40529.fb2
- To ty nie wiesz, że uległość mężczyzny oznacza najbardziej głęboką miłość? Przecież wiedziałaś, jak zmagałem się z życiem, jak wspólnie ze mną walczyli o prawdę koledzy? Przecież mogłaś się przekonać, że nie jestem smarkaczem lub bęcwałem...
- A jednak...
- I właśnie dlatego nigdy nie próbowałem obchodzić się z tobą grubiańsko lub rozmawiać z pozycji władcy. To bzdura, to jeszcze wieki niewolnictwa panują w duszach niektórych kobiet. Nie jestem bydlęciem, jestem człowiekiem jak i ty, który jednego pragnął może nade wszystko, żeby ci było jasno i lekko. Wiedziałem dobrze, że prawdziwe kobiety są lepsze niż mężczyźni. Że one to kwiaty życia. I to także wiedziałem, że im jest ciężko, jeszcze jest ciężko. Moim pragnieniem było, na tyle, o ile ode mnie to zależało, uczynić wszystko, żeby przynajmniej jednej było lekko i radośnie żyć! Cóż, widocznie w stosunku do tej właśnie jednej pomyliłem się...
Gdy to mówił, ona uśmiechała się, jej zęby w księżycu lśniły błękitnie, oczy były tajemnicze.
- Uważasz, że wobec tej jednej potrzebny był kij?
- Nie... obojętność...
- Ach, jakiś ty rycerski!
- Nie. Na to wszystko braknie mi słów. Moje opętanie wciąż się wzmaga. Takie to ono, że niekiedy nie mam już czym oddychać.
- To ci właśnie i bruździ!
Cisnął kamykiem do wody. Wargi miał zaciśnięte.
- Miał rację Piotr Modestowicz. Po co mi idol? Potrzebna mi jest współtowarzyszka. A od ciebie za wszystkie moje modlitwy otrzymałem tylko ból. Wzmaga się opętanie... Jak mi smutno! Dzisiaj podczas tańców ogarnęła mnie taka rozpacz, że się aż przeraziłem, iż nic w człowieku nie jest wiecznotrwałe i to, że jestem bliski ostateczności... Ale jednak rozum nie może być niewolnikiem uczucia, choćby nawet najsilniejszego w życiu. Na próżno modliłem się o poczucie zdrowia, siły i niezależności!
Była w tym taka szczerość, że aż znowu zbiegły się brwi kobiety. Przysunęła się bliżej, położyła głowę na jego kolanach, chwyciła go za szyję giętkimi, pieszczotliwymi rękami.
- Wybacz mi, mój drogi!
Dłonie, które podsunął pod jej plecy, lekko drżały.
- Mnie jest lekko i strasznie zarazem.
Odwieczny nawyk władania ujawnił się i w tej chwili. Pycha wymagała, chciała koniecznie widzieć, jak znowu rodzi się najbardziej oddany i wierny, tak jej potrzebujący, że kobieta nie wytrzymała i powiedziała:
- Po co chciałeś mnie w całości? Przecież nigdy ci nie przyrzekałam, że zawsze będę tylko twoją. Po co żądałeś aż tak wiele?
- Czemu ja jeszcze żyję? Po jakie licho dwadzieścia lat strawiłem na pracę, na walkę o uznanie?! I czemu ty wymagałaś tak mało? Czemu teraz chcesz więcej?
- Bo ciebie kocham...
Ale mężczyznę nawiedziła jakaś dokuczliwa myśl. Jego duże oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły. Głęboko westchnął, wyprostował się, jednocześnie jak gdyby ją odpychając.
Wąskie biodra i szeroki tors. Od dołu wydał się jej czymś w rodzaju trójkąta, ustawionego ostrzeni nad nią. Jego skóra w księżycu mieniła się złotem i błękitem. Tylko pod lewą sutką skóra lekko drżała i to stanowiło jedyną oznakę wzburzenia, które go przepełniało.
- Dlaczego teraz właśnie chcesz być tylko ze mną?
- Człowiek się zmienia - szepnęła. - W ciągu roku, miesiąca, a czasem w ciągu jednego dnia, staje się kimś innym. Kocham tylko ciebie.
- Tylko tyle? Ja wiem, że dla ciebie było obojętne to wszystko, co ja przeżywałem. Tyś myślała - wszechświat przed tobą!.. A obecnie wiele ci się wymknęło z rąk, zostało w nich tak mało... Teraz mnie szukasz, teraz znowu stałem ci się potrzebny...
Wyciągała ręce wciąż wyżej i wyżej, a jednocześnie coraz niżej chyliła się ku jej ustom głowa mężczyzny.
Ale nagle z pojękiwaniem odwrócił się od niej.
- Ciężko mnie zraniłaś!... - wykrztusił.
- Późno sobie o tym przypomniałeś.
- Oto niemal w konwulsjach szukam jeszcze ciebie. W jakichś prześmiertnych drgawkach, gdyż wciąż nie mogę uwierzyć, że miłość już umarła. Każdy ma taką tylko jedną.
- Za późno... - uśmiechnęła się niewyraźnie. - Byłeś mój! I nikt z twojej pamięci nie wydrze tego wszystkiego, co było. Nic nie odbierze ani szczęścia, ani tych, jak to mówisz, upokorzeń.
I dodała:
- Czemu milczysz? Pocałuj mnie.
Pragnienie, jak do strumyka wody, który wpadał do buchającej żarem zatoki w słońcu, spadło na jego wargi. Jak gdyby dookoła panował upał śmiertelny i tylko ten nikły strumyk zawierał w sobie życie.
- Tak będzie zawsze... - powiedziała.
Głaskał ją po włosach.
- Zawsze... - powtórzyła.
- Zawsze? - zapytał.
- Tak.
- Pójdziesz ze mną wszędzie?
- Bardzo być może...
Teraz wiedziała: nic nie przeszło, nie ma czego się obawiać. A to dlatego, że ten złocisty bóg należał jeszcze do niej i tylko do niej. Umacniał ją w tym przekonaniu suchy, gorączkowy blask jego wielkich oczu.
- Będę z tobą, gdy ty tylko wyciągniesz po mnie rękę.
To był błąd, z którego natychmiast zdała sobie sprawę.
- Jestem już bardzo zmęczony tym chodzeniem po linie nad przepaścią...
- Kiedyż to aż tak się zmęczyłeś?
- Dziś. Gdy trzymałem na rękach tego chłopca... A może i wcześniej? Kiedy on zdradził nas wybierając tego grubasa... Ale potem uśmiechnął się do mnie. Odpłacił jednak dobrocią. A ty nigdy tak nie postąpiłaś.
- Ach, te twoje kwiaty życia! - powiedziała tym razem gniewnym tonem.
- Nie do żartów mi... Ja już w połowie zatraciłem swoje życie. W imię czego? W imię tego, że mi nikt za to nie powie: "dziękuję"! Mam zmarnować i drugą połowę?
- Czy może ci być z kimś lepiej, niż ze mną?