40506.fb2 Wszystko Dla Potwor?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Wszystko Dla Potwor?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

12

Jak długo przebywał pan w okolicy stoiska ze swetrami

– Około dziesięciu minut.

– Co pan tam robił

– Pomagałem przyjaciółce wybrać sweter.

– Przyjaciółce od dawna?

(Cholerny Cazeneuve, wiedziałem, że nic mu się nie stało.)

– Jej dane i adres poproszę.

To nie inspektor Caregga, ale komisarz okręgowy Coudrier. W lokalu policji śledczej.

Komisarz Coudrier (Różdżkarz) jest taki, jak jego nazwisko. Urodzony, wyzbyty namiętności tropiciel. Poszukuje złodziei, morderców, dziś podkładacza bomb, ale równie dobrze mógłby dochodzić, jak rozbić atom albo wynaleźć eliksir antyrakowy. Po prostu tak się jakoś złożyło z jego studiami, że dziś stoi nade mną, a nie nad mikroskopem. Jest odznaczony Legią Honorową, ubrany w garnitur w kolorze butelkowej zieleni, bez kabury pod spodem, i widząc, że się waham, wyjaśnia spokojnie, że moje zeznania jako głównego naocznego świadka są pierwszorzędnej wagi.

– No więc, ta przyjaciółka ze swetrem?

Odpowiadam, że to raczej znajoma niż przyjaciółka, że nazywam ją “ciocią Julią" i że pracuje w gazecie “Actuel".

W tej samej chwili rozlega się trzaśniecie drzwi, a ja podskakuję na dwa metry. Brazylijska kawa, kurza jej twarz! Przenicowała mi nerwy.

– Niech pan się tak nie przejmuje, panie Malaussene, to jedynie rutynowe pytania.

Ja się nie przejmuję, ja po prostu jestem jak nieopierzone ptaszę, które siedzi na linii wysokiego napięcia i chowa ogon między łapki, żeby nie dotknąć drutu z przeciwka. Następne pytanie odbieram całą powierzchnią mojego biednego ciała.

– Nie zauważył pan niczego szczególnego podczas dziesięciu minut?

Nic nie zauważyłem. To, co zobaczyłem, zobaczyłem dopiero w chwili, kiedy się to stało. Ale za to z hyperrealistyczną precyzją. Rożek jasnozielonej torby, stykające się brzuchy. To właśnie mówię. Pancerna maszyna zapisuje moje zeznania. Każda seria poraża mnie jak prądem. Coudrier marszczy brwi i pyta:

– Czy mógłby pan dokładnie opisać ofiary?

– Zwłaszcza mężczyznę. Co do kobiety, to widziałem tylko rękę…

Opisuję faceta jako kogoś w rodzaju rzymskiego cesarza pod koniec kariery. Klaudiusza u mety.

– A pod grzywką siwych włosów bardzo niebieskie oczy, genre Petain?

– Dokładnie.

Nagle przypomina mi się pocałunek tej pary, niewiarygodnie młodzieńczy uścisk.

– Jest pan pewien?

– Absolutnie pewien. A bo co?

– Przeczyta pan w gazetach. Byli rodzeństwem.

I dodaje, jakby taki szczegół wykluczał miłość kazirodczą:

– On był inżynierem drogowym na emeryturze.

Potem, jakby do siebie:

– Zresztą to bez znaczenia, równie dobrze mogło trafić na pana.

I z przebiegłym spojrzeniem:

– Pan i ta pańska ciocia.

Milczenie. Otwierają się drzwi. Sekretarka bez słowa stawia wielką tacę na biurku obok notatnika w zielonej skórze. Komisarz okręgowy mówi: “Dziękuję, Elżbieto", i pyta:

– Kawy?

Podskakuję.

– Nigdy w życiu!

Uśmiecha się i nalewa sobie.

– Przynajmniej w tym punkcie pan kłamie, panie Malaussene.

Cienka aluzyjka. Po czym pije powoli kawę, która pachnie tak, że kręci mi się w głowie. Potem odstawia filiżankę na tacę, mówi: “Dziękuję, Elżbieto", krzyżuje dłonie przed sobą, mlaska ostatni raz ustami, żeby nic nie uronić z aromatu, i patrzy na mnie. Elżbieta zmywa się z tacą.

– Ostatnie pytanie, panie Malaussene. Na czym właściwie polega pańska funkcja w Sklepie? Z pańskiego zeznania nic wynika to całkiem jasno.

I nie bez powodu…

O dziwo, w tej właśnie chwili uświadamiam sobie charakter wnętrza, w jakim się znajduję. Biurko komisarza Coudrier reprezentuje styl empire. Poczynając od pseudorzymskich ławeczek, na których siedzimy, poprzez serwis do kawy z cesarskim monogramem N, aż po kanapę Recamier łagodnie połyskującą obok mahoniowej szafy, wszystko tonie w roślinnym świetle bijącym od tapety w kolorze szpinaku usianej małymi złotymi pszczołami. Gdybym się lepiej rozejrzał, wykryłbym na pewno mini-popiersie mini-Korsykanina, kopię jego mini-kapelusza i Pamiętniki Las Cases'a w bibliotece. Chociaż nie ma to żadnego związku z postawionym przez niego pytaniem, zastanawiam się, czy komisarz okręgowy zapłacił za ten wystrój z własnej kieszeni, czy też kredyt specjalny, zgodnie ze swymi zamiłowaniami, otrzymał od administracji. W każdym przypadku narzuca się jeden wniosek: ten facet niecodziennie wraca do domu na noc. Tutaj dobrze się czuje. Kto zaś lubi taką oprawę, lubi też taką robotę. Nasz gliniarz zasuwa przez dwadzieścia pięć godzin na dobę. Lepiej długo nie kręcić w obecności tego nowego wcielenia Fouchego. Stąd płynie moja decyzja, żeby nie kłamać.

– Jestem Kozłem Ofiarnym, panie komisarzu.

Komisarz okręgowy Coudrier patrzy na mnie spojrzeniem absolutnie pozbawionym wyrazu.

Wyjaśniam mu tedy, że funkcja nosząca nazwę Kontroli Technicznej jest całkowicie fikcyjna. Nie kontroluję zupełnie nic, gdyż nie da się nic skontrolować wśród obfitości przekupniów Świątyni. Chyba żeby dziesięciokrotnie zwiększyć liczbę kontrolerów. Toteż kiedy jakiś klient zjawia się ze skargą, jestem wzywany do działu reklamacji, gdzie dostaję absolutnie straszliwą reprymendę. Moja praca polega na tym, by poddać się temu huraganowi upokorzeń z wyrazem takiej boleści, takiego unicestwienia i tak głębokiej rozpaczy, że klient z reguły wycofuje skargę, by nie mieć na sumieniu mojego samobójstwa, i wszystko kończy się polubownie, z minimalnymi stratami dla Sklepu. Ot, za co mi płacą! Dosyć dobrze zresztą.

– Kozłem Ofiarnym…

Komisarz okręgowy Coudrier patrzy na mnie nadal wzrokiem równie nieobecnym. Pytam więc:

– Nie macie czegoś takiego w policji?

Przygląda mi się jeszcze przez chwilę i w końcu mówi:

– Dziękuję panu, Malaussene. Na razie to wszystko.