40532.fb2
Popołudnie mija szybko. Sprzątamy ze stołu i włączamy telewizję. Wszyscy słuchamy wystąpienia królowej, apotem Cal prezentuje nam kilka sztuczek.
Zoey spędza cały ten czas na kanapie między mamą i Sally. Opowiada im ze szczegółami historię swojego nieudanego romansu ze Scottem. Nawet próbuje dowiedzieć się od nich czegoś więcej na temat porodu.
– Powiedzcie – prosi – czy to naprawdę tak bardzo boli?
Tata zagłębia się w lekturze swej nowej książki Pokarmy organiczne. Od czasu do czasu czyta na głos dane statystyczne na temat chemikaliów i pestycydów.
Adam rozmawia z Calem. Pokazuje mu, jak należy żonglować buławami; uczy go nowego triku z monetą. Wciąż nie wiem, co o Adamie myśleć. Nie chodzi o to, czy mi się podoba, ale czy ja podobam się jemu. Co chwilę nasze spojrzenia się spotykają, ale zawsze to on pierwszy odwraca wzrok.
– On cię pragnie – mówi Zoey bezgłośnie. Jeśli to prawda, nie wiem, jak mam doprowadzić do zbliżenia.
Spędziłam popołudnie na przeglądaniu książki, którą dostałam od Cala – Sto dziwnych sposobów na spotkanie ze Stwórcą. Jest zabawna, ale nie pomaga mi pozbyć się uczucia, że coś we mnie nieustannie się kurczy. Siedzę na tym fotelu od dwóch godzin i zupełnie się od wszystkich odizolowałam. Wiem, że moje postępowanie nie jest w porządku, nie potrafię jednak zachowywać się inaczej.
Już o czwartej robi się ciemno i tata zapala wszystkie światła. Wnosi miseczki ze słodyczami i orzeszki. Mama proponuje grę w karty. Wymykam się na korytarz, kiedy ustawiają krzesła. Mam dość wciąż grzejących kaloryferów oraz gier. Zdejmuję płaszcz z wieszaka i wychodzę do ogrodu.
Wstrząsa mną zimno. Wnika w moje płuca i zamienia oddech w parę. Nasuwam na głowę kaptur, zawiązuję go pod brodą i czekam.
Powoli mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności, zaczynam dostrzegać różne szczegóły, jakby wyłaniały się z mgły. Ostrokrzew drapiący ścianę szopy, ptaka na płocie z piórkami napuszonymi przez wiatr.
Tam, w domu, pewnie już rozdają karty i częstują się orzeszkami, ale tutaj każde źdźbło trawy lśni od mrozu. Na niebie jest pełno gwiazd, zupełnie jak w bajce. Nawet księżyc wydaje się zdziwiony tym widokiem.
Ugniatam śnieg butami, podchodząc do jabłonki. Dotykam jej sękatego pnia, staram się wyczuć palcami szarą pobrudzoną korę. Na gałęziach wisi jeszcze parę listków. Kilka zwiędłych jabłek pokrywa się rdzawym nalotem.
Cal twierdzi, ze ludzie powstali z pyłu wygasłych gwiazd. Mówi, że po śmierci znowu obracamy się w pył, blask i deszcz. Jeśli to prawda, chcę być pochowana pod tym drzewem. Jego korzenie sięgną do mojego ciała i wchłoną mnie w siebie. Stanę się kwiatem jabłoni. Opadnę wiosną jak konfetti i przykleję się do butów moich bliskich. Schowają mnie do kieszeni i rozsypią wieczorem na poduszkach. Pomogę im zasnąć. Ciekawe, co im się wtedy przyśni.
Latem będą mnie jeść. Adam przejdzie przez płot, żeby mnie wykraść, zwabiony moim zapachem, krągłością, połyskiem i obietnicą zdrowia. Poprosi mamę, żeby ugotowała mu kompot albo upiekła placek z jabłkami. Będzie się mną opychał.
Kładę się na ziemi i próbuję to sobie wyobrazić. Dzieje się tak naprawdę. Jestem martwa. Zamieniam się w jabłonkę. Mam z tym pewne trudności. Myślę o ptaku, z którego widziałam przed chwilą. Zastanawiam się, czy już odleciał. Ciekawe, co oni robią tam, w domu? Czy już za mną tęsknią?
Obracam się na brzuch i przyciskam twarz do ziemi, od której bije chłód. Przesuwam po niej dłońmi, przesiewam ją między palcami, żeby poczuć jej zapach. Dochodzi mnie woń zgniłych liści i robaków.
– Co ty wyprawiasz?
Odwracam się bardzo powoli. Widzę twarz Adama do góry nogami.
– Postanowiłem sprawdzić, co się z tobą dzieje. Dobrze się czujesz?
Siadam i otrzepuję piach ze spodni.
– Świetnie. Było mi za gorąco.
Kiwa głową, jakby moje wyjaśnienie tłumaczyło obecność mokrych liści na płaszczu. Wyglądam jak wariatka, wiem. Do tego zawiązałam sobie kaptur pod brodą jak staruszka. Rozwiązuję go pośpiesznie.
Kurtka Adama szeleści, kiedy siada obok mnie.
– Zapalisz?
Biorę papierosa i czekam, aż mi go podpali. Wydmuchujemy dym, który unosi się nad ogniskiem. Czuję, że na mnie patrzy. To, co myślę, jest tak wyraźne, że nie zdziwiłabym się, gdyby rozświetliło się nad moją głową jak neon sklepu rybnego. Podobasz mi się. Podobasz mi się. Błysk. Błysk. Błysk. Obok słów zapalają się czerwone lampki tworzące serce.
Kładę się z powrotem na trawie, żeby uniknąć jego wzroku. Chłód przenika przez materiał spodni jak woda.
Adam kładzie się obok mnie. Jego bliskość powoduje ból. Robi mi się niedobrze.
– Pas Oriona – mówi.
Gdzie?
Pokazuje palcem na niebie.
– Widzisz te trzy małe gwiazdy w jednym szeregu? Mintaka, Alnilam, Alnitak. – Rozświetlają się na czubku jego palca, kiedy wymawia ich nazwy.
Skąd je znasz?
Gdy byłem mały, tata dużo opowiadał mi o gwiazdach. Jeśli skierujesz lornetkę poniżej Oriona, zobaczysz gigantyczną chmurę gazu, w której rodzą się nowe gwiazdy.
Nowe gwiazdy? Myślałam, że wszechświat umiera.
Zależy jak na to spojrzeć. Jednocześnie wciąż się rozszerza – Adam obraca się na bok i wspiera na łokciu. – Twój brat wyjawił mi, że podjęłaś próbę zdobycia sławy.
Przyznał się, że poniosłam klęskę?
Śmieje się.
– Nie, ale ty musisz mi o tym opowiedzieć.
Lubię go rozśmieszać. Mam teraz okazję, by patrzeć na jego piękne usta. Mówię mu, jak żałośnie wypadał mój wywiad w radiu, i ubarwiam opowieść, żeby brzmiała jeszcze zabawniej. Przedstawiam siebie jako bohaterkę, anarchistkę fal radiowych. Rozkręcam się i dorzucam historię o tym, jak zabrałam samochód taty i pojechałyśmy z Zoey do hotelu. Leżymy na wilgotnej trawie pod wielkim niebem, na którym nisko zawisł księżyc, a ja mówię o szafie i moim imieniu, które starto z tego świata. Opowiadam mu nawet o tym, że mam zwyczaj bazgrać po ścianach. Łatwiej jest zwierzać się w ciemności – nie wiedziałam o tym wcześniej.
Kiedy kończę, odzywa się:
– Nie powinnaś się bać, że o tobie zapomną, Tesso. Myślisz, że zaczną nas szukać, jeśli znikniemy na dziesięć minut?
Uśmiecham się do siebie.
Błysk, błysk. To, co czuję w tej chwili, rozświetla ciemność nad moja głową.
Kiedy przełazimy przez dziurę w płocie i ruszamy ścieżką prowadzącą do tylnych drzwi jego domu, ramię Adama ociera się o moje. Prawie się nie dotykamy. Ale przyprawia mnie to o dreszcz.
Idę za nim do kuchni.
– Zaraz wracam – mówi. – Mam dla ciebie prezent. – Znika w korytarzu i słyszę, jak wbiega po schodach.
Zaczynam za nim tęsknić w tej samej chwili. Kiedy nie ma go przy mnie, myślę, że go sobie wymyśliłam.
– Adam! – po raz pierwszy wołam go po imieniu. Dziwnie brzmi w moich ustach. Wypowiadam je z naciskiem i wydaje mi się, że jeśli będę czyniła to dostatecznie często, wydarzy się coś nieoczekiwanego. Wychodzę na korytarz i patrzę w górę.
Adam?
Jestem tutaj. Chodź do mnie, jeśli chcesz.
Idę.
Jego pokój ma taki sam układ jak mój, tylko na odwrót. Adam siedzi na łóżku. Wygląda inaczej. Dziwnie. Trzyma w ręku srebrną paczkę.
– Nie wiem, czy ci się spodoba.
Sadowię się obok niego. Każdej nocy, kiedy zasypiamy, dzieli nas tylko jedna ściana. Postanawiam zrobić w niej dziurę, za szafą, i w ten sposób zyskać tajemnice przejścia do jego świata.
– Proszę – podaje mi prezent. – Otwórz.
Rozrywam papier i znajduję torbę. W torbie jest pudełko. W pudełku bransoletką. Ma siedem kamieni, każdy w innym kolorze, na srebrnym łańcuszku.
– Wiem, że nie chcesz gromadzić nowych rzeczy, ale pomyślałem, że ci się spodoba.
Jestem tak wzruszona, że nie mogę nic powiedzieć.
– Pomóc ci ja włożyć? – pyta.
Wyciągam rękę. Zakłada mi bransoletkę i zapina zamek. Potem splata palce z moimi. Patrzymy na nasze złączone ręce leżące między nami na łóżku. Moje wyglądają odmiennie, na nadgarstku lśni bransoletka. Jego są całkiem inne, niż mi się wydawało.
– Tesso?
Kiedy mu się przyglądam, ogarnia mnie strach. W jego zielonych oczach widzę cienie. Pochyla się nade mną i już wiem. Wiem.
To się jeszcze nie stało, ale się stanie.
Numerem ósmym na mojej liście jest miłość.