40529.fb2
- Uważaj! - krzyknął rzeźbiarz. - Łatwo go nie wydostaniesz, tu bardzo głęboko, chyba jakieś dziesięć metrów.
- Chyba głębiej! - odkrzyknął Waleryj.
W toni pływały meduzy, jeszcze głębiej znajdowały się owe podwodne sady. Wśród nich ledwie ciemniał maleńki człowieczek. Aż trudno było uwierzyć, że znajdował się tak głęboko, ale woda była przejrzysta.
- Nie rób tego! - krzyknęła Agata. - Tu trzeba nurków!
- Idźże ty do... - prawie nieprzytomnie zawołał Waleryj.
Matka to dobrze zrozumiała: wodołazów trzeba by dopiero zaalarmować, a na to jest za późno. Po raz pierwszy usłyszała takie słowa wykrzyczane przez syna, był widocznie przejęty, jednocześnie zaś speszony.
Waleryj wdrapał się na skalny występ. Co robić, dziadziu Piotrze? Głęboko. Nie dosięgnę, woda mnie wyrzuci. - Zauważył ową nieszczęsną bryłę. Obrzucił spojrzeniem troje ludzi, którzy znajdowali się obok, zauważył sylwetki wycieczkowiczów, biegnących brzegiem ku nim... Potem posłał spojrzenie matce i uśmiechnął się.
A jeszcze potem na nikomu więcej nie zwracał uwagi. Wyprostował się, nabrał głęboko powietrza i, wytężając wszystkie swe siły, uniósł bryłę, którą jeszcze przed chwilą z takim, trudem turlał grubas.
- Podtrzymaj ją - powiedział do Piotra Modestowicza - nabiorę oddechu, a jak mrugnę do ciebie, puszczaj!
Aż malinowy z wysiłku rzeźbiarz podtrzymywał. Rozdęły się nozdrza Waleryja. W chwilę potem razem z kamieniem postąpił do przodu, znalazł się ponownie w wodzie prawic nic wywołując bryzgów i począł się zanurzać, z niebieskawego stawał się granatowy, ciemniał, aż matka się przeraziła.
Woda była taka przezroczysta!
Tuż nad dnem potrząsnął głową, widocznie nie starczało mu powietrza. Bryły jednak nie wypuścił z rąk. Potem od dna jakby się oderwały męty wodne. Waleryj silnie odbił się od niego nogami.
Matka przez cały czas widziała, jak syn coraz częściej potrząsał głowa.
Zabulgotało coś w wodzie. To rzeźbiarz rzucił się na pomoc i tam, pod wodą, podpłynął do Waleryja, wypchnął go z czymś jeszcze do góry.
...Leżeli na mieliźnie jak dwa trupy. Syn upadł plackiem na twarz, podrygujące co jakiś czas plecy świadczyły o tym że żyje.
Jaropełk leżał na wznak, nie zdradzając żadriych oznak życia. Zastosowano natychmiast sztuczne oddychanie, ale nie pomagało. Leżał blady, ciemniały mokre włosy, rzęsy były zlepione.
Wreszcie wszyscy nieco odeszli, stali zdezorientowani, nic nie rozumiejący.
...Syn z trudem uniósł się nieco na rękach, łowił powietrze.
- Huśtajcie go! huśtajcie!
Wszyscy milczeli.
- On jest martwy - orzekła Agata.
Na twarzy syna pojawiły się czerwone plamy, nigdy matka nie widziała go aż tak gniewnego, bezsilnego, ale przejętego.
- Martwy?.. Powiedz to jego siostrze... Martwy... Odsuń się!
Postąpił chwiejnymi krokami przed siebie.
- Odejdźcie!
I uniósł bezładnie zwisające ciało chłopca do góry. Zataczał się sam, ciągle jednak potrząsał chłopcem. Włosy Jaropełka to dotykały kamyków, to się nad nimi unosiły.
- Cóż to takiego?! - krzyknął ktoś z oburzeniem. - Nie znęcajcie się nad nim.
- Precz!
Strumyczek krwi zabarwił usta Jaropełka. Spłynął na podbródek, na pierś. Jego ciało w rękach Waleryja wciąż jeszcze nie dawało oznak życia, ale syn bez przerwy nim potrząsał i potrząsał - nie tyle w nadziei, co w rozpaczy. Tylko matka to rozumiała.
Tak było trzeba, tak należało postępować.
...Wraz z wodą, którą wychlusnęły usta chłopca, wyrwał się jęk cierpienia... I jeszcze raz... i jeszcze raz.
Kiedy wszystko się skończyło, Waleryj, zataczając się, odszedł i usiadł na kamyczkach. Wstrząsały nim dreszcze. Czerpał garściami wodę i zmywał ze siebie krew. Wszyscy mieli wzrok skierowany ku niemu.
A on nagle zapłakał. Zapłakał nie z uczucia ulgi, ale jak gdyby w poczuciu winy i nie dającej się wypowiedzieć krzywdy, której nikt nic powetuje... Niczym nie odkupi...
Matka po raz pierwszy w życiu widziała, jak syn wścieka się, jak bluzga ordynarnymi wyrazami, jak wreszcie płacze. A także po raz pierwszy była świadkiem tego, do jakich czynów zdolny jest jej syn. I dlatego nawet nie zauważyła, jak Łarysa podbiegła do brata, obsypała go pocałunkami.
Widziała tylko, jak Waleryj nieco się oddalił, przykładał do ust chusteczkę, rdzawo zabarwioną. I była mile zaskoczona: po raz pierwszy w ciągu tych dni ujrzała w jego oczach coś zwyczajnie ludzkiego.
...Nic się w trybie życia nie zmieniło.
Jak i wczoraj, były tego wieczoru tańce. Jak i przedtem, morze wzdychało do księżycowej pełni. Matka znowu widziała ich dwoje, gdy tańczyli. Widziała szare, zimne oczy kobiety, jej twarz prawie bez wyrazu, ale urokliwą w zielononiebieskim świetle.
"Księżniczka" - znowu pomyślała matka. Zastanawiające było tylko to, że matka, po raz setny może przyznając dziewczynie urodziwość - nic przeklinała jej, nie odczuwała trwogi, ale jakieś tylko dziwne uspokojenie. Cóż, niech i tak będzie.
Głos śpiewał, drżał namiętnością, rozbrzmiewała wciąż ta sama melodia, za którą, jak się wydawało, ludzie w tych dniach po prostu szaleli.
I na zawsze
Mój uśmiech, moja radość...
Matka widziała Jego twarz, zbliżoną do jej twarzy: niebieskie oczy, złociste włosy, twarde piersi. Coś do niej mówił, wargi w takich chwilach jakby trzepotały z przejęcia, jednak na dnie oczu skrywał się pod rzęsami ten sam smutek..
...Biorąc na zdrowy rozum, ten człowiek powinien był ją opuścić, przecież jakaś bezlitosna siła, wszystko powinno było zniechęcić go do tej miłości, oderwać go od przeszłości. Przecież nic mu nie zostawało na ziemi. Chyba tylko błaganie o litość?!
I była jeszcze twarz Łarysy. Patrzyła na jego rozpacz, na urok tamtej, jednak w jej oczach pobłyskiwał tylko smętek, towarzyszył im jej życzliwy uśmiech, wszystko wybaczający.
...Tekla patrzyła znowu na morze, gdy ktoś stanął przy balustradzie. Usłyszała głos, w którym brzmiał niezrozumiały niepokój.
- Matko, niech pani mu wytłumaczy, że tak nie można. Nie można tak!
Stara zobaczyła oczy Agaty, tym razem niemal przepełnione popłochem.
- Ja dla ciebie nie matka. Czego ty chcesz?
- Jestem przerażona.