40506.fb2 Wszystko Dla Potwor?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

Wszystko Dla Potwor?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

28

Mowy nie ma, prędzej zdechnę!

Zdanie to zostaje wypowiedziane z tak gwałtownym uderzeniem widelca o talerz i takim, mimo chęci powstrzymania się, głosem, że najbliżej siedzący klienci podskakują i oglądają się.

– Co ci jest, Teo? Zobacz, stłukłeś talerz.

– Ben, nie nalegaj. Nigdy nie oddam tego zdjęcia glinom.

Seler w sosie jak struga gipsu ścieka na obrus w czerwoną kratkę.

– Wiesz, co może się stać?

Teo próbuje dyskretnie skleić obie połowy talerza. Przy okazji seler pełni rolę cementu między talerzem a obrusem.

– Ty nic nie ryzykujesz, wystarczy po prostu, że wyrzucisz powiększenia Klary, to wszystko. Jeśli o mnie chodzi… Szybkie spojrzenie:

– To dla mnie ważne.

Wydobył to z siebie przez zęby, z dzikim pomrukiem, chowając złowieszcze zdjęcie do portfela. Teraz ja patrzę na niego pytająco i odpłacam mu jego pytaniem z tamtejszego wieczoru:

– Teo, masz coś wspólnego z tymi bombami?

– Gdybym miał, nie pokazałbym ci tego zdjęcia.

To zabrzmiało bardzo spontanicznie, i to jest prawda. Gdyby maczał w tym palce, nie starałby się mnie wtajemniczyć, podsuwając mi poszlakę pod nos.

– Wiesz, kto to jest? Kryjesz kogoś?

– Gdybym wiedział, kto to jest, przedstawiłbym go do Legii Honorowej! Bastien, przynieś mi inny talerz, rozwaliłem swój!

Bastien, tutejszy kelner, pochyla się ze śmiechem.

– Scena małżeńska?

Już od dawna bierze nas za parę, półgłówek.

– Zamknij się i przynieś jakieś solidne naczynie! I już bez selera w sosie! Jaki to genialny Francuz wymyślił te selery w sosie, możesz mi powiedzieć?

Obrugany Bastien wyciera stół, gderając.

– Nie musiałeś zamawiać!

– Owszem, przez ciekawość! Chęć poznania! Są chwile w życiu, kiedy człowiek chciałby uwierzyć własnym oczom, no nie? Wszystko to zostaje wypowiedziane ze złośliwym naciskiem.

– No tak czy nie? Tak czy nie? Pory w vinaigrette, poproszę!

Widok grubego tyłka Bastiena, który oddala się, złorzecząc.

– Teo, czemu nie chcesz wysłać zdjęcia glinom?

Przenosi cały swój zły humor na mnie, nieledwie posyłając mnie do diabła.

– Czytasz czasem gazety?

– Ostatnia, którą czytałem, donosiła o śmierci Leonarda.

– No to miałeś dużo szczęścia, trafiłeś na numer z pierwszego wydania. Drugie zostało wycofane.

– Wycofane? Dlaczego?

– Rodzina zmarłego. Ochrona dóbr osobistych. Bigoci ze stosunkami. W dwie godziny wycofali ze sprzedaży wszystkie egzemplarze. Po czym zaatakowali dyrekcję pisma, pozwali do sądu i właśnie dziś rano wygrali proces.

– Tak szybko?

– Tak szybko.

Dyskretny ślizg koszący w wykonaniu potężnego Bastiena, por vinaigrette ląduje na stole.

– Ale to nie wyjaśnia, dlaczego chcesz zatrzymać to zdjęcie.

Konsternacja w spojrzeniu.

– W głowie masz seler w sosie czy co? Ben, zdajesz sobie sprawę z potęgi tych drani? Wystarczył jeden telefon, żeby wycofać gazetę, która ośmieliła się opublikować cztery zdjęcia tego wykrzywionego z rozkoszy gnoja! (Bo przecież to przynajmniej pojąłeś, nie? To, co przedstawiały te cztery zdjęcia?) Następnie błyskawiczny proces, i gazeta buli maksymalnie. Co teraz się stanie, jeśli wyślę te zdjęcia glinom? Hę?

– Zatuszują sprawę.

– Polecenie z góry, nareszcie, masz mniej rozmiękły mózg, niż myślałem. Pozwolisz, że ci opowiem ciąg dalszy?

Pochyla się gwałtownie nad talerzem, topiąc w nim krawat.

– Oto ciąg dalszy: z tą bezcenną poszlaką w ręku gliniarze skapują rzecz najważniejszą: motyw. Dotychczas nosili się z tezą, że to jakiś wariat, który zabija na oślep. Teraz wiedzą. Wiedzą, że plugawa banda satanistów fundowała sobie swego czasu – może do dzisiaj to robi – czarne msze z ofiarami z ludzi i z całym możliwym do wyobrażenia zestawem tortur na dzieciach, mój panie, na dzieciach!

Stoi teraz na wprost mnie, oparty pięściami na stole, z krawatem, który od szyi sięga do talerza jak sznur fakira, uosobienie wściekłego ryku, choć mówi szeptem, szeptem, a na brzegach powiek drżą łzy.

– Teo, krawat, spójrz na swój krawat, siadaj…

– Gliny z punktu pojmują całą resztę. Ktoś ich wyśledził, tych drańskich ofiarników, i ktoś ich sprząta, metodycznie, po kolei, ten ktoś dostanie ich wszystkich, jeżeli się gliny nie pospieszą. Otóż gliniarze byliby nawet zadowoleni, gdyby mściciel odwalił robotę za nich, tyle że Policja jest instytucją, a instytucja musi działać, rozumiesz? I jeszcze jedno, ci działający funkcjonariusze to też ludzie, faceci jak ty czy ja (to znaczy niezupełnie jak ja), ciekawscy, ciekawscy, Ben, i daliby dziesięć lat z emerytury, żeby tylko przyskrzynić jednego z tych prześladowców dzieci, żeby tylko zobaczyć, co w nim siedzi, zrozumieć. No i według ciebie, co się stanie z takim potworem, który się wymknie mścicielowi?

– Spędzi resztę życia w pudle.

– Tak jest.

Siada, zdejmuje krawat i starannie go składa.

– Tak jest. Tak głęboko w pudle, że nikt o nim nigdy nie usłyszy, bez procesu, gwarantuję ci, o tak, prosto do pudła, bo mowy nie ma, żeby takie zgorszenie miało zbrukać opinię ludzi w rodzaju Leonardów, którzy znają taki skuteczny numer telefonu.

– A rodziny dzieci?

Tu mija długa chwila, podczas której Teo przygląda się swojemu porowi vinaigrette, jakby to było coś najtrudniejszego do zidentyfikowania, z czym zetknął się w życiu. Potem, zamyślony:

– Według ciebie, Ben, co to takiego jest sierota?

(“Nie miał taty ani mamy…", dźwięczy mi posępnie w głowie.)

– Zgoda, Teo, ktoś, kogo nikt nie szuka.

– Tak, szanowny panie.

Ale też wyjątkowo uparcie przygląda się temu porowi!

– Tak, Ben. Poza tym sierota to sama łatwowierność. To istotka, która marzy tylko o jednym: znaleźć sobie kogoś, pójść za tym panem, który proponuje cukierka. A ci panowie właśnie przepadają za sierotkami.

Teo jest teraz desperackim uosobieniem wysiłku, żeby nie pozwolić wyobraźni posunąć się dalej, jakby wszystko w nim znieruchomiało: obraz człowieka broniącego się przed obrazami.

Jego nóż ostrożnie dziobie pora, jakby chodziło o coś niezwykłego, co dopiero przestało albo jeszcze nie zaczęło się ruszać.

– Kiedy mówię “sierota", pomniejszam problem. Należałoby raczej mówić o “porzuconych", porzuconych dzieciakach, co to wszyscy mają je gdzieś, łącznie z instytucjami, które powinny się nimi zająć. W naszym wspaniałym świecie jest tego na kopy: małe Murzynki uratowane z jakiejś masakry, żółci zdani na łaskę losu, ci, co nawiali z domu, pokolenie ulicy, tylko brać i wybierać… Nie dam tego zdjęcia glinom.

Przez chwilę obraca porem, porem o konsystencji topielca.

– A poza tym, powiem ci, gliniarze już go niedługo dopadną. Nie są idiotami, mają środki, nie ma mowy, by długo szli fałszywym tropem. To wyścig. Nasz Zorro ma może pół długości przewagi, a może nawet i nie. Na pewno nie zdąży rozwalić wszystkich. Więc nie ja będę pomagał policji go przyskrzynić. Nie ja.

W końcu, obrzuciwszy ostatnim spojrzeniem białawą rzecz spoczywającą na jego talerzu, to coś zielonkawo-białego zatopionego w perłowo połyskującej gęstości oliwy z nieruchomo zalegającymi oczkami octu:

– Ben, zabierajmy się stąd, proszę, ten por poradził sobie ze mną…