40529.fb2
- A więc... - powiedziała, siadając. - Na tym polega cała różnica. Jestem dla ciebie wszystkim. I ja to wiem. I pochylam się nad tobą, gdyż jesteś najpiękniejszym, najmądrzejszym, najrozumniejszym człowiekiem na świecie... Gdyż jest mi... z tobą tak dobrze. Jest mi dobrze i będę z tobą, gdy ty tylko wyciągniesz do mnie ręce. Ale dla mnie, jak dla kotki, najważniejszy jest nie dom, lecz ogród...
- Albo dom sąsiedzki... - wtrącił zjadliwie. - Chcesz zatrzymać mnie na całe życie, niczym jednocześnie nie ryzykując, nic nie dając z siebie. Tak nie może być!
Łagodnie odsunął jej ręce od swojej szyi.
- Masz teraz mniej i dlatego mnie potrzebujesz. Zostało ci w życiu mniej, ale chcesz panować nad moimi uczuciami, nad moim życiem i szczęściem. Jakby to był dżyn. Wystarczy nacisnąć guziczek przy lampie i w jej świetle ukaże się butelka, w której spokojnie czeka na ciebie ten dżyn.
Wstał na chwilę, znowu usiadł.
- Tak nie będzie. Ma być równość.
- A co na to pamięć?
W tym miejscu Waleryj cichutko się roześmiał.
- Kiedy prawie wszystko ciebie opuści, nie będziesz płakała nad moimi listami z myślą, że wszystko zależało tylko od ciebie... Ogarnie ciebie śmiertelny, spóźniony żal.
Niemal triumfował, jakby coś ważnego nagle pojął.
A potem powiedział:
- Będziesz żałowała, że byłaś młoda i czysta. I że byłem ja. I że mogłaś mnie mieć wraz ze wszystkimi myślami, z chwilami słabości i latami siły... z oczami, z włosami, z rękami, z objęciami i pragnieniem... że mogłaś mnie mieć całego, do ostatniej tkanki. Wszystko mogło być twoje. Cały świat... Mogło to być...
Śledziła go z uważnym niepokojem.
- To wszystko będzie moje! - powiedziała.
- Może i będzie... Ale uprzedzam, że nie będziemy bawić się w kotka i myszkę...
Naraz się obejrzał.
- Na co tak patrzysz?
- Zaczekaj.
Na występie pobliskiej, niewysokiej skały pojawiły się dwie sylwety: kobieca i chłopięca. Obie smukłe, błękitne w księżycowej poświacie.
- Siadaj tutaj - dał się słyszeć głos Łarysy.
- Ani myślę! Będę ciebie ratować! - odparł chłopak.
- Przecież jesteś już mężczyzną.
- Czy cieszysz się, że jestem twoim bratem?
- Cieszę.
- I dlatego jesteś taka wesoła? Tylko z tego powodu?
- Tylko z tego powodu - odpowiedziała. - I to ja widocznie muszę nauczyć ciebie dobrze pływać i nurkować.
- Czemu?
- Kiedyś dasz nurka i wydobędziesz dla mnie z dna scytyjską koronę.
- Ależ pleciesz bzdury! - westchnął.
- To co, nie zechcesz dla mnie jej wyłowić?
- Wyłowię - powiedział zgodliwie. - Wyłowię, jeżeli tylko taka gdzieś jest.
Dziewczyna wyprostowała się na skale, odchyliła się nieco do tyłu i wyciągnęła do księżyca delikatne, wzruszająco cienkie, niemal dziecięce ręce.
- Jaki piękny księżyc! Jakie morze! Chyba widzisz koronę na jego dnie?
- To tylko odblask - orzekł chłopiec.
- Nie, to korona!
Cała ogarnięta przez poświatę, stała Łarysa z wyciągniętymi przed siebie rękami.
- Ja ciebie bardzo kocham - powiedział podrostek, tłumiąc zawstydzenie. - Będę ciebie kochać i wtedy, gdy wyjdziesz za mąż.
- Mój ty głupiutki!
Błękitni, smukli stali na występie, mając u stóp wzdychające morze. Dziewczyna i chłopak, prawie dziecko. Niby jakaś łania z jelonkiem.
- I ja ciebie bardzo kocham - powiedziała. - Taka jestem szczęśliwa, że mam ciebie.
Pochyliła się nad nim, otarła policzek o jego włosy. Jak gdyby łania dotknęła mordeczką kędzierzawego łebka jelonka.
- Będziesz mieć koronę... - powiedział chłopiec i dał nurka.
Dziewczyna wydała okrzyk przerażenia, ale błękitniejący kształt płynął w stronę złotego, rozedrganego kręgu. Wtedy i ona, sprężona, skoczyła w ślad za nim. Zanikli w fosforyzujących falach.
Wynurzyli się na powierzchnię dość daleko od tego miejsca, właśnie w złotym, kręgu, roześmieli się, potem popłynęli dalej, aż zniknęli z oczu...
Z niezwyczajną u niej, nagłą i pokorną pieszczotliwością Agata objęła szyję mężczyzny.
- Ona będzie moja! - powtarzała.
On milczał. Garściami ciskał kamyki nad wodę. Jak gdyby rozsiewał je.
...Tego dnia słońce zbudziło się łagodne, pieszczotliwe. Upał również był łagodny i przyjemny. Promienie przenikały morze do samego dna, woda była przejrzysta, niebieska, że samo patrzenie na nią budziło ból i szczęście.
Waleryj wstąpił do budki łodziarza, zabrał wiosła, razem z matką ruszyli w kierunku łódek. Turnus się już skończył, następnego nie przewidywano, plaża była prawie pusta.