40532.fb2
Jest brzydszy, niż mi się wydawało. Pewnie wyidealizowałam jego obraz w pamięci. Nie wiem dlaczego. Wyobrażam sobie, jak Zoey by mnie wyśmiała, że zapukałam do jego drzwi. Postanowiłam, że nigdy jej o tym nie powiem. Twierdzi, że brzydale przyprawiają ją o ból głowy.
– Unikasz mnie- mówię.
Zaskoczyłam go, ale szybko dochodzi do siebie.
– Byłem zajęty.
– Naprawdę?
– Tak.
– Więc nie boisz się, że cię zarażę? Większość ludzi zachowuje się tak, jakbym mogła przekazać im raka, albo traktują mnie tak, jakbym zachorowała z własnej winy.
Jest przestraszony.
– Nie, nie! Ja tak nie myślę!
– Świetnie. To kiedy przejedziemy się na motorze?
Zawstydzony szura nogami na schodach.
– Tak naprawdę nie zdałem jeszcze wszystkich egzaminów i nie wolno mi wozić pasażerów.
Przychodzi mi na myśl, że jest pewnie milion powodów, dla których przejażdżka motorem z Adamem to kiepski pomysł. Możemy mieć wypadek. Może też nie być to tak przyjemne, jak się spodziewam. Co powiem Zoey? Najbardziej na świecie chcę się przejechać motorem. Nie pozwolę, żeby powstrzymał mnie brak jakiejś głupiej licencji.
– Masz zapasowy kask?- pytam.
Na jego twarzy znów pojawia się leniwy uśmiech. Uwielbiam go! Czy też wydaje mi się brzydki? Nie, całkowicie się zmienił.
– W szopie. Mam też zapasową kurtkę.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Czuję się odważna i pewna siebie.
– No to jazda. Nim zacznie padać.
Zamyka za sobą drzwi.
– Nie będzie padać.
Okrążamy dom i wyjmujemy rzeczy z szopy. Kiedy jednak pomaga mi zapiąć kurtkę, mówiąc, że jego motor wyciąga 140 km/h, otwierają się tylnie drzwi i jakaś kobieta wychodzi na dwór. Ma na sobie koszulę nocną i kapcie.
– Wracaj do domu, mamo- prosi Adam.- Przeziębisz się.
Ale ona idzie w naszą stronę. Ma najsmutniejszą twarz, jaką widziałam, wygląda tak, jakby kiedyś się topiła i woda pozostawiła na niej swój ślad.
– Dokąd się wybierasz?- pyta, nie zwracając na mnie uwagi.- Nie mówiłeś, że wychodzisz.
– Niedługo wrócę.
Kobieta wydaje dziwny dźwięk z głębi gardła. Adam patrzy na nią ostro.
– Przestań, mamo. Wykąp się i ubierz. Będę z powrotem, zanim się obejrzysz.
Kiwa głową i idzie w stronę domu. Nagle zatrzymuje się, jakby o czymś sobie przypomniała, odwraca się i po raz pierwszy spogląda na mnie, na obcą osobę w jej ogrodzie.
– Kim jesteś?- pyta.
– Mieszkam obok. Przyszłam do Adama.
Smutek w jej oczach się pogłębia.
– Tak myślałam.
Adam podchodzi do matki i ujmuje ją łagodnie za łokcie.
– Chodźmy- prosi.- Powinnaś wejść do domu.
Pozwala mu poprowadzić się ścieżką do tylnich drzwi. Wchodzi na stopień i odwraca się jeszcze raz, żeby na mnie spojrzeć. Nie odzywa się, ja też milczę. Patrzymy na siebie, a potem oboje znikają w środku. Zastanawiam się, o czym rozmawiają.
– Czy ona dobrze się czuje?- pytam, kiedy Adam wraca do ogrodu.
– Jedźmy już.- mówi.
Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie przypomina to jazdy na rowerze stromym zboczem ani nawet przejażdżki samochodem z głową wystawioną na zewnątrz. To coś bardziej żywiołowego, jak spacer po plaży zimą, kiedy wiatr od morza jest tak silny, że niemal urywa głowę. Kaski mają plastikową osłonę na twarz. Opuściłam swoją, ale Adam tego nie zrobił. Celowo.
– Lubię, kiedy wiatr wieje mi w oczy- powiedział.
Kazał mi się przytulić, gdy będziemy mijali zakręty. Stwierdził, że skoro to moja pierwsza przejażdżka, nie będzie jechał zbyt szybko. Ale przecież to mogło oznaczać wszystko. Nawet przy mniejszej prędkości możemy się unieść i polecieć.
Mijamy ulice, latarnie, domy. Zostawiamy za sobą sklepy, zakłady przemysłowe i lasek, przekraczamy granicę miasta, gdzie wszystko ma ustalony porządek. Przed nami pojawiają się drzewa, pola i przestrzeń. Chowam głowę za plecami Adama, zamykam oczy i zastanawiam się,dokąd mnie zabierze. Wyobrażam sobie konie w silniku, z rozdętymi chrapami, parującym oddechem, galopujące nad ziemią. Słyszałam kiedyś historię o nimfie porwanej przez boga i uwiezionej rydwanem w jakąś mroczną i niebezpieczną okolicę.
Dojeżdżamy do miejsca, którego zupełnie się nie spodziewałam- na zabłocony parking na poboczu autostrady. Stoją tam dwie ciężarówki, kilka samochodów i budka z hot dogami.
Adam wyłącza silnik, kopie podstawkę i zdejmuje kask.
– Musisz zsiąść pierwsza- mówi.
Kiwam głową nie mogąc wyksztusić ani słowa, zostawiłam oddech gdzieś daleko na drodze. Kolana mi się trzęsą i muszę zdobyć się na wysiłek, żeby przerzucić nogę nad motorem i postawić ją na ziemi. Ziemia jest nieruchoma. Jeden z kierowców ciężarówek puszcza do mnie oko przez szybę. Trzyma w ręku filiżankę z parującą herbatą. W budce z hot dogami dziewczyna uczesana w koński ogon podaje torebkę frytek mężczyźnie z psem. Jestem inna niż oni. Przylecieliśmy tutaj z daleka, a wszyscy są zupełnie zwyczajni.
– Jeszcze nie dotarliśmy na miejsce- uprzedza Adam.- Przekąsimy coś a potem zobaczysz.
Zdaje się rozumieć, że nie mogę jeszcze mówić, i nie czeka na odpowiedź. Idę wolno za nim, słyszę, jak zamawia dwa hot dogi z cebulką. Skąd wiedział, że to mój wymarzony lunch?
Jemy na stojąco. Dzielimy się colą. Dziwię się, że tu jestem. Świat otworzył się przede mną na siedzeniu motoru, niebo wyglądało jak jedwab i zobaczyłam popołudniowe światło nie białe, szare albo srebrne, ale połączenie wszystkich tych barw. Wrzucam papier do kosza i dopijam colę.
– Gotowa?- pyta Adam.
Idę za nim przez furtkę za budką z hot dogami. Mijamy rów i wchodzimy do niewielkiego lasku. Błotnista ścieżka prowadzi na otwartą przestrzeń. Nie miałam pojęcia, że znajdujemy się tak wysoko. Jestem zachwycona. Jakby ktoś rozłożył nam całe miasto u stóp. Spoglądamy na nie z góry.
– Jeju! Nie wiedziałam, że stąd jest taki widok.
– No.
Siedzimy razem na ławce, nie dotykając się kolanami. Czuję twardą ziemię pod stopami. Powietrze jest zimne, pachnie mrozem, który nadejdzie razem z zimą.
– Przyjeżdżam tutaj, kiedy chcę się wyrwać na chwilę- mówi Adam.- To stąd przywiozłem grzyby. Wyjmuje puszkę z tytoniem i otwiera ją. Sypie trochę czarnego proszku ma bibułę i zwija skręta. Ma brudne paznokcie, a ja drżę na myśl o tym, że mógłby mnie dotknąć tymi rękami.
– Proszę. To cię rozgrzeje.
Podaje mi papierosa. Przyglądam się, jak robi drugiego dla siebie. Skręt wygląda niczym blady, chudy palec. Podaje mi ogień. Nie odzywamy się całą wieczność, tylko wydmuchujemy dym na miasto.
– Cokolwiek tam się teraz dzieje, o tym nie wiemy- stwierdza.
Wiem, co ma na myśli. Tam na dole może być piekło. Wielki chaos snów i marzeń kłębiących się we wnętrzach małych domków. Ale tutaj panuje spokój. Jest czysto.
– Przykro mi, że widziałaś moją mamę- mówi.- Czasem trudno z nią dojść o ładu.
– Choruje?
– Niezupełnie.
– To co jej jest?
Wzdycha, przesuwa ręką po włosach.
– Tata zginął w wypadku samochodowym półtora roku temu.
Rzuca papierosa na trawę. Patrzymy, jak się żarzy pomarańczowym światem. Mam wrażenie, że mijają minuty, zanim gaśnie.
– Chcesz o tym pogadać?
Wzrusza ramionami.
– Nie ma o czym. Rodzice pokłócili się, tata wybiegł z domu i chciał pojechać do pubu, ale nie rozejrzał się na skrzyżowaniu. Dwie godziny później do drzwi zapukała policja.
– Cholera!
– Widziałaś kiedyś przestraszonego policjanta?
– Nie.
– Straszny widok. Mama siedziała na schodach i zakrywała uczy dłońmi, a oni stali na korytarzu. Zdjęli czapki i kolana im się trzęsły.- Zaśmiał się przez nos, miękko i smutno.- Byli tylko trochę starsi ode mnie. Nie umieli sobie poradzić z tą sytuacją.
– Okropne!
– Mama nie mogła uwierzyć, że tata nie żyje. Zabrali ją, żeby zobaczyła ciało. Chciała tego, ale nie powinni byli jej na to pozwolić. Zostało zmasakrowane.
– Pojechałeś z nimi?
– Czekałem na zewnątrz.
Teraz rozumiem, dlaczego Adam jest inny niż Zoey, inny niż wszyscy, których znam ze szkoły. Łączy nas ból.
– Sądziłem, że będzie lepiej, jeśli wyprowadzimy się ze starego domu, ale to nic nie dało. Mama codziennie zażywa bardzo dużo leków.
– Opiekujesz się nią?
– Tak.
– A co z twoim życiem?
– Nie mam wyboru.
Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć. Wygląda tak, jakby naprawdę mnie widział, jakby wiedział coś o mnie, o czym nawet ja nie wiem.
– Boisz się, Tesso?
Nikt mnie jeszcze o to nie pytał. Nigdy, Przyglądam mu się, żeby sprawdzić, czy ze mnie nie kpi albo nie pyta z uprzejmości, ale on wytrzymuje to spojrzenie. Mówię, że się lękam ciemności, boję się zasnąć, budzą we mnie strach palce z błonami, zamknięte przestrzenie i drzwi.
– To uczucie przychodzi i odchodzi. Ludzie myślą, że chorzy są odważni i nieustraszeni, lecz to nieprawda. Mam wrażenie, jakby ciągle ścigał mnie jakiś psychol, jakby w każdej chwili mógł mnie zastrzelić. Ale czasami zapominam o strachu na wiele godzin.
– Co sprawia, że zapominasz?
– Ludzie. Zajęcia. Kiedy byłam z tobą w lesie, zapomniałam na całe popołudnie.
Adam wolno kiwa głową.
Zapada cisza, niedługa, ale ma kształt poduszki owijającej pudełko o ostrych kantach.
– Podobasz mi się, Tesso- oznajmia Adam.
Z trudem przełykam ślinę.
– Tak?
– Tamtego dnia, kiedy przyszłaś wyrzucić papiery do ogniska, oświadczyłaś, że chcesz się pozbyć wszystkiego, co masz. Powiedziałaś, że obserwujesz mnie przez okno. Ludzie nie mówią takich rzeczy.
– Przestraszyłam cię?
– Wręcz przeciwnie.- Adam wpatruje się w swoje stopy, jakby mogły mu podpowiedzieć właściwe słowa.- Ale nie jestem w stanie dać ci tego, czego chcesz.
– Czego chcę?
– Ja sam z trudem daję sobie radę. Gdyby coś się wydarzyło między nami, jaki miałoby sens?- Poprawia się na ławce.- Nie chciałem tego powiedzieć.
Czuję się dziwnie niedostępna, kiedy wstaję. W środku zamyka mi się jakieś okno. To, które kontroluje temperaturę i uczucia. Czuję się krucha jak zimowy liść.
– To na razie- rzucam.
– Już lecisz?
– Tak, mam coś do załatwienia na mieście. Przepraszam, nie zdawałam sobie sprawy, która jest godzina.
– Naprawdę musisz już iść?
– Umówiłam się ze znajomymi. Będą na mnie czekać.
Szuka na trawie naszych kasków.
– Odwiozę cię.
– Nie, nie trzeba. Poproszę kogoś, żeby mnie podrzucił. Tu wszyscy mają samochody.
Wygląda na oszołomionego. Ha! Świetnie! To pozwoli mu zrozumieć, że jest tak sam jak wszyscy. Odchodzę, nie zadając sobie trudu, żeby się pożegnać.
– Czekaj!- woła.
Nie mam mowy. Nawet się nie obejrzę.
– Ścieżka może być śliska. Zaczyna padać.
Mówiłam, że będzie padać. Wiedziałam.
– Tesso, podwiozę cię.
Jeśli sądzi, że wsiądę z nim na motor, to grubo się myli.
Popełniłam fatalny błąd, myśląc, że może mnie ocalić.