40506.fb2 Wszystko Dla Potwor?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

Wszystko Dla Potwor?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

36

Niespodzianka (czy na pewno lubię jeszcze niespodzianki?) przybrała postać telegramu. Telegramu od renomowanego wydawnictwa (nie podaję nazwy, niech się zagryzają między sobą…); jest ujęty w następujące słowa, lakoniczne prawie jak pogróżka:

ZAINTERESOWANI, ZGŁOSIĆ SIĘ PILNIE!

Nie jest nieprzyjemnie, gdy człowiek odkrywa, że okazał się geniuszem mimo woli. To dosyć zabawne pomyśleć, że kilka miesięcy nie uporządkowanej gadaniny przeznaczonej dla bandy cierpiących na bezsenność dzieciaków i psa epileptyka, spisanej przez pozbawioną finezji sekretarkę i wysłanej przez nieodpowiedzialnego nadawcę, wystarczy, żeby jakiś smok wydawniczy zaczął się ślinić.

Tak sobie pomyślałem, kiedy się obudziłem. Tak sobie mówiłem w metrze. To sobie nadal powtarzam teraz, kiedy sterczę pośród ogromu tego (biura? salonu? sali konferencyjnej? pola wyścigowego?), gdzie złotawe boazerie nawiązujące do Historii bratają się z zuchwałą geometrią przyszłościowego umeblowania. Aluminium i stiuki, dynamizm i tradycja, lokal, który przesiąkł przeszłością i który zawładnie przyszłością, mogłem trafić gorzej.

Skwapliwa uprzejmość galancika, który mnie powitał, utwierdza mnie w przekonaniu, że oczekiwany tu jestem niecierpliwie. Nikt nie śpi od chwili, kiedy wysłali telegram. W powietrzu wisi coś, co podpowiada mi, że wszyscy wstrzymali oddech.

“A gdyby Malaussene odmówił?"

Powiew paniki nad stołem konferencyjnym.

“A jeśli dostał inne propozycje?"

“Zwiększymy stawkę pięciokrotnie, panowie…"

(IMPLOZJA… niezły ten Klary tytuł.)

– Napije się pan czegoś?

Galancik otworzył barek w dolnej części biblioteki.

– Szkocką? Porto?

(Byłby czas na małe porto, prawda? Tak.)

– Kawę.

Niech będzie kawa. Wymowna cisza. Skrzyżowane nogi. Długie spojrzenie fircyka. Mieszam srebrną łyżeczką.

– Znakomite, naprawdę, panie Malaussene.

(Znakomite się tak nie wymawia.)

– Ale nie zostałem upoważniony, żeby powiedzieć więcej.

Lekki śmiech.

– Ten przywilej zachowuje dla siebie nasza Kierowniczka literacka.

Śmieszek leciutki.

– Znakomita osobowość, zobaczy pan…

(Ona też?)

– Między sobą nazywamy ją poufale królową Zabo.

(Niech będzie królowa Zabo, jesteśmy wśród swoich.)

– Rozważna w sądach i szczera w wypowiedziach… Cień wahania, potem pół tonu niżej:

– Stąd właśnie cały problem. (Problem? Jaki problem?)

Uśmiech, pokasływanie, zewnętrzne oznaki dystyngowanego zażenowania, potem znienacka:

– No dobrze, zapowiem pana.

Wyjście galancika. To już pół godziny. Od pół godziny czekam na pojawienie się królowej Zabo. Z początku pomyślałem sobie, że dotrzymają mi towarzystwa książki, skromnie stanąłem przed biblioteką, wyciągnąłem rękę z szacunkiem, ostrożnie wyjąłem tom: pusta okładka. Książki w środku nie ma.

Spróbowałem w innym miejscu: idem.

W tym pomieszczeniu nie ma ani jednej książki! Tylko rzędy pstrokatych obwolut. Nie ma wątpliwości, Malaussene, jesteś w wydawnictwie.

Szukam pocieszenia obliczając, ile może mi przynieść wydanie bestsellera. Jeżeli się wszystko weźmie pod uwagę: prawa filmowe, telewizyjne, radiowe, suma jest zawrotna. Nawet jeżeli założyć minimum, i tak przekracza to znacznie moje możliwości arytmetyczne. Bez względu na to, jak będzie, miałem rację, uwalniając się od tej wstrętnej roli Kozła Ofiarnego. Przez trzydzieści lat istnienia firmy nie zarobiłbym jednej dziesiątej tego co tutaj!

Właśnie tę chwilę szczęścia wybiera królowa Zabo, żeby wejść. Królowa Zabo!

– A, dzień dobry, panie Malaussene!

Koścista kobieta, z olbrzymią głową osadzoną na długim tułowiu.

(Dzień dobry pani…)

– Nie, niech pan nie wstaje, zresztą nie zatrzymam pana długo.

Piskliwy głos, nie bawiący się w grzeczności.

– No więc?

Wrzasnęła swoje “no więc" tak, że podskoczyłem. (No więc co, Wasza Wysokość?) Muszę mieć odpowiednio przerażoną facjatę, bo wybucha wielkim pucołowatym śmiechem. Nie do wiary, można by przypuszczać, że głowa trafiła na jej korpus przypadkiem!

– No nie, panie Malaussene, żeby nie było między nami nieporozumień, nie zaprosiłam pana z powodu pańskiej książki, nie wydajemy tego rodzaju bredni!

Fircyk w roli Pazia pokasłuje. Królowa Żabo odwraca się całym ciałem:

– Brednie, prawda? Był pan tego zdania, Gauthier?!

Potem znowu do mnie:

– Niech pan posłucha, panie Malaussene, to nie jest książka, nie ma w niej żadnej koncepcji estetycznej, pan zmierza w różne strony, ale donikąd nie dochodzi. I nigdy pan nic lepszego nie napisze. Niech pan od razu zrezygnuje, stary, to nie pańskie powołanie!

Paź Gauthier wolałby, żeby go nie było. Mnie zaczynają się przewracać bebechy.

– Pana oczywistym powołaniem jest to! Rzuca mi na kolana numer “Actuel", który wzięła nie wiadomo skąd. Przecież wchodząc miała ręce puste, no nie?

– Nawet pan sobie nie wyobraża, jak bardzo tacy faceci jak pan są potrzebni w wydawnictwie! Kozioł Ofiarny! Tego dokładnie mi trzeba. Widzi pan, panie Malaussene, na moim stanowisku ciągle mi wymyślają, mam tego dosyć!

Następuje długi, przeraźliwie ostry śmiech, który brzmi tak, jakby coś w nie kontrolowany sposób wyciekało. I równie gwałtownie ustaje.

– Od początkujących pisarzy, którzy uważają, że się ich nie dość uważnie przeczytało, przez nowicjuszy, którzy sądzą, że się ich nie tak wydało, po doświadczonych, którzy zarzucają, że się im źle płaci, wszyscy mi wymyślają, panie Malaussene! Ani jeden, słyszy pan, w ciągu dwudziestu lat pracy nie trafił mi się ani jeden pisarz, który byłby zadowolony ze swojego losu!

Ta królowa Zabo robi na mnie wrażenie nad wiek rozwiniętej, pięćdziesięcioletniej dziewczynki, która nie może się nadziwić żywości własnej inteligencji. Ale jest jeszcze coś. Coś wiekuiście smutnego w tej wymuszonej wesołości. Tak, jakieś smutne tło pod zelektryzowaną masą pupiastej twarzy.

– Na przykład, panie Malaussene, nie dalej jak w zeszłym tygodniu pojawia się pewien kandydat, który pragnie wiedzieć, co myślimy o jego rękopisie wysłanym dwa miesiące temu. Była dziewiąta rano. Tu obecny Gauthier (Gauthier, jest pan obecny?) przyjmuje go w swoim biurze i, ponieważ się jeszcze dobrze nie obudził, wychodzi, by poszukać w moich papierach fiszki, którą naturalnie ma u siebie. Podczas jego nieobecności facet zaczął oczywiście szperać w papierach. Trafia na recenzję, gdzie napisałam: “Gówno". Tak, we własnym gronie jesteśmy zwięźli. A praca Gauthiera na tym polega, żeby tę zwięzłość nieco okrasić. Krótko mówiąc, recenzja nie była przeznaczona dla autora rzeczonego rękopisu. No cóż, jaka według pana była reakcja, panie Malaussene?

(No cóż, prawdę mówiąc…)

– Rzucił się do Sekwany, tutaj, zaraz naprzeciwko.

Błyskawicznym ruchem wskazuje podwójne okno, które wychodzi na rzekę.

– Kiedy go wyłowili, miał recenzję przy sobie, podpisaną moim nazwiskiem. Bardzo przykre.

Dobra, zrozumiałem, co z nią jest nie tak. W swoim czasie królowa Zabo była wrażliwą istotą, małą dziewczynką cierpiącą z powodu nieszczęść całej ludzkości. Umęczoną nastolatką. Coś w tym sensie. Tajemniczą depozytariuszką smutku istnienia. Kiedy męka przybrała postać drogi krzyżowej, po wielu wahaniach zapukała do drzwi jakiegoś wziętego psychologa. Wysłuchiwacz od razu skapował, że ludzkie uczucia uwierają to bystre dziecko, i cierpliwie, seans po seansie, wytrepanował je z niej dokumentnie, a na to miejsce wszczepił poczucie społeczne. Oto czym jest królowa Zabo. Owocem udanej psychoanalizy: kiedy się opycha, korzysta tylko głowa. Reszta nie. Spotkałem już takich ludzi, jeden diabeł.

– No więc angażuję pana, panie Malaussene, żeby uniknąć tego rodzaju nieprzyjemności.

(Mnie? Ja nie jestem zaangażowany!) Cisza. Przenikliwe spojrzenie Jej Wysokości. Potem:

– Przypuszczam, że po takim artykule został pan z Domu Towarowego zwolniony?

Spojrzenie w ultrafiolecie. Cień uśmiechu:

– Może nawet opublikował go pan w tym celu?

Po czym kategorycznie:

– Zrobił pan głupstwo, panie Malaussene, jest pan stworzony do tej pracy, i do żadnej innej. Kozioł Ofiarny to pański stan.

I, odprowadzając mnie szybkim krokiem, jak żołnierz w ataku:

– Niech pan będzie spokojny, dostanie pan masę propozycji, proszę pamiętać, że my zapłacimy podwójnie.