40529.fb2 Z?ocisty b?g - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Z?ocisty b?g - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Jasnowłosy chłopaczek o niebieskich oczach, nóżkach smukłych jak u źrebięcia, patrzył na starą z jakąś dziecinną, ale wyraźną niechęcią.

- Nie pójdę.

Zacisnął drżące wargi, zaczęły poruszać się dołeczki na policzkach, które przypominały dołeczki Łarysy.

- Jarek! - powiedziała siostra niemal gniewnie. - Cóż to takiego?!

- Nic - odrzekł Jaropełk - cóż ty mnie popychasz? Ja chcę do... Piotra Modestowicza.

Łarysa wzruszyła ramionami i, kiedy Jaropeł odszedł, powiedziała z poczuciem winy:

- Niech pani mu wybaczy. Przejściowy okres. Bardzo mi z nim ciężko.

Matka nic na to nie mogła odpowiedzieć.

Podrostek usadowił się u nóg rzeźbiarza i patrzył mu w oczy z oddaniem, z uśmieszkiem winowajcy, który nie pamięta ojca, lecz tęskni za nim.

Piotr Modestowicz - widoczne to było nawet z daleka - poczuł się nagle szczęśliwy, taki był wesoły, że aż stara mu zazdrościła... Coś chłopcu opowiadał, a ten słuchał go i patrzył na niego jak zakochany, wesoły, wzruszony.

Matka przeniosła wzrok na syna. Waleryj stał w łodzi i patrzył na tę scenę pociemniałymi oczami, w których czaił się jakiś smętek.

- Usiądź - rzekła do niego Agata. - Czyż to się stoi w łodzi?

Stał i patrzył.

- Siadaj.

- A jak pan poznał, że to szkielet Jarosława? - pytał w tym czasie chłopiec.

- Usiądźże wreszcie...

- Jarosław był chromy - jak dorosłemu wyjaśniał rzeźbiarz. - Na jego czaszce pozostał ślad od cięcia mieczem. Ostatnimi w jego sarkofagu byli złodzieje... Wleźli, a tu rozległ się jakiś alarm. A może po prostu opadło na nich wieko? A waży ono więcej niż tonę.

- Proszę cię, nie zasłaniaj mi słońca! - powiedziała Agata.

- Odczep się!

Odpływano od brzegu. Rzeźbiarz wciąż jeszcze opowiadał, Waleryj zaś w milczeniu, skupiony - wiosłował, na nikogo już nie zwracając uwagi.

- Dorwałeś się do tego dziecka - rzekła Agata.

- A cóż, ty ich nie lubisz? Powiedz, nie lubisz dzieci?

- Nie wiem. Nie przydarzyło się. Ale i takich chęci, prawdę mówiąc, nie mam.

- Dzieci to dobry ludek!

- Tęsknisz? Przejdzie ci to z wiekiem.

- ...To miły ludek!

Łódź ich oddaliła się i matka niczego już nie słyszała i nie widziała.

...W jakąś godzinę później matka siedziała nad zatoką, w pobliżu cienistej skały, z której ściekała cieniutka nić wodospadu. Ludzie się porozchodzili. Łodzie kołysały się u brzegu, przypominając ogromne śnięte ryby. W pobliżu siedziała Agata, zaś Waleryj jak obłąkany snuł się po brzegu, pilnie patrząc sobie pod nogi. Zaczynała się "choroba kamyków i muszelek". Nieco wyżej, na skalnym występie znajdował się rzeźbiarz z Jaropełkiem. Grubas toczył ku brzegowi urwiska olbrzymi kamień, chciał go widocznie zrzucić ze stromizny.

- Co wy tam robicie? - zawołał Waleryj.

- Chcemy zrzucić bombę Agaty - ponuro odkrzyknął grubas.

- A duża?

- Większa niż dwa kułaki.

Matka wsłuchiwała się w śpiew wody i ze wzniesienia patrzyła prosto na głębinę. Była to toń czysta, błękitnozielona, przezroczysta jak niebo. W toni tej pływały liliowe i białe meduzy. Najwięcej było białych. A jeszcze głębiej, między rozszczepieniami podwodnych skał rosły dziwaczne, kosmate lasy, krzewy. Od czasu do czasu poruszały się ich gałązki, potrącane przez przepływające tędy ryby.

"Jak ptaki w naszych sadach" - pomyślała matka.

Waleryj zaczął rozgrzebywac nogami otoczaki niemal tuż u nóg matki.

- I co? - zapytała.

- A nic.

- Czy ona z tobą jest szczęśliwa?

- Chyba tak...

- Szczęśliwe nie mówią w ten sposób o dzieciach. Bo co to, synku, szczęście? Szczęście dla siebie - to tylko zwid.

- To czemu mnie potrzebuje?

- Bo ty teraz jesteś ważny, a jej z tym jest dobrze... Ja tobie więcej nic nie powiem, ale ty przypomnij sobie tamte jej słowa.

Milczeli. Sennie nuciła woda. Cieniutka nić wodospadu spadała z wygładzonych kamieni i znikała w niej, nie mogąc znaleźć sposobu na utrzymanie się na powierzchni morza.

Wydawało się, że i te rozpalone kamienie taiły wielkie pożądanie, niezaspokojone żądze.

- Ja ją kocham, mamo!

O czym było tu mówić?! Milczenie jednak także było nie do zniesienia... Nie wiadomo, czy jeszcze by sobie coś powiedzieli, gdyby nie to, że od strony występu naraz doleciał przeraźliwy krzyk. Coś przed matką zaledwie mignęło w powietrzu. Następnie wytrysnął słup wody. I natychmiast matka, gdy woda zaczęła opadać z powrotem, ujrzała syna, który popłynął w takim tempie, jakby od tego zależało wszystko.

Życie istotnie mogło od tego zależeć. Na występie znajdował się jedynie Piotr Modestowicz, gdyż, jak się potem wyjaśniło, podrostek cofnął się, aby rzeźbiarzowi łatwiej było toczyć kamienną bryłę. Odstąpił - nie zdając sobie sprawy z tego, że znalazł się tuż nad urwiskiem, zupełnie niespodziewanie wpadł do wody, zachłysnął się nią i poszedł na dno. Tuż potem - zanim jeszcze podbiegł Waleryj - skoczył głową w dół Piotr Modestowicz. To jego ciało wyparło w powietrze ten słup wody. On jakby po prostu spadł z wysokości i to szybciej, niż chłopak, którego cień widziało się w wodzie, jak spazmatycznie poruszał rękami i nogami.

Znalazłszy się w pobliżu, Piotr Modestowicz wygiął grzbiet, żeby jakoś zmniejszyć ból, spowodowany przez niezręczny skok. Rzeźbiarz, mimo wszystko, dokonał wysiłku, by schwytać podrostka, ale wyrzuciło go na powierzchnię wody, w słońce. Chłopiec natomiast opadał wciąż niżej, jego cień stawał się coraz mniej widoczny - u podnóża tych skał było wyjątkowo głęboko.

Matka ujrzała niezwykle szerokie plecy syna, jego złocistą skórę. Gdy znalazł się w wodzie, to zalśnił jak rozżarzona igła w oleju - wokół całego ciała zakipiały srebrne bąble.

Zanurzył się w głębinie i również zaczął zanikać. Wreszcie ów impet ciała spotkał się z oporem wody, począł rozgrzebywać ją rękami, wnikać w nią powolnymi zrywami. Potem woda zaczęła unosić go do góry. Co prawda, bardzo wolno, jednak oddalając od Jaropełka, który opadał wciąż niżej.