40532.fb2
Zoey podchodzi do drzwi. Jest rozczochrana i ma na sobie te same ciuchy, w których widziałam ją ostatnio.
– Jedziemy nad morze?- Dzwonię jej przed nosem kluczykami do samochodu.
Dostrzega wóz taty.
– Sama nim przyjechałaś?
– Tak.
– Przecież nie umiesz prowadzić.
– Nauczyłam się. To numer piąty na mojej liście.
Marszczy brwi.
– Naprawdę brałaś lekcje?
– Coś w tym rodzaju. Mogę wejść?
Otwiera drzwi szerzej.
– Wytrzyj buty albo je zdejmij.
Dom jej rodziców jest niewiarygodnie wypucowany, jakby był z katalogu. Oboje bez przerwy pracują, więc nie mają czasu nabrudzić. Idę za Zoey do salonu i siadam na kanapie. Zoey siada naprzeciwko na poręczy fotela i zakłada ręce.
– Tata pożyczył ci samochód, mimo, że nie jesteś ubezpieczona i nie masz prawa jazdy?
– Nie wiem, że go wzięłam, ale naprawdę potrafię prowadzić. Przekonasz się. Zdałabym egzamin bez trudu, gdybym była w odpowiednim wieku.
Zoey kręci głową, jakby nie mogła się nadziwić mojej głupocie. Powinna być ze mnie dumna. Zwiałam z domu i tata nic nie zauważył.
Pamiętałam o tym, żeby spojrzeć w lusterko, zanim zapaliłam silnik, wrzuciłam sprzęgło, pierwszy bieg i wcisnęłam gaz. Objechałam ulicę trzy razu i dwukrotnie zgasł mi silnik. Pierwszy raz poszło mi tak dobrze. Przejechałam rondo i nawet wrzuciłam trójkę na głównej ulicy w drodze do domu Zoey. Tymczasem ona przygląda mi się tak, jakbym popełniła jakiś straszny błąd.
– Wiesz co?- Wstaję i zapinam płaszcz.- Sądziłam, że jeśli uda mi się tu dojechać, jedyną trudnością pozostanie jazda dwupasmówką. Nie przyszło mi do głowy, że właśnie ty okażesz się taką zrzędą.
Szura nogami po dywanie, jakby chciała coś zetrzeć.
– Przepraszam. Jestem trochę zajęta.
– A co robisz?
Wzrusza ramionami.
– Nie wszyscy mają tyle czasu, co ty.
Czuję, jak coś we mnie rośnie, kiedy na nią patrzę. W tej chwili zupełnie jej nie lubię.
– Dobra. Zapomnijmy o tym. Sama zrealizuję swoją listą.
Zoey wstaje i potrząsa swoimi głupimi włosami. Próbuje udawać obrażoną. To sztuczka, która działa na facetów, ja nie dam się na to nabrać.
– Nie powiedziałam:,,Nie”.
Ale widzę wyraźnie, że ją nudzę. Wolałabym, żebym szybciej umarła, bo wtedy mogłaby się zająć swoim życiem.
– Lepiej zostać- rzucam.- I tak przy tobie nic nie wychodzi.
Idzie za mną do przedpokoju.
– To nieprawda!
Odwracam się.
– Dla mnie tak. Nie zauważyłaś, że całe gówno zawsze mi spada na głowę, a ty ze wszystkiego wychodzisz bez szwanku›
Marszczy brwi.
– Kiedy tak było?
– Zawsze tak jest. Czasem myślę, że zadajesz się ze mną, żeby poczuć, jaką jesteś szczęściarą.
– Chryste!- Krzywi się.- Nie możesz chociaż na chwilę przestać myśleć o sobie?
– Zamknij się!- krzyczę i czuję się z tym tak dobrze, że muszę to zrobić jeszcze raz.
– Nie. To ty się zamknij.- odpowiada, ale potrafi zdobyć się ledwie na szept. Dziwne. Cofa się o krok i przystaje, jakby chciała coś dodać, lecz zmienia zdanie i wbiega po schodach na górę.
Nie idę za nią. Czekam chwilę w przedpokoju. Czuję, jak gruby jest dywan pod moimi stopami. Potem wracam do salonu i włączam telewizor. Przed siedem minut oglądam program dla amatorów ogrodnictwa. Dowiaduję się z niego, że w nasłonecznionym miejscu można hodować morele wszędzie, nawet w Anglii. Zastanawiam się, czy Adam o tym wie. Szybko nudzą mnie informacje o mszycach i czerwonych pająkach podawane monotonnym głosem przez spikera, więc wyłączam telewizor i wysyłam Zoey SMS-a: PRZEPRASZAM.
Wyglądam przez okno, żeby sprawdzić czy samochód wciąż tam stoi. Jest. Niebo wygląda brzydko. Chmury wiszą nisko i mają kolor siarki.
Jeszcze nigdy nie prowadziłam w deszczu. Trochę się tego boję. Szkoda, że październik już minął. Tego roku był tak ciepły, jakby świat zapomniał o tym, że pora na nadejście jesieni. Pamiętam, jak przyglądałam się spadającym liściom przez szpitalne okno.
Zoey odpisuje: JA TEŻ.
Schodzi do salonu. Ma na sobie krótką turkusową sukienkę i mnóstwo bransoletek. Owijają jej rękę jak węża i brzęczą, kiedy podchodzi, żeby mnie uściskać. Ładnie pachnie. Opieram się o jej ramię, a ona całuje mnie w czubek głowy.
Śmieje się, kiedy zapalam silnik, który, oczywiście, natychmiast mi gaśnie. Próbuję znowu i gdy jedziemy ulicą w dół, opowiadam jej, jak tata pięć razy próbował mnie nauczyć kierować samochodem, ale nigdy mi nie wychodziło. Nie umiałam naciskać na pedały sprzęgła i gazu z wyczuciem.
,,Dobrze!- krzyczy tata.- Czujesz ten punkt?”.
Ale ja nic nie czułam, nawet gdy zdjęłam buty.
Byliśmy zmęczeni moją nauką. Kolejne jazdy stawały się coraz krótsze, aż w końcu zrezygnowaliśmy z nich i nikt z nas więcej o tym nie wspominał.
– Nie sądzę, żeby zauważył zniknięcie samochodu przed lunchem- oznajmiam.- A potem, co może zrobić? Tak jak mówiłaś, żadne zasady mnie nie dotyczą.
– Prawdziwa z ciebie bohaterka!- stwierdza Zoey.- Jesteś fantastyczna!
Śmiejemy się jak za dawnych czasów. Zapomniałam już, jak wesoło spędza się czas w jej towarzystwie. Nie krytykuje mojej jazdy tak, jak robił to tara. I nie boi się, kiedy wrzucam trzeci bieg albo zapominam pokazać migaczem, że skręcam w lewo, wyjeżdżając z ulicy, przy które mieszka. Gdy jest ze mną, czuję się o wiele lepiej.
– Nieźle. Staruszek cię jednak wyszkolił.
– Uwielbiam to- przyznaję.- Fantastycznie byłoby tak jechać przez Europę. Mogłabyś zrobić sobie rok przerwy w college'u i wybrać się ze mną w podróż.
– Nie chcę.- Bierze mapę i milknie.
– Nie potrzebujemy mapy.
– Dlaczego?
– Wyobraź sobie, że gramy w filmie drogi.
– Blokada- mówi, pokazując palcem szosę.
Przed nami ustawili się jacyś chłopcy na motorach. Mają kaptury na głowach i papierosy w rękach. Niebo przybrało dziwną barwę, dookoła nie widać nikogo innego. Zwalniam.
– Co robimy?
– Wrzuć wsteczny- radzi Zoey.- Nie zjadą nam z drogi.
Wychylam się przez okno.
– Hej, wy tam! Ruszcie dupy!
Usuwają się leniwie i uśmiechają krzywo, gdy posyłam im całusa.
Zoey jest wstrząśnięta.
– Co cię napadło?
– Nic, po prosto nie umiem cofać.
Na głównej drodze stajemy w korku. Przez okna zaglądam w życie innych ludzi. Dziecko płacze na tylnim siedzeniu, mężczyzna bębni palcami w kierownicę. Kobieta wyciera nos. Dziecko macha.
– Niesamowite, prawda?
– Co?
– Jestem sobą i ty jesteś sobą, podobnie jak oni wszyscy. Każdy jest inny i równie nieistotny.
– Mów za siebie.
– Tak jest. Nie myślisz o tym nigdy, kiedy patrzysz w lustro? Nie wyobrażasz sobie swojej czaszki?
– Nie.
– Nie znoszę jadać siedem, osiem razy dziennie i nie cierpię buraczków i selera. Tobie nie podobają się twoje nogi i trądzik, ale to wszystko i tak nie ma znaczenia z szerszej perspektywy.
– Zamknij się, Tesso! Wygadujesz bzdury.
Milknę, ale myślę o tym, że mój oddech pachnie miętową pastą do zębów, a jej papierosowym dymem. Mam raka. Ona mieszka z obojgiem rodziców. Kiedy wstałam rano z łóżka, na prześcieradle zostawiłam pot. Teraz prowadzę samochód. Widzę w lusterku swoją twarz, uśmiech i kości, które zostaną spalone lub pogrzebane. To będzie moja śmierć. Nie Zoey. Moja. Myślę to i po raz pierwszy nie czuję się z tym okropnie.
Nie rozmawiamy. Zoey wygląda przez okno, a ja prowadzę. Wyjeżdżamy z miasta na dwupasmówkę. Niebo ciemnieje coraz bardziej. Jest wspaniale.
Zoey znowu zaczyna marudzić.
– To najgorsza przejażdżka, w jakiej brałam udział- jęczy.- Mdli mnie. Dlaczego jeszcze nie dojechałyśmy?
– Bo nie zwracam uwagi na tablice drogowe.
Patrzy na mnie zaskoczona.
– Dlaczego? Chcę, żeby nasza podróż miała jakiś cel.
Przyciskam nogą pedał gazu.
– Dobra.
Zoey piszczy i chwyta się deski rozdzielczej.
– Zwolnij! Jesteś początkującym kierowcą!
Prędkościomierz wskazuje 45 km/h. 50! Ależ mam parę.
– Zwolnij. Słyszałam grzmot!
Krople deszczu znaczą przednią szybę. Lśnią na szkle i zamazują widok. Przypominają iskry elektryczne.
Liczę po cichu do momentu pojawienia się błyskawicy.
– Piorun strzelił kilometr stąd.- mówię.
– Zatrzymaj się.
– Po co?
Deszcz bębni o dach samochodu, a ja nie wiem, jak się włącza wycieraczki. Manipuluję światłami i rozrusznikiem. Zapominam, że wrzuciłam czwarty bieg, i samochód nagle staje.
– Nie tutaj!- wrzeszczy Zoey.- Jesteśmy na dwupasmówce! Chcesz zginąć?
Wrzucam na luz. Nie czuję strachu. Strugi wody spływają po szybie. Samochody, które nadjeżdżają z tyłu, trąbią na nas i migają światłami. Spokojnie zerkam w lusterko, włączam silnik i wrzucam pierwszy bieg. Ruszamy. Odnajduję wycieraczki i wrzucam drugi bieg, a potem trzeci.
Zoey wpada w panikę.
– Jesteś stuknięta. Teraz ja poprowadzę!
– Nie masz ubezpieczenia.
– Ty też!
Odgłosy burzy narastają, nie ma już przerw między grzmotami a błyskawicami. Jest dzień, ale wszystkie samochody jadą na światłach. Nie umiem włączyć swoich.
– Proszę cię!- krzyczy Zoey.- Stań!
– W samochodzie jesteśmy bezpieczne. On ma gumowe opony.
– Zwolnij!- nie przestaje się drzeć.- Spowodujesz wypadek. Nie słyszałaś o zachowaniu bezpiecznej odległości?
Nie. Za to odkrywał piąty bieg, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Pędzimy przed siebie pod niebem rozświetlonym błyskawicami. Jeszcze nigdy nie widziałam burzy z bliska. Kiedy tata zabrał nas do Hiszpanii, na morzu rozpętał się sztorm. Obserwowaliśmy go z hotelowego balkonu. Nie wydawał się prawdziwy, przypominał widowisko zorganizowane dla turystów. Teraz przed mymi oczami rozgrywa się fantastyczny spektakl.
Zoey nie podziela mojego zachwytu. Kuli się ze strachu na siedzeniu.
– Samochody są z metalu!- piszczy.- W każdej chwili może uderzyć w nas piorun. Zatrzymaj się!
Żal mi jej, ale wiem, że nie ma racji.
Stuka palcem w szybę.
– Tam jest stacja. Zjedź na nią albo wyskoczę.
Mam ochotę na czekoladę, więc postanawiam się zatrzymać. Rozpędziłam samochód, ale udaje mi się znaleźć hamulec. Wjeżdżamy jak szalone na podjazd i parkujemy przy pompach paliwowych oświetlonych jarzeniówkami. Zoey zamyka oczy. Wolałabym jechać dalej, chłonąc pełną piersią widok rozpościerający się za oknem.
– Nie wiem, w co ty grasz- syczy.- ale mogłaś nas zabić.
Otwiera drzwi, wysiada i zatrzaskuje je za sobą, a potem maszeruje do sklepu. Przez chwilę mam ochotę odjechać bez niej, lecz zanim podejmuję decyzję, wraca i otwiera drzwi. Pachnie inaczej, chłodem i świeżością. Odgarnia mokry kosmyk włosów, który przykleił jej się do ust.
– Nie mam pieniędzy. Chcę zapalić.
Podaję jej torebkę. Nagle czuję się bardzo szczęśliwa.
– Możesz mi kupić czekoladę?
– Najpierw fajki- mówi. – Idę do toalety. Kiedy wrócę, siadam za kierownicą.
Zatrzaskuję drzwi i idzie w stronę sklepu. Wciąż leje, Zoey kuli się pod kroplami deszczu i zerka na niebo. Kolejny grzmot. Jeszcze nigdy nie widziałam, jak się boi, i czuję przypływ miłości do niej. Nie radzi sobie tak dobrze jak ja. Nie jest przyzwyczajona. Dla mnie cały świat mógłby pogrążyć się w chaosie. Nie bałabym się. Chciałabym, żeby na następnych skrzyżowaniu stoczyła się na nas lawina. Niech z nieba spadnie czarny deszcz, a ze schowka na rękawiczki wyleci szarańcza. Biedna Zoey. Widzę ją za szybą sklepu, jak niewinnie kupuje słodycze i papierosy. Pozwolę jej prowadzić, bo tak chcę. Nie może mnie już kontrolować. Przekroczyłam granicę.