40532.fb2
Zoey nie zawraca sobie głowy pukaniem, wchodzi i rzuca się na moje łóżko. Patrzy ze zdziwieniem, jakby nie spodziewała się, że mnie jeszcze zobaczy.
– Co robisz?- pyta.
– Nie rozumiem.
– Nie schodzisz już na dół?
– Tata dzwonił do ciebie?
– Boli cię?
– Nie.
Przygląda mi się podejrzliwie, apotem wstaje i zdejmuje płaszcz. Ma na sobie kusą czerwoną sukienkę pasującą do torebki, którą rzuciła na podłogę.
– Idziesz gdzieś?- pytam.- Na randkę?
Wzrusza ramionami, podchodzi do okna i patrzy na ogród. Rysuje palcem obwódkę na krawędzi szklanki i mówi:
– Może powinnaś postarać się uwierzyć w Boga.
– Powinnam?
– Tak, może wszyscy powinniśmy uwierzyć. Cała rasa ludzka.
– Nie sądzę. On chyba nie żyje.
Odwraca się, żeby mi się przyjrzeć. Jest blada jak zima. Za jej ramionami wznosi się samolot.
– Co tam naskrobałaś na ścianie?- pyta.
Nie wiem, dlaczego pozwalam jej przeczytać. Chyba chcę, żeby coś się działo. Słowa napisane czarnym atramentem pod wzrokiem Zoey zmieniają się w małe pajączki. Czyta raz po raz. Nienawidzę myśli, że bardzo mi współczuje.
– Życie to nie bajka, co?- pyta miękko.
– A mówiłam kiedyś, że tak jest?
– Sądziłam, że tak uważasz.
– Nie.
– Twój tata raczej spodziewa się, że poprosisz o kucyka, a nie o chłopaka.
Nasz śmiech brzmi dziwnie. Podoba mi się, chociaż jednocześnie boli. Z całą pewnością najbardziej lubię chichotać z Zoey, bo wiem, że obie mamy jednakowo głupie myśli. Wystarczy, że powie:,,Może powinnaś wybrać się do stadniny ogierów?”- i już pękamy ze śmiechu.
– Płaczesz?- pyta Zoey.
Nie jestem pewna. Chyba tak. Zachowuję się jak te kobiety pokazywane w telewizji, które straciły swoje rodziny. Ryczę jak zwierzę, które przytrzasnęło sobie łapę. Nagle dociera do mnie wszystko- moje palce przypominają już szpony, mam przeźroczystą skórę. Czuję, że w lewym płucu mnożą się komórki nowotworowe, gromadzą się jak proch wypełniający wazon. Już niedługo nie będę mogła oddychać.
– To normalne, że się boisz.- oznajmia Zoey.
– Nie boję się.
– Oczywiście, że się boisz. Cokolwiek czujesz, to jest w porządku.
– Możesz sobie wyobrazić, że strach przepełnia cię cały czas, Zoey?
– Mogę.
Bzdura. Nie ma o tym pojęcia, całe życie jest przed nią. Znów chowam się pod kapeluszem, nie całkiem, bo będzie mi brakowało oddechu. I rozmów. Okien. Będę tęskniła za ciastkami. I za rybami. Lubię ryby. Lubię patrzeć, jak ich pyszczki otwierają się i zamykają na przemian. Tak, dokąd pójdę, nie można niczego zabrać. Zoey patrzy, jak ocieram oczy rogiem poduszki.
– Zrób to ze mną.- mówię.
– Co takiego?- Wygląda na przestraszoną.
– To, co powypisywałam na kartkach. Sporządzę całą listę rzeczy, które chcę zrobić, a ty pomożesz mi ją zrealizować.
– Ale co? Chodzi ci o to, co napisałaś na ścianie?
– O to i o coś innego, przede wszystkim jednak o chłopaka. Ty tylu ich już miałaś, a ja nawet się nie całowałam.
Obserwuję jej reakcję na moje słowa. Zapadły głęboko.
– Nie było ich znowu tak wielu.- stwierdziła w końcu.
– Zgódź się, Zoey. Nawet jeśli będę cię później błagała, żebyś tego nie robiła, nawet jeśli będę dla ciebie okropna, zmuś mnie. Mam długą listę rzeczy, których chciałabym doświadczyć.
Kiedy wreszcie mówi:,,Dobra”, starała się, żeby zabrzmiało to tak lekko, jakby zgodziła się częściej mnie odwiedzać.
– Naprawdę?
– Przecież powiedziałam.
Zastanawiałam się, czy wie, co ją czeka. Siadłam na łóżku i patrzę, jak myszkuje w mojej szafie. Myślę, że ma już plan. To mi się właśnie podoba u Zoey. Musi się śpieszyć, bo w mojej głowie przesuwają się kolejne obrazy. Marchewki. Powietrze. Kaczki. Grusze. Aksamit i jedwab. Jeziora. Będę tęsknić za lodem. I za kanapą. I za salonem. I za magicznymi sztuczkami Cala. I za białymi rzeczami- mlekiem, śniegiem, łabędziami.
Zoey wyciąga z głębi szafy obcisłą kieckę, którą tata kupił mi w zeszłym miesiącu. Nie oderwałam jeszcze metki.
– Pożyczę ją.- mówi- a ty możesz włożyć moją.- Zaczyna rozpinać sukienkę.
– Wybieramy się gdzieś?
– Jest sobotni wieczór, Tess. Słyszałaś o czymś takim?
Jasne, pewnie, że słyszałam.
Nie stałam na nogach od wielu godzin. Dziwnie się czuję, tak, jakbym była pusta w środku, eteryczna. Zoey stoi przede mną w samej bieliźnie i pomaga mi włożyć czerwoną sukienkę przesiąkniętą jej zapachem. Miękki materiał przywiera do mojej skóry.
– Dlaczego się przebieramy?
– Miło jest poczuć się kimś innym przez chwilę.
– Kimś takim jak ty?
Zastanawia się.
– Być może kimś takim jak ja.
Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze i cieszę się, że wyglądam zupełnie inaczej niż zwykle. Mam wielkie oczy, które spoglądają groźnie. Czuję, że teraz wszystko może się zdarzyć. Nawet moje włosy wyglądają lepiej, jakby zostały artystycznie przystrzyżone. Nikt się nie domyśli, że były zgolone i teraz odrastają. Patrzymy na siebie, stojąc ramię w ramię. Potem Zoey odciąga mnie od lustra i sadza na łóżku. Przynosi z łazienki koszyczek z kosmetykami i przysiada obok. Wpatruję się w jej twarz, kiedy rozciera podkład na palcu i rozprowadza go na moich policzkach. Jest blondynką o bardzo jasnej karnacji, ma trądzik, który dodaje jej dzikości. Nigdy w życiu nie miałam pryszczy. Szczęściara ze mnie.
Zoey obrysowuje kontur moich warg i wypełnia go szminką. Znajduje tusz do rzęs i każe mi patrzeć jej prosto w oczy. Próbuję sobie wyobrazić, jak to by było być nią. Często tak robię, ale nigdy mi się to nie udaje. Uśmiecham się, kiedy znów prowadzi mnie do lustra. Jestem do niej trochę podobna.
– Dokąd chcesz pójść?- pyta.
Jest mnóstwo miejsc. Puby, kluby, dyskoteki. Pragnę się znaleźć w wielkiej, ciemnej sali, gdzie z trudem można się poruszać i ciała ocierają się o siebie. Chcę wysłuchać tysiąca piosenek puszczanych niewiarygodnie głośno. Marzę o tym, by tańczyć tak szybko, żeby moje włosy urosły do ziemi i żebym mogła je przydeptywać. Mam ochotę wrzeszczeć głośno, przekrzykując innych. Chcę być tak rozpalona, żeby móc topić w ustach kostki lodu.
– Chodźmy potańczyć- mówię.- Poszukajmy chłopaków, z którymi pójdziemy do łóżka.
– Dobra.- Zoey podnosi torebkę i wyprowadza mnie z pokoju. Tata wygląda z salonu i wchodzi po schodach. Udaje, że idzie do toalety i ujrzawszy nas, wyraża na głos swoje zdziwienie:
– Wstałaś! To cud!- Kiwa głową, dziękując Zoey.- Jak tego dokonałaś?
Zoey uśmiecha się, kierując wzrok ku podłodze.
– Potrzebowała tylko małej zachęty.
– To znaczy?
Opieram rękę na biodrze i patrzę mu prosto w oczy.
– Zoey zabiera mnie na tańce na rurze.
– Zabawne.- mówi tata.
– Naprawdę.
Potrząsa głową i rysuje dłonią kółko na brzuchu. Żal mi go. Nie wie, jak zareagować.
– Wszystko w porządku.- uspokajam go.- Idziemy do klubu.
Tata zerka na zegarek, jakby on mógł mu coś podpowiedzieć.
– Będę się nią opiekowała.- wtrąca Zoey. Jest tak słodka i przekonująca, z prawie jej wierzę.
– Nie- protestuje tata. – Tessa potrzebuje spokoju. W klubie będzie pełno dymu i głośna muzyka.
– Skoro potrzebuje spokoju, to po co pan do mnie dzwonił?
– Chciałem, żebyś z nią porozmawiała, a nie wyciągała z domu!
– Spokojnie.- Zoey się śmieje.- Wrócimy na czas.
Czuję, jak opuszcza mnie cała radość, bo wiem, że tata ma rację. Jeśli pójdę do klubu, będę to potem odsypiała przez tydzień. Kiedy tracę za dużo energii, zawszę muszę za to zapłacić.
– Nic mi nie będzie.- mówię.
Zoey chwyta mnie za ramię i ciągnie za sobą po schodach.
– Przyjechałam samochodem mamy- oznajmia.- Odwiozę Tessę przed trzecią.
Tata się nie zgadza, twierdzi, że to za późno; każe odwieźć mnie przed północą. Powtarza to kilka razy, podczas gdy Zoey wyjmuje mój płaszcz z szafy. Wychodząc krzyczę:,,Do widzenia!”, ale on nie odpowiada. Zoey zamyka za nami drzwi.
– Możemy wrócić o północy- mówię.
Odwraca się do mnie.
– Słuchaj, dziewczyno, jeśli chcesz spędzić przyjemnie wieczór, musisz się nauczyć łamać reguły.
– Powrót przed północą w niczym nam nie przeszkodzi. Po co tata ma się martwić?
– Niech się martwi. To bez znaczenia. Ktoś taki jak ty nie musi się przejmować konsekwencjami.
Nigdy nie myślałam o sobie w ten sposób.