40527.fb2
Sobota, 21 czerwca 200…
Przygotowania do wieczoru trwają od wczesnego popołudnia. Marcin z gipsem fantazyjnie przystrojonym kolorową apaszką rozsiadł się wygodnie na stołku przy długim blacie w kuchni Alicji. Na razie więcej mówił o pomocy, niż pomógł, ale teraz chyba przyszła kryska na Matyska. Krzywi się teatralnie na widok pasków wieprzowych żeberek.
– Okropność! Czuję się jak w rzeźni!
– Zapewniam cię, że w rzeźni wygląda to zupełnie inaczej -odparowuje niewzruszona Alicja, zajęta krojeniem warzyw na sałatki. – Żeberka z grilla wymyślił twój brat. Podobno obaj bardzo je lubicie.
– Ale jeść, a nie ganiać z nożem!
– Krój, krój. Tylko nie za duże porcje. Tak na jeden ząb.
– To ja poproszę drinka znieczulającego.
– Nie mam czasu. – Parodniowa zaledwie znajomość wystarczyła, by Alicja stała się mistrzynią starannego ignorowania próśb Marcina, przyzwyczajonego do zajmowania sobą całego otoczenia. – Sięgnij po resztkę tej setki dolewanej do marynaty.
– No pięknie, rzeźnicki nóż i czyściocha! Na co mi przyszło! Mnie!
Marcin już nabiera rozpędu, by kontynuować tyradę na swój ulubiony temat, ale przerywa mu dzwonek przy furtce. Przez kuchenne okno Alicja dostrzega Wiktora z imponującym bukietem piwonii. Wybiega do furtki. Marcin zsuwa się błyskawicznie z kuchennego stołka, niezgrabnie kuśtykając, dopada przeciwległego blatu i wprawnym ruchem dolewa martini bianco do szklanki z resztką wódki.
– Wstrząśnięte, nie mieszane – mruczy z zadowoleniem, sadowiąc się z powrotem na stołku przed górą żeberek.
– Przyjechałem wcześniej, bo pomyślałem, że możesz potrzebować… -Wiktor zamiera na widok młodego przystojnego mężczyzny z nogą w gipsie, rozpartego w kuchni Alicji w pozie Jamesa Bonda. – Ale widzę, że znalazłaś już kolejnego…
– Poznajcie się, panowie – proponuje Alicja i z ironicznym uśmiechem przygląda się wzajemnym, nieco sztywnym prezentacjom. – A ciebie, Wiktorze, poproszę o pomoc w nakrywaniu stołu.
– Może szybkiego drinka – korzystając z okazji, Marcin szybko uzupełnia własny kieliszek – skoro w tym domu od progu łapią mężczyzn za słabiznę i do roboty.
– Nie, dziękuję.
Wiktor sztywnieje jeszcze bardziej i krokiem ogólnie uznawanym za dostojny oddala się w kierunku tarasu. Idąca przed nim Alicja krztusi się ze śmiechu.
– Zanim mnie zapytasz – chichocze – od razu ci odpowiem: nie.
– Nie wyrzucisz go z domu, bo właśnie za niego wyszłaś? -Zawodowe doświadczenie Wiktora przygotowało go na wszystkie okoliczności.
– Nie, to tylko sąsiad.
– Boże, kolejny? A co się stało z tym miłym lekarzem, o którym wspominałaś?
– Trafiony zatopiony! Wystarczy parę minut z Marcinem Radczyńskim, żebyś wyrażał się z uznaniem o jego starszym bracie – kpi Alicja. – Ze też wcześniej o tym nie wiedziałam. Usiądź, Wiktorze, i podziwiaj moje jaśminy.
– Ale ja naprawdę specjalnie przyjechałem wcześniej, żeby ci pomóc. – Bardzo ci dziękuję. – Alicja cmoka go z rozmachem w gładko wygolony policzek. – Ten przerośnięty nastolatek doskonale sobie radzi. Gdyby jeszcze tyle nie gadał… Zresztą, Paweł powinien lada moment wrócić do żywych. Padł po dyżurze. No i Małgosia miała przyjechać wcześniej.
– Wiem, że to niezbyt eleganckie pytanie, ale kogo jeszcze zaprosiłaś? – Zaczerwieniony z zakłopotania adwokat to rzadki widok.
Alicja odkłada stos lnianych serwetek i zaczyna wyliczać na palcach:
– Paweł, jego brat Marcin ze swoim psem Fleszem i dziewczyna z kwiaciarni, która tego psa odnalazła, ale Marcin jeszcze o tym nie wie – chyba naprawdę nie widzi oczu Wiktora okrągłych jak spodki – Małgorzata, ty, Wiktorze, no i jeszcze Kranach i jego nowa miłość. Jak widzisz, bardzo kameralne grono, zresztą, wiesz, może nie przywiązuję wagi do zewnętrznych oznak wdowieństwa, ale to jeszcze chyba nie czas na huczne…
– Chcesz powiedzieć, że zaprosiłaś kwiaciarkę i psa, a nikogo ze starych znajomych?
– A ty to kto, pies?
– Mówię o…
– Mówisz o Strachockim, Turskim i Baumanie i ich żonach nienawidzących mnie z całego serca?
– Przesadzasz.
– Przesadzam? Po piętnastu latach małżeństwa nadal uważają mnie za młodą spryciarę, co usiadła na majątku wspaniałego Aleksandra Kranacha. Przez ponad rok nie zauważyli, w przerwach pomiędzy codziennymi partyjkami brydżyka, że sama opiekuję się mężem, który w dodatku ukrywa przede mną swój stan! Mieli czas obrabiać mi tyłek, ale nie przyszło im do głowy nawet kurtuazyjnie zapytać, czy nie potrzebuję pomocy wtedy, kiedy lekarze powiedzieli, że mogę już tylko cieszyć się jego każdym przeżytym dniem! Kto poza tobą wtedy tu bywał?
– Alicjo kochana, ja tylko zapytałem.
– A ja tylko odpowiedziałam. Dlaczego mam udawać, że mnie to nie rusza? Nie uwierzę, że nie domyśliłeś się, kto podsunął Kranachowi cały ten kryminalny pomysł i zadbał, by w niego uwierzył.
– Masz rację – odpowiada Wiktor cicho, próbując jakoś strawić gniewną tyradę Alicji, a raczej gorzką słuszność wszystkiego, co powiedziała o jego starych znajomych.
– Skończyłem – woła Marcin z kuchni.
– Idę – odpowiada Alicja i zwracając się do Wiktora, proponuje: – Przyślę ci tu towarzystwo.
Wiktor wywraca komicznie oczami, ale znowu słychać dzwonek przy furtce i Alicja oddala się w pośpiechu. Starszy pan podrywa się z fotela, słysząc w przedpokoju głos Małgorzaty.
– Miło mi bardzo.
Małgorzata z uśmiechem odwzajemnia entuzjastyczne powitanie Wiktora. W letnim lnianym komplecie w kolorze gorzkiej czekolady wygląda rewelacyjnie. Tylko Alicja dostrzega niezbyt starannie zamaskowane głębokie cienie pod oczami, ale nie jest to uwaga, którą z kimkolwiek chciałaby się dzielić.
Nikt niestety nie zwraca uwagi na Marcina, który na widok Małgorzaty błyskawicznie przyjmuje swoją ulubioną półleżącą pozę i taksuje ją z leniwym uznaniem. A nie, Alicja widzi wszystko.
– Marcin, chyba się już napracowałeś, może dotrzymasz towarzystwa Wiktorowi na tarasie? – proponuje.
– Nie, nie, dopiero doszedłem do wprawy. Teraz mogę kroić i kroić. – Marcin ostentacyjnie nie odrywa wzroku od Małgorzaty.
– To pokroisz chleb. Potem może ciasta – decyduje Alicja. -Małgosiu, zrobisz tę sałatkę? Chyba wszystko kupiłam.
– Pewnie. To naprawdę błyskawiczna sałatka. Małgorzata jednym ruchem wyciąga z kąta fartuszek, którego używa sprzątaczka. Szybko przewiązuje go w talii, starannie niwecząc całą swoją letnią elegancję. Alicja kręci głową, może nad Małgorzatą, całkowicie obojętną na spojrzenie Marcina, a może nad nim samym, zdumionym tak całkowitym brakiem odzewu.
– Wiem. Jesteś córką Alicji – wypala Marcin, gdy tylko milkną kroki Alicji na parkiecie holu.
– Nie! – protestuje Małgorzata, tak zdumiona, że nawet nie przychodzi jej do głowy uznać tego śmiałego wniosku za komplement.
– Ale nie powiesz mi, że nigdy nie miałaś do czynienia z modą. – Marcin wkracza ze swoim ulubionym tekstem. – Amatorki nigdy nie wyglądają tak stylowo.
– Nie, nie miałam – odpowiada Małgorzata, nie odwracając wzroku od mieszanej właśnie sałatki.
Przechodząca holem Alicja parska śmiechem, nawet tego nie ukrywając. Odkłada na bok przygotowaną wcześniej ulubioną płytę Anny Marii Jopek i po chwili przestronne wnętrze wypełnia aksamitny głos Franka Sinatry pytającego smutno: „Why not take all of me?".
– A co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował sesję zdjęciową?
– Powiedziałabym: wolę bardziej oryginalne propozycje -rzuca Małgorzata i wychodzi z kuchni z wielką salaterką, zostawiając Marcina samemu sobie.
Dopiero na tarasie parska śmiechem. Chichoczą również Wiktor i Alicja, układając żeberka na rozpalonym grillu. Alicja zdążyła już opowiedzieć przyjacielowi o swoim deja vu, czy raczej deja entendu.
– Bo wiecie, panie – tłumaczy Wiktor – to jest proste. Proponuje się każdej. Czasami dostanie się w pysk, ale jeśli jedna na dziesięć się zgodzi, to per saldo się opłaca.
Małgorzata znowu parska. Po raz pierwszy od wydarzeń pod Płońskiem naprawdę się śmieje, a nie tylko uśmiecha. Na szczęście zdjęła już kretonowy fartuszek.
– Z czego się śmiejecie? – pyta Paweł, wchodząc na taras. -Kto nie domknął furtki?
– Pewnie ja. Przepraszam – odpowiada Małgorzata, witając się.
Wiktor nieomal rzuca się Pawłowi w ramiona, w każdym razie nie widać śladu dawnego dystansu i nieufności wobec „zupełnie obcego mężczyzny" w życiu Alicji.
– Widzę, że mój brat wreszcie na właściwym miejscu, przy garach – rzuca Paweł półgłosem.
– Per saldo wszystkim się to opłaca – szepcze Alicja teatralnie. Tyle tylko trzeba reszcie towarzystwa, które zaśmiewając się i wzajem sobie przerywając, szybko opowiada Pawłowi o metodzie per saldo.
Rozmowa płynie swobodnie. Małgorzata przełamuje szybko skrępowanie widokiem Pawła, mimowolnego świadka jej małżeńskich przygód. Opowiada wszystkim historię swojej jedynej jak dotąd imprezy na Saskiej Kępie i jej tajemniczej gospodyni, której nigdy nie poznała.
– Położyła się na chwilę i obudziła w południe następnego dnia. Całe lata słyszała potem najdziwniejsze anegdoty, których nie mogła ani potwierdzić, ani im zaprzeczyć. Któregoś dnia podobno weszła do windy w zupełnie innym bloku, na Mokotowie, a jadący windą facet ukłonił się grzecznie, po czym zaczął rozmowę. Gospodyni niegdysiejszej balangi spojrzała na niego nieprzytomnie i spytała: – My się znamy? – Tak, spałem u ciebie w wannie – odpowiedział lekko spłoszony. Rozpytywała później, kim mógł być ten zupełnie przystojny człowiek z windo-wanny, ale identyfikacja zwłok nigdy nie nastąpiła.
W ferworze opowieści Małgorzata nawet nie zauważyła, że Paweł od dłuższej chwili krztusi się ze śmiechu.
– To byłem ja! – wydusza w końcu. – Przywlokła mnie koleżanka z polonistyki. To nie była moja pierwsza impreza tego wieczoru. Okazała się ostatnią. Też miałem głupią minę, jak się rano obudziłem w wannie, ale udało mi się ewakuować, nie budząc gospodyni. Ale pokazali mi ją potem parę razy w DKF-ie.
– Góra z górą się nie zejdzie -Wiktor przebija się przez ogólny zgiełk i śmiech, wznosząc toast szerokim gestem.
Dzwonek przy furtce musi dzwonić naprawdę długo, bo Marcin już prawie dokuśtykał do domofonu, ale Alicja go wyprzedza i otwiera szeroko drzwi. Wita nowych gości naprawdę zadowolona, że Aleksander zdecydował się na tę wizytę. Małgorzata i Paweł ciekawie wyglądają z tarasu.
– O matko! – wykrztusza Paweł na widok Oli i szybko się chowa, zajmując fotel koło Wiktora.
Marcin będzie musiał sam stawić czoło nowej dla niego sytuacji. Po raz pierwszy w życiu nie on z kogoś, ale ktoś z niego definitywnie zrezygnował. Paweł zastanawia się, dlaczego Alicja go nie uprzedziła, ale po chwili przypomina sobie, że sam nie zająknął się ani słowem na temat nowej znajomości jej pasierba. Z wrodzonej dyskrecji, rzecz jasna.
– Ducha pan zobaczył? – uśmiecha się Wiktor domyślnie. -Spokojnie, dawny kochanek jak czerwcowa noc, pojawia się tylko na chwilę.
– Jaki kochanek? – pyta Paweł nieuważnie, po czym gryzie się w język, bo przecież jedyny dawny kochanek w tym gronie to jego własny brat, więc nie ma co rozwijać tematu.
Z całą pewnością i Wiktor powinien w tym momencie ugryźć się w język, ale jak wiadomo, po ginie z tonikiem mało kto robi to, co należy, we właściwym czasie i miejscu. Dlatego Wiktor upija kolejny łyk i swobodnie wyjaśnia:
– Aleksander Kranach, syn Aleksandra, wielka miłość Alicji… – dalsze słowa nikną w gwarze rozmowy, która wylęga na taras wraz z resztą gości.
Paweł blednie, ale rzecz jasna, nie widać tego w półmroku. Podnosi się z fotela, sztywno wita z Aleksandrem i czerwoną jak burak Olą. Alicja, nie bardzo rozumiejąc nagłą zmianę nastroju, trochę desperacko ciągnie Małgorzatę do kuchni po resztę sałatek.
– Co się stało? – rzuca zaskoczona Małgorzata.
– Nie mam pojęcia – odpowiada Alicja szczerzę – ale najlepiej będzie, jak zajmiemy wszystkich jedzeniem. Co się stało? -pyta już naprawdę zdenerwowana widokiem Marcina zwisającego ze stołka jak przekłuty balonik.
– Jak mogła mi to zrobić? – bełkocze Marcin.
Alicja i Małgorzata spoglądają po sobie. To niemożliwe, żeby już się upił – wystarczy rzut oka na ledwie napoczętą butelkę martini.
– Chodzi ci o Basię? – dopytuje Alicja tonem troskliwej matki. – Może mieć duży ruch w kwiaciarni. To w końcu popularne imieniny. Jeszcze dotrze.
Marcin patrzy na nią, jakby znienacka zaczęła przemawiać w suahili.
– Basia? A co mnie obchodzi jakaś Basia. O niej mówię. Przywlokła jakiegoś wystrojonego pacana…
– Doktor Pankiewicz? – pyta Małgorzata domyślnie.
– Jaka doktor Pankiewicz! Moja Olka, Oleńka moja, taki numer! Po tylu latach taki numer!
Niech cię szlag z twoimi tajemnicami, myśli Alicja, o sobie, rzecz jasna. Wystarczyło powiedzieć Pawłowi, kogo zaprosiłam, zamiast się bawić w niespodzianki.
– Małgosiu, bierz sałatki. – Alicja wtyka salaterki nadal niewiele rozumiejącej Małgorzacie i bierze Marcina pod rękę. -A my pójdziemy na taras, za chwilę już będą żeberka…
Masz babo placek, to znaczy niespodziankę. Załamanego Marcina! Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. A swoją drogą, niezłe ziółko z tej lekarki.
Oszołomiony Marcin grzecznie daje się posadzić pomiędzy Wiktorem i Alicją.
– Gin z tonikiem? – proponuje Wiktor.
– Tak, poproszę, tylko bez toniku – machinalnie odpowiada Marcin. – Po toniku zawsze mam kaca.
Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka, myśli Ola, siedząc w wygodnym ogrodowym fotelu. Nie dostała ani wylewu, ani zawału w drzwiach „starej znajomej", do której z tajemniczą miną zaciągnął ją Aleksander wprost z mieszkania swojej matki, a raczej wprost z jej niewygodnego łóżka na sprężynach. Chyba nawet może się już zacząć dobrze bawić. Czuje kolano Aleksandra tuż przy swoim kolanie i właściwie niczego więcej już nie potrzebuje, chociaż żeberka są pyszne, a jaśmin pachnie upajająco. Kątem oka widzi Marcina siedzącego w pijackim otępieniu obok tego uroczego starszego pana i… nic. Może gdyby nie to otępienie (znane aż nazbyt dobrze), byłoby jej trochę nieswojo, może nawet chciałaby mu coś wyjaśnić, ale tak… Wygląda na to, że jestem banalna do bólu, myśli. Wystarczył rycerz znikąd i wszystko, co nie pozwalało swobodnie oddychać i czuć, zaczyna powoli opadać jak kurz. Cóż, Agatha Christie na różne sposoby przestrzegała przed nagłym zakochaniem się w tajemniczym nieznajomym, ale może trafiłam na wyjątek, który potwierdza regułę.
Z uśmiechem przyjmuje kieliszek wina z rąk Aleksandra, tych rąk, których dotyk jeszcze czuje. Wszędzie.
Aleksander ogarnia spojrzeniem kobietę, która godzinę temu krzyczała jego imię. Nie można powiedzieć, że nie zrobił na nim wrażenia widok zdenerwowanego faceta przy wejściu. Czy to ten, o którym Ola nadal nie ma chęci nic powiedzieć?
Ale Aleksander Kranach jest zbyt doświadczonym mężczyzną, by czymkolwiek się niepokoić. Zbyt dobrze pamięta skrępowanie i nieufność, a potem zdumienie i radość rozkwitającej z dnia na dzień kobiety, by w ogóle przejmować się jej przeszłością.
Z uśmiechem podaje salaterkę miłej dziewczynie o urodzie zmęczonej Alicji, której imienia nie dosłyszał.
Dzwonek telefonu podrywa Alicję. Sytuacja na tarasie wydaje się opanowana, myśli, poszukując porzuconej w salonie słuchawki. Odnajduje ją w końcu pomiędzy poduchami kanapy, ale odpowiada jej już tylko ciągły sygnał.
– Pomyłka? – pyta Paweł, który niepostrzeżenie wyszedł za nią.
– Raczej niecierpliwość. – Alicja wzrusza ramionami. – Zaczekam, może jeszcze spróbuje.
W istocie. Próbuje. Paweł usuwa się dyskretnie do kuchni, ale słyszy każde słowo Alicji, tym bardziej że w trakcie rozmowy kończy się płyta Milesa Daviesa. W zdumieniu i zmieszaniu słyszy, jak Alicja najpierw przyjmuje życzenia, a potem tłumaczy się komuś gęsto z tego, że zaprosiła imieninowych gości mimo żałoby. Słysząc w końcu słowa pożegnania, wchodzi znowu do salonu. Alicja ściska słuchawkę, zapatrzona ponuro w przeciwległy róg.
– Moja siostra zawsze wiedziała, jak mnie sprowadzić do parteru.
– To ty masz siostrę?
– Czyżbym miała odruchy jedynaczki?
– Nie, nie, po prostu nic nie mówiłaś o swojej rodzinie.
– A pytałeś? – pyta Alicja bardziej zaczepnie, niżby chciała, i ciężko dźwiga się z kanapy.
Na szczęście półmrok panujący na tarasie całkowicie maskuje wyraz jej twarzy. Zresztą, całe towarzystwo słucha opowieści Małgorzaty o brzemiennej w skutki zamianie torebek. Wiktor ciągle wchodzi jej w słowo, a inni komentują, więc chyba bawią się dobrze. Paweł nastawił nową płytę i taras wypełniają miękkie frazy saksofonu.
– Zatańczymy? – ujmuje Alicję za rękę.
– Ja chyba… – Alicja urywa w pół słowa i podaje mu rękę. Dlaczego miałaby przez resztę wieczoru przeżuwać rozmowę z odległą siostrą?
Wiktor szarmancko proponuje swoje ramię Małgorzacie. Nawet tak beznadziejny tancerz jak on może podreptać w miejscu w takt leniwie snujących się dźwięków. Ola i Aleksander tańczą ze sobą po raz pierwszy. Ola rusza się jak uroczo uśmiechnięty słoń, ale jej partnerowi wydaje się to nie przeszkadzać. Przez chwilę tylko przekonuje ją, by zrezygnowała z prób prowadzenia w tańcu.
Jedynie Marcin, który powoli odpływa w krainę pomieszanych alkoholi, pozostaje w fotelu. Nieruchomym wzrokiem patrzy na przytuloną w tańcu parę.
– Co ona w nim widzi? – mruczy półsennie.
Ale nie ma nikogo, kto chciałby odpowiedzieć mu na to odwieczne pytanie mężczyzny, któremu nigdy wcześniej nie przyszło do głowy, że nie jest pępkiem świata.
Kompletnie zalany Artur miota się po pustym mieszkaniu. Wychodzi chwiejnie z kuchni z kubkiem kawy. Rozgląda się bezradnie po przedpokoju, pokoju, sypialni. Wszędzie panuje codzienny bałagan.
– Gdzieś się, kurwo, schowała? – mruczy. Siada ciężko w fotelu, wylewając na siebie pół kawy. Wściekły odstawia naczynie na stolik. Dłuższą chwilę zajmuje mu wyciągnięcie komórki z kieszeni spodni. Zapala boczne światło. Wybiera numer. Po chwili w kuchni rozlega się dzwonek telefonu stacjonarnego. Artur dźwiga się z fotela i wlecze do kuchni.
– Tu cię mam!
Sięga po słuchawkę telefonu. Waha się. Wraca do pokoju po swoją kawę. Wypija ją duszkiem. Odbija mu się tak, że szybkim krokiem rusza w kierunku toalety. W połowie drogi rezygnuje. Wchodzi do kuchni i zabiera prawie pustą butelkę brandy. Znowu wraca do pokoju. Siada, pieczołowicie ustawiając butelkę przy nodze. Przez chwilę wpatruje się tępo w słuchawkę. W końcu decyduje się albo po prostu przypomina sobie numer.
Odbiera Elżbieta.
– Jesteś podła suka, Elka – rzuca Artur bez chwili zastanowienia.
Połączenie zostaje przerwane. Artur dzwoni drugi raz.
– Jeżeli teraz odłożysz słuchawkę, następny telefon będzie na komórkę męża.
– Słucham?
– Nie da się mieć wszystkiego, a za nic nie zapłacić – bełkocze Artur pompatycznie.
– O co ci chodzi? – Elżbieta nie wydaje się bardzo poruszona.
– O to mi chodzi, że nie może być, kurwa, tak, że rozwalasz mi rodzinę, a sama nie ponosisz żadnych konsekwencji.
– O tym, że jesteś do niczego, wiedziałam – stwierdza Elżbieta chłodno. – Ale nie spodziewałam się, że jesteś aż tak żałosnym zerem.
– No, to przynajmniej w tym jesteśmy sobie równi – odpowiada Artur i przerywa połączenie.
Odkłada słuchawkę. Sięga po butelkę. Wypija solidny łyk i zapada się w fotel. Dzwoni telefon.
– Spadaj! – warczy Artur.
Telefon dzwoni jeszcze chwilę, po czym milknie. Odzywa się komórka Artura.
– Wszyscy spierdalajcie! – mruczy Artur, nie ruszając się z miejsca. Zapada się głębiej w fotel. Po chwili zaczyna pochrapywać. Znowu dzwoni komórka.
– Nie odbiera. – Zrezygnowana Alicja odkłada telefon.
– Trudno. – Paweł pakuje powoli lekarską torbę i przygląda się Małgorzacie, która zasnęła na kanapie w salonie przykryta dwoma kocami. – Musi tu zostać. Nie sądzę, żeby jeszcze coś się działo.
– W pierwszej chwili przeraziłam się, że znowu zemdlała.
– Nie, nie, gdyby straciła przytomność, wezwałbym karetkę. A tak rano po prostu zabiorę ją, jadąc do szpitala, i pójdziemy prosto do profesora. Miał wpaść na konsultację, to przy okazji… Jesteś pewna, że nie chcesz nic na uspokojenie? – zwraca się do Alicji.
– Nie, nie, jest w porządku. – Alicja upija łyk wody ze szklanki. Czuje, że jeszcze trzęsą jej się ręce. – Bogu dzięki, że Kranach zabrał Wiktora. Mogliśmy tu jeszcze mieć prawdziwy zawał.
– Jakoś bym sobie poradził. Chyba – Paweł uśmiecha się krzywo i rusza w stronę kuchni. – Idę coś zrobić z tym pobojowiskiem.
– Pomogę ci. – Alicja odstawia szklankę.
Kawałki rozbitego serwisu do herbaty zalegają całą kuchnię. Każdemu może zakręcić się w głowie, ale nie każdy idzie wtedy na wysokich obcasach z tacą zastawioną brudnymi naczyniami. Małgorzata w dodatku oparła się o blat, by nie upaść, strącając przy tym trzy miski niedojedzonych sałatek, które ktoś postawił na samym brzegu.
W milczeniu metodycznie odgruzowują podłogę, wrzucając wszystko do dużego plastikowego worka. Ścierają resztki jedzenia, zmywają podłogę. Paweł zabiera się do zmywania smug kawy i herbaty z szafek, ale Alicja ruchem ręki daje mu do zrozumienia, żeby już dał spokój. – Będę miała na to całą niedzielę – rzuca, wychodząc na taras.
Marcin dał się na szczęście namówić i poszedł spać do Pawła. Nocną ciszę zakłócają tylko ćmy i komary lecące do ogrodowych lamp. Alicja gasi je i przysiada z westchnieniem na fotelu Małgorzaty. Przygląda się popielniczce, z której wysypują się niedopałki damskich mentolowych papierosów.
– Dokąd wyjeżdżają, Ola i ten… Aleksander? – pyta Paweł, siadając obok.
– Do Krakowa, rannym ekspresem.
– Ale nie, na wakacje. Rozmawiałaś z Olką, jakbyś znała to miejsce.
– Jak znam Kranacha, to do Juraty – mruczy Alicja, rozcierając zmarszczkę między brwiami.
– Bardzo go znasz? – Alicja milczy, ale Paweł nie zamierza odpuścić. Sam nie wie, dlaczego fala duszącej zazdrości, z którą zmagał się przez cały wieczór, powróciła właśnie teraz ze zdwojoną siłą. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że spałaś z własnym pasierbem?
– Wtedy nie był moim pasierbem – odpowiada Alicja machinalnie, ale w tym momencie reflektuje się. – Nie wypytuj mnie, Paweł.
– Ale dlaczego?
– Bo tajemnica jest najlepszym afrodyzjakiem – rzuca Alicja po chwili, już bezpiecznie ukryta za swoim zdystansowanym półuśmiechem.
– Jak dla kogo. – Paweł nie słyszy, że zaczyna mówić podniesionym tonem. – Nie widzę nic pociągającego w tajemnicach i półprawdach.
– Pawle, uwierz mi, że moja spowiedź z całego życia nie jest ci do niczego potrzebna.
Jednak nieszczęsny Paweł ze starannie przyklepaną, ale niezaleczoną raną po małżeńskich rogach, nie potrafi uwierzyć w to zapewnienie.
– Spychasz mnie do roli…
– Daję tyle, ile mam – przerywa mu Alicja cicho. Może po winna się obrazić, ale chyba nie ma na to siły. Dlatego mówi tylko: – Idź już. Proszę.