40532.fb2 Zanim Umr? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Zanim Umr? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Rozdział 14

– Jak myślisz, skąd on to bierze?

Zoey ziewa ostentacyjnie.

– Z Legolandu- stwierdza.- Albo z wesołego miasteczka.

– Dlaczego jesteś taka okropna?

Obraca się na łóżku i mi się przygląda.

– Bo on jest nudny i brzydki. Masz mnie, więc po co się z nim zadajesz? Nie powinnaś była prosić go o narkotyki. Mówiłam, że to załatwię.

– Nie było cię.

– Ostatnim razem, kiedy się widziałyśmy, leżałaś w szpitalu, a ja przyszłam cię odwiedzić.

– Przypominam, że pobyt w szpitalu zawdzięczam tobie. Kazałaś mi wskoczyć do tej rzeki.

Zoey pokazuje mi język, więc odwracam się do okna. Adam przyjechał już dawno temu. Weszłyśmy do domu na pół godziny, a on w tym czasie zajął się grabieniem liści w ogrodzie. Myślałam, że po nas przyjdzie, ale może to my powinnyśmy pójść do niego.

Zoey staje obok mnie i obie mu się przyglądamy. Za każdym razem, kiedy wrzuca liście na wózek, wiatr część z nich porywa i rozrzuca z powrotem na trawie.

– Czy on nie ma nic lepszego do roboty?

Wiedziałam, że to powie. Zoey jest bardzo niecierpliwa. Gdyby posiała jakieś nasiona, wykopywałaby je codziennie, żeby sprawdzić, czy rosną.

– Uprawia ogród.

Przyjaciółka rzuca mi miażdżące spojrzenie.

– Jest opóźniony w rozwoju?

– Nie!

– Nie powinien studiować, czy coś w tym rodzaju?

– Chyba opiekuje się matką.

Patrzy na mnie, jakby domyślała się czegoś.

– Podoba ci się- mówi.

– Wcale nie.

– Właśnie, że tak. Zabujałaś się. Wiesz o nim takie rzeczy, o których nie miałabyś pojęcia, gdyby cię nie obchodził.

Potrząsam przecząco głową i usiłuję zmienić temat. Ale nic z tego. Zoey będzie sobie teraz ze mnie kpiła i rozdmucha całą sprawę.

– Pewnie codziennie sterczysz w oknie, żeby go szpiegować.

– Nie.

– Na pewno. Zapytam go, co o tobie myśli.

– Nie, Zoye!- krzyczę.

Ale ona biegnie do drzwi ze śmiechem.

– Spytam, czy chce się z tobą ożenić!

– Proszę cię, Zoey. Daj spokój.

Wreszcie wraca i kręci głową z niedowierzaniem.

– Myślałam, że znasz zasady, Tesso. Nigdy się nie zakochuj. To ogromny błąd!

– A ty i Scott?

– Z nami jest inaczej.

– Dlaczego?

Uśmiecha się.

– Łączy nas tylko seks.

– Nieprawda. Kiedy odwiedziliście mnie w szpitalu, nie odrywałaś od niego wzroku.

– Bzdura.

– Tak było.

Zoey prowadziła taki tryb życia, jakby rasa ludzka była na wymarciu i nic nie miało znaczenia. W towarzystwie Scotta stawała się jednak ciepła i uległa. Czy nie zauważyła tego?

Patrzyła teraz na mnie z taką powagą, że chwytam jej twarz w dłonie i ją całuję, bo chcę, żeby się uśmiechnęła. Ma miękkie usta i ładnie pachnie. Przychodzi mi na myśl, że mogłabym wyssać z niej zdrowe białe komórki, ale odpycha mnie, zanim mogę wypróbować swoją teorię w praktyce.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Bo wszystko psujesz. Idź do Adama i spytaj, czy ma grzyby.

– Sama idź.

Śmieję się.

– Chodźmy razem.

Ociera usta rękawem. Czuje się niepewnie.

– Dobrze. W twoim pokoju unosi się dziwny zapach.

Adam widzi, że idziemy w jego stronę. Odstawia grabie i podchodzi do ogrodzenia. Trochę kręci mi się w głowie na jego widok. Na dworze robi się jaśniej.

– To moja przyjaciółka, Zoey.

Kiwa jej głową na powitanie.

– Mnóstwo o tobie słyszałam!- oznajmia Zoey i wzdycha. Nagle wydaje się mała i bezradna. Wszyscy chłopcy, których znałam, uważali, że jest świetną laską.

– Naprawdę?

– O, tak! Tessa mówi o tobie bez przerwy.

Wymierzam jej kopniaka, żeby ją uciszyć, ale ona mnie ignoruje. Odgarnia włosy.

– Masz grzyby?- pytam, by odwrócić jego uwagę.

Sięga do kieszeni kurtki, wyjmuje małą plastikową torebkę i podaje mi. W środku są małe grzyby ciemnego koloru. Wyglądają tak, jakby nie zdążyły przybrać ostatecznego kształtu, wyrosły w sekrecie i nie były jeszcze gotowe zaistnieć dla świata.

– Skąd je wziąłeś?

– Zebrałem.

Zoey wyrywa mi torebkę i unosi w górę.

– Nie wiadomo, czy one są w ogóle jadalne. Może to jakieś muchomory?

– Nie- zaprzecza Adam.- To nie są Czapki Śmierci ani Anioły Zniszczenia.

Zoey marszczy brwi i oddaje mu grzyby.

– Chyba nie będziemy próbowały. Wolimy ekstazę.

– Możecie spróbować i tego, i tego- proponuje Adam.- Grzybów skosztujecie dzisiaj, a ekstazę zażyjecie kiedy indziej.

Zoey odwraca się do mnie.

– Co ty na to?

– Powinnyśmy spróbować- mówię.

Z drugiej strony, ja nie mam przecież niczego do stracenia.

Adam uśmiecha się.

– Świetnie. Chodźcie, zaparzę z nich herbatkę.

Ma tak czystą kuchnię, że mógłby ją pokazywać w telewizji. Nawet na suszarce nie stoją naczynia. To dziwne, jego dom jest odwrotnością mojego. I nie chodzi tu o lustrzane odbicie, raczej o panujący w nim porządek i ciszę.

Adam odsuwa dla mnie krzesło przy stole. Siadam.

– Gdzie jest twoja mama?- pytam.

– Śpi.

– Źle się czuje?

– Nie.

Podchodzi do kuchenki i nastawia wodę w czajniku. Wyjmuje filiżanki z szafki i stawia je na blacie.

Zoey robi miny za jego plecami i uśmiecha się do mnie, zdejmując płaszcz.

– Ten dom jest taki sam jak twój- stwierdza.- Tyle, że na odwrót.

– Usiądź- mówię.

Bierze torebkę z grzybami, otwiera ją i wącha.

– Fuj! Na pewno nie są trujące?

Adam odbiera jej opakowanie i wrzuca zawartość do dzbanka. Zalewa wszystko wrzątkiem. Zoey wstaje i patrzy mu na ręce przez ramię.

– Mało tego. Na pewno wiesz, co robisz?

– Ja nie będę pił- wyjaśnia Adam.- Pójdziemy gdzieś, kiedy poczujecie kopa. Zajmę się wami.

Zoey przewraca oczami, jakby to była najbardziej beznadziejna rzecz, jaką słyszałam.

– Brałam już narkotyki – mówi.- Nie potrzebujemy niańki.

Wpatruję się w jego plecy, podczas gdy miesza grzyby w dzbanku. Dzwonienie łyżeczki przypomina mi wieczór, tata zawsze tedy przyrządza dla nas kakao do wypicia przed snem. Jest w tym dzwonieniu jakaś rzetelność.

– Nie wolno ci się śmiać, jeśli będziemy zachowywały się głupio- oświadczam.

Uśmiecha się do mnie przez ramię.

– Nie będziecie.

– Kto wie?- wtrąca Zoey- Wcale nas nie znasz. Może zupełnie nam odbije. Tessa jest zdolna do wszystkiego od czasu, gdy sporządziła swoją listę.

– To prawda?

– Przymknij się, Zoey!- żądam.

Przyjaciółka siada przy stole.

– Ups!- Zakrywa usta dłonią, ale wcale nie wygląda, jakby było jej przykro.

Adam sięga po filiżanki i stawia je przed nami. Napój paruje i strasznie śmierdzi tekturą oraz mokrymi pokrzywami.

Zoey nachyla się nad naparem i wącha go.

– To przypomina sos!

Adam siada obok niej.

– Są dobre. Zaufaj mi. Dosypałem trochę cynamonu, żeby je osłodzić.

Zoey znowu przewraca oczami.

Ostrożnie nabiera trochę płynu do ust i połyka go, krzywiąc się.

– Do dna- mówi Adam.- Im szybciej wypijesz, tym szybciej poczujesz kopa.

Nie mam pojęcia, jak grzyby na mnie zadziałają, ale udziela mi się spokój Adama. Słyszę tylko jego głos zachęcający do wypicia tej mikstury. Siedzimy w kuchni i sączymy brązowawą ciecz, a on patrzy na nas. Zoey zatyka nos i pije wielkimi łykami. Mnie zapach nie przeszkadza. Nie zwracam uwagi na to, co spożywam. Nie czuję smaku.

Siedzimy przez chwilę i gadamy o niczym. Nie mogę się skoncentrować. Czekam, aż coś się wydarzy. Adam tłumaczy nam, jak rozpoznać, czy grzyby są dobre. Muszą mieć stożkowate kapelusze i wrzecionowate nogi. Rosną w skupiskach, ale tylko późnym latem i jesienią. Mówi, że są legalne i suszone można kupić w niektórych sklepach. Potem, ponieważ nic się nie dzieje, parzy nam normalną herbatę. Nie zamierzam jej pić, obejmuję tylko dłońmi filiżankę, żeby ogrzać palce. W kuchni jest zimno, chłodniej niż na dworze. Chcę poprosić Zoey, żeby przyniosła mi płaszcz, ale mam ściśnięte gardło, czuję się tak, jakby dusiły mnie małe rączki.

– To normalne, że boli mnie gardło?- pytam.

Adam kręci przecząco głową.

– Mam wrażenie, że tchawica mi się skurczyła.

– Zaraz ci przejdzie- mówi, jednak dostrzegam w jego oczach cień strachu.

Zoey zerka na niego.

– Dałeś nam za dużo?

– Nie! Wszystko będzie dobrze, powinna tylko zaczerpnąć świeżego powietrza.

W jego głosie słychać niepewność. Założę się, że myśli o tym samym, co ja- jestem inna, mój organizm reaguje inaczej, nie powinniśmy byli ryzykować.

– Zabierzemy cię na dwór.

Wstaję i pozwalam się poprowadzić do drzwi.

– Zaczekaj! Wezmę twój płaszcz.

Przed domem jest ciemno. Przystaję przy schodach i oddycham głęboko. Staram się nie wpaść w panikę. Widzę ścieżkę biegnącą do bramy, przed którą stoi samochód mamy Adama. Po obu jej stronach rośnie trawa. Z jakiegoś powodu wygląda inaczej niż zwykle. Nie chodzi o kolor, raczej o wysokość; jest przystrzyżona jak włosy- na jeża. Zaczyna do mnie docierać, że ścieżka i schody są bezpieczne, ale trawnik przedstawia zagrożenie. Czyha na mnie.

Łapię za klamkę, żeby nie spaść. Dostrzegam otwór w drzwiach, który wygląda jak oko. Drewniane deski ułożone są w taki sposób, że zbiegają się wokół niego jak spirala lub węzły. Wygląda na to, że drzwi otwierają się do wewnątrz okrężnie. Poruszają się powolnym, niemal niedostrzegalnym ruchem. Przyglądam się temu przez całą wieczność. Przykładam oko do dziury, ale widok jest zamglony, więc cofam się do przedpokoju i zamykam drzwi. Teraz patrzę przez otwór z drugiej strony. Świat wygląda z tej perspektywy zupełnie inaczej, podjazd przed domem wydłuża się, aż w końcu przypomina nić.

– Co z twoim gardłem?- pyta Adam, wynurzając się z głębi korytarza z moim płaszczem w ręku.

– Wyglądałeś kiedyś przez ten otwór?

– Masz powiększone źrenice!- stwierdza.- Musisz iść na zewnątrz. Włóż płaszcz.

Podaje mi ciepłą kurtkę z kapturem obszytym futrem. Zapina ją na mnie. Czuję się jak mała eskimoska.

– Gdzie twoja przyjaciółka?

W pierwszej chwili nie wiem, o kim mówi; potem sobie przypominam o Zoey i czuję, jak ciepło rozlewa się po moim sercu.

– Zoey, Zoey!- wołam.- Musisz to zobaczyć!

Widzę, że się uśmiecha, idąc korytarzem. Ma wielkie, pociemniałe źrenice.

– Twoje oczy!- wykrzykuję.

Patrzy na mnie ze zdziwieniem.

– Twoje też!

Przyglądamy się sobie, przybliżając twarze, aż wreszcie stykamy się nosami.

– W kuchni leży taki chodnik- szepcze.- Ma w sobie cały świat.

– Tak samo jak te drzwi. Kiedy wyglądasz przez dziurkę, wszystko zmienia kształt.

– Pokaż.

– Przepraszam- wtrąca Adam.- Nie chcę wam popsuć tej chwili, ale może macie ochotę na przejażdżkę?

Wyjmuje z kieszeni kluczyki i pokazuje je nam. Są zadziwiające.

Odsuwa Zoey od drzwi i wychodzimy na zewnątrz. Wystawia rękę z kluczykami w stronę samochodu, który reaguje sygnałem rozpoznania. Bardzo ostrożnie schodzę po stopniach i idę ścieżką. Ostrzegam Zoey przed trawą, ale nie słyszy mnie. Tańczy na trawniku i nic złego jej nie spotyka. Może niebezpieczeństwo dotyczy tylko mnie.

Siadam na przednim fotelu, obok Adama; Zoey gramoli się na tył.

Czekamy chwilę, wreszcie on pyta:

– I co wy na to?

Nic nie odpowiadam.

Widzę, że jest bardzo ostrożny. Dotyka kierownicy w taki sposób, jakby wyciągał rękę do dzikiego zwierzęcia, którego zamierza nakarmić.

– Uwielbiam ten samochód- oświadcza.

Rozumiem go. Wydaje mi się, że znalazłam się wewnątrz doskonałego zegara.

– Należał do mojego taty. Mama nie lubi, kiedy nim jeżdżę.

– Może powinniśmy zostać tutaj!- woła z tyłu Zoey.- Będzie super!

Adam obraca głowę, żeby jej się przyjrzeć. Mówi bardzo wolno.

– Zabiorę was w jedno miejsce. Chodziło mi tylko o to, że mama nie będzie zachwycona tym, że wybraliśmy się na przejażdżkę samochodem ojca.

Zoey kładzie się na tylnym siedzeniu i kręci głową z niedowierzaniem.

– Uważaj na buty!- krzyczy Adam.

Zeoy podrywa się i pokazuje go palcem.

– Spójrz na siebie! Zachowujesz się jak pies, który za chwilę się wysra w niedozwolonym miejscu.

– Zamknij się!- wrzeszczy. Jestem wstrząśnięta. Nie wiedziałam, że potrafi wydobyć z siebie taki głos.

Zoey opada z powrotem na oparcie siedzenia.

– Jedź, gościu- mruczy z rezygnacją.

Nawet nie usłyszałam, kiedy Adam uruchomił silnik. W samochodzie jest całkiem cicho. Jego wyposażenie wydaje się dosyć kosztowne. Ruszamy z miejsca i wyjeżdżamy za bramę. Cieszę się, kiedy mijamy domy i ogrody naszej ulicy. Czuję, że ta wycieczka otworzy przede mną jakieś drzwi. Tata mówi, że najlepsze utwory muzyczne powstają na haju. Na pewno i mnie uda się dokonać jakiegoś fascynującego odkrycia. Wiem, że tak będzie. Przywiozę je ze sobą. Będzie to coś w rodzaju Świętego Graala.

Otwieram okno i wychylam się z samochodu do połowy. Zoey robi to samo z tyłu. Czuję powiew powietrza. Jestem całkowicie przebudzona. Widzę rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałam, w swe wyciągnięte ręce chwytam życie innych ludzi. Jakaś ładna dziewczyna wpatruje się w swojego chłopaka, czuję, jak bardzo go pragnie. Mężczyzna w autobusie przeczesuje włosy, a płatki łupieżu z jego głowy spadają z szelestem na podłogę; pozostawia na ziemi skrawki siebie. W górze nad nim płacze dziecko, najwyraźniej rozumiejąc krótkotrwałość i marność tego wszystkiego.

– Spójrz, Zoey- mówię.

Pokazuję jej dom z otwartymi drzwiami, za którymi widać fragment korytarza i matkę całującą córkę. Dziewczynka przystaje na schodach.,,Znam cię- myślę.- Nie bój się”.

Zoey niemal wydostała się przez okno na zewnątrz i opiera się o dach samochodu. Wsparła stopy na tylnym siedzeniu i zagląda przez szybę z mojej strony. Wygląda jak nimfa wodna w oknie statku.

– Schowaj się do wozu!- wrzeszczy Adam.- I zdejmij nogi z cholernego siedzenia.

Zoey wraca do środka, histerycznie chichocząc.

Ten odcinek drogi nazywają Mugger Mile. Tata zawsze czyta nam wiadomości o tym, co tu się wydarzyło. Obszar zamieszkują biedni, zrozpaczeni ludzie. Często mają tu miejsce akty przemocy. Nabieramy prędkości i kiedy mijamy mieszkańców, wydaje mi się, że są piękni. I tak umrę przed nimi, wiem, ale dołączą do mnie jeden po drugim.

Przecinamy boczne uliczki. Adam mówi, że jedziemy do lasu. Jest tam knajpka i park, a co najważniejsze- nikt nas nie znajdzie.

– W tym miejscu można naprawdę szaleć- twierdzi.- To niedaleko, zdążymy wrócić do domu jeszcze na herbatę.

– Oszalałeś?!- wrzeszczy Zoey.- Mówisz jak Enid Blyton! Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że jestem na haju, i nie chcę żadnej cholernej herbaty.

Znowu wychyla się przez okno i posyła całusa przechodniom. Wygląda jak uciekająca Roszpunka, wiatr rozwiewa jej włosy. Adam naciska hamulec i Zoey wali głową o dach.

– Jezu!- krzyczy.- Zrobiłeś to specjalnie.

Opada na siedzenie i rozciera obolałe miejsce, cicho jęcząc.

– Przepraszam- mówi Adam.- Musimy zatankować.

– Dupek.

Adam wysiada, okrąża samochód i nalewa paliwa. Zoey nagle zasypia na tylnym siedzeniu, ssąc kciuk. Może dostała wstrząsu mózgu.

– Nic ci nie jest?- pytam.

– Ma na ciebie ochotę!- syczy.- Chce się mnie pozbyć, żeby mieć cię tylko dla siebie. Nie pozwól mu na to.

– To nieprawda.

– Czy ty nic nie widzisz?

Wkłada sobie kciuk z powrotem do ust i odwraca głowę. Zostawiam ją i wysiadam. Podchodzę do mężczyzny w okienku na stacji benzynowej. Ma na twarzy bliznę, która jak srebrna rzeka spływa mu z włosów przez czoło aż do nosa. Przypomina mojego zmarłego wujka Billy'ego.

Nachyla się nad małym biurkiem.

– Który numer?

– Ósmy.

Jest zdezorientowany.

– Niemożliwe.

– To może trzeci.

– Gdzie stoi twój samochód?

– Tam.

– Jaguar?

– Nie wiem.

– Jak to nie wiesz?

– Nie wiem, jaka marka.

– Jezu Chryste!

Szybka okienka oddziela mnie od jego złości. Odsuwam się zdjęta zachwytem i grozą.

– Ten facet jest czarodziejem- mówię do Adama, który właśnie podchodzi i kładzie mi rękę na ramieniu.

– Możesz mieć rację- szepcze. – Najlepiej schowaj się do samochodu.

Potem budzę się w lesie. Stoimy, a Adama nigdzie nie widać. Zoey śpi wyciągnięta na tylnym siedzeniu jak dziecko. Wyglądam przez okno samochodu. Światło prześwitujące między drzewami roztacza widmową poświatę. Nie wiem czy jest dzień, czy noc. Ogarnia mnie spokój, kiedy otwieram drzwi auta i wychodzę.

Otaczają mnie przeróżne drzewa, liściaste i iglaste. Jest tak zimno, że na pewno zajechaliśmy do Szkocji.

Chodzę po lesie, dotykam kory drzew i witam się z liśćmi. Uświadamiam sobie, że jestem głodna jak wilk. Jeśli pojawi się tu niedźwiedź, powalę go na ziemię i odgryzę mu łeb. Może powinnam rozpalić ogień. Zastawię pułapkę i wykopię doły, żeby schwytać jakieś zwierzę. Zbuduję sobie szałas z patyków i liści i w nim zamieszkam. Tu nie ma kuchenek mikrofalowych ani pestycydów. Nie ma fluorescencyjnych piżam ani budzików, które świecą w ciemności. Telewizji ani plastiku. Lakieru do włosów, farb ani papierosów. Petrochemia znajduje się daleko stąd. W lesie jestem bezpieczna. Śmieję się cicho do siebie. Nie mogę uwierzyć, że nie wpadłam na to wcześniej. Oto tajemnica, którą miałam odkryć.

I nagle dostrzegam Adama. Wydaje się mniejszy i nieoczekiwanie daleki.

– Dokonałam odkrycia!- krzyczę.

– Co ty wyprawiasz?- pyta cicho i wyraźnie.

Nie odpowiadam. Przecież to oczywiste i nie chcę, żeby wyszedł na głupka. Po co niby miałabym zbierać gałęzie i liście?

– Złaź!- krzyczy.

Ale drzewo obejmuje mnie ramionami i błaga, żebym nie schodziła. Próbuję to wyjaśnić Adamowi, lecz nie jestem pewna, czy mnie słyszy. Zdejmuje kurtkę i zaczyna się wspinać.

– Musisz zejść!- woła. Wygląda jak duchowny, kiedy tak wdrapuje się na górę, jak cichy, słodki mnich przynoszący ocalenie. – Twój tata mnie zabije, jeśli coś sobie złamiesz. Proszę cię, Tesso, zejdź.

Jest już blisko. Jego twarz zmalała, osiągnęła rozmiar reflektorów znajdujących się za nim. Nachylam się, żeby zlizać z niego zimno. Ma słoną skórę.

– Proszę- powtarza.

Nie czuję bólu. Żeglujemy razem, chwytając powietrze w objęcia. Na dole siadamy na stosie liści i Adam trzyma mnie w ramionach jak dziecko.

– Co tam robiłaś?- pyta.- Po co weszłaś na drzewo?

– Zbierałam gałęzie na szałas.

– Twoja przyjaciółka miała rację. Żałuję, że dałem ci aż tyle.

Przecież nic mi nie dał, oprócz imienia i brudu pod paznokciami. Nic o nim nie wiem. Zastanawiam się, czy mogę powierzyć mu swoją tajemnicę.

– Coś ci powiem- mówię.- Musisz mi obiecać, że nikomu nie powtórzysz, dobrze?

Kiwa głową, ale nie wydaje się przekonany. Siadam obok niego i upewniam się, że na mnie patrzy. Tańczą na nim kolory i światła. Błyszczy tak, że widzę kości i świat za jego oczami.

– Nie będę więcej chora.- Jestem taka podniecona, że trudno mi wypowiadać słowa.- Muszę tylko zostać w tym lesie. Jeśli pozostanę daleko od współczesnego świata i jego świecidełek, wyzdrowieję. Możesz zostać ze mną, jeśli chcesz. Zbudujemy sobie szałasy i pułapki. Będziemy hodowali warzywa.

Adam ma oczy pełne łez. Patrzę, jak płaczem u odnoszę wrażenie, że ściągnął mnie z wysokiej góry.

– Tesso.

Nad jego ramieniem dostrzegam dziurę w niebie, a brzęczenie satelity przyprawia mnie i szczękanie zębami. Potem satelita znika i zostaje tylko ziejąca pustka.

Kładę palec na jego ustach.

– Nie.- proszę.- Nic nie mów.