40496.fb2 Wojna polsko-ruska pod flag? bia?o-czerwon? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Wojna polsko-ruska pod flag? bia?o-czerwon? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Ta pisze dalej, ma tak wolny zapłon, a jak wtem nie powie raptem: co? do mnie, to sam aż się jej boję, gdyż wygląda na raczej nienormalną, jakby całkowicie nie z tego osiedla była co ja, tylko z innego. No i wtedy jakby zrozumienie tekstu mówionego przez nią z jej strony, ma dziewczyna tą zaletę przynajmniej, że rozumie po polsku, choć najprawdopodobniej mówi jakimś własnym narzeczem wewnętrznym śródlądowym, w który zalicza się również palenie papierosów. Nawiasem mówiąc, jak ona tak pisze na tej maszynie, to najwyraźniej toczy ze sobą jakieś grubsze potyczki słowne w myślach, jakąś śródwewnętrzną wojnę domową i walki bratobójcze na noże do smarowania chleba, jakieś wewnętrzne obliczenia na własnych liczbach niewymiernych. No ale po polsku też jako tako się porozumiewa, to mówi do mnie tak: Jo. I to, i tamto też. Wszystkie. Odpowiedzi. Są Prawidłowe. Wygrałeś. Tę nagrodę.

Wtedy bierze, wyrywa z maszyny literkę „n” i do mnie rzuca. Ale nie trafia, bo pewnie pomyliły jej się strony.

No to wtedy ja już postanawiam nie popuścić, bo nić przyjaźni między nami została nawiązana, a kto wie, jak to będzie, od słowa do słowa, fajny film widziałem wczoraj, potem ona się rozkręci, da mi swój numer na komórkę, ja od Kacpra pożyczę jego golfa, to po nią przyjadę, pojedziemy gdzieś nad jezioro czy na kawę, herbatę, a raptem w międzyczasie okaże się, iż literki „n”, „i” oraz „e” się odnalazły i zaczęły gwałtem działać, i cisną jej się pod palce jak oszalałe w odpowiedniej konfiguracji, konfiguracji „nie”, proruski? – ona wpisuje: nie, alkoholik? – ona wpisuje: nie, winny? – ona wpisuje: NIE.

No to mówię do niej tak: a gdzie się uczysz? Gimnazjum, ekonomik, maturka zaocznie?

Ona na to coś tam majstruje przy tej maszynie raczej agresywnie, tłucze w nią ręką. NIE, odpowiada raczej z niezadowoleniem, jakby żalem. Wtedy znów ładuje się ten suk, mówi do Masłoskiej, by się pospieszyła z tą kawą i ciastkiem, bo komendant się nudzi i by się nauczyła jakichś nowych dowcipów i kawałów, bo tamte już się komendantowi podobno znudziły. I ma jeszcze natychmiast rzucić palenie, bo to jej szkodzi na kaszel czy coś, a to komendanta denerwuje. Ta znowu mówi: tak, panie sierżancie, a pod nosem coś burczy do siebie, złorzeczy coś znowu o ZHP i obozach koncentracyjnych.

Wtedy jeszcze coś tam niby klepie niczym by grała na jakimś instrumencie klawiszowym w zespole nurtu regres, a potem raptem odsuwa tą maszynę z wielkim hałasem tak bardzo, iż ta maszyna ledwie co się na mnie nie zjebie i latają przez to różne papiery, kartki, jak białe, pierdolnięte ptactwo jej domowe, które ona żywi okruszkami z kanapek. Takiej palniętej jeszcze nie widziałem.

Fajnie tu masz, przytulnie – zagajam strachliwie, by coś jeszcze gorszego nie przyszło jej do głowy, by mnie przykładowo zabić, zakłuć ostrzem długopisu i ołówka, bo widać po niej, że jest do tego zdolna. Nawiasem mówiąc jest ruda. Ale ma odrosty. Na parapecie wszystkie kwiaty są na amen zwiędnięte, pionowe żaluzje produkcji ruskiej na amen zaciągnięte, plus jeszcze szklanka porośnięta drobnymi, nieruchawymi zwierzętami wodnymi, plus na biurku są rozłożone różne wykresy, co ona robi cały czas, nawet podczas rozmowy ze mną. I jak ona tak siedzi, to ja tylko zdanżam podejrzeć, że pionowa kreska igrek oznacza kurwicę, a pozioma iks upływ czasu. Funkcja jest rosnąca. Teraz, w stosunku do obecnej godziny, jest poziom kurwicy bardzo wysoki.

No to ona zapala, mi też nawet daje, co czuję, iż będzie jeszcze między nami dobrze.

A gdzie się uczysz? – nalegam.

Studium. Zaoczne. Nauczania. Początkowego – mówi ona takim tonem „ja tu zostawiam swój pionek, dalej grajcie sami”. Dla osób. Bez. Matury.

A co zrobiłaś, zawodówkę? – naciskam.

Nie – ona mówi – liceum. Zrobiłam. Ale na maturze. Mnie oblali.

O, do chuja pana – ja na to mówię, niby, że oburzony, z nią zsołidary-zowany, ramię w ramię idący na gmach MEN-u wywozić prawicę na taczkach – a czemuż to?

Czemuż? – ona mówi gorzko – bo mam moralność. Ujemną. Minusową.

Wtedy ona zaczyna coś niby odpowiadać mi. Że niby tam wygrała jakiś konkurs, coś gdzieś, jakaś gazeta, „Ty i Styl”, czy „Kobieta i Życie”, że niby wygrała to dwa lata temu, ale teraz nadrukowali dopiero, gdyż wcześniej mieli dużo pilnych reklam do drukowania. I jeśli nie zgubiłem wątek, to chodziło o to, iż tam był wydrukowany jej niby jakiś dziennik lub pamiętnik. Ja pierdolę, co za historia – mówię, by nie być wzięty za głupka, że niby nie rozumiem i z rozpaczą kręcę głową. No zamknij się – ona się jak gdyby rozżala i pstryka na wyścigi długopisem, kto będzie pstrykał szybciej, ona, czy ja szyję nogą. To jest jeszcze pikuś, a teraz dopiero będzie hardkor, co się dalej stało.

I opowiada. Że ten dziennik to niby przeczytała jakaś jej nauczycielka czy coś, i wtedy jak ona poszła na maturę, to ta nauczycielka była dla niej z gruntu nieprzyjemna, wrogo i podchwytliwie nastawiona. Bo chodziło, że ona coś w tym dzienniku napisała nie tak, że pali na przykład, że różne rzeczy się działy w jej życiu natury immoral, i ta nauczycielka przechwyciła ten dziennik i to po chamsku przeczytała. Tak to rozumiem, tą całą historię.

I oblałam – ona mówi, waląc głową w biurko – z religii oblałam.

Serialnie? – pytam, niby że to z zainteresowaniem, bo z wariatami należy ostrożnie, należy ich obchodzić na palcach, cicho sza, jesteś całkiem normalna, tylko nieco inaczej niż wszyscy.

No serialnie – ona mówi załamanym głosem i z rozpaczy obwija sobie twarz papierem do maszynopisania – Serialnie, ustną z religii. Zapytała mnie ta kobieta, czy Bóg jest. To ja całkiem zgłupiałam z nerwów, w końcu strzelałam, że odpowiedź A, że jest. Ale ona była na mnie tak cięta za ten dziennik, za wszystko tam opisane, palenie papierosów, pokazywanie majtek, że i tak mnie oblała, powiedziała wobec komisji, że niby że zrzynałam, że sama tego niby nie wiedziałam, tylko zrzynałam od kogoś. I oblała mnie.

Co za suka – mówię dobitnie, by wiedziała, iż się z nią całoliniowo zgadzam i jeszcze jestem skłonny przyjść z ekipą do tej nauczycielki na osiedle i jej najszczać na drzwi, a także jej dzieciom przemówić do rozumu, by więcej się nie pokazywały ani na klatce schodowej, ani na dworzu, ani na drabinkach.

Wtedy ona popłakuje, siorbie nosem, pyta, czy mam chusteczki.

Nie płacz, masz tak piękne oczy, ja na to mówię. Lecz gdy ona je podnosi raptem znad biurka, wtem error, zwarcie, nie te hasło, nie te napięcie, wybuch, porwane instalacje. Gdyż wtem nagle dochodzi do mnie w przerażeniu, iż choćbym nawet bardzo chciał, to bym jej nigdy nie mógł puknąć, całkowity zakaz, czerwone światło plus wibrujący brzęczyk, kontakt grozi śmiercią. Lecz dlaczego. Gdyż wtem jest to odczucie rodem z mego snu dawnego, co dobrze pamiętam, ale tu nie będę mówił, powiem tylko, iż w rolach głównych ja i mój bracki, lecz w tym miejscu twarze są zamazane i głosy komputerowo zmodyfikowane, gdyż to grubsza czysto psychiatryczna iberacja od normy, zboczenie nie w tę stronę co trzeba, jakieś chore filmy dżordża lecące ze złej jakości taśmy, jakiś podświadomy hard porno thriller odwijający się przez sen ze szpulek. Jednym słowem kazirodcza perwercha zaczyniona we wzajemnym łonie rodzinnym na rodzinnym tapczanie. Zbudziłem się wtedy w przerażeniu, w rozpaczy i cały dzień z niesmaku na mego brackiego nie mogłem spojrzeć, iż ja i on, wiadomo. I zarówno właśnie teraz mam podobne odczucie przerażenia i chęci ucieczki przed tą dziewczyną, gdyż gwałtem nabieram przekonania, że ona jestem moją jakąś genetyczną być może siostrą lub matką, choć raptem może jej nigdy nawet nie spotkałem. Bo co jak co, lubię różne kobiety i dziewczyny, ale totalnie tak zboczony nie jestem, by postulować współżycie wewnątrzrodzinne. A już szczególnie, biorąc pod uwagę jej wygląd, pedofilię.

A ona również wygląda na tym wystraszoną. Weź mi daj spokój, Silny – mówi zniesmaczona, poczym zaraz się poprawia – to znaczy Andrzej.

Lecz ja już wszystko słyszałem, co powiedziała, powiedziała „Silny”, co pogłębia moją paranoję. Gdyż jeśli to są jakieś utajone tortury, mające wydobyć ze mnie skryte proruskie kompleksy Edypa, to ja się poddaję i ona, jak chce, może z góry wszędzie wpisać: tak, tak, tak, byleby tylko już mnie zostawiła, możesz już iść, Robakoski, ja tu wszystko za ciebie wpiszę sama, jak mi pasuje, ale za to ty jesteś zwolniony, koniec z wkręcaniem ci tego chorego filmu i drożdżówka na drogę.

Lecz ona nie.

Ostatecznie nie jest mi tu aż tak źle – ona wzdycha, wolną ręką wskazując na swe zrujnowane księstwo zaciągniętych żaluzji i pozdychanych kwiatów, księstwo praktycznie bez okien, w którym jest jedna pora dnia: noc, i jedna pora roku: listopad, a dziwne, iż z sufitu się nie sypie brzydka pogoda, grad ze śniegiem i że ona tu nie siedzi w płaszczu zaciągniętym na twarz. Wiesz, nie jest źle, mam od niedawna własne krzesło – ona mówi – własną maszynę do pisania…

Co jest pewnie dalszy ciąg niby to zwierzeń, ale mających ujawnić moje proruskie zapatrywania nienarodowe antypatriotyczne

Bo ja niby miałam iść na studia – ona ciągnie. Na polonistykę, bo wiesz, zawsze byłam dobra z polskiego, z gramatyki. Najbardziej lubiłam rozbiór gramatyczny zdania. Poza tym pisałam wiersze, różne utwory. Niektórzy nawet moi przyjaciele i znajomi twierdzili, że ładne, że mogłabym nawet z nimi wygrać niejeden konkurs. Bo wiesz. Miałam talent, umiałam i użyć odpowiednio podmiotu lirycznego, i epitetu gdzie trzeba. I im się to niby podobało, ale jednocześnie słyszałam opinie, że widać wpływ frazy Świetlickiego przetworzonej przez Dąbroskiego…, sam rozumiesz, jak to wtedy przeżyłam, ja myślałam, że piszę o swych odczuciach, a okazało się, że piszę o odczuciach, które Świetlicki i Dąbroski już mieli. I tak to wygląda, co tu dużo opowiadać. Wtedy nie zdałam matury i wszystko runęło, mama mi tu załatwiła po znajomości posadę. Tak to wszystko wygląda.

Ty mi tu za dużo nie pierdol – ja mówię, bo ja powoli tracę cierpliwość dla tych jej dwulicowych zwierzeń, dla tych jej fałszywych, pośpiesznie składanych mi na pohybel zeznań, co je zmyśla na poczekaniu, bym być może też coś od siebie powiedział „nie martw się, Dorotka, moje życie też nie jest łatwe, odeszłem od dziewczyny, wdałem się w rozboje, grubsze kłopoty z sukami, bo w głębi duszy to mam na domu położone ruskie panele, a mój bracki diluje amfą, nie mówiąc nic o matce, co mówiąc między nami robi przekręty na imporcie kafelków” i tak dalej, od słowa do słowa, ta suka by sobie niby nigdy nic klepała w tą swą maszynę, butem przyduszała pedał, a w rezultacie by wyszło na jaw, że jestem ugotowany na wyrok pięć lat w zawiasach na dożywocie i zsyłkę. Choć taka niby miła, otwarta, z wyglądu trzynaście lat, a będzie jaz tylko młodsza, aż zniknie. Niby by nawet pozbierała okruchy ze stołu i mi dała, niby by mi nawet powróżyła przyszłość z fusów od zgnitej herbaty, gdzie hoduje zwierzęta niewidzialne, ale skuteczne. Taką ona udaje moją wielką przyjaciółkę, od razu jesteśmy na ty, mimo iż ona ma maks trzynaście lat, to od razu jesteśmy na ty, od razu ona nie wiadomo skąd zna moją ksywę.

A nawet, jeśli tak nie jest, jak myślę i ona mnie tak po chamsku nie zrobi i mnie nie zakapuje, to zawsze ona może wziąć i mnie opisać w jakimś swoim utworze, a co jej zależy, z użyciem prawdziwego mego nazwiska i danych osobowych, niech nie wychodzi ten prorusek z domu na miasto do końca życia ze wstydu.

Teraz tak – ja mówię fuli powaga, bo dowcipy i żarty się skończyły, więc popycham nawet oburęcznie biurko dla wywołania u widzów grozy. Skąd znasz mą ksywę? Tylko bez żadnej ścierny.

Na to ona trochę się miesza, trochę nie wie, co powiedzieć. Rozgląda się, gdzie by się tu schować przed moim gniewem, może do szuflady, proszę bardzo, ja i tak ją stamtąd wywlekę ze włosy, jak się dosyć tyle podkurwię. Wtem ona mówi tak.

Skąd znam twoją ksywę? No znam, to się nie da ukryć. I wtedy wyjmuje jakieś teczki, akta, cały burdel, całą swą hodowlę papierzysk, białych ptaszysk gruntownie rozprasowanych na płask, pospinanych w pliki. I zaczyna mi czytać, co ma opanowane biegle mimo wieku ewidentnie dziecięcego. „Andrzej Robakoski, pseudonim „Silny”, nazwisko panieńskie matki Maciak Izabela rozwódka zatrudniona oficjalnie przy promocji artykułów higienicznych Zepter przez Zdzisława Sztorma numer pesel, to nieważne. Widziany w dniu dzisiejszym 15 sierpień 2002 na festynie w amfiteatrze miejskim pod hasłem „Dzień Bez Ruska” z niejaką Arletą Adamek pseudonim „Arleta”, skazaną w zawieszeniu za współudział w pobiciu paragraf numer, to nieważne, w rozprawie z dnia 22 luty 1998, numer seryjny rozprawy jeden trzy osiem trzy jeden jeden, numer seryjny pobicia tysiąc siedemdziesiąt osiem, numer seryjny oskarżenia jaki, to już nieważne. Podejrzewany o doprowadzenie do upadku mieszkańca miasta Adama Witkowskiego i przewrócenie go w błoto, jak również prowokacyjnego zniszczenie jego mienia w postaci kiełbasy zwyczajnej w barwach manifestujących sympatie pronarodowe. Poszkodowany Adam Witkowski zeznaje…”

Dość – mówię, gdyż zaczyna mi się kręcić w głowie. Gdyż również może i w wannie, i nawet moje sny są być może permanentnie inwigilowane. Masz tego więcej? – dodaję słabo.

Wtedy ona wzrusza ramionami, odsuwa jakąś szufladę i wtem ja mówię: ja pierdolę, bo ujawnia się moim oczom jakieś całe wypasione archiwum kagiebe rodem z filmów sensacyjnych USA, gdzie niczym osobne zwierzęta, poprasowane i pospinane, są akta, istne laboratorium, gdzie na masową skalę kwitnie inwigilacja i mentalne ocieractwo.

Lecz nim ona to zdąży zamknąć, to już wchodzi jeden jakiś suk i mówi tak: Masłoska, streszczaj się i do komendanta, on czeka na ciebie, ma zero towarzystwa, jest całkiem o to rozkurwiony. To po pierwsze. Kazał, żebyś się przedtem przyzwoicie uczesała, a ogólnie narzekał na twoje odrosty. A po drugie teraz zostaw tego buca na moment, bo jest taka sprawa, którą komendant nakazał w trybie ściśle pilnym. Podobno jacyś kazachstańscy szpiedzy, co przyjechali na wycieczkę, dostali po pyskach od wracających z festynu – tłumaczy ten suk – lecz dowodów nie ma i zero świadków.

To ona szybko zmienia kartki w maszynie i zaraz tamten jej dyktuje tak z kartki:

„Do ambasady kazachstańskiej w Warszawie – ambasady z małej litery pisz. To ma być bardziej pośrodku. I teraz tak, od akapitu. Informujemy, iż Rada Miasta – to dużą czcionką walnij – nie przyznaje, jakoby doszło do napaści ze strony rdzennych polskich – polskich z dużej – mieszkańców miasta na wycieczkę krajoznawczą z Kazachstanu. Rada Miasta z przykrością – to dużą czcionką – zaprzecza, jakoby doszło do zamieszek, a cztery obywatelki kazachstańskie zostały poturbowane i znieważone ze względu na pochodzenie (legitymowały się one nieudowodnionymi korzeniami polskimi prawdopodobnie sfałszowanymi, śledztwo w toku). Wyrażamy ubolewanie nad tymi nieudowodnionymi napaściami ze strony Kazachstanu, a także tolerowaniem i wspieraniem szpiegostwa. Z bólem ogłaszamy zerwanie stosunków dyplomatycznych oraz całkowity zakaz wjazdu na teren miasta autokarów i wycieczek krajoznawczych z Kazachstanu. Z Kazachstanu – to walnij dużą czcionką, a pod spodem: podpisano, Prezes Rady Miasta Niezależny Przedsiębiorca -Mgr inż. administracji zasobami naturalnymi i stosunków wodnych -Roman Widłowy”.

Masłoska wyjmuje wtedy kartkę z maszyny, dmucha na nią, poczym w miejscu na podpis składa zamaszysty podpis „Roman Widłowy mgr inż” i wali odpowiednią pieczątkę.

Suk bierze ją od niej, patrzy, czy nie narobiła literówek, czy wszystko jest fuli powaga i mówi: spisz tego buca i idź do starego. Poczym wtedy wychodzi.

Co ty tu jesteś, dupa komendanta? – pytam się jej wtedy wprost, jak jest. Gdyż ona tu taka nieśmiała, cienki głosik, wielka satysfakcja z tytułu własnego krzesła obrotowego, wstukuje skromnie po jednej literce na minutę, a po cichu zapewne wykrada komendantowi order generała, kompas i lampas, i z ukrycia trzęsie całym przedsiębiorstwem, popalając jego fajki. Jooo – ona mówi pełna goryczy – wręcz odwrotnie, ten Landau istny mnie zabija. Co piętnaście minut on mnie woła, bo mu się nudzi. Każe sobie malować pejzaże, swoje portrety en face na tle niby lasu. Go kręci, że ja czytam różne książki. Każe mi najpierw powiedzieć tytuł i autora, co sobie notuje. Obiecuje mnie za to niby przenieść na inny pokój z podnoszącą się żaluzją. I niby mundur w moim rozmiarze, ale to niepewne, bo niby budżet. Muszę mu zawsze wszystko powiedzieć, plan ramowy tej przeczytanej książki, okej. Cały świat przedstawiony. On wszystko notuje sobie do kalendarza, a potem uczy się na pamięć. Potem jak coś, jakieś starcie z Zakładem Oczyszczania Miasta, jakiś protest anarchistów, to on przez mikrofon wali odwołaniami literackimi na prawo i lewo, i udaje wykształconego. Naprawdę. Na tej podstawie zresztą on w Komendzie Wojewódzkiej nakręcił Ogólnopolicyjny Klub Czytelnika, tak zwane tu Okace. Wyjmuje za to kasę. Jest tam przewodniczącym. W wolnych chwilach muszę mu pisać referaty na zebrania, czaisz? Przykładowo ten ostatnio, co pisałam – tu Masłoska wyciąga jakieś pokreślone kartki – „w ostatnich tygodniach czytelnictwo w służbie porządku wzrosło nawet o 25%. Wypożyczane są najczęściej pozycje fantasy i przygodowe. Najniższym zainteresowaniem cieszy się półka z literaturą radziecką, są to sporadyczne i szybko wykrywalne przypadki wśród personelu niższego. Najwięcej wypożyczeń odnotowano natomiast w dziale polskiej literatury romantycznej, w związku z czym komitet OKC zadecydował o zakupie nowych wznowień Mickiewicza i Słowackiego”.

Takie rzeczy muszę pisać, a czasami celowo robię błędy. Przykładowo dwa dni temu nawet ostentacyjnie zrobiłam kilka antysystemowych ortograficznych i interpunkcja, policja maską Babilonu. A nikt się nie skapnął nawet, ci z klubu pewnie w ogóle tego nie słuchają, jak on czyta, tylko ukradkiem żrą słone paluszki i rzucają się papierkami.

Wtedy wzrusza ramionami i mówi tak: bo to ich wszystkich to tu wszystko tak naprawdę gówno obchodzi. I tak tego miejsca tak naprawdę nie ma, to po co się męczyć, po co brać to na poważnie, przykładać się, mieć motywację do lepszego udawania? Wtedy ona głośno puka w ścianę i mówi tak: tu przecież w ścianach nie ma żadnego żelazobetonu ani muru nawet, ani nic, Silny. Sprawdź sobie, tam są napchane stare gazety. To wszystko jest prowizorka, Silny, tego wszystkiego tu nie ma.

Jak ja na nią patrzę, to mi się robi słabo. Bo to już jest grubsza przesada, ostentacyjny prowokacyjnie robiony mi na moich oczach halun, jak ja mam patrzyć na takie rzeczy, to chyba wolę zacząć chodzić do kościoła. Przecież albo ona jest spalona tak bardzo, że jej złącza poszły na bańce, albo ma jakiś grubszy schiz, drzwi percepcji z nawiasów na amen wywichnięte i tak chodzi tu po komisariacie, złorzeczy swoje chore doszczętnie filmy o tworzywach sztucznych. A że co ma zrobić, wpisać do maszyny – to wpisze, to dają jej spokój, czasami jej najwyżej doleją nervosol do herbaty, by za dużo nie przepowiadała komendantowi pójścia do piekła za malwerchy.

Nic nie rozumiesz, Silny? – ona mi się jeszcze usiłuje wszystko wytłumaczyć i jeszcze się dziwi, że mnie jej zeschizowane horoskopy nie robią wrażenia, na żadne zbiórki do tej sekty przychodził nie będę i nie chcę ani mundurka, ani cukierka, co ona mi wciska, piersza dawka za darmo, mówi, to jest zajebisty drag, zdaje ci się, że niczego nie ma.

Ale ona dalej z tym swoim filmem: chyba nie wierzysz, że ten komisariat istnieje? Ja ci nie chcę nic mówić, ale on jest tu podstawiony. Ja też jestem tu podstawiona, a ten mundur, co mam na sobie – tu mi pokazuje, jak ma za duże rękawy o pół metra, co sięgają do kolan – to wszystko jest wypożyczona ścierna, włókno szklane, papier. A za oknem nie ma ani pogody, ani krajobrazu, tylko jest scenografia. Że jak mocniej uderzysz, to się rozleci i przewróci. To się nie dzieje naprawdę, tylko, rozumiesz, to jest napisane. W wykresach, w tabelach, w aktach, w dziennikach lekcyjnych…

Okej okej – ja mówię, i przesuwam swoje krzesło do tyłu, by mnie jeszcze ta psychiczna nie uderzyła ni stąd ni z owad jakimś prętem, nie dźgnęła długopisem dla podniesienia ekspresji – ja wszystko rozumiem. Nie ma mnie, nie ma ciebie, nie ma nas, to już ustalone. A teraz koniec porad na temat sens istnienia i istota wszechrzeczy, bo my tu gadu gadu, a Ruski się zbroją. Pytaj mnie, co tam trzeba, i ja stąd spierdalam, gdyż nie przyszłem tu na elektrowstrząsy psychiczne, tylko na uczciwe autentyczne zeznania. Albo zeznaję, albo koniec, ja na sekty nie idę, mam dość innych zainteresowań w czasie wolnym.

Masłoska już nabiera powietrza, by jeszcze coś powiedzieć mi i wytłumaczyć swoje urojenia,

Zaraz jest gotowa wyciągnąć planszę, wskaźnik i pokaże wzrost swojego urojenia w stosunku do ilości wypitej herbaty. Ilość herbaty wzrasta, to pojawiają się efekty dźwiękowe, świetlne, żurawie z origami latają jej przed oczami, pani już na dzisiaj podziękujemy, było miło, ale powinna pani się porządnie przespać. I ona o tym wie, odpuszcza sobie. I dobrze gdyż jeszcze jedne słowo i bym dzwonił z komórki po szpital, żeby tu przyjechali, przywieźli ze sobą cały budynek i ją natychmiastowo pod haloperidol podłączyli.

Ale ona rozumie chyba moje zaciekłe niewzruszone stanowisko, mówi, okej, Silny, okej, tematu nie było. To jak już chcesz, ja ci zostawiam wolną rękę. Mogłabym wszystko w twych zeznaniach ujawnić, twoje poglądy lewackie, a nawet posunąć się do tego, że bym ci wpisała do karty udział w związku wojujących bezbożników. Miałbyś przesrane w całym mieście. Ale nie, respekt, cokolwiek ty tam sobie masz za poglądy, ja ci tu wpisuję kategorię: radykalnie antyruski o tendencji prawicowej. W „osiągnięcia indywidualne na rzecz polskości” to damy… nieważne, coś wpiszę, działalność agitacyjną, propinację chłopów… zaraz pomyślę. A ty, jak chcesz, możesz już iść, jesteś zwolniony, wpadnij jeszcze kiedyś, to pogramy w warcaby, przepadam za warcabami.