśmy i różne wędliny, duży wybór różnych gatunków mięsa, środków piorących, mówi, iż nie należy w tej sprawie głośno mieć żadnych wiążących opinii. I ma tutaj rację. Ponieważ teraz wszyscy są nagle ważni, demonstracyjnie wypowiadają swoje zdania, a potem już tacy mądrzy nie będą. I tutaj ma rację. Jak więc ktoś cię zapyta, za kim jesteś, dobrze ci radzę, Andrzej, powstrzymaj się od ostentacyjnego uważania czegokolwiek. Bo na tym się można przejechać. Czy ty traktujesz mnie poważnie? – pyta ona nagle patrząc mi na usta.
A czemu pytasz? – mówię nieco przerażony, gdyż chcę, by już zeszła ze mnie, by już wyjść, bez punktów, ale zdrowy na umyśle, tuż za drzwiami otrzepać się z resztek jej piór, włosów, dać Izabeli do wyczyszczenia dżinsy z trocin mokrą gąbką.
Ona na to tak: dlaczego pytam i dlaczego pytam. Przecież wiadomo, że nie dlatego, by się tobie jakoś przypochlebić. Po prostu myślałam, że pojedziemy za kilka dni do mojej siostry do szpitala rejonowego. Ona właśnie urodziła, są już w końcu z Markiem prawie rok po ślubie i weselu, na którym było bardzo przyjemnie, bardzo przyjemna atmosfera. Leży na oddziale, bo Patryczek złapał prawdopodobnie żółtaczkę. Nie wiadomo, do jasnej i ciasnej, skąd. Mama podejrzewa, że to wina lekarzy, którzy są niekompetentni, nie mają dobrej woli względem pacjenta. Czasami nawet przez to ludzie umierają, zabici przez lekarzy, którzy właśnie powinni im. tym pacjentom, najbardziej pomagać, przecież to jakiś absurd, paradoks. Poza tym na powszechną skalę tak zwane łapówkarstwo, lekarze nie mają za grosz lojalności, za grosz motywacji do wykonywania swojego zawodu. Można przeczytać o tym w bieżącej prasie, w tygodnikach, usłyszeć w programach telewizyjnych, po prostu wszędzie.
Ja milczę i postępuję tak, by jak najmniejszą powierzchnią się z nią stykać. Czuję się całoliniowo przegrany, minus dziesięć punktów i dyskretny rzucik z jej śliny na mojej twarzy, gdy do mnie mówiła. Sandał ortopedyczny odbity na mojej twarzy. Ciężkozbrojna armia cofa się w panice do najgłębszego wnętrza spodni. Całkowity odwrót, całkowity popłoch.
Tak więc już wtedy robię się mało rozmowny, gdyż lędźwie dostały już cynk, że nie jest to ten adres, co trzeba i żadnego przedłużania gatunku nie będzie. Dżordż również chce już iść z tej imprezy, bo wie, iż nie będzie ani konkursów, ani gier sprawnościowych. Więc biorę i przesuwam się nieco dalej w kierunku zasłon, co by ona sobie za wiele przypadkiem nie wyobrażała, że chcę z nią zostać przyjaciółmi. Co staram się, by nie była o tę moją emigrację obrażona, a co ona chyba jednak jest. No to od razu staram się całą sytuację jakoś zatuszować, by się nie czuła specjalnie urażona i by nie było, że nie mamy tematów na rozmowę i do siebie ostentacyjnie milczymy. Więc pytam się, czy słyszała jej siostra o takiej chorobie zatrucie ciążowe. Ona mówi, że owszem tak, że jest to dokuczliwa dolegliwość kobiet w stanie ciężarnym.
Wtedy ja wstaję z wersalki. Idę kawałek w stronę okna. Potem idę kawałek w stronę drzwi. Gdyż jestem na skraju wytrzymałości i ostrzegam, iż jeśli za chwilę nie dostanę albo jakiegoś bro, lub też choć kropeczkę spida, lub choćby kostkę Rubikę do pokręcenia, to me nerwy zaczną najpierw puszczać oczka, potem pójdą się jebać i nie odpowiadam za to, co się stanie jeszcze potem. Gdyby ona mi choć włączyła komputer pasjansa pająka lub choćby kalkulator mi dała do ręki, co bym mógł obliczyć te tysiące i setki punktów, o które przez jej niedorzeczność, przez ogólnie zjebany charakter jej osoby, jestem do tyłu. Bo jest to liczba prawdopodobnie nieskończona, której co jak co, ale w pamięci się policzyć nie da. Chwilę myślę o tym, co by teraz było, gdyby Bóg miał choć za grosz przyzwoitości, uczciwości. Bo gdyby tak było, a nie inaczej, gdyby choć odrobinę dobrej woli, choć odrobinę logiki włożył do tego scenariusza, to teraz ja bym miał Magdę, gdyż ona od samego początku została kupiona w prezencie dla mnie. Ale nie. Nawet w pozornie uczciwym Królestwie Bożym korupcja, konfederacja, kopanie leżących, tuszowanie przed policją bagażnika od golfa pełnego spida. Nawet tam prywata, jawne wspieranie dilerstwa i prostytucji, eksportu dziewcząt polskich na Zachód. Sam Bóg pozuje na takiego niby wielkiego lewaka, wszystkim po równo, ani więcej, ani mniej, tyle samo. A jak mnie nie walnie po łapie, oddawaj, Andrzej, Magdę, pobaw się teraz czym innym, teraz damy Magdę Kacperkowi. A potem jeszcze Lewemu, niech się pobawi czymś normalnym, za dużo czasu spędza przecież ten chłopak przed komputerem, przecież to mu szkodzi na postawę, skoliozę. A ty Andrzejek nie martw się, oddadzą ci ją, prawda chłopaki? Słowo Boga trzy palce na sercu. Ty się teraz pobaw Alą, ona jest trochę nie tego, że tak powiem, nieczynna i popsuta, ale to nie znaczy, że nie da się nią pobawić, chcieć znaczy móc.
Fakju, tak to ja się nie bawię – mówię pod nosem i patrzę do góry. Lecz to nie jest nawet żadne niebo, to jest sufit obłażący z tynku, i to nie jest lalka nawet chętna do zabawy, tylko zmarła przedwcześnie prezenterka telewizyjna, co w dodatku ubrała okulary w złotej oprawce i przegląda czasopisma, ślini sobie palec.
By chociaż ona mi ten kalkulator dała, co już podkreślałem. Bym choć przez chwilę miał jakąś rozrywkę, dodawanie, odejmowanie, pierw wszystkie cyfry od lewej do prawej, wtedy od prawej do lewej, a na końcu mnożenie. Wszystko bym obliczył. Odnośnie Magdy. Jej wzrost. Jej wiek. Długość jej włosów. Długość jej domniemanego życia. Kąt nachylenia Kacpra względem niej. Ilość spida we krwi. Procent jej satysfakcji. Zapewne niski. Zapewne ujemny. Szybkość, z jaką przybliża się armia ruska do miasta. Ilość sprzedanej kiełbasy. Wszystko bym policzył, gdyby mi ona dała kalkulator.
Ale ona nie. Ona siedzi, gapi się trochę we mnie, a drugą ręką poprawia sobie coś w zębach. I nawet jej nie przejdzie przez głowę, iż zaraz już nie. Iż oto waży się los jej kończynek przyklejonych na okno, oraz szyb w jej meblościance, iż to zaraz wszystko podpalę włącznie z jej włosami, które zresztą obetnę, oraz sam własnymi nogami podepczę na miazgę. W końcu mówię tak. Gdyż to już nie są przelewki: sratatata, co o mnie sądzisz, Andrzej, czy jestem ładna, czy jestem brzydka, czy ona jest taka jak ja. Gdyż ja jestem z natury dobry, ale chodzący przytułek Caritas też nie jestem, by wysłuchiwać antykoncepcyjnych pogadanek z poradników domowych i nawet nic z tego nie mieć, żadnej przyjemności, tylko melodramat i melorecytaeję, i długie rozmowy o sztuce, poezji i obronie życia poczętego przy zachodzie słońca.
A ty jesteś raczej oszczędny? – mówi wtedy ona jakby na pohybel moim myślom, jakby kopiąc leżącego, a masz, masz za swoje, nie chciałeś rozmawiać o pogodzie, nie chciałeś rozmawiać o zatruciu ciążowym, to będziemy rozmawiać o oszczędności, tak Andrzej, żarty się skończyły, kamera start, dzień dobry państwu witamy bardzo, moje imię Alicja Burczyk i teraz właśnie dla państwa wymienię wszystkie produkty po promocyjnych cenach, jakie możemy kupić, by prowadzić nasze gospodarstwo domowe oszczędniej i funkcjonalniej. Gdyż nie jest tak, byśmy kupując jak leci wszystkie produkty, wrzucając je do koszyka bez ładu i składu, mogli prowadzić dom skromnie i bezpiecznie. Zakupy to kwestia, którą należy dokładnie przemyśleć, zaplanować, obliczyć wszystkie za i przeciw. Spójrzmy, to mięso pozornie wygląda dobrze, ale proszę tylko spojrzeć na cenę, jest horrendalnie wysoka, szczególnie że obok leży zupełnie podobne mięso, zaledwie kilka dni wcześniej wyprodukowane, ale jeszcze zupełnie dobre, i kosztuje połowę mniej. Zadanie pierwsze brzmi, które mięso wybierzesz, Andrzej, bo chyba nie okażesz się na tyle rozrzutny, by wybrać to droższe, a w rezultacie zapewne mniej smaczne. Nie musisz odpowiadać, ważne, że się zgadzasz. Teraz prowadzimy nasz wózek na następne pole na naszej planszy. Przed nami półka z tekstyliami. Twoje zadanie, Andrzej, to wybrać najodpowiedniejsze skarpety. Owszem, te są dość trwałe, ale w ich cenie możesz mieć trzy pary mniej trwałych, choć równie dobrych. Doskonale, ten ruch głową zaliczam jako przytaknięcie i tym samym odpowiedź prawidłową. Więc ruszamy dalej, kolejne pole przedstawia półkę z alkoholami. Zadanie brzmi: nie kupuj alkoholu, a tym bardziej papierosów. Jeśli kupisz, automatycznie tracisz nagrodę. Jeśli nie kupisz – przejdziesz do dalszych etapów, które są równie wspaniałe i pełne emocji jak ten. I wiemy, iż ty jako człowiek poważny i rozsądny, przychylasz się do naszego wspólnego wyboru, kiedy to wszyscy na jedno hasło wstajemy i wszyscy razem wołamy głośno: alkohol precz, rozbroić fabryki tytoniu, zakazać sprzedaży alkoholu powyżej pięciu procent zawartości, Andrzej, wiercisz się niespokojnie, na pewno nie możesz doczekać się następnej planszy, która przedstawia stoisko z owocami. Koszyk A, oto drogie owoce sprowadzane z odległego Zachodu, pokryte grubą warstwą trujących pestycydów – zarazków roznoszonych przez Murzynów, którzy ich dotykali. A teraz spójrzmy do koszyka B, oto są owoce ruskie, nieco tańsze od naszych, ale są to sfałszowane podróbki, zapewne puste w środku. Natomiast w koszyku C prawdziwe polskie niedrogie owoce, nawet obite polskie jabłka smakują lepiej niż jabłka zgniłego Zachodu, rzecz jasna, Andrzej jest roztropny i wybiera koszyk C, a to jest wspaniała, prawidłowa odpowiedź, zapewniając nam wszystkim dobrą wspólną zabawę w dalszych etapach teleturnieju!
Czy mogę się iść wysikać? – pytam ponuro dosyć, po czym szybko lecę do kibla. Głośno puszczam wodę i w nadziei, iż nic nie słychać, trzepię wszystkie szafki. Poziom narkotyków jest w tym domu taki. Jeden nervosol. I jedne pudełko panadolu. Co pośpiesznie sobie zapodaję oba te drągi superciężkie, gdyż nagle zaczęłem obawiać się. Że oszalałem może albo coś, za dużo spida walniętego przez ostatnie dni, zwarcie w blachach, bałagan w kablach. Tak tak, Andrzej, teraz panadol, nervosol, a potem dworzec, od razu słyszę i rozglądam się, lecz to tylko echo w mej głowie tak grało. Impotencja, zero zainteresowania kobietą, co siedzi obok, wręcz może homoseksualizm, i gdy to tylko pomyślę, od razu patrzę w lustro, czy widać może na mnie jakieś fizyczne znamiona pedalstwa, lecz nic się nie mogę dopatrzyć, żadnego śladu.
Zaraz, by nie zbudzić podejrzeń, jestem z powrotem i siadam na swe miejsce. Zabawa trwa nadal. Witamy po przerwie. Ten etap polega na kupieniu najodpowiedniejszego dla ciebie, Andrzej, obuwia. I tu dajemy ci do wyboru fantastyczne i funkcjonalne buty z CCC, która to firma ma swoje filie na terenie całego kraju. Są to buty na każdą pogodę, gdyż wszystkie są równie praktyczne, równie łatwe w użyciu, po prostu zakładasz i nosisz, do pracy i po domu, do spódnicy i do spodni. Do spodni – odpowiadam szybko, by jak najszybciej mieć za sobą prawidłową odpowiedź i nie zostać publicznie oskarżonym o pedalstwo i inne trans.
Otóż to! jest coraz goręcej, coraz więcej emocji, gdyż okazuje się, Andrzej, że jesteś taki, jak powinieneś być, oszczędny, praktyczny, a teraz kolejny etap naszego wspólnego programu. Pytania są tu kontrowersyjne, może nawet krępujące, czy opowiadasz się za tak, czy za nie, napotykając ni stąd ni z owad na naszej wspólnej planszy klasyczną rodzinę sześcioosobową, i jak się teraz zachowasz, czy przesuniesz swój egoistyczny, hedonistyczny, samolubny koszyk na bok i ustąpisz miejsca prawdziwym wartościom, czy będziesz pchał go pod prąd, potrącając i przewracając dzieci boże, depcząc im po małych, bezbronnych stopkach, wytrącając im z rączek niedrogie i krzepiąco słodkie lizaki serduszka? Czy przejedziesz po stopach temu mężczyźnie, który tak ciężko pracuje, by utrzymać przy życiu swe płody rolne? Czy ustąpisz miejsca w autobusie kobiecie z dzieckiem na ręku? I nawet jeśli nie odpowiadasz, twoja twarz mówi za ciebie, że jesteś człowiekiem przyzwoitym i w przyszłości chciałbyś mieć wiele dzieci.
A teraz przechodzimy na innej kategorii, do której jesteś może lepiej przygotowany, bo może to właśnie twoje hobby, którym się interesujesz, dajmy na to, choćby to, czy jesteś z natury nieśmiały, skup się teraz dobrze, to pytanie jest proste, na rozgrzewkę, przecież wszyscy, i ja, i publiczność w studio, jesteśmy tu z tobą i trzymamy kciuki, byś wygrał w tym programie, to zadamy ci inne pytanie. Tym razem na temat psychologii, bo się nią bardzo interesuję, jakie są korelacje międzyludzkie, jak możemy siebie samych zmienić, nad sobą pracować, by zwalczyć swoje słabości, uzdrowić swoje życie z lęków i niedoskonałości, i stać się świadomymi swojego poczucia własnej wartości. Bo widzę po tobie, że jesteś spięty, mało swobodny, może dlatego nie potrafisz dać odpowiedzi na tak elementarne doprawdy pytania, może krępujesz się mnie, a tak nie może być, jeśli mamy zostać prawdziwymi przyjaciółmi, bo w takiej sytuacji powinniśmy być wobec siebie swobodni, szczerzy, spontaniczni, nic przed sobą nie ukrywać, największych swoich słabości. Bo teraz mówię to tobie, jak również do wszystkich osób fizycznych oglądających nasz program: przyjaciel to osoba, wobec której zawsze możemy pozostać sobą i nie tłumić w sobie naszych emocji, a czy i ty masz swojego przyjaciela? Napisz nam o tym, na odpowiedzi na kartkach pocztowych czekamy do końca tygodnia, czekają nagrody rzeczowe, prenumerata mojego ulubionego czasopisma. Ale wracając do zabawy: może teraz inne pytanie, zadane w ten sposób, gdyż tamto może było sformułowane dla ciebie zbyt trudno, dlaczego jesteś tak małomówny, czy to z powodu obecności mojej osoby, czy to ja cię krępuję, jeśli chcesz, to wyjdę, a telewidzowie na chwilę zamkną oczy i będziesz mógł swobodnie się przygotować do wypowiedzi na zadane tematy, ustalisz, co na nie sądzisz, możesz zrobić sobie notatki, szkielet wypowiedzi, a porozmawiamy później, w tym czasie zrobimy przerwę w nagraniu, nasza publiczność zebrana w studio wstanie i wszyscy na raz podnosimy ręce do góry, bierzemy głęboki oddech i wkręcamy żaróweczki, a ja natomiast teraz wstanę z fotela, o tak, zdejmę swoje piękne okulary, które były relatywnie drogie, nawet wziąwszy pod uwagę, że było to jeszcze w szkole podstawowej, lecz był to zakup prawie ponadczasowy, odłożę moje ulubione czasopismo, sponsorujące zresztą nasz program i powiem ci Andrzej coś zupełnie szczerze, że to ja jestem nagrodą w tym programie, jeśli odpowiesz prawidłowo na wszystkie pytania, jeśli przyznasz mi rację, jeśli okaże się, że masz takie same zainteresowania, to możesz mnie pocałować, w usta, ale bardzo delikatnie, bo ja mam bardzo wrażliwe usta, które zaraz pękają, schodzą razem ze skórą, odrywam je płatami, odrywam je z całą twarzą i wszystkimi wnętrznościami, ale to nic, nie ma się w sumie czym martwić, bo zaraz odrastam jeszcze lepsza, z jeszcze dłuższymi niż teraz włosami, i krzyż, który mam na szyi, o, widzisz, odrasta jeszcze większy, jak również moje sandały ortopedyczne, stopy i ręce. Ale wracamy do naszego programu, pozdrawiamy wszystkich widzów przed telewizorami i publiczność zebraną w studio.
A tę rundę rozpoczniemy od kluczowego zadania, dzięki któremu nie wszystko jeszcze stracone – możesz nawet znaleźć się jeszcze w finale, rozluźnij się, gdyż jest to pytanie ostatnie i teraz ważą się twoje losy, czy dostaniesz główną nagrodę, czy też nie mamy o czym ze sobą rozmawiać, i wtedy koniec – publiczność zebrana przed telewizorami kieruje kciuki obu rąk w dół i na sygnał, który pojawi się w rogu ekranu, opluwa telewizor, a tego przecież nie chcemy, więc weź głęboki oddech, wypluj gumę, pytanie brzmi: co studiujesz?
Co studiujesz, Andrzej? – mówi Ala z powrotem zakładając swe magiczne pozłacane okulary, czary mary hokus pokus i studiuję ekonomię, lubię dobrą książkę i dobry film, nie słucham żadnego rodzaju muzyki, poznam kulturalnego chłopca bez nałogów w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat celem poważnego, kulturalnego związku.
Ja milczę. Milczę. Ona patrzy na mnie badawczo, czyżbyś nie znał odpowiedzi? Skup się, na pewno znasz, przecież na pewno coś studiujesz, inaczej nie byłoby cię tutaj, przecież wszyscy coś studiujemy i się tego nie krępujemy, wręcz otwarcie to przyznajemy, pomyśl dobrze, na pewno przecież pamiętasz.
Dobrze, to skoro nie możesz sobie przypomnieć, podpowiedz pierwsza, posłuchaj uważnie: a więc jest to kierunek studiów… związany z administracją… z zarządzaniem…
Administracja i zarządzanie! – mówię natychmiast i przyduszam odpowiedni klawisz na wersalce, co by ta odpowiedź nie wzięła dupy w troki z ekranu, zanim zdążę ją wybrać. I patrzę na Alę niepewnie, czy to jest prawidłowa odpowiedź.
Ona patrzy trochę badawczo, czy to na pewno ta odpowiedź, czy na pewno chcesz ją zaznaczyć, czy jesteś pewien, czy na pewno chcesz ją zaznaczyć?
Wtedy ja już na totalnym wydechu powtarzam, że administrację i zarządzanie.
O kurczę pieczone! – mówi ona, gdyż prawdopodobnie odpowiedź okazała się prawidłowa. Ja też to miałam studiować, ten kierunek wybrali dla mnie rodzice już w podstawówce, jednak nie dostałam się z braku wolnych miejsc, zresztą moja mama mówi, że to nie żaden brak wolnych miejsc, tylko że nie dostałam się ze względu na korupcję, kumoterstwo, niekompetencję elit rządzących i złą sytuację w kraju, a poza tym mama mówi, że ekonomia też jest dobra, a nawet lepsza, korzystniejsza, ma większe perspektywy i właściwie nie chcę cię przerażać, nie chcę cię martwić, ale administracja i zarządzanie jest to kierunek całkowicie skazany na upadek, po ukończeniu którego nie dostaniesz pracy w żadnym szanującym się przedsiębiorstwie. To samo zresztą powtarzam zawsze mojej koleżance od serca Beacie, która wtedy się dostała i myśli, że teraz raptem świat leży u jej stóp, cała Polska z Rosją włącznie.
Wracam na festyn – mówię na to, nie znosząc sprzeciwu. Gdyż to już jest koniec tego programu, a czy wygrałem, czy przegrałem, to cokolwiek by się działo, nagrodę główną się zrzekam na rzecz sierot, na rzecz Polskiego Związku Administrantów Polskich, na rzecz mego kumpla najlepszego Kacpra, niech on tę nagrodę ma, jemu się ona pełnoprawnie należy, on może będzie miał na nią chęć. I chuj, że w moim obliczeniu, w mojej punktacji jestem setki milionów punktów do tyłu, co bym musiał teraz wziąć Magdę tysiąc razy pod rząd plus jeszcze po kilka razy Andżelę jako dziewicę, by wyjść jakoś na prostą z tymi punktami i nie stracić twarzy.
Okej – mówi Ala i cieszę się, iż jest w końcu gamę over, czas antenowy się kończy i program „Gotuj z nami” wraz z nim dobiega końca, nasza pieczeń z łabędzia jest gotowa do spożycia po zdjęciu tekstylnych dekoracji, na razie jeszcze w bluzce typu golf wygląda dość nieapetycznie, ale smakuje wybornie, chociaż jest odrobinę łykowata. Można serwować na bankietach i grillach w rodzinnym gronie oraz oficjalnych przyjęciach formalnych.
Szkoda, że już musisz iść, miło się z tobą rozmawiało, jesteś fajnym kolegą. Poczekaj jeszcze momencik, chciałam pokazać ci zdjęcia z wesela mojej siostry, to było bardzo przyjemne przyjęcie, bardzo smaczne, choć skromne potrawy, bardzo przyjemna, rodzinna atmosfera. Siedź tu i nic nie dotykaj – mówi pieczeń z łabędzia i wygładza golf, poprawia ustawienie złotego krzyża na swych piersiach. I idzie. A ja w tym czasie tej chwili sam na sam ze sobą, oko w oko z kwiatami doniczkowymi i papużkami falistymi w jej pokoju, nie marnuję. Choć po zażyciu wymienionych już powyżej specjalnych środków czuję się jakby spokojny, wyrachowany. Gdyż jeszcze tego nie wspominałem, ale taki system to ja pierdolę, i z takim systemem ja współpracować nie będę, w żadnych wywiadach publicystycznych, w żadnych „Wybacz mi” o poezji nie będę występować jako uczestnik, tego jednego jestem pewien. I biorę. tak. Wpierw ustawiam kwiat doniczkowy na dywan, wyjmuję dżordża i w ostentacji sikam do doniczki, co z nerwów przed wykryciem leję nierówno i nie zawsze idealnie trafiam, tak że część idzie na dywan. Nie wszystko wchodzi, więc jeszcze resztę, co zostało, to stawiam na ziemię klatkę z papużkami i odreagowuję mocz na nich, na ich poidełku. Co one w międzyczasie drą te swoje krzywe pyski i uciekają po drążkach, aż się boję, by łabędziowa tu nie przybiegła zaraz zwiedziona ich odgłosami kaźni. Spokojnie, ścierwa – mówię do nich – odrobina moczu normalnego człowieka lepiej wam zrobi niż hektolitr psychicznie chorej wody od matki przełożonej.
Wtedy one jednak jak nienormalne drą mordę dalej i zaraz zaczną próbować z desperacji odlecieć do ciepłych krajów po pomoc, po posiłki, gdyż ta wariatka tak je wychowała, że w towarzystwie przeciętnego człowieka one się nie umią porządnie zachować, tylko są szczute i napuszczane na przyzwoitych, umysłowo normalnych ludzi, są skłonne wyraźnie zrobić mi co złego. Więc wtedy ja patrzę tak na nie, jakie są głupie zupełnie jak ich sucza matka Ala, pewnie studiowały ekonomię, albo tak: ta po lewo bankowość i rozporządzanie, a ta po prawo finanse i finanse. Wasza matka jest pierdolnięta – mówię im cicho jakby w sekrecie i szeptem spluwam temu jednemu na łeb.
Okej. Wtedy już na luzie całkiem biorę sobie jeszcze do kieszeni parę rzeczy, co leżą na wierzchu, długopis w konwencji podhalańskiej w kształcie ciupagi, złoty pierścionek z kamyszkiem i klej szkolny w sztyfcie, bo to zawsze może się przydać. Są to nagrody pocieszenia w tym programie ufundowane przez prowadzącą, co by nie było, że jestem tak do końca na minus, bo niby jest tak, że punkty odejmują mi się z każdą chwilą same od siebie i przyjmują wartość coraz bardziej malejącą, ale jakby co, to jakieś korzyści z całej tej imprezy odniosłem. Wtedy ustawiam wszystko jak było i szeptem, w całkowitej konspirze otwieram drzwi, co rozlega się od razu z nich pokaźny, przeciągły jęk.
Idziesz gdzieś? – woła Ala z otchłani, z jakiś odległych nieistniejących pokoi, z klubu książki, co na półkach w porządku alfabetycznym stoją albumy, fotografie, literatura, proza, zdjęcie Ali i jej siostry witających proboszcza solą i chlebem w ludowych strojach kaszubskich oraz dyplom ukończenia szkoły podstawowej z wynikiem z czerwonym paskiem oraz za wzorową pracę skarbnika klasowego.
No i kiedy ja słyszę, iż ona jest gdzieś zapewnię daleko i nie zdoła dobiec tu nim ja wyjdę, to zbiegam po schodach, łapię w rękę adidasy i wybiegam z tego domu, trzaskając furtką. Gdzie dyszę ciężko i się oddalam, gdyż gdy ona stwierdzi mój brak oraz zaszłości zaszłe w jej osobistym ekosystemie w kwestii flory i fauny, będzie źle, może zacząć mnie gonić lub też, co gorsza, chcieć mi pokazać te zdjęcia.
Pierwszy lepszy autobus, co akurat przyjechał, więc siadam do niego, choć muszę stwierdzić, iż czuję się słaby, jakby senny, iż bym teraz mógł tak tym autobusem jechać bez końca, i nikt by mi nie zarzucił braku biletu, gdyż nawet nie mógłby mnie stąd ruszyć, tak jestem ciężki, iż ten cały interes może się w jednej chwili zawalić. Jedziemy wolno również najprawdopodobniej przez mój ciężar, ciężar moich rąk, które są tak ciężkie iż nie mogę ich podnieść, tylko wiszą. Boję się iż zaraz spadną mi na podłogę razem z resztą ciała, i już nikt ich stamtąd nie ruszy, nie podważy. Jedziemy coraz wolniej i miasto również porusza się powoli, jak gdyby falą morską przysuwa się i odwleka, zdalnie sterowane przez znudzonych, pijanych jak świnie radnych. Chmury są nad miastem jak złowrogie brwi zaciągnięte. Bóg się wkurzył, Bóg robi porządki. Lecz takiej Ali, jak by tu była, nic by nie było straszne, to muszę przyznać. Gdyby nawet się waliło i paliło, ona by pokazała swą legitymację studencką plus by wyciągnęła spod kurtki swój krzyż i panikujący tłum zadeptujący sam siebie nawzajem by rozstąpił się przed nią, o, studentka ekonomii, kulturalna, najwyraźniej katoliczka, co prawda z jakimś chłopakiem nieco sennym, zapewne upośledzonym swym synem, ale w takim wypadku tym bardziej trzeba jej pomóc go podnieść z siedzenia, odkleić go od dermy. Rozsunąć się, przepuścić, może mają ważne sprawy, idą właśnie wypożyczyć najnowszą książkę Bolesława Leśmiana, idą właśnie po przydział na ziemniaki, pożar poczeka, pożar nie ucieknie, odsuńcie się i przepuście.
Tak sobie właśnie myślę, że chujowo zrobiłem, że jej ze sobą nie wzięłem. Bo teraz ona by mnie jakoś poprowadziła lub chociażby poprawiła mi ustawienie rąk w kolejności alfabetycznej, a tak to zapewne w tym stanie dojadę do Uralu i nikt mnie nawet nie obudzi jak będą święta Bożego Narodzenia, matka moja w rozpaczy, gdyż kupiła mi prezent, a tu nagle stwierdza iż Andrzejka niet, nie ma, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu dzwoniła na mieszkanie i był. A teraz go raptem nie ma, od wielu miesięcy jedzie niekomfortowym autobusem marki PKS na koniec świata, na stypendium. Myślę, iż ona jedna jeszcze będzie w tej sytuacji o mnie pamiętać, pośle mi szczotkę do zębów, jakieś zapasowe skarpetki, dżem, igłę z nitką i życzenia dużo dobrego humoru. I gdy tak myślę, myślę nad tym, jak me życie jest chujowe, że tyle przegrałem, a jeszcze więcej, diabli wzięli sobie mnie na pamiątkę i gdy tak nie jestem do końca pewien, czy już może umarłem albo może jeszcze nie. gdyż autobus zdecydowanie jedzie, ale jak gdyby przez mgłę, przez dym, co roznosi się wewnątrz niego. I me powieki są automatycznie zamykające, gdzie nie spojrzę, tam zaraz zasuwają się na powrót, lecz zawsze zdołam zauważyć, że wszędzie pełno jest dymu, a pasażerowie są jak gdyby pozbawieni granic, rozlewają się po całym autobusie, gdyż dzień jest raczej ciepły. Jak również zauważam, iż ich głosy dochodzą jakby zza waty, zza ściany, z ciepłych krajów, z drugiej strony.
I wtem, gdy tak myślę coraz to wolniej, coraz to większymi literami, coraz to mniej wyraźnym pismem, to nagle słyszę tak. Słyszałeś już?
Takie pytanie słyszę. Jest ono dość wyraźne, powtórzone kilka razy na tle silnika spalinowego, co w nim wieje jakiś szczególny głośny wiatr, wręcz cyklon. Nie – planuję odpowiedzieć, lecz okazuje się to szczególnie trudnym zadaniem na tej klasówce, gdyż nijak ni w tę ni wewtę nie mogę ruszyć ustami, gdyż są one jak gdyby zalane betonem, doszczętnie zaklajstrowane klejem z mąki lub innym gipsem, jedne zęby zalakowane do drugich i oprawione pieczęcią, ściśle tajne, nie otwierać. Natomiast jedno, co jeszcze stwierdzam, to iż nie mam języka w ustach, musiał mi gdzieś na jakimś zakręcie wypaść, potoczyć się pod siedzenia. Natomiast w ramach miejsca po języku w mych ustach występuje jakiś twór mięsopodobny, wąż gumowy, którym za chuja nie umiem sterować.
Słyszałeś? – mówi tak do mnie ktoś ciągle, rozlegając się echo, a na dodatek coś mnie z jednej strony szarpie, jakiś dodatkowy, pomocniczy wiatr w lewe ramię.
I po wielu zmaganiach udaje mi się wcisnąć właściwy przycisk, tak że mówię zgodnie z prawdą coś brzmiącego podobnie jak „nie”, lecz jak gdyby z ustami pełnymi niezidentyfikowanych ziemniaków, kartofli. Z miejsca odczuwam lęk, iż może przeszłem teraz za sprawą swojego gadulstwa, swojej prostolinijności do kolejnego etapu i trzeba było nic nie mówić, to by może zgasili tą kamerę.
I tak jest istotnie. Jak mówię to „nie”, to cała karuzela kręci się na nowo, wiatr szarpie mnie za ramię, silnik warczy, i teraz z kolei kolejne pytanie do mnie brzmi „nie słyszałeś?”. Nie słyszałeś i nie słyszałeś, jak nie zrozumiałeś pytanie, to zadamy ci je jeszcze raz, i jeszcze raz, i tak do końca, aż odpowiesz, aż odpowiesz, i możesz umrzeć, lecz publiczność chce wiedzieć, słyszałeś, nie słyszałeś, publiczność chce znać prawdę.
I pełen ufności w swe umiejętności artykulacji staram się jeszcze raz podkreślić, że nie, lecz wtedy już mi to nie wychodzi tak dobrze, tylko jakoś inaczej, mniej zrozumiale, być może nawet mówię coś pośredniego pomiędzy „tak”, bo sam już nie wiem, słyszę tylko szum, a dym jest coraz gęstszy, coraz mniej przejrzysty i widzę to w chwili, zanim ostatecznie zamykają mi się oczy.
A potem jest długa przerwa gorzej niż śniadaniowa i gdybym miał to przedstawić graficznie, bym musiał namalować całą kartkę czarne i najwyżej kilka białych trzykropków. Gdyż przebudzam się dopiero, gdy stwierdzam, iż zdecydowanie idę, choć może raczej toczę się niczym kupka kamieni owinięta szmatą i jako tako trzymająca się niby kupy, lecz mogąca się lada chwila rozsypać. Tak czy siak wygląda na to, iż jestem w ruchu. Lub też może być tak, iż to ulica przemieszcza się w stosunku do mnie, przewija się tuż przede mną niczym jebnięta taśma biało-czerwona naszpikowana flagami jak gdyby tort urodzinowy, ciasto zrobione dla mnie przez mamę Izabelę z okazji mego powrotu z nieprzebranej ciemności, gdzie byłem najwyraźniej na jakiejś rekonwalescencji, resocjalizacji. Gdyż tak to sobie mogę tylko wytłumaczyć. Ja przywożę różne turystyczne wspomnienia, pamiątkowe landszafty, na których widać tę właśnie ciemność uchwyconą zarówno w dzień, jak i w nocy, z profilu, i z lotu ptaka, a która zawsze wygląda tak samo i jest kategrycznie czarna. Mam też jakieś zdjęcia zrobione własnym aparatem, ja na tle ciemności, na których mnie nie widać, lecz prawdopodobnie tam byłem. Przywożę też ci Izabelo również trochę ciemności w słoiczku, specjalność regionu, trochę napoczęta, gdyż było złe żywienie, jakby niekaloryczne, mało pożywne.