40532.fb2
– Szukam czegoś w internecie – mówi tata, wskazując laptop.- Mogłabyś chodzić w kółko gdzie indziej?
Światło z ekranu odbija się w jego okularach. Siadam na krześle po przeciwnej stronie.
– To też jest irytujące- protestuje, nie podnosząc wzroku.
– To, że tu siedzę?
– Nie.
– Że pukam palcami o stół?
– Posłuchaj. Jakiś lekarz opracował metodę leczenia zwaną oddychaniem kości. Słyszałaś o tym?
– Nie.
– Musisz wyobrazić sobie swój oddech w jakimś ciepłym kolorze. Wdychasz najpierw powietrze przez lewą stopę, od dołu aż do biodra, a potem wydychasz tą samą drogą. Powtarzasz to siedem razy i przechodzisz do drugiej nogi. Chcesz spróbować?
– Nie.
Tata zdejmuje okulary i patrzy na mnie.
– Przestało padać. Może weźmiesz koc i posiedzisz w ogrodzie? Zawołam cię, kiedy przyjdzie pielęgniarka.
– Nie chcę.
Wzdycha, wkłada okulary i wraca do komputera. Nienawidzę go. Wiem, że spogląda za mną, kiedy wychodzę. Słyszę, jak oddycha z ulgą.
Drzwi do naszych sypialni są zamknięte i w przedpokoju panuje półmrok. Wchodzę po schodach na czworakach, siadam na szczycie i spoglądam w dół. Półmrok się przesuwa. Może zaczynam widzieć rzeczy, których inni nie są w stanie dostrzec. Na przykład atomy. Podnoszę się i sunę dalej, szorując kolanami po dywanie. Sprawia mi to przyjemność. Schody mają trzynaście stopni. Za każdym razem, kiedy liczę, wypada tyle samo.
Zwijam się w kłębek na samym dole. W tym miejscy przysiada zwykle kotka, gdy chce, aby ktoś się o nią potknął. Zawsze pragnęłam być kotem. Ciepłym i udomowionym, kiedy zechcę, albo dzikim, kiedy poczuję, że mam wszystkiego dość.
Słyszę dzwonek do drzwi. Zwijam się jeszcze ciaśniej.
Tata wychodzi na korytarz.
– Tesso!- woła.- Na litość boską!
Dzisiaj przyszła nowa pielęgniarka. Ma na sobie spódnicę w szkocką kratę. Prze do przodu niczym okręt. Tata wygląda na rozczarowanego.
– To jest Tessa- mówi, pokazując miejsce, w którym leżę.
Pielęgniarka jest przerażona.
– Spadła ze schodów?
– Nie. Od dwóch tygodni nie wychodzi z domu i zaczyna z tego powodu wariować.
Kobieta podchodzi i mi się przygląda. Jej wielkie piersi falują, kiedy wyciąga rękę, żeby pomóc mi wstać. Ma dłoń jak rakieta tenisowa.
– Jestem Philippa- oznajmia, jakby to wyjaśniało wszystko.
Prowadzi mnie do salonu i pomaga mi usiąść. Potem przykuca po mojej przeciwnej stronie.
– Rozumiem- mówi- że nie czujesz się dzisiaj dobrze?
– A pani jak by się czuła?
Tata rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie. Nie obchodzi mnie to.
– Masz krótki oddech albo mdłości?
– Biorę anty emetyki. Zajrzała pani może do karty choroby?
– Proszę jej wybaczyć- wtrąca tata.- Ostatnio trochę boli ją noga, to wszystko. Pielęgniarka, która była tu przed tygodniem, twierdziła, że to nic takiego. Zdaje się, że miała na imię Sian. Wiedziała, jakie leki Tessa przyjmuje.
Prycham przez nos. Tata mówi to lekkim tonem, ale mnie nie nabierze. Kiedy Sian była tu po raz ostatni, zaproponował jej kolację i zrobił z siebie kompletnego kretyna.
– Staramy się, żeby pacjenci mieli opiekę stałej osoby z personelu, jednak nie zawsze jest to możliwe.- Philippa odwraca się do mnie, lekceważąc tatę i jego żałosne życie miłosne.
– Skąd te zadrapania na rękach, Tesso?
– Wdrapywałam się na drzewo.
– Masz niski poziom trombocytów. Zaplanowałaś jakieś aktywne działania na ten tydzień?
– Nie chcę kolejnej transfuzji krwi!
– Zrobimy badania, musimy upewnić się, że nic ci nie grozi.
Tata proponuje jej kawę, ale ona odmawia. Sian by się napiła.
– Tata sobie nie radzi- mówię Philippie, kiedy zostajemy same.- Wszystko mu leci z rąk.
Pielęgniarka pomaga mi zdjąć bluzkę.
– A jak ty się z tym czujesz?
– Bawi mnie to.
Wyjmuje z torby gazę i środek odkażający w sprayu, wkłada rękawiczki i podnosi moją rękę, żeby zdezynfekować skórę przed nakłuciem. Czekamy, aż wyschnie.
– Ma pani chłopaka?- pytam.
– Męża.
– Jak ma na imię?
– Andy.
Wymawia jego imię z zakłopotaniem. Ciągle spotykam ludzi, którzy nie umieją się przedstawiać, za to chcą wiedzieć wszystko ma mój temat.
– Wierzy pani w Boga?
Odchyla się na krześle i marszczy brwi.
– Co to za pytanie?!
– Wierzy pani?
– Chciałabym.
– A w niebo? Wierzy pani w niebo?
Rozpakowuje igłę jednorazową.
– To zachęcająca koncepcja.
– Ale niekoniecznie prawdziwa.
Patrzy na mnie surowo.
– Miejmy nadzieję, że prawdziwa.
– A ja myślę, że to wielkie oszustwo. Człowiek umiera i wszystko się kończy.
Wreszcie coś ją ruszyło. Jest oburzona.
– A co się dzieje z duszą i energią?
– Obracają się w nicość.
– Wiesz- mówi- istnieją grupy wsparcia, miejsca, w których poznałabyś młodych ludzi znajdujących się w takiej samej sytuacji.
– Nikt nie jest w takiej samej sytuacji.
– Tak myślisz?
– Tak.
Unoszę ramię, żeby mogła pobrać mi krew. Jestem w połowie robotem, mam pod skórą plastik i metal. Odciąga krew od strzykawki i wylewa ją. To wielka strata, pierwsza strzykawka została skażona solą fizjologiczną. Przez te wszystkie lata pielęgniarki musiały już zabrać cały zapas krwi z mojego organizmu. Philippa bierze drugą strzykawkę, pobiera krew i wstrzykuje ją do probówki, na której niebieskim atramentem wypisuje moje imię i nazwisko.
– Gotowe- oznajmia.- Zadzwonię za godzinę i podam ci wyniki. Czy mogę ci jeszcze jakoś pomóc?
– Nie.
– Masz wszystkie leki? Mogę wpaść do apteki i kupić, co potrzebujesz.
– Nie, dziękuję.
Wstaje i patrzy na mnie z góry z powagą.
– Nasi pracownicy społeczni są w stanie zaoferować ci wsparcie, Tesso. Możemy ci pomóc z w powrocie do szkoły, choćby częściowym, na kilka tygodni. Warto o tym pomyśleć. Twoja sytuacja wróciłaby w pewnym stopniu do normy.
Śmieję się jej w twarz.
– Chodziłaby pani do szkoły na moim miejscu?
– Czułabym się samotna, gdybym przesiadywała w domu całymi dniami.
– Nie jestem samotna.
– Zapewne- przyznaje mi rację. – Ale twojemu tacie jest naprawdę ciężko.
Krowa. Nie wolno mówić takich rzeczy. Patrzę jej prosto w oczy. Chyba zrozumiała.
– Do widzenia, Tesso. Zajrzę jeszcze na chwilę do kuchni i wychodzę.
Tata nie zwraca uwagi na jej tuszę i proponuje ciasto owocowe oraz kawę, a ona się zgadza! Jedynym, co powinniśmy proponować gościom, są plastikowe worki na buty. A na bramie należało wymalować wielki znak X.
Wykradam papierosa z kieszeni taty, idę na górę i wychylam się przez okno w pokoju Cala. Chcę popatrzeć na ulicę. Widać stąd jezdnię za wierzchołkami drzew. Przyjeżdża samochód. Potem drugi. Ktoś idzie.
Wydmuchuję dym w górę. Za każdym razem, gdy się zaciągam papierosem, słyszę jak trzeszczą mi płuca. Może mam gruźlicę. Chciałabym, żeby tak było. Wszyscy wielcy poeci cierpieli na tę chorobę; jest ona oznaką wrażliwości. Rak niesie tylko upokorzenie.
Philippa wychodzi przed dom i przystaje. Strząsam popiół na jej głowę, ale nie widzi tego. Słyszę, jak żegna się swoim tubalnym głosem. I idzie w stronę furtki, poruczając się jak kaczka.
Siadam na łóżku Cala. Zaraz przyjdzie tu tata. Biorę do ręki długopis i piszę na tapecie:,,spadochrony, koktajle, kamienie, lizaki, wiadra, zebry, szopy, papierosy, zimna woda w kranie”. Obwąchuję swoje pachy, ręce i palce. Zarzucam włosy na twarz, znów na plecy, traktuję je jak szmaty.
Tata zwleka całą wieczność. Chodzę w tę i z powrotem po pokoju. Staję przed lustrem i wyrywam sobie włos. Jest ciemniejszy niż te z przodu głowy, wije się, jakby pochodził z łona. Oglądam go dokładnie i rzucam na podłogę. Podoba mi się myśl, że nawet gdy mnie już nie będzie, on zostanie na dywanie.
W pokoju Cala wisi na ścianie mapa świata. Są na niej oceany i pustynie. Na suficie przykleił model układu słonecznego. Kładę się na łóżku, żeby mu się przyjrzeć. Nagle czuję się bardzo mała.
Dokładnie pięć minut później otwieram oczy i schodzę do kuchni, żeby zobaczyć, co robi tata. Wyszedł i zostawił mi głupią wiadomość przy laptopie.
Dzwonię.
– Gdzie jesteś?
– Przecież zasnęłaś.
– Gdzie jesteś?
– Wyszedłem na chwilę na kawę. Jestem w parku.
– W parku? Po co tam poszedłeś? Kawę mamy w domu.
– Tesso! Potrzebowałem trochę przestrzeni. Włącz telewizor, jeżeli czujesz się samotna. Niedługo wrócę.
Jakaś kobieta gotuje kurczaka. Trzej mężczyźni przyciskają guziki, biorąc udział w grze o pięćdziesiąt tysięcy funtów. Dwoje aktorów wykłóca się o martwego kota. Jeden z nich żartuje, że każe go wypchać. Przygnębiające. Wyłączam fonię. Co za bzdury nadają w telewizji? Jak niewiele mamy do powiedzenia.
Wysyłam SMS-a do Zoey; GDZIE JESTEŚ? Odpisuje, że w college'u. Kłamie, w piątki nie ma zajęć.
Chciałabym mieć numer komórkowy Adama. Napisałabym:,,UMARŁEŚ”?
Powinien być w ogrodzie i rozrzucać nawóz- torf i zgniłe warzywa. Przejrzałam listopadowe rady dla ogrodników w,,Reader's Digest taty. Podobno to idealna pora na użyźnianie gleby. Powinien też pomyśleć o zasadzeniu orzecha włoskiego. Stanowi on atrakcyjny dodatek do każdego ogrodu. Przyszło mi do głowy, że lepiej zasadzić leszczynę. Orzechy laskowe mają kształt serca.
Nie widziałam Adama od trzech dni.
Obiecał mi przejażdżkę na motorze.