40496.fb2 Wojna polsko-ruska pod flag? bia?o-czerwon? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Wojna polsko-ruska pod flag? bia?o-czerwon? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Wtem rozlega się beknięcie i zauważam wtedy, iż siła, która mnie napędza, jest to Lewy, trzymający mnie przyjacielsko pod ramię i w pasie. My się przemieszczamy, a to ulica stoi w miejscu poza małymi wyjątkami przechodniów – to również stwierdzam. Lecz skąd się tu wzięłem, to me wspomnienia są naprawdę dość wolno się krystalizujące, lecz na pewno był to któryś z etapów teleturnieju, czy po śmierci wolałbyś pójść do nieba, czy piekła, ja zapewne wybrałem nieopatrznie nieodpowiedni przycisk i tym samym złe odpowiedź, lecz teraz jestem już z powrotem razem ze wszyskimi w studio, wszystko na swoim miejscu, nienadpalony, od biedy mogący nawet chodzić. Choć chwilę się boję, iż było to pytanie o homoseksualistach i teraz dlatego stąd ta krępująca sytuacja z ramieniem i ręką jego na mojej talii.

Co się tak do mnie kleisz? – oburzam się na to, jednogłośnie stwierdzając, iż dosyć mogę mówić, choć przykładowo nie mam już śliny w ustach, totalna melioryzacja mych ust, osuszanie bagien, przez co odczuwam pewne zgrzyty w zawiasach.

I wtedy zupełnie niechcąco uruchamiam burzę ze strony co jak co, ale mego kolegi, Lewego. Który wtedy nagle wszystko uświadamia mi w tonie nieco wulgarnym i nieczułym, iż nie wie, czego się naćpałem, lecz musiało być grubo. Iż grubszą się miało jazdę, desperka i samobój, po prostu haloperidol. autobusem się na tamten świat jechało. I mówi jeszcze, iż dobrze, że akurat jechał w tamte stronę jako mój kolega i przyjaciel, bo by był grubszy ze mną sztapel, bocznica, detoks albo nawet całkowita śmierć, gdyż już w takim byłem stanie, iż trzech przypadkowych pasażerów i jedna pasażerka żeńska musiało mu pomagać wyjąć mnie z tego autobusu na odpowiednim przystanku, straszna siara na całe miasto, a jeszcze upierdoliłem mu komórkę śliną, co ją toczyłem na wszystko, niczym po prostu bym oddychał tą śliną. A jeszcze na końcu podkreśla jako przykład, iż zainwestował na moją rzecz całego rzuta spida w moje dziąsła, bym jakoś szedł po ludzku, a ja mu jeszcze wyjeżdżam z jakimiś gejoskimi ciągotami, gdyż on z własnej woli kota by prędzej wziął pod rękę niż mnie, gdyż w ogóle nie jestem w jego typie. A podobno jeszcze jak mi zapodawał rzuta to mu ufajdałem śliną całe rękawy po łokcie od kurtki, co mi on nawet demonstruje mokre plamy, lecz mi to bardziej wygląda, że on zrobił co najmniej jakąś grubszą przepierkę wcześniej a teraz wkręca mi jakiś chory film.

Ja na to bym chciał coś odpowiedzieć, żeby się odpierdolił, gdyż łyknąć sobie na zszargane nerwy nervosolu z panadolem to nie jest jeszcze żaden grzech, co bym się z niego miał spowiadać na Sądzie Ostatecznym przed wujkiem Lewym, co też bezgrzeszny nie jest w tej kwestii, gdyż sam sobie lubi ostrzej przypierdolić. Lecz nic nie mogę powiedzieć, gdyż on cały czas napiżdża od rzeczy, co do końca nie rozumiem. Że cośtam, że gdyby oni wiedzieli, że tak zareaguję na tę wiadomość, to by wcale nie mówili, tylko cicho sza, tematu nie ma.

Niby że czego jaką wiadomość? – mówię do niego nagle zaskoczony.

No a nie słyszałeś? – on mnie się wtedy pyta niczym głupiego – nie słyszałeś, że Magda nie wygrała na miss?

Ja wtedy zaczynam kumać, że tu się zrobiło na mieście jakieś czary mary pod moją duchową nieobecność i że nie wszystko z tego melanżu jest do końca dla mnie jasne i logiczne. Na jedną chwilę się trochę najebać, na jedną chwilę zniknąć, zostawić ten cały interes sam sobie, a w jeden moment robi się syf i epidemia jednego wielkiego burdelu.

Jak nie wygrała? – mówię – jak niby nie wygrała skoro miała wygrać?

Miała, miała, ale to, że miała, to jeszcze nic nie znaczy. Sciemiony prezes dał dupy. Miał długi odnośnie jakiegoś Sztorma, co jest niby szychą, ma udziały w piasku i czasopismo „Piasek Polski”. I Natasza wygrała, co ze Sztormem przyjechała jego samochodem, a jeszcze była z nimi jakaś taka pizdowata metalowa, co dostała tytuł „Miss Publiczności”, choć na sto procent to żaden normalny facet by nie dał rady jej puknąć na trzeźwo.

Milczę na to, gdyż jak ja pukałem Andżelę, to byłem na spidzie i równanie się w takim wypadku zgadza, lecz to nie oznacza, iż mam ochotę naraz o tym dyskutować, bo nie mam, bo podkreślam, iż czuję się teraz kategorycznie źle, szczególnie nervosolem mi się jak gdyby odbija.

No to idziemy tam niby do amfiteatru, niby w tym kierunku, ale jednak gdzie indziej, bo nie jest tak, by bynajmniej Lewy był usposobiony pokojowo. Podejrzewam go nawet, iż sam sobie odstąpił nieco z tego spida, sam sobie dosyć tyle pożyczył, co mnie cucił z tej na szeroką skalę apatii i bezsilności. I za to mu chwała i respekt, że mnie owszem uratował od zguby, ale musiał sobie zapodać jakoś sporo, gdyż oko mu mruga, niczym mruganie okiem byłoby jego nerwicą obsesji lub gdyby brał przykładowo udział w zawodach w mruganiu okiem, kto szybciej mruga, ten wygrywa. Mruganie okiem zawód wyuczony, mruganie okiem ulubione zajęcie w czasie wolnym oraz postępujące uzależnienie od mrugania okiem.

On jest cały w nerwach. Najwyraźniej wpierdoliłby komuś, chociażby nawet i mnie. Mimo nawet iż po piersze jest moim kolegą i kumplem, po drugie puknął moją dziewczynę i to zapewne nie raz i nie dwa, a po trzecie zatracił na rzecz mojego zgona całego rzuta, to mu teraz się nie opłaca mnie zabijać, bo towaru na powrót i tak nie odzyska, czysta marnacja i zero zysku z poważnej inwestycji. Niejednak usiłuję nie iść zbyt blisko niego.

Suszy mnie, kurwa nędza – mówię mu, mój głos wydobywając się spośród zwałów śliny w stanie stałym. A gdybym przykładowo nie miał na tyle kultury, by po chamsku splunąć, lecz nie robię tego. Gdyż obawiam się, co by na chodnik ni mniej ni więcej nie wyleciała ma ślina w kostkach lub tym bardziej płatach, może nawet zwojach. Zastanawiam się, czy to nie jest wina jakiegoś ściemnionego towaru od Wargasa. Jako że ten typ zawsze trzyma rzuty wewnątrz buta z nie wiadomo jakim innym tałatajstwem i o zatrucie nie jest w dzisiejszych czasach przez to trudno. Teraz może nawet zaraz skonam tu w męczarniach, gdyż całe wodę, jaką w sobie miałem, wyplułem wcześniej Lewemu na katanę i teraz nie ma już we mnie złamanej kropli, a krew w proszku przesypuje się na prawo i lewo z jednej do drugiej żyły.

To pij kurwa, a nie gadaj – mówi mi Lewy świetną poradę życiową, maksymę i przysłowie na całe życie do haftowania na makatce. Z kałuży pić nie będę, nie? – odpowiadam mu posępnie, gdyż również w nastroju na żarty, rebusy słowne i zagadki nie jestem. Wtedy on się lituje w miarę, gdyż on tu, jakby nie było, fundował towar i on tu teraz jest master of ceremony. on tu teraz zapuszcza kawałki, więc idziemy na Mc Donald's. I wchodzimy niczym dwuosobowa drużyna imienia Matki Amfetaminy. Duże kole -mówię w konwencji dość szorstkiej do kasjerki, że aż ona wychyla się podejrzliwie spod swego super firmowego daszka, po czym równie podejrzliwie jest skłonna na nasz widok zalepić kasę przylepcem. I również podejrzliwie idzie na zaplecze. Lewy jest dość tyle podkręcony, że cały czas zaczyna napiżdżać różne rzeczy w kierunku tej kasjerki, choć ogólnie rzecz biorąc ona nie ma szans tego na swym firmowym zapleczu usłyszeć, szczególnie iż swe firmowe uszy ma ściśnięte oraz zatkane firmowym daszkiem.

Co kurwa, lej tą kole i streszczaj się z tą masturbacją ekspres przez fartuch, bo Silnemu chce się pić, kurwa, a jak nie, to ja tam wejdę i ci pomogę, lecz tego byś nie chciała. A gdy on tak mówi, ja sobie uświadamiam, iż on ma prawdę i sporo racji w tym, że jest tak szorstki i oschły wobec kasjerki. Gdyż prawda jest taka, że w jedne taką kole jest naliczone również dla niej za jej pracę i uprzejmość obsługi z co najmniej dwadzieścia groszy i nie może być tak, iż ona ma akurat ciotę, to robi miny, fochy i feministyczne nalewanie koli przez pół godziny po gram na minutę, jak mi się akurat chce pić. Tak więc również się podkurwiam razem z Lewym i tak stoimy we dwóch i mówimy za pusty bar: dawaj, kurwo babilońska, nie rób loda Babilonowi, tylko dawaj tą kole, bo naszczujemy na twe skundlone dzieci kapitalistów, co im wpierw ogryzą rączki, potem nóżki, potem pisiolki, a na koniec ciebie same odgryzą i już ci nie będzie już tak lekko szło z przyczepnością, będziesz zapierdalać na chmurze i czynić cudy, uzdrawiać wiernych z biegunki.

Z pierdolonej wysypki! – ryczy Lewy, aż się wszystko trzęsie, wiatr wieje, a na tekturowym klaunie pojawiają się zmarszczki, pęknięcia.

A gdy ona wreszcie posłusznie się pojawia i niesie w jednej ręce kole, i zarówno jak ją lekko wystraszona mi podaje, a ręce jej się trzęsą mówiąc cztery złotych czterdzieści groszy, to Lewemu wtem coś odpieprzą i on mówi raptem do niej: e. A gdy ona podnosi głowę z lękiem, to on dodaje: Osama i tak cię zapierdoli.

Ja wtedy słucham tego. co on mówi i myślę, iż to jest mój dobry kumpel, wesoły, z poczuciem humoru, i że nie można tak dać Brukseli się robić w chuja. Więc podchwytuję wątek i mówię: Osama cię zajebie za robienie laskę eurocwelom.

Zarówno ja jak i Lewy jesteśmy wtedy śmiertelnie poważni, nawet oko przestało się puszczać Lewemu, co gdyby jak zwykle się puszczało, to mogłoby być cała sytuacja wzięte za głupi żart, lecz nie jest.

Toteż ze strony kasjerki konsterna. Cisza. Ręka drżąca na firmowym walkie-talkie. Daj mi to – mówi jej Lewy w tonie raczej wulgarnym, wskazując głową na słuchawkę – zawsze chciałem takie gówno mieć na Pierwszą Komunię.

A gdy tak mówi, z jego ust leci wiatr, co rozwiewa kasjerkę, podwiewa jej włosy, rozpina je fartuch. Ona trochę się waha, niczym by się miała co najmniej rozpłakać i zaraz możliwe, że nawet zapłakać gorzko: nie dam, nie dam, to moje, ja to dostałam od szefa. Lecz tak się nie dzieje, ona jakby z frustracją odpina z paska tą słuchawkę i ją Lewemu zgodnie z przykazaniem daje z miną niczym zarzynane zwierzę.

Lecz na tym się nie kończy, gdyż Lewy najwyraźniej jest całkiem podkręcony, zaangażował się totalnie i teraz postanowił doszczętnie zwalczyć wszystkie odciski palców tirówki euroamerykańskiej na ziemi polskiej. A teraz won na zaplecze – mówi do tej zdenerwowanej raczej kasjerki – i skołuj jeszcze jedne taką machinę dla Silnego. Tylko działająca żeby była, a nie żadna ściemniona, inaczej nie żyjesz.

Kasjerka patrzy na niego, raz to na mnie, ma trądzik. Patrzy jakby dostała co najmniej po łapach, co najmniej gałęzią, a teraz nie mogła się jeszcze otrząsnąć z szoku. Natenczas idzie na zaplecze i długo nie wychodzi, a wraca jeszcze bledsza, niosąc przed sobą walkie-talkie, rzuca je na ladę i pospiesznie cofa się w kierunku automatu z kawą.

Wtedy ja biorę to, co nasze, jak również kole i skoro ona jest taka zszokowana, to nawet specjalnie nie płacę nic, fuli gratis, Babilon funduje, wielka promocja z okazji USA. A nim wychodzimy, Lewy spluwa w pysk klaunowi, mówiąc do niego: a ciebie też zapierdoli. Osama osobiście. I jeszcze do nieszczęsnej kasjerki: a ty, do kurwy, uprawiaj więcej seksu. I zdejm ten fartuch. Bo źle wyglądasz na chorą.

Wtedy wychodzimy. Koledzy. Zbrojne Bractwo Świętego Dżordża najeżdża na świat. Uwaga uwaga, są groźni, są uzbrojeni. Uzbrojeni w scyzoryk, uzbrojeni w łączność przez krótkofalówki. Uzbrojeni w amfetaminę, uzbrojeni w adrenalinę. Depczą trawnik, obrywają kwiaty. Robią wgniecenia w chodniku, robią podkop pod świat.

Fajne, nie? – mówi Lewy do mnie, jak tak idziemy, i pokazuje mi, jak wciska przyciski na swym walkie-talkie. Zajebiste – odpowiadam mu. Wtedy on mówi do mnie, żebym tam poszedł i stanął tuż przy ulicy, a on będzie stał tutaj, i będziemy ze sobą gadać. Tak też robię, bo to mi się wydaje świetny pomysł.

Wtedy okazuje się, iż to nie są walkie-talkie jakieś sztuczne, pić na wodę, sklep z zabawkami „Bartosz”, zestaw mała policja, tylko są to walkie-talkie profesjonalne niczym na filmach w oddziałach antynarkotykowych.

Halo. Halo. Tu baza. Odbiór – mówi Lewy głosem poważnym i skupionym, a ja mam jego głos stereo, gdyż po piersze słyszę to co on mówi normalnie, a po drugie słyszę to też również w słuchawce. Bardzo mi się to podoba, bardzo fajny sprzęt taka krótkofalówka, lepsza nawet zabawa niż komórka, a choć gier sprawnościowych nie ma, to jest to sprzęt fajny, w każdej sytuacji przydatny do zapoznawania nowych osób, do zamawiania sobie spida do łóżka.

Podaj hasło, podaj hasło, odbiór – mówię, popijając ze smakiem swą promocyjną kole i patrząc, czy nie nadciąga wróg.

Ptaki latają kluczem – mówi Lewy. Takie hasło on niby podaje. No to ja mu mówię z czystej uszczypliwości: boot error. Hasło nieprawidłowe.

I tak stoję i się cieszę z własnego dowcipu, koła jest dobra, zimna, promocyjna za darmo.

Wtedy, czego ja się zupełnie nie spodziewam, Lewy wtem wyłącza odbiór. Nagle wrzeszczy tak: co powiedziałeś?! – lecz w tonie zaczepnym. Ja wtedy też odłączam i mówię dość obrażony: no co kurwa, nieprawidłowe hasło żeś zrobił!

A on na to: co kurwa nieprawidłowo, co niby nieprawidłowo, coś się nie podoba? W podstawówce to jeszcze mówili, chyba na tyle nie mam jeszcze blachy pogięte, żebym nie pamiętał.

Poczym rzuca swoje walkie-talkie o trawnik.

To jest, kurwa, hasło chyba nieprawidłowe, nie? – mówię do niego wytrącony całkowicie z równowagi napadem adrenaliny. Co, że niby jakimś kluczem, odpiąłeś?! – i w przypływie gniewu odrywam od swego walkie-talkie antenkę, co rzucam ją na trawnik.

To jakie jest, kurwa, hasło twoje, no wal, jakie jest twoje do kurwy nędzy hasło jak nie te?! – drze mordę Lewy, fuli powaga, czerwony na gębie.

Inne, kurwa! – ja się wydzieram, gdyż nagle moja słabość całkowicie ustępuje i czuję się raptem podkurwiony do granic całą tą sytuacją z walkie-talkie. Zasady są proste, albo się umie bawić, albo się nie umie, albo się zna hasło, albo się nie zna, a jak nie, to niech się nie zaczyna.

Wtedy Lewy podnosi swą słuchawkę z ziemi i jeszcze raz włącza. Tu, kurwa, baza – mówi do słuchawki niby że tonem spokojnym – podaję hasło: Silny robi Moskwie lachę. Silny robi Moskwie lachę. Odbiór.

Wtedy ja się do reszty wkurwiam, bo co jak co, ale o tendencje proruskie nikt mnie nie będzie bezkarnie insynuował.

Uwaga uwaga – wrzeszczę do walkie-talkie, by mimo urwanej antenki było wyraźnie słychać – Łącza zerwane, sytuacja alarmowa. Lewy to pedał, gej i kastrat.

Komunikat odwołany – wrzeszczy wtedy do słuchawki Lewy – prawidłowe hasło: Silny to cwel, a jego matka zdejmuje majtki dla Ruskich.

Wtedy ja już nie wytrzymuję. Nie wytrzymuję psychicznie. Myślę o tym, by go zabić. Powaga. Gdyż moja matka co jak co, wszystko o niej można wypowiedzieć, ale by nosiła jakieś majtki, to jest to podłe oszczerstwo, jest to osoba z natury spokojna, płci matka, żadna to nie jest jebnięta kobieta, tym więcej proruska, i żadnych zboczonych rzeczy nikt nie będzie o niej mówił, a szczególnie Lewy. Okej. Jak tak, to tak. Byliśmy kolegami? Byliśmy. Lecz już nie jesteśmy? Nie jesteśmy. Tyle. Łapię więc za walkie-talkie i mówię tak, gdyż to już nie są przelewki: odbiór. Odbiór.

I wtedy walę bez żadnych skrupułów. Arka Gdynia kurwa świnia.

Po czym rozłanczam się ostatecznie na wieki, choć i tak już tą słuchawkę popsułem i w sumie po chuja ją wyłączam, dla efektu chyba, dla pointy. Lewy stoi w miejscu, z wrażenia upuszcza swe krótkofalówkę. Stoi. Ręce kołyszą mu się na wietrze. Szok, frustracja, chaos, panika. Zastanawiam się, czy nie przesoliłem teraz trochę z siłą swego argumentu.

Więc wtedy zaraz mogłoby być tak, iż akcja dzieje się już szybko. Raz dwa trzy, czary mary, liść na twarz, bo Lewego wkurwić idzie go łatwo, więc niczym w „Dynastii” kamera by zrobiła w tył zwrot, gdyż by to był program na żywo dla telewidzów wyłącznie po pierwszej w nocy, wyłącznie powyżej lat czterdziestu. Pokazaliby teraz klomb, drzewa, totalna sielanka, wsi spokojna wsi wesoła, Mc Donald's o zachodzie słońca, jakbym mógł, to bym kupił Izabeli taką fototapetę do dużego, co by sobie wieczorem siadała na wersalce i spoglądała. Natomiast na zapleczu poza kadrem, gdzie by już nie pokazali, by miał miejsce totalny hardkor między mną a Lewym, na paznokcie i zęby, na szarpanie się za włosy. Których zresztą nie ma, lecz to już by można było zrobić efekty specjalne. Gdyż łącznie z Lewym jesteśmy tak na siebie napaleni, by sobie napierdolić, iż byśmy szli na szajbę, a nie żadne nunczako, taktyki techniki i boks zawodowy, tylko wydłubane oko i wywleczone gardłem wątroba i jajnik. I przyznam iż ja również miałbym udziały w tym interesie, bo rozkurwiony jestem równo na całej linii. Nawet powiem tyle, iż to ja może bym uderzył pierszy, jako że jestem takiego zdania, iż by nie miało sensu co wiele urządzać wielkich oczekiwań, „to nie tak, Lewy, jak myślisz”, „ja wcale tak nie uważam, to są poglądy Kacpra” i inne ścierny. Arka Gdynia kurwa świnia i koniec, raz się rzekło i klamka została otwarta, Lewy by dostał parę klapsów na pysk, ja co swoje to też bym dostał na adres zwrotny, gdyż to jest chłopak duży i mocno naspidowany. I tak byśmy się napiżdżali przez jakiś czas dość ostro, raz ja bym był na wierzchu, to bym mówił: Arka Gdynia kurwa świnia, raz on by był na wierzchu, to był mówił: Lechia Gdańsk kurwa szajs. I tak by się cała historia może skończyła, nawzajem byśmy się zajebali i potem już tylko życie pozagrobowe, które nawet nie wiadomo, czy jest, czy go nie ma, czy inna jeszcze trzecia możliwość.

Lecz, jak już wspomniałem, tak się nie dzieje, o nie. Wręcz całkiem odwrotnie. Gdyż gdy on już ma podejść i zabrać się kategorycznie za zajebanie mnie, wtem pojawia się Andżela. Andżela. Ni z gruszki, ni z pietruszki. Całkowicie bez sensu, nadjeżdża nagle na rowerze górskim marki Mountain City. Jest to ładny rower, jakie kradzione można łatwo kupić u Ruskich. Srebrny, bajerancki, z kulkami na szprychach. Od strony amfiteatru nadjeżdża. W diademie zatkniętym na głowie i odpowiedniej szarfie „Miss Publiczności 2002” zatacza wokół nas kółko, jedną rękę ma na kierownicy, a drugą macha i pozdrawia tłumy, czyni gesty rozdawania autografów, zakłada z torebki czarne okulary do odganiania tłumów. Ja wtedy, jak również Lewy, z miejsca od razu zapominam o sprawie. Gdyż ona jest jak czarna królowa, zwycięska królowa jeżdżąca na rowerze, ma koronę i szarfę, i czekoladę od bombonierek w kącikach ust, łopoczą jej czarne włosy niczym osobna chorągiew, gdyż to ona prawdopodobnie wygrała tę wojnę.

Zatacza koła, przyjechała tu rowerem prosto z zagranicy, z zimnych krajów, z czarnych krajów, zbawić nas. Przywiozła nam szkiełko do oka, przywiozła zagraniczne słodycze, pomarańcze i mleko w kartonach, i zgrzewkę dobrej zagramanicznej amfetaminy w opakowaniach po dwa rzuty o smaku owocowym musującą. Przyjechała nas zabrać, mnie na bagażnik, a Lewego na ramę. I wtedy co? I wtedy nic. My od razu zapominamy z Lewym o wszystkim, co nas dzieliło, szybko idziemy w jej kierunku, ramię w ramię macamy rower, co najwyraźniej okazuje się, iż Rada Miasta ufundowała kradziony.

Natasza mi się dała karnąć – mówi z dumą Andżela i sprawdza, czy wiatr jej nie zwiał z głowy diademu. Ma ciemne smugi w kącikach jej ust. Dziś będzie rzygać węglem opałowym.

Daj pojeździć – prosi Lewy i składa ręce jak do pacierza, Boże, bądź dobry i daj pojeździć, na co ona mówi, że dobra, ale niech nie popsuje przerzutek ani dzwonka, bo Natasza nas wszystkich razem wtedy zapierdoli.

A gdy Lewy jeździ, to nim zdążę pogadać z Andżelą, co i jak, i jak się dawało Sztormowi, fajnie czy głupio, to zza zakrętu ni stąd ni zowąd wydobywa się niebieski samochód marki policja z uchyloną szybą niczym obwoźny handel Sądem Ostatecznym. Wtedy wszystko mi się wydaje nagle jasne, bo dochodzi wtem do mnie, iż ta klempa z Mc Donald's zadzwoniła w zemście po suki. Zapewne obraziła się, jak jej Lewy powiedział, że źle wygląda. I zaraz za słuchawkę, halo, tu dwaj tacy mnie przezywają, korona mi z głowy spadła, daszek firmowy mój mi spadł, złapcie ich, panowie, i do kamieniołomu z nimi. I zaraz suki oderwały się od swych ważnych robót ziemnych z przeganianiem pijaków i proruskich zamieszek, halo halo, tu mówi Żbik, chłopaki, jest sprawa, próba wyłudzenia koli w Mc Donald's, jedziemy na miejsce zdarzenia. I przyjechały wnet tu ratować świat boży przed anal seks terrorem.