40529.fb2 Z?ocisty b?g - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Z?ocisty b?g - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Walczył o to nie przy pomocy intryg i kopania dołków pod innymi, nie przy pomocy schlebiania. Takie sposoby doprowadziłyby go do utraty szacunku dla samego siebie. Walczył o wszystko, zaprzęgając w tę służbę talent i umiejętności.

Nie brak jednak ludzi utalentowanych. Iluż to widział takich, którzy nie przekroczyli granicy ustalonej przez kolegów: "Zdolny chłop!" Nie, tego mu było mało. Miał świadomość swoich wyjątkowych zdolności i pracował jak wół, żeby być lepszym, nie zastąpionym, bardziej się wyróżniającym.

Nie zabiegał jednak o popularność, wiedział, że ta przychodzi sama. Pracował, a na resztę było za wcześnie. Nie założył rodziny, unikał tego, co nazywał "słabością". Nie miał żadnego hobby. Wszyscy, którzy z nim się stykali, byli porażeni jego niemal nadludzką, niedostępną dla innych, gotowością do pracy.

Przez wszystkie te lata sypiał po pięć godzin na dobę. Sen i praca. I jeszcze gimnastyka. Przy takim słabym zdrowiu, kto inny nie osiągnąłby i cząstki tego, co zdobył on. Mawiał niekiedy, że potrafi zastąpić cały zespół. I, rzeczywiście, to czego dokonał - innym wypełniłoby całe życie.

Dni i noce, noce i dni. Gimnastyka, natryski, śniadanie... Jeśli trochę wypić, to w święto, nie palić... Praca, gimnastyka, obiad... Żadnych kawiarnianych posiedzeń! Wieczorem wanna z rozpuszczonym zapachem jodłowym w wodzie.

Przy jego zdolnościach i wytrwałości w pracy - wydawało się, że wszystko osiąga z łatwością. Więc nie tylko go szanowano, ale i patrzono na niego z niejakim lękiem, jak gdyby sam los sprawił, że niektórzy mieli szczęście znajdować się w zasięgu czegoś niezrozumiałego, nie dającego się wytłumaczyć, mało prawdopodobnego.

A jednocześnie w niczym nie przypominał jakiejś maszyny. Żywy umysł i żywa wyobraźnia - coś z poety w fizyce, wesoła, aczkolwiek nie pozbawiona czegoś w rodzaju hazardu - praca! Ceniono go za jego skłonność do żartu, za organiczną niezdolność nie tylko do podłości, ale nawet do kompromisu.

I tak upłynęło dwanaście lat... Nie, jedenaście! Zdarzyło się to dwa lata temu. Jego książęca mość - sam Palecki - "wreszcie wsiąkł", jak mówił niezbyt dowcipnie Wićka Malimonczyk, lubiący błaznować, ale świetny specjalista od matematycznej analizy. Rok ów był straszliwym poniżeniem. Gdyby nie tamto, skończyliby badania znacznie wcześniej. Matka także to przeżywała.

Ani minuty dla życia osobistego. Wydawało się, że jego mózg przepoczwarzył się w coś wchłaniającego wszystko... Narzucały mu się różne kobiety - szybko jednak orientowały się, że są mniej mu potrzebne niż on im - i rezygnowały.

Pragnienie szczęścia, wypoczynku, muzyki? Bzdury! Będzie na to czas!

I oto osiągnęli swój naukowy cel! Nawet zdawało się, że na tym należy poprzestać, dalej nie ma czego szukać. Można było zacząć żyć. I na początek przyjechali właśnie tutaj.

Nie przyzwyczajony do zupełnego spokoju i nieróbstwa, przez pierwsze noce Waleryj źle sypiał. Był to bowiem dla niego jakiś stan nienaturalny. Przecież i w czasie zagranicznych podróży zadziwiał wszystkich tym, że potrafił pracować nawet w najmniej odpowiednich warunkach.

Książki poszły w kąt; dwa razy odpływał tak daleko, że kuter musiał go zawracać; kino, zapomniane od lat. W Fieodosii przez cały dzień siedział przed obrazkami Wołoszyna, smakował z jakąś zachłannością te kwadraty papieru przemawiające różnokolorowymi farbami - wyrażającymi piękno, własne spojrzenie poety i malarza na świat.

Teraz dopiero - przypominając sobie samoloty, ulice cudzych miast, tłum, rozmaite zbiegi okoliczności - zaczynał żałować, że tak dalece nie brał udziału w tym życiu.

Aż nagle... Ona! Znowu to samo. Znowu ciężka, bez przejaśnień, przepełniona bólem, niepohamowana namiętność.

Niczym, dobrym nie mogło się to skończyć. Znowu będą schadzki, znowu będzie dobroć i pokora, gdy on w gniewie zostawi ją samą. Znowu obojętność, gdy tylko zdradzi się ze swoim dla niej zainteresowaniem.

...Następnego dnia leżał na plaży, oczy miał przymknięte, na poły drzemał. Jego mózg, który w ciągu paru dni pozbył się ołowiu zmęczenia, znowu zdolny był do pracy, do wchłaniania wszystkiego i kojarzenia. Właśnie w tej półdrzemce przepływały przez niego obrazy, słowa, składając się na niemiłą, pstrą mozaikę.

Na jego twarz spadł cień. Myśląc, iż to ktoś z kolegów, powiedział:

- Odejdź, nie zasłaniaj mi słońca!

Poznał ją jednak natychmiast po głosie.

- Dzień dobry, Waleryj!

Wzdrygnął się, odpowiedział jednak nie otwierając oczu:

- Dzień dobry? Co, chcesz okroczyć mnie? Jak kiedyś? Nie ma innego przejścia?

- Z grubiaństwem nigdy mężczyźnie nie było do twarzy!

- A z obłudą - kobiecie!

Zaśmiała się, usiadła przy nim.

- Kobieta nie może być inna, jeżeli mężczyzna jest tablicą logarytmów, chodzącym mózgiem elektronowym!

- To po co tu przyszłaś? Co chcesz zaprogramować?

- Czy można naruszyć kodeks zasad moralnych? - zapytała ironicznie.

- A jak brzmi odpowiedź?

- "Zalecanie się do cudzych żon z niepoważnymi zamiarami jest zabronione. Można zalecać się do nich tylko wtedy, gdy ktoś ma poważne zamiary. Za inne powinno się przynajmniej obrywać po pysku!"

- Cóż, według mnie, słusznie...

- A jeżeli te "cudze żony" wcale nie zastanawiają się nad jakością zamiarów?

- To niechaj takie cudze żony idą do staruszków porażonych atrofią sumienia.

- Kiedyś nic jakoś nie wspominałeś o sumieniu...

- Bo nie chciałem... nie mogłem...

Wyraźnie go prowokowała, on jednak, mając nadal przymknięte powieki, odpowiadał raczej na serio. Ona zaś siedziała nad leżącym, pochyliła głowę nad jego rozłożystym ciałem, patrzyła chytrze, jak lisica w głąb studni.

- Jakoś do mnie nie zbliżasz się?!

- Bo nie chcę.

- Jesteś głupi. - Powiedziała to tak poważnie, że znowu odczuł jej słowa w swoim sercu. - Ja wiem wszystko. Przestań męczyć samego siebie... W życiu i bez tego wszystko jest trudne. Przychodź... no?

Nie usłyszawszy odpowiedzi, wstała i poszła. Przez na poły przymknięte powieki widział ją idącą po kamykach, wyrazistą, kształtną - całą jak wspomnienie i jak cierpienie.

...Dzień imienin matki rzeźbiarz zdecydował się połączyć ze swoim i obchodzić uroczyście, wszystkim przypomniał o alkoholach i żeby "konspiracyjnie stukali nogami w drzwi". Zebrało się jakieś dziesięć osób: koledzy, matka, Łarysa, do której zalecali się wszyscy. Matka była wielce zaskoczona tym, że Waleryj zachowywał się zupełnie obojętnie. Siedział spokojny, patrzył na dziewczynę oczami jak gdyby nieobecnymi.

Ku zdziwieniu Piotra Modestowicza, nikt nie interesował się butelkami ze sklepu, ale młodym winem tutejszym - czerwonym, białym, bursztynoworóżowym. Madżarka wypełniała wielkie szklane dzbany, przyniesione ze wszystkich pokojów. Była trochę mętna, zdarzały się w niej nawet łupinki winnych gron, ale była też kwaśna i słodkawa, zimna jak lód.

Starej madżarka nie podobała się.

- To pewnie wódka?

Ale potem odczuła smętek, miły jakiś i ciepły. Ogarnął ją żal życia, które - cokolwiek powiedzieć - zbliżało się ku końcowi. A jednak czuła się dobrze, jakby jeszcze miała przed sobą długi szlak.

"To dlatego - pomyślała - tak przepadają za tą madżarką!" I patrzyła na twarz syna, na serdeczną w jej odczuciu twarz Łarysy o policzkach ż dołeczkami. Czuła się pokrzywdzona w jej imieniu. Gospodarna, ładna, dobra. A mężczyźni to są takie duże dzieci... Zostawić ich samych sobie, nawet gdy mają czterdzieści lat - nawyczyniają tylko głupstw! Rzeczą kobiety jest nimi się opiekować, pomagać im, prowadzić ich w sposób dla nich niezauważalny, żeby, Boże broń, nie stracili pewności, iż właśnie oni są panami... "Dzieciom trzeba sprawiać radość"... I oto pojawił się obraz tamtej, złej, przerażającej swoimi wiecznymi wymaganiami. Nic nie dać nikomu w zamian! Tylko brać, brać i brać.

Nie winiła syna, dopuszczała w myślach nawet to, że inaczej być nie może. Swoją przyrodzoną mądrością, swoim wielkim doświadczeniem wiedziała, jaką niekiedy władzę nad prawdziwymi mężczyznami, szlachetnymi i dobrymi, zdobywają takie kobiety, które nie mają żadnych skrupułów: zakochane w sobie, pyszałkowate, kłamliwe. Takie, dla których najważniejszą sprawą - to tylko utwierdzać siebie, poniżać koleżanki, wznosić się nad inne, iść po trupach.

Dlatego tak bardzo żałowała syna. A głos za oknem, za sadem znowu wyśpiewywał to samo:

Do jutra...