40496.fb2
Dusi coraz mocniej. Dusi coraz to mocniej. Na poważnie mnie zaraz zabije, że nie będę już zaraz żył. Całe me życie staje mi przed oczami takie, jakie było. Przedszkole, gdzie dowiedziałem się, że wszystkim nam chodzi o pokój na świecie, o białe gołębie z bristolu 3000 złotych za blok, a potem raptem za 3500 złotych, mus tak zwanego leżakowania, siku w majtki, epidemia próchnicy, klub wiewiórki, brutalna fluoryzację uzębienia. Potem przypominam sobie podstawówkę, złą wychowawczynią, złe nauczycielki w kozakach kurwiszonach, szatnie, obuwie zamienne i izbę pamięci, pokój, pokój, gołębie pokoju z bristolu frunące na nitce bawełnopodobnej przez hol, pierwsze kontakty homo w szatni wuef. Potem chłodniczak, Arleta dziewczyna mego kolegi, którą jako pierwszą swą kobietę miałem na wycieczce klasowej do Malborka, z czym zresztą miałem dość problemy, gdyż ona była dla mnie za szybka. Potem jeszcze inne były w dużych ilościach, choć żadnej nie kochałem. Prócz może Magdy, lecz między nami się skończyło.
Ptasie mleczko, idiotko – jęczę spod Nataszy uścisku strasznego. Ona mi w twarz prosto z dużej wysokości sączy ślinę: jakie ptasie mleczko, kurwa, ptasie mleczko to zaraz zwrócisz z powrotem, jak nie powiesz – mówi i uciska mi treść żołądkową kolanem.
No w ptasim mleczku masz towar – ryczę i ona mnie puszcza, zeskakuje z tapczana, nawet adidasów ta złodziejka nie zdjęła, i wszystkie dobre jeszcze zupełnie ptasie mleczka wypieprza na wykładzinę, co ja je muszę zbierać. A za nimi wylatuje jeden woreczek maleńki, ostatni, z towarem. Wychodzi jej z tego ścieżka gruba jak robal, co ja nawet nie mam już siły się podnieść z tapczana, ciemno robi mi się przed oczami, patrzę na swe paznokcie. Ona już sobie Zdzisława Sztorma przyniosła z kuchni, ale teraz myśli chwilę i robi trzy kreski. Zasady mam, mówi. Jedna kreska grubsza, całkiem sforna, druga tak bardzo cienka, że barszcz w proszku by mi lepiej zrobił, a trzeciej chyba wcale nie ma.
A co ja, kurwa, od macochy? – wrzeszczę. Obmacuję swe obrażenia po śmierci klinicznej przez uduszenie, do której mnie doprowadzono. Natasza od razu obraca się tyłem i swe ścieżkę pizd do nosa, jeszcze z mojej kawałek, i z Andżeli kawałek, i zanim zdążę się zerwać, ona do mnie tak: a co? Mało ci? Mało ci? Jak ci mało, to sobie po kablach daj.
Jednakoż zaraz łagodnieje zupełnie i nosem siorbiąc nieco mówi tak: no chodź chodź tu, ciocia ci pomoże. Hop. Zwleka mnie z tapczana, co jestem bardzo osłabiony, choć może to od tej pewnej systematyczności, z jaką praktykuję amfę. Noooo – mówi Natasza – chodź chodź, nie bój się, małe doinwestowanie nosogardzieli i jesteś jak nowy, Silny, świeżo kupiony, jeszcze w pudełku, jeszcze z metką. Tak. Teraz pociągnij noskiem. Oo. Teraz będzie dobrze. Choć na starość impotencja.
Jak mi już trochę pomoże uporać się z kreską, rozgląda się i mówi tak:
Co to jest za nieporządek, Silny, tu trzeba odkurzyć, mam wielką ochotę odkurzyć tu to całe bagno, wiesz, raz i na zawsze. Ale jak wezmę odkurzacz, to tak ci odkurzę, że wykładzinę wciągnę, podłogę wciągnę, piwnice wciągnę, wszystko. Cały dom pójdzie się jebać, cały ruski siding obleci z hukiem. Więc lepiej mi nie dawaj. Albo daj mi niepodłączony. Już ja tu przejadę. A ty, nie, Silny, bez takich, ty musisz ze sobą porządek zrobić, taki duży chłopak, a portki uświnione, wyglądasz jak kasjer w sklepie mięsnym, jak na ciebie patrzę, to mi się źle robi.
No to zwlekam te portki, jako że już lepiej się czuję nieco, bardziej klarowny obraz, bardziej ścięta galareta. Masz za chude nogi – ona mówi, po czym podnosi z ziemi długopis, patrzy na niego i mówi tak: Zdzisław Sztorm, Wytwórnia Piasku, znasz go?
Ja mówię, że nie znam, chociaż ta Andżela, co właśnie rzyga tak fatalnie w ubikacji, to podobno go zna. A Natasza na to, czy wiem, co to za koleś. Ja mówię, że taki producent piasku. Ona pyta, czy on ma gotówkę. Ja mówię, że może ma, a może nie ma. Ona na to, że jedziemy do niego zaraz, że powołamy się na moją z nim znajomość, albo tej Andżeli najlepiej z nim znajomość, ona zrobi czary mary i wychujamy go na jakąś fajną kaskę, a Dzień Bez Ruska wtedy należy do nas, budki z grillem, wszystko wykupimy, co będzie.
I raz dwa ona wszystko ma gotowe, cały plan, ja jestem tu tylko najemnikiem od robienia niższych czynności, nie wymagających umysłu, ja zmywam garki, ja przymykam drzwi od kibla, gdzie Andżela rzyga. Natasza przegląda, co jest w szafach, tę bluzkę, Silny, trzeba wyrzucić, ja nie wiem, co twoja matka ma na ten temat do powiedzenia, ale ja bym w tym do piwnicy nie wyszła. Po czym na wykładzinie znajduje pocztówkę Andżeli od koleżanki ze Szczecina, co Andżela w pośpiechu umykając wczoraj przed moją kurwicą, porzuciła gdzieś koło tapczana i głośno, z trudem czyta. O kurde – mówi – co to za pizda to napisała, świetnie się bawię, przebywam dużo na świeżym powietrzu, ładna pogoda słońce. Ognisko. Ja pierdolę. Silny, ty ją znasz? To jest pewnie jakaś bogata pizda, co do sanatorium pojechała leczyć odciski, nie wiesz, czy by się dało z tego wykręcić jakiś ha je? Rozumiesz? Ale nic na serio brutalnego z krwią. Najlepiej list z pogróżkami. Profesjonalnym szablonem do pogróżek zrobionym. Twój bracki powinien mieć gdzieś u siebie taki szablon. Jeden list o tym, że niedługo zginie. Drugi o tym, że niedługo jej dzieci zginą. A trzeci, że już nie żyje, że już jest w grobie. Chyba, że da pieniądze. Ale kurde wiesz, z czym jest grubszy sztapel? Że ona ze Szczecina jest. To to by dłużej potrwało w czasie, a nam jest ta kąska potrzebna dzisiaj, na Dzień Bez Ruska. Inaczej jesteśmy tu nikim, zero pozycji. To ten Sztorm nam zostaje tylko do wychujania, nie ma przebacz, on wygrał to koło fortuny, już się nie wywinie. A wtedy, Silny, ty i ja, zaprowadzimy w tym mieście taki porządek, że się ani Ruski, ani nasi nie spostrzegą, jak zostaną bez kasy. Zrobimy tu nowy ustrój, jeszcze dzisiaj. Wszystko, co kto ma, telefony komórkowe, portfele, klucze od domów, piloty do samochodów, na środek rynku.
Wtedy ona mnie denerwuje. Obie mnie denerwują. Ciągną mojego spida, robią zamieszki. Jedna rzyga, druga mnie zagaduje, i ja się pytam, co to jest, dwuosobowy związek psychicznej eksterminacji Andrzeja Robakoskiego? Są siebie warte, powinny się nawzajem ożenić i byłby koniec pierdolenia od rzeczy, dwoje żeńsko-żeńskich dzieci wojny, jakaś firma zajmująca się spidem i panadolem, rzyganie kamieniami, Natasza by się zajęła wymuszeniami, Andżela by szyła jak dzień długi czarne makatki. A mój numer na telefon komórkowy niech zapomną.
Weź, Natasza, zamknij pizdę teraz, bo coś chcę ci zaproponować korzystnie, wiesz? – mówię trochę wkurwiony. Uważaj teraz. Jak chcesz, to sprzedam ci Andżelę. Powaga. Na niewolnika. Jest miła. Jest towarzyska. Umie mówić wiersze. Będzie ci z nią dobrze. Będzie ci dupkę podcierać, będzie za ciebie gryźć jedzenie, jak będziesz miała chęć, to wyrzyga ci, czego sobie zażyczysz. Kamień. Spid w woreczku. Kwas. Palenie. Co tylko będziesz chciała, co tylko powiesz. Pozna cię ze Zdzisławem Sztormem. Będzie za ciebie przybijać twą pieczątkę. Będzie twoją sekretarką.
Natasza już nie marzy, patrzy na mnie, jak na głupiego. Nie, dupa, mówi. Chyba całkiem ci odpierdoliło już. Dupa i koniec, nie idę na to. Mnie na taką lewą transakcję nie weźmiesz. Co jak co. Handel żywym trupem handlem żywym trupem. Ale że niby jak ja się z nią urządzę. Z kasą jest krucho, a to jest i karma, i szczepienia, i wychodzenia na spacer, myślisz, że mnie na to skusisz? Sprowadziłeś ją tu sobie z niewiadomokąd, z piekła chyba, to teraz się w to baw, a mnie na żadne takie szemrane interesy nie naciągniesz. Choć powiem ci tak. Z tego by się dało wysępić jakiś hajc, ale bym musiała zagadać z Wargasem. On by może coś pomyślał, lecz to by był grubszy sztapel ze sprowadzaniem jej na Zachód i tak dalej.
Jak chcesz, mówię do Nataszy i idę do ubikacji, bo jednak przyzwyczaiłem się dość do Andżeli, do tego, że ona żyje i jest żywa, a sytuacja tak, że ona by, załóżmy, umarła, jest dla mnie nie do pomyślenia. Więc idę do ubikacji. Andżela żyje. W tradycyjnej pozie wisi przez kibel i zwraca, co tam miała wewnątrz. Po wczoraj musiało tego niewiele zostać. Jest to pozornie organiczne, białe, tylko jeden pojedynczy żwirek pływa w sedesie i poznaję w nim żwirek ze ścieżki przed domem. Reszta – nie wiem co. Wapno do wapnowania, kreda szkolna, farba podpita w chwilach nieuwagi robotnikom.
Już wszystko wporzo? – mówię do niej, szturchając ją nogą. Ona żyje. Patrzy na mnie wzrokiem opalanej nad kuchenką kury. Ja dalej do niej: wiesz co, Andżela? Ty tak masz zawsze? Wiesz, z tym rzyganiem. Bo nie wiem czy wiesz. Ale kiedyś to się może źle skończyć. Ty tu sobie niby wszystko w porządku, spokojnie rzygasz, ale w pewnym momencie okazuje się, że wyrzygałaś swój żołądek. Albo przykładowo wywinęłaś się na podszewkę. Ciebie to kręci?
Andżela obciera sobie usta i patrzy na mnie w ten sposób, że zastanawiam się, czy nie było jeszcze ostrzej i nie zwróciła rdzenia kręgowego wraz z mózgiem. Po czym ostatecznie zamyka oczy. Biorę ją pod pachy. Mogłaby wrócić Izabela i chcąc się załatwić, potknęłaby się o Andżelę, to by od razu był płacz i zgrzytanie zębami o bałagan w domu. Wołam Nataszę. Natasza bierze ją za nogi. Do twojego brackiego do pokoju ją weźmiemy na izbę wytrzeźwień, decyduje. No to niesiemy. Kładziemy na leżankę. Natasza podnosi Andżeli rękę. Kęka opada. Natasza siada jej z całej pety na brzuch. To zaraz jakiś bulgot, ja krzyczę: no uważaj kurwa!, ale na szczęście to tylko biała bańka wylatuje Andżeli z ust i zaraz pęka.
Ja nie wiem, skąd ty ją, Silny, wzięłeś, ale jedno jestem pewna. To jest wadliwy egzemplarz – mówi Natasza. Nawet na Zachód jej nie wezmą, chyba że na części zamienne. I to całe flaki wytną jako uszkodzone, że zysk z tego będzie żaden.
Ja wtedy trochę dostaję nerwów.
Ona zgłupiała do reszty? – krzyczę, bo to już mnie doprowadza do ostateczności, do zupełnej utraty równowagi umysłowej. Zgłupiała całkiem do reszty? Czy ona chce mi koniecznie problemy zrobić? Suki na chatę sprowadzić? Przecież jak czasem, to ten dom skrzypi, taki jest pełen amfy. Przecież on jest wytynkowany amfą. A ta idiotka sobie tu seanse samobójcze urządza, myśli sobie, że tu i teraz można bezpiecznie wyłączyć komputer, proszę uprzejmie, przytułek dla samobójców, dom pobytu dziennego dla denatów, państwo z niedrogą eutanazją sobie znalazła, ona sobie raz wreszcie powinna pomyśleć poważnie i uzmysłowić, jaka jest umowa, że w tym domu może być, owszem, ale tylko żywa najwyżej, a jak chce sobie samobój strzelać, to gdzie indziej. Za furtką, ale ani milimetra bliżej.
Natasza w tym czasie, gdy ja mam to załamanie, tą histerię, ze znudzoną miną przeprowadza na Andżeli eksperymenty naukowe. Zagląda jej do ust, trochę się krzywiąc, maca jej po zębach, co sobie potem rękę wyciera o spodnie. Grzebie jej w kieszeniach spodni, grzebie jej w torebce i wywleka jakieś papiery, szpargały, jakieś kartki.
Weź się uspokój, bo jak dobrze pójdzie, to jeszcze zrobimy na niej jakąś kaskę mówi do mnie. Jedno papierzysko to ksero dyplomu z obozu wędrownego w Bieszczadach za zajęcie drugiego miejsca w biegu na orientację. To Natasza od razu drze, podarte wtyka Andżeli do kieszeni i mówi: jak się ta wymokła księżniczka zbudzi ze swego wiecznego snu, to pomyśli, że ostro się wkurwiła i sama sobie podarła. Wtedy jeszcze wysmarkane dwie chusteczki, co wyciera nimi Andżeli usta z pyłu i tego białego jadu, i również wtyka do kieszeni i na koniec jakiś większy halun, listy jakieś. Myślę tak sobie, co za idiotka z tej Andżeli, żeby najpierw nosić niewysłane listy w torebce, a potem dostawać zgona przy Nataszy, zero instynktu samozachowczego, naprawdę.
Lecz co się już stało, to się już nie odstanie, Natasza rozdziera zębami koperty i leci do dużego, co ja lecę za nią, siadam na tapczanie i zaglądam jej przez ramię. Natasza czyta głośno i z trudem pierwszy list. Tam jest napisane tak. Szanowni państwo, droga dyrekcjo. Głośno i stanowczo wnoszę protest i sprzeciw przeciwko powstawaniu w Polsce ogrodów zoologicznych oraz cyrków. Głośno postuluję uwolnienie z nich zwierząt i ich ekstradycję ojczystym krajom. Głośno postuluję uwolnienie nieletnich dzieci od obowiązku zwiedzania w ramach wycieczek czy to szkolnych, czy niedzielnych, tych miejsc kaźni, okrucieństwa, niezawinionego cierpienia. Moim mottem jest w życiu: chcesz, by twoje dziecko zobaczyło ból, zaprowadź je do cyrku. Jestem uczennicą trzeciej klasy liceum ekonomicznego. Moim hobby są między innymi zwierzęta. Razem z przyjaciółmi założyłam organizację animacji ekologicznej, której jestem przewodniczącą. Nie grozimy, lecz ostrzegamy. Z poważaniem uczennica klasy trzeciej liceum ekonomicznego numer dwa, Andżelika Kosz, łat siedemnaście.
Ona się nazywa: Kosz? – pyta Natasza, patrząc niedowierzająco. Po czym bierze długopis z podłogi i swoim analfabetycznym pismem pisze tak. Pe es. Zróbcie nam wszystkim laskę. Napisałabym może i więcej, lecz teraz idę do piekła, czastalawista, zabijemy was.
Po czym śmieje się szatańsko i kawałkiem gumy wyjętym z buzi na powrót zakleja kopertę. Potem są dwie następne. Ten sam list odbity przez kalkę, w tym jeden do Jolanty Kwaśniewskiej, a drugi do ogrodu zoologicznego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na pierszym Natasza dopisuje: pe es. W razie dalszego powstawania obozów koncentracyjnych na potrzeby niemieckich turystów, mój kumpel Silny zabije ciebie, twego męża i dzieci. Do zobaczenia w piekle. A na drugim znowu to o lasce. Wtedy wraca do pokoju mojego brackiego, a ja za nią. Andżela jakby trochę się przebudziła i przez chwilę martwię się, że słyszała przez ścianę moje z Natasza przeczytanie jej korespondencji. Natomiast Natasza nie widzi w tym zero problemu. Andżela, obróć się na chwilę na bok do ściany, co? – mówi i kiedy Andżela patrzy na nią bezrozumnie i bezrozumnie się obraca, to Natasza wtyka jej na powrót te listy do torebki.
A co, mam tam coś? – przestrasza się Andżela słabym głosem. No mówi Natasza całkiem na poważnie komar ci siedział na dupie i chciał cię ugryźć, ale zabiłam skurwla. Możesz się już nie bać.
Dzięki – uśmiecha się Andżela dość mętnie, jak rzadko zmieniana woda w rybkach akwariowych. Jakiej słuchasz muzyki?
Każdej po trochu – odpowiada Natasza patrząc z góry i boję się przez chwilę, czy nie ześwirowała, nie weźmie kolumnę od wieży i jej nie spuści na twarz.
Ale smutnej czy wesołej? – nalega Andżela, nie wiedząc o zagrożeniu.
Może tak. a może nie – mówi Natasza, boję się, że zbiera ślinę, by omylać Andżelę. Różnej. I wolnej, a czasem i szybkiej.
A z szybkiej jaką lubisz? – docieka Andżela. podpierając się łokciem i wtedy dobiega z niej charkot, kaszlenie i wypluwa w powietrze pokaźną białą chmurę pyłu czy pudru.
Różną, przeważnie najbardziej to lubię teledyski – mówi na to Natasza. Ale nie że śpiewają jakieś kurwieńcze lesby, że jak je ktoś w tej chwili nie przerżnie, to się zesikają. Tylko ja wolę jak mężczyźni śpiewają. Na przykład hip hop, piosenki angielskie o tym, że dzieje się terror, że żyjemy tu w getto, no.
Też to lubię – mówi Andżela. A jakie czytasz książki? Po czym dodaje: albo gazety?
Natasza na to odpowiada: ha, dużo by mówić. Wszystkie po trochu. Program tele. Telegazeta. Trochę takie przygodowe, Conan Niszczyciel, Conan Barbarzyńca, Conan sam w wielkim mieście, to całą serię przeczytałam kiedyś. Plakaty lubię. Dowcipy. Kawały. Programy.
To fajnie – mówi Andżela. Zupełnie jak ja. A lubisz się odchudzać?
Na to Natasza jakby przegląda na oczy, zastyga na chwilę, po czym nachyla się raptowanie nad Andżela tak, że Andżela przestaje móc zwyczajnie oddychać i cień fioletowy z oczu Nataszy sypie jej się pod powieki. Nie wiem za bardzo, co robić, by Natasza nie poczuła się urażona, bo ona czuje się w moim domu swobodnie i może chce z Andżela po prostu bliżej porozmawiać.
Kto ci, kurwa, płaci? – mówi Natasza do ust Andżeli. Gadaj, kurwa. Już. Raz dwa.
Ale że za co? – mówi płaczliwie Andżela ze zdziwieniem, gdyż jest nagle całkowicie zdziwiona, jakby chce całą sytuację wyjaśnić.
Za informacje, kurwa, o mnie – mówi jej Natasza do ust.
Że jakie informacje? – szepcze Andżela.
Nie pytam czy informacje, tylko pytam kto, kurwa, słuchaj pytań. Jak skłamiesz, to nie żyjesz. Kto ci płaci? Moskwa?
Weź ją nie zabij, okej? – mówię do Nataszy spokojnie. A ty, Silny, zwal sobie konia – mówi ona, podnosi się i podchodzi do mnie. Że aż robię unik, gdyż boję się tej dziewczyny szorstkiej i oschłej. Co kurwa, Silny? Może ty stoisz za tym, że mi twoja dupa robi przesłuchanie, a jak się teraz obrócę to ona wyciągnie latareczkę i mi zaświeci prosto do oka? My tu gadu gadu, pogoda ładna z przejaśnieniami, kultura i literatura piękna, a ona wtenczas zadzwoni na komórkę do Zdzisława Sztorma i wszystko zaśpiewa ruskiemu wywiadowi, każde me słowo plus jeszcze swoje własne w tym temacie impresje? Co? kto za tym stoi, gadaj. Lewy? Wargas?
Znasz Zdzisława Sztorma? – rozpogadza się z miejsca Andżela
Jasne. To znaczy niby nie znam. Ale jakbym chciała, to bym znała mówi Natasza, poczym zwraca się do mnie – nie mówiłeś jej, Silny?
Ze co jej nie mówiłem? – pytam, bo gubię wątek.
No że ma dać dupy Sztormowi, a kasa do podziału? mówi Natasza.
Nie, nie mówiłem – odpowiadam zgodnie z tym, jaka jest prawda.
Okej, jak nie mówiłeś, to ja powiem rozchmurza się Natasza i zapomina o całej sprawie z wywiadem. No to słuchaj, jest taki projekt. Trochę Silnego i trochę mój. Taki projekt, więc lepiej słuchaj i notuj dobrze. Bo inaczej bez tego Miss Dnia bez Ruska nie zostaniesz i nawet sobie bułki suchej w grillu nie kupisz. Ja zresztą też, co więc jedziemy na jednym wózku. Jest tak. Teraz za tę kaskę, co masz w torebce, bujamy się taksówką do Sztorma. Spokojnie, na pełnym luzie, może starczy, a do połowy drogi na pewno, a potem to już się zagada. Adres jest na długopisie, co masz w torebce. Idziemy tam, bajerujemy go. Że niby, że jesteśmy z organizacji animacji ekologicznej i czy da nam kasę na ochronę zwierząt polskich przed zagładą przez Ruskich. Mamy ze sobą różne pisma, różne pieczątki, teczki. Wtedy on mówi, że nie da, gdyż jest w długach, interes mu nie idzie, recesja, bezrobocie, „Gazeta Wyborcza”. Wtedy ja wychodzę, mówię, że muszę wyjść się wysikać czy zrzygać, to już nieważne, możliwości jest dużo, że właśnie dostałam okresu albo coś i jak nie wyjdę natychmiast, to zachujam mu jego śliczny fotelik. I tu jest twoja rola, twój gwóźdź programu. Wszystko pięknie, nachylasz się, wysuwasz język. Mówisz mu wiersz o zwierzętach. Nie musi być jakiś szczególnie romantyczny, może być zwykły, ale ważne, że na pamięć. Wtedy on cię rozbiera i cię bierze, i kasa jest nasza.
Andżela patrzy na Nataszę z nieskrywanym podziwem, zachwytem. Skąd wiesz o organizacji animacji ekologicznej? – pyta rozmarzona zupełnie, wzruszona.
Natasza ani mrugnie okiem, skąd to wie, chociaż oboje to wiemy, skąd ona to wie.