40529.fb2 Z?ocisty b?g - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Z?ocisty b?g - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

- Jaropełk to jej braciszek. Oni są sierotami. Łaryska go hoduje. Dobry chłopczyk!

- Gdzież on może się podziewać?! Wiadomo, że ugania się za psami!

- Tu dla niego gościniec! - stara podała siostrze pakuneczek... - Nasz gościniec spod Słonima. W nim takie nasze cukierki, bulba biełaruskaja, i antonówki. Tutejsze jabłka nie mają nijakiego smaku. Jak wata... A ty jemu powiedz, żeby więcej się kąpał... Prędko jesień, niech nabiera słońca!

Łarysa, cała czerwona, to spoglądała na nią, to na jej syna, który patrzył na nią z przyjaznym uśmieszkiem.

Kiedy odeszła, a Waleryj znowu usiadł, stara, opuszczając wzrok ku ziemi, powiedziała:

- Ach, jaka ona dobra... Nadziwić się nie mogę... Po co jej stara baba, ale ona...

I nagle, ni stąd ni zowąd, powiedziała:

- Co te dzieci widzą w psach?!

Psy hodowały, się przy stołówce. Było ich pięć, wszystkie opasłe, dobre, kosmate tak, że mogłyby żyć na biegunie, ale wszystkie podłej rasy. Dobrze wyczuwały ludzi i, na przykład, za Piotrem Modestowiezem biegały stadkiem.

- Lizusy - pomrukiwał rzeźbiarz. - Darmozjady. Pieczeniarze. Wysiedlić by was stąd!

Psy merdały ogonami.

- Trzeba pracować! - burczał. - Bóg niech was opatrzy! - I kładł na żwirze kości, nie dojedzone resztki.

...Siostra-gospodyni, która zatrzymała się przy stole rzeźbiarza, wciąż zerkała ku przybyszom. Zwracało jej uwagę, że wszyscy z takim szacunkiem odnoszą się do młodego przystojnego człowieka, nawet starsi od niego wiekiem, wszyscy milkną, gdy ten zaczyna mówić.

- Dlaczego tak się dzieje? - zapytała grubasa. - Kim on jest? Kim są oni?

- Oni?

- Właśnie...

- Mogę powiedzieć - burknął stary. - Leninowska nagroda za wyodrębnienie plazmy...

- Ich główny to chyba ten siwy?

- Sawa Apanasawicz?... Nie, on tylko był inicjatorem. Inaczej mówiąc, ich szefem. Jest drugim w tym towarzystwie. Największy ich geniusz to tamten... bóg!

Zamruczał:

- Niedonoszeni geniusze... supergeniusze... eksgeniusze...

Potem zapytał:

- Czy pani wie, jak on się nazywa? Waleryj Palecki.

Siostra wzruszyła ramionami.

- Nieuctwo i nieświadomość to są groźne plagi ludzkości - powiedział stary. - Taka główka zdarza się raz na sto lat! Przyjrzyj mu się dobrze, kochana, bo może więcej nie będziesz mieć takiej okazji!

Grubas czuł się skrzywdzony tym, że stara przez cały czas obiadu nawet nie spojrzała w jego stronę. Gdy jednak tylko skończył obiad i zaczął wstawać, Waleryj to zauważył, podszedł do niego.

- Proszę mi wybaczyć - powiedział - nie myślałem, że pan tak wcześnie wstanie od stołu.

- Siedziałby pan przy swoim kompocie... - odburknął grubas.

- Bardzo mi przykro - uśmiechnął się, odsłaniając swoje "białośnieżne zęby" Waleryj. - Ale powinien pan to zrozumieć: matka! Ona tylko o panu mówiła... Byłbym wdzięczny, gdyby pan po prostu zechciał przysiąść się do nas...

- Z przyjemnością...

...Od dwóch dni spożywali wszystkie posiłki wspólnie, razem też się. kąpali. Rzeźbiarza wchłonęli w swoje towarzystwo w taki naturalny sposób, jak gdyby od dawna był ich dobrym znajomym.

Razem jeździli w góry. Zatrzymywali się wysoko ponad opustoszałymi owczarniami i zdziczałymi drzewami migdałowymi. Patrzyli z przełęczy na bezkres morski, na zatokę w dole, na fantastyczny Palec Diabelski, który sterczał nad otchłanią i jednak trwał.

Stara siadała, krzyżowała na kolanach swoje wyschłe ręce, mrużyła oczy przed słońcem, radośnie uśmiechała się do wszystkich i mówiła:

- Jaki skalisty! A jakie morze! Aż chce się lecieć! Ach, jaka ładna ta cała ziemia! - potem zaś wzdychała: - Ile tutaj marnuje się tej ziemi, żeby tak dla niej nasza woda!.

Gdy przebywali na plaży - widząc, że wszyscy oglądają się za jej synem, sama wszystkich polubiła. Wszyscy teraz wydawali się jej dobrzy. Przez wszystkie te dni nie było tylko tamtej, która zanurzała wtedy swoje złociste nogi w zielonkawej fali. Może skończyły się wczasy i w y jechała? A może zechciała poznać miasto?

Starej wydawało się, że w jej synu zakochały się wszystkie dziewczęta. Łarysa, która dotąd patrzyła na chłopców, jak na zwyczajne istoty tego samego rodzaju, gdy go spotykała, opuszczała swoje długie rzęsy. Trudno było nie podziwiać jego, idącego w stronę morza.

Już po dwóch dniach jego białość ustąpiła krymskiej opaleniźnie, szedł złocisty, jak odlany ze złota.

- To dzięki morzu - szczęśliwie uśmiechała się stara. - Ja na ten przykład umyślnie nie myję na noc swoich rąk. Przyłożę rękę do ust i pachnie solą. Jaka szkoda, że mnie nie wolno się kąpać!

Trzeciego dnia pobytu, gdy wszyscy siedzieli za stołem, a jej syn, dopiero co kończąc przekomarzanie się z Łarysa, życzliwie patrzył, jak ta uwija się między stołami - stara coś jakby usłyszała samymi jeno plecami, jakby nagle ogarnął ją całą jakiś cień.

- Waleryj! - usłyszała kobiecy głos - jak ty tutaj się znalazłeś?

Syn uniósł wzrok, stara zaś przestraszyła się, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, o co chodzi: syn stał się ledwie pozłocisty, jakby cała krew ustąpiła z jego twarzy.

- Dzień dobry, Agato - powiedział. - Cieszę się, że cię widzę!

Matka dopiero teraz obejrzała się. Za nią stała tamta z plaży. W białej, jedwabnej sukience, podobnie złocista. Ręce miała w ażurowych rękawiczkach. Uśmiechała się całymi ustami. Jej szare oczy patrzyły na Wałeryja uważnie i jakoś niezwykle.

- Jak długo jesteś tutaj?

- Trzeci dzień...

- A ja byłam w Jałcie... I też cieszę się, że ciebie widzę.

Dopiero teraz w tych oczach przez chwilę mignął niepokój. Właśnie na widok twarzy matki, którą sobie przypomniała.

- My z panią się znamy - powiedziała nadskakująco. - Zastanawiałam się wtedy nad tym, co mnie tak kusi, żeby z panią porozmawiać.

- Tak... - wymijająco odrzekła stara.

- Z przyjemnością sobie porozmawiamy - oświadczyła Agata i wyszła.