40529.fb2
- Dokąd to wy? - zapytał Piotr Modestowicz, który jeszcze mokry, leżał na kamykach i palił papierosa.
- A ot, chce, żebym użyła przejażdżki.
- Dawno trzeba było to zrobić - przytaknął rzeźbiarz. - Dawno... No i jak?
- Dobrze, Modestowiczu.
- Trochę pewnie smutno?
- A smutno... - pokornie potwierdziła.
- Cóż, takie jest życie... - westchnął. - Ale to nic.
- Ale to nic.
- To do zobaczenia wieczorem! - powiedział rzeźbiarz. - Pójdziemy może do kina?
- To do wieczora! - odpowiedziała. - Do wieczora, mój drogi!
"Pogodziła się ze wszystkim" - pomyślał Piotr Modestowicz, trochę ze smutkiem, a trochę ze współczuciem spoglądając na zmierzających do łódki.
Szedł potężny, opalony, postawny i przystojny, wszystkie dziewczyny oglądały się za nim. Obok niego szła ona - jeszcze prawie prosto trzymająca się, ale wyschnięta, cała w czerni. Usadowił ją na rufie, roztworzył nad nią parasol.
- Łaryska! - powiedziała naraz matka.
Podniósł powieki. Szła po plaży, ale daleko od nich. I Waleryj zdziwił się, że matka wcześniej zobaczyła ją, niż Agatę, która właśnie zbliżała się do łodzi.
- Dzień dobry! - powiedziała Agata, przykuwając tuż między pianą a kamykami. - Dokąd to?
- A do skał - oznajmił syn i dodał: - Wrócimy wieczorem.
- To dobrze - odpowiedziała i spiesznie wstała, ruszyła do wody.
Cała była w pianie i w słońcu. I sama była zimnawa jak piana. A na jej ostrych piersiach, na trykocie widniał stateczek, płynący w nieznane pod błękitnymi żaglami.
Pływała...
- Dzień dobry! - stara usłyszała głos Łarysy.
Pielęgniarka-gospodyni stała przy łódkach wyprostowana, w swoim zwykłym białym kitlu.
- Nie boi się pani? - zapytała matkę.
- Z nim?! - uśmiechnęła się Tekla Daniłauna.
Niby nic się nie zdarzyło, a jednak taka serdeczna życzliwość wyglądała z oczu Łarysy. I rzeczywiście nic nie zaszło. Wczorajszy dzień, o, ten był koszmarem!
- Jeszcze raz bardzo panu dziękuję, Waleryju Maksimowiczu - powiedziała pielęgniarka. - Gdyby nie pan, nie wiem, co mogłoby się zdarzyć...
- Nie ma za co... Przeżyłem już trzydzieści lat i może po raz pierwszy rzeczywiście czegoś naprawdę dokonałem.
- Doprawdy, strach pomyśleć, co mogłoby być - powtórzyła Łarysa.
Smętnie się uśmiechnął. Tym swoim wcześniejszym, ludzkim uśmiechem.
- Ja wiem tylko, czego nie byłoby...
- Czego właściwie?
- Korony. Scytyjskiej korony na dnie.
- Oooch, to pan...
- Nieważne... Bardzo wam obojgu dziękuję...
Oczy dziewczyny, jak gdyby wszystko zrozumiała, zmieniły się, zalśniły jakąś nieśmiałą, nieco melancholijną pieszczotliwością.
- Do zobaczenia! - zawołała do matki. - Do wieczoru!
Mężczyzna gwałtownym ruchem odtrącił łódkę, przysposabiał się do wiosłowania. Łódka wolno oddalała się od brzegu.
- Dureń! - powiedziała matka.
Byli w tym momencie dosyć daleko. Morze wprost iskrzyło się, chociaż w niektórych jego odblaskach czaił się jakiś smutek. Bardzo jednak możliwe, że to tylko matce tak się wydawało. Na brzegu rozbrzmiewała melodia, wciąż ta sama, pełna namiętności i wyczekiwania - za którą przepadali wszyscy tutaj odpoczywający.
Widocznie ta muzyczka coś im przyrzekała przed nadejściem długiej zimy północnej.
Postać Łarysy malała z każdą chwilą, stawała się mniejsza niż mały palec. Dziewczyna nieśmiało uniosła rękę i wolno machała nią matce na pożegnanie. Zaś głos z brzegu skarżył się, niemal szlochał - była w nim namiętność, pieszczota, oczekiwanie...
Do jutra więc...
Cokolwiek nam zaś się przydarzy,
Z tobą rozstaję się jak ze słońcem...
Do ju-uuu-utra więc!
Postać niemal zanikała. Ale, niby ostatnie słowa pożegnania, jeszcze doganiał łódkę ów głos.
Łarysa przestała być widoczna, zniknął wreszcie i brzeg za podnóżkiem olbrzymiej góry. Podnóżek wchodził w morze niby pragnąc napić się z niego wody.
Matkę osłaniał parasol, dookoła jednak wszystko stawało się jaskrawe, jeszcze z daleka rozdzwonione cykadami, rozszeptane uderzeniami fal o skalne występy.
Małymi plamkami czerwieniły się na granatowych skałach kępki sumaku.
"Jakby pociły się krwią - pomyślała matka. - A co w tym dziwnego, przecież to ciężko, kamiennie trudno być skałą... Martwa... Bezpłodna... Dlatego i płacze krwawymi łzami..."