40532.fb2
– Chcę, żeby Adam się do mnie wprowadził.
Tata odwraca głowę znad zlewu, jego ręce ociekają zupą. Jest wstrząśnięty.
– Nie bądź śmieszna!
Mówię poważnie.
I gdzie będzie spał?
W moim pokoju.
Nie zgadzam się Tess! – Odwraca się z powrotem do zlewu i postukuje miskami oraz talerzami. – To też jest na twojej liście? Zamieszkać z chłopakiem?
Ma na imię Adam.
Potrząsa głową.
– Wykluczone.
W takim razie ja przeprowadzę się do niego.
I myślisz, że jego mama wyrazi zgodę?
To pojedziemy do Szkocji i zamieszkamy w szałasie. Tak będzie lepiej?
Usta ma wykrzywione złością, gdy odwraca głowę i patrzy na mnie.
– Odpowiedź brzmi: „Nie”.
Nie znoszę, kiedy demonstruje swoja władzę, jakby wszystko już było postanowione, bo on tak mówi.
Wybiegam po schodach do swojego pokoju i trzaskam drzwiami. Myśli, że chodzi o seks. Czy nie widzi, że to coś poważniejszego? Nie rozumie, jak trudno było mi go było o to poprosić?
Trzy tygodnie temu, pod koniec stycznia, Adam zabrał mnie na przejażdżkę motorem. Pojechaliśmy szybciej i dalej niż do tej pory – aż za granicę hrabstwa Kent, gdzie płaski, bagnisty teren opada w dół na plażę. W morzu stały wiatraki, których skrzydła przypominały upiorne ostrza.
Adam rzucał kamyki do wody, a ja siedziałam na kamieniu i opowiadałam, że moja lista rozrasta się ponad miarę.
– Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym jeszcze zrobić. Dziesięć punktów to stanowczo za mało.
Opowiadaj.
Z początku szło mi gładko. Mówiłam bez przerwy. O wiośnie. Żonkilach i tulipanach. Pływaniu pod spokojnym wieczornym niebem. O długiej podróży pociągiem, pawiach i latawcach. O kolejnym lecie. Ale nie mogłam powiedzieć mu o tym, czego pragnę najbardziej.
Tego wieczoru poszedł do domu. Wraca tam codziennie, żeby jego matka czuła się bezpiecznie. Zasypia zaledwie kilka metrów ode mnie, za ścianą, po drugiej stronie szafy.
Następnego dnia przyniósł bilety do zoo. Pojechaliśmy pociągiem. Widzieliśmy wilki i antylopy. Paw rozpostarł przede mną swój szmaragdowoniebieski ogon. Zjedliśmy lunch w kawiarni. Adam zamówił dla mnie talerz z owocami, ciemne winogrona i soczyste kawałki mango.
Kilka dni później zabrał mnie na podgrzewany basen znajdujący się na świeżym powietrzu. Potem siedzieliśmy na jego krawędzi opatuleni ręcznikami i machaliśmy nogami w wodzie. Piliśmy gorącą czekoladę i śmialiśmy się z dzieci krzyczących na zimnie.
Któregoś ranka wniósł do mojego pokoju doniczkę z krokusami.
– Wiosna – powiedział.
Zabrał mnie motorem na nasze wzgórze. Kupił latawiec w kiosku i puszczaliśmy go razem.
Dzień po dniu wzrastało we mnie poczucie, że ktoś podzielił moje życie na fragmenty i wypolerował każdy z nich, a potem pieczołowicie odłożył je na miejsce.
Jednak nigdy nie spędziliśmy razem ze sobą całej nocy.
W walentynki okazało się, że mam anemię już dwanaście dni po transfuzji krwi.
– Co to znaczy? – spytałam lekarza.
Zbliża się koniec – odparł.
Coraz trudniej mi oddychać. Cienie pod oczami się pogłębiły. Moje usta wyglądają jak plastik rozciągnięty nad jakąś bramą.
Ostatniej nocy obudziłam się o drugiej. Czułam darcie w nogach, głęboki pulsujący ból przypominający rwanie zęba. Zażyłam paracetamol przed pójściem do łóżka, ale potrzebowałam kodeiny. W drodze do łazienki minęłam pokój taty. Drzwi były otwarte. Zobaczyłam mamę – leżącą z włosami rozrzuconymi na poduszce w objęciach taty. To już trzecia noc w ciągu ostatnich dwóch tygodni, którą u nas spędza.
Stałam w przedpokoju i patrzyłam, jak śpią. Poczułam wtedy, że nie mogę już zostawać sama w ciemnościach.
Mama wchodzi na górę i siada na moim łóżku. Stoję w oknie i obserwuję, jak zapada zmrok. Niebo wygląda tak, jakby coś zapowiadało, chmury wiszą nisko.
– Podobno chcesz, żeby Adam się tu wprowadził – mówi.
Piszę swoje imię na zaparowanej szybie. Ślady moich palców, rozmazane na szkle, sprawiają, że czuję się młoda.
– Tata mógłby zgodzić się na jedna noc, Tess, ale nie pozwoli Adamowi tu zamieszkać.
Obiecał, że pomoże mi zrealizować moje postanowienia.
Przecież pomaga. Kupił nam bilety na wycieczkę na Sycylię.
Bo chce spędzić cały tydzień z tobą!
Odwracam się, by na nią spojrzeć, i widzę, że przygląda mi się ze zmarszczoną miną, jakby mnie nigdy wcześniej nie widziała.
– Tak powiedział?
Jest w tobie zakochany, to oczywiste. A podróż skreśliłam już z listy.
Sądziłam, że umieściłaś ja na siódmym miejscu.
Zamieniłam na twój powrót do taty.
Och, Tesso!
Dziwnie, spośród wszystkich ludzi na świecie ona najlepiej powinna rozumieć miłość. Obejmuje ją ramionami.
– Opowiedz mi o nim.
O kim?
O mężczyźnie, dla którego nas zostawiłaś…
Potrząsa głową.
– Dlaczego teraz o tym wspominasz?
Powiedziałaś, że nie miałaś wyboru, pamiętasz?
Mówiłam, że byłam nieszczęśliwa.
Wielu ludzi jest nieszczęśliwych, a jednak nie uciekają.
Proszę cię, Tesso, nie chcę o tym rozmawiać.
Kochaliśmy cię.
Oznajmiam to w liczbie mnogiej, w czasie przeszłym. Mimo to moje oświadczenie i tak wydaje się zbyt wielkie jak na tak małe pomieszczenie. Patrzy na mnie z pobladłą, wydłużoną twarzą.
– Przykro mi.
Musiałaś go kochać bardziej niż kogokolwiek. Pewnie był cudownym człowiekiem, miał magiczną osobowość.
Nie odpowiada.
To proste. Wielka miłość. Odwracam się z powrotem do okna.
– Powinnaś zrozumieć, co czuję do Adama.
Wstaje i podchodzi do mnie. Nie dotyka mnie, ale jest bardzo blisko.
– Czy on czuje to samo do ciebie, Tesso?
Nie wiem.
Chcę się do niej przytulić i udawać, że wszystko będzie dobrze. Jednak ścieram tylko swoje imię z szyby i spoglądam w noc za oknem. Jest dziwnie ponura.
– Porozmawiam z tatą – mówi mama. – Usypia Cala, ale kiedy skończy, wyciągnę go na piwo. Dacie sobie radę?
Zaproszę Adama. Przygotuję kolację.
Dobrze. – Mama zabiera się do wyjścia, lecz przystaje w drzwiach.
Pragniesz miłych i dobrych rzeczy, Tesso, ale bądź ostrożna. Ludzie nie zawsze mogą ofiarować to, czego chcemy.
Kroję cztery kawałki chleba na desce i wkładam do piekarnika. Wyjmuję pomidory, a ponieważ Adam przygląda mi się oparty plecami o zlew, biorę po jednym do każdej ręki i podnoszę je na wysokość piersi, a potem tanecznym krokiem zbliżam się do blatu kuchennego.
Śmieje się. Kroję w plasterki i układam w piekarniku obok tostów. Wyjmuję tartkę i ser z lodówki. Podczas gdy tosty się przypiekają, ścieram trochę sera na deskę. Wiem, że koszulka, którą mam na sobie, jest dość krótka i odsłania fragment mojego ciała. Wiem o wystającej spod niej krągłości (jedynej zresztą jaką posiadam), znajdującej się w miejscu, gdzie plecy łączą się z pupą. Kiedy opieram się na biodrze, krągłość ta wypina się w kierunku Adama.
Po starciu sera celowo oblizuje palce i uzyskuje efekt, jakiego się spodziewałam. Adam podchodzi i całuje mnie w kark.
– Chcesz usłyszeć, o czym myślę? – szepcze.
Powiedz, choć i tak wiem.
Pragnę cię. – Obraca mnie i całuje w usta. – Bardzo cię pragnę.
Mówi tak, jakby przyciągała go jakaś siła, której działania nie rozumie. Uwielbiam to. Przyciskam się do niego.
– Powiedzieć ci, czego ja chcę?
Tak.
Uśmiecha się. Sądzi, że wie, co powiem. Nie pozwolę, żeby przestał się uśmiechać.
– Ciebie.
I jest to prawda. I jednocześnie nieprawda.
Wyłączam piekarnik, zanim wejdziemy na górę. Tost i tak już się zwęglił. Swąd spalenizny wywołuje we mnie smutek.
Zapominam o nim w ramionach Adama. Ale potem, kiedy leżymy razem w milczeniu, uczucie przygnębienia ogarnia mnie na nowo.
– Mam złe sny – przyznaję.
Głaszcze mnie po biodrze, po udzie. Jego ręka jest ciepła i silna.
– Opowiedz o nich.
Udaję się w nich do różnych miejsc.
Idę boso polami na sam kraniec świata. Wspinam się na zbocza, depczę po wysokich trawach. Każdej nocy posuwam się coraz dalej. Wczoraj doszłam do lasu – ponurego i niezbyt dużego. Obok płynęła rzeka. W powietrzu unosiła się mgła. W rzece nie było ryb. Kiedy do niej weszłam, stopy zapadły się w mulistym dnie.
Adam muska palcem moją twarz. Potem przyciąga mnie do siebie i całuje. W policzek. W brodę. W drugi policzek. A potem w usta. Robi to bardzo delikatnie.
– Poszedłbym z tobą, gdybym mógł.
Tam jest strasznie.
Kiwa głową.
– Jestem bardzo odważny.
Wiem. Ilu ludzi zdecydowałoby się leżeć przy mnie w takiej chwili?
– Muszę cię o coś zapytać.
Czeka. Jego głowa leży obok mojej na poduszce, ma spokojny wzrok. To trudne. Nie mogę znaleźć słów. Książki na półce zdają się wzdychać i poruszać niespokojnie.
Siada i podaje mi długopis.
– Zapisz na ścianie.
Przyglądam się temu wszystkiemu, co tu nabazgrałam w ciągu ostatnich miesięcy. Gryzmoły pełne pożąda. A przecież jeszcze tyle mogłabym dopisać. Wspólne konto w banku, wspólne śpiewanie pod prysznicem, słuchanie chrapania mężczyzn przez długie lata.
– Pisz – prosi. – Zaraz muszę iść.
I to właśnie te słowa przypominające o istnieniu świata zewnętrznego, plany czekające na realizacje, miejsca, które pragnę odwiedzić, pozwalają mi to wyznać.
Chcę, żebyś się do mnie wprowadził. Chcę spędzać z tobą noce. Gryzmolę w pośpiechu, mając nadzieję, ze może nie uda mu się odczytać. Potem chowam głowę pod kołdrę.
Przez chwilę panuje cisz.
– Nie mogę, Tesso.
Wysuwam głowę spod kołdry. Nie widzę jego twarzy, dostrzegam tylko błysk światła odbijający się w oczach. Może to światło gwiazd. Albo księżyca.
– Nie chcesz?
Nie mogę zostawić mamy.
Nienawidzę jej, zmarszczek, które ma na czole i wokół oczu. Nienawidzę jej spojrzenia pełnego cierpienia. Straciła męża, ale nic poza tym.
– Nie możesz tu wrócić, kiedy zaśnie?
Nie.
Pytałeś ją o to?
Wstaje z łóżka, nie dotykając mnie, i umiera się. Żałuję, że nie jestem w stanie wetrzeć mu komórek rakowych w tyłek. Miałabym do niego dostęp i byłby mój na zawsze. Uniosłabym dywan i wepchnęłabym go głęboko pod kołdrę, aż do fundamentów domu. Kochalibyśmy się w obecności robaków. Moje palce zagłębiałyby się w jego skórę.
– Będę cię nawiedzać – mówię. – Od środka. Za każdym razem, kiedy zakaszlniesz, pomyślisz o mnie.
Nie mieszaj mi w głowie – prosi.
A potem wychodzi Łapię ubranie i wybiegam za nim. Zdejmuję kurtkę z poręczy. Słyszę, jak przechodzi przez kuchnię i otwieram tylne drzwi.
Wciąż stoi na schodach, kiedy go doganiam. Za nim, w ogrodzie, wirują wielkie płatki śniegu. Zaczęło padać, gdy poszliśmy na górę. Śnieg przykrył już ścieżkę i trawnik. Zasłania całe niebo. Świat stał się cichy i mały.
– Chciałaś śniegu. – Wyciąga rękę, żeby złapać śnieżynkę, i pokazuje mi ja. Jest taka jak trzeba, taka, jakie wycinałam z papieru i naklejałam na okno, kiedy byłam w podstawówce. Przyglądamy się, jak topnieje na jego dłoni.
Wkładam płaszcz, Adam podaje mi buty, szalik i czapkę i pomaga zejść po schodkach. Oddech mi zamarza. Śnieg pada tak gęsto, że nasze ślady znikają już po chwili.
Warstwa pokrywająca trawnik jest grubsza; skrzypi pod butami. Chodzimy razem po świeżym śniegu. Ubijamy go butami, wypisując nasze imiona, usiłujemy dotrzeć do trawy ukrytej pod spodem. Jednak cały czas pada i zasypuje wszystko prawie natychmiast.
– Patrz – mówi Adam i kładzie się na śniegu, apotem macha rękami i nogami. Wrzeszczy, że zimne płatki dostały mu się za kołnierz, marznie w głowę. Wstaje i otrzepuje spodnie.
Dla ciebie – oświadcza. – Anioł śnieżny.
Spogląda na mnie po raz pierwszy od chwili, kiedy napisałam swoje życzenie na ścianie. Ma smutne oczy.
– Jadłeś kiedyś lody lodowe? – pytam.
Posyłam go do domu po miseczkę, cukier puder, wanilię oraz łyżkę. Wypełnia moje polecenia i nakłada garściami śnieg do naczynia, a potem miesza wszystkie składniki. Całość robi się brązowa, ma dziwny smak. Taki, jaki zapamiętałam z dzieciństwa.
– Może będzie lepszy z jogurtem i sokiem pomarańczowym.
Pędzi do domu. Po chwili wraca. Próbujemy jeszcze raz. Smakuje gorzej, ale tym razem Adam się śmieje.
– Masz piękne usta – mówię.
Dygoczesz. Powinnaś wracać.
Nie wracam bez ciebie.
Zerka na zegarek.
– Jak się nazywa bałwan na pustyni?
Muszę już iść, Tesso.
Kałuża.
Poważnie.
Nie możesz teraz odejść. Jest burza śnieżna. Nie odnajdę drogi do domu.
Rozpinam płaszcz. Poły rozwierają się i obnażają moje ręce. Wcześniej Adam długo całował właśnie to miejsce na moim ramieniu. Patrzy na mnie. Śnieg spada mu na rzęsy.
– Czego ode mnie chcesz, Tesso?
Wspólnej nocy.
Czego chcesz naprawdę?
Wiedziałam, że zrozumie.
– Chcę być z tobą w ciemności. Leżeć w twoich ramionach. Pragnę, żebyś mnie kochał. Był obok, kiedy się boję. Chcę, żebyśmy razem poszli na koniec świata i zobaczyli, co tam jest.
Patrzy na mnie uważnie.
– A jeśli zrobię coś nie tak?
To niemożliwe.
Mogę cię zawieść.
Nie zawiedziesz mnie.
Mogę spanikować.
To nie ma znaczenia. Chcę, żebyś tam był.
Patrzy na mnie w zimowym ogrodzie. Oczy Adama przybrały intensywnie zieloną barwę. Widzę w nich jego przyszłość. Nie wiem, co on widzi w moich. Ale jest odważny. Zawsze to wiedziałam. Bierze mnie za rękę i prowadzi do środka.
Na górze czuję się ociężała, jakby łóżko przykleiło się do mnie i nie chciało puścić. Adam rozbiera się nieskończenie długo, a potem staje przede mną, dygocząc z zimna w samych bokserkach.
– Mogę wejść?
Tylko jeśli chcesz.
Przewraca oczami, sugerując, że nigdy nie daję za wygraną. Tak trudno mi zdobyć to, czego pragnę. Boję się, że ludzie ofiarowują mi różne rzeczy tylko z powodu poczucia winy. Zależy mi na tym, żeby Adam chciał być ze mną. Jak mam dowiedzieć się, co on naprawdę czuje?
– Nie powinniśmy powiedzieć twojej mamie? – pytam, kiedy kładzie się obok mnie.
Powiem jej jutro. Jakoś to przeżyje.
Ale nie robisz tego z litości, prawda?
Potrząsa głową.
– Przestań, Tesso.
Obejmujemy się, lecz nie możemy opanować drżenia po przemarznięciu na dworze; mamy lodowate dłonie i stopy. Splatamy nogi, żeby się rozgrzać. Adam rozciera mnie i głaszcze, trzyma mocno w ramionach. Czuję, jak jego penis pęcznieje. Wybucham śmiechem. On też chichocze, nerwowo, tak, jakby myślał, że śmieję się z niego.
– Masz na mnie ochotę? – pytam.
Uśmiecha się.
– Zawsze, ale jest już późno. Powinnaś zasnąć.
Śnieg sprawia, że świat za oknami staje się jaśniejszy. Światło prześwituje przez szybę. Zasypiam wpatrzona w blask na skórze Adama.
Kiedy się budzę, wciąż jest noc, a on śpi. Widzę jego ciemne włosy na poduszce, ramię obejmujące moje ciało, jakby próbujące mnie tu zatrzymać. Wzdycha, jego oddech cichnie na chwilę, porusza się i znowu oddycha. Jest pogrążony we śnie – przebywa częściowo w tym świecie, ale również gdzie indziej. Dziwne, lecz to przeświadczenie wpływa na mnie uspokajająco.
Jego obecność nie uwalnia mnie jednak od bólu w nogach. Zostawiam Adamowi kołdrę, owijam się kocem i kuśtykam do łazienki po kodeinę.
Kiedy wychodzę, tata stoi w przedpokoju w piżamie. Zapomniałam o jego istnieniu. Nie ma kapci, a jego palce u nóg wydają się długie i szare.
– Starzejesz się – stwierdzam. – Starzy ludzie wstają w nocy.
Owija się szczelnie piżamą.
– Wiem, że Adam jest u ciebie.
A mama u ciebie.
Ta istotna uwaga, jednak on ją ignoruje.
– Zaprosiłaś go bez mojego pozwolenia.
Wpatruję się uporczywie w dywan w nadziei, że ta rozmowa szybko się skończy. Czuję ciężar w nogach, jakby puchły mi kości. Szuram nogami.
– Nie miałem zamiaru psuć ci zabawy, Tesso, ale opiekuję się tobą i nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
Trochę na to za późno.
Chciałam, żeby to zabrzmiało jak żart, lecz on nie uśmiech się.
– Adam jest jeszcze dzieckiem, Tesso. Nie powinnaś we wszystkim na nim polegać: może cię zawieść.
Nie zawiedzie mnie.
A jeśli tak się stanie?
Mam jeszcze ciebie.
Dziwnie się czuję, obejmując go w ciemności na korytarzu. Przytulamy się mocniej niż kiedykolwiek. Tata rozluźnia uścisk i patrzy na mnie bardzo poważnie.
– Zawszę będę przy tobie, Tesso. Cokolwiek zrobisz, cokolwiek masz do zrealizowania z tej twojej głupiej listy. Chcę żebyś o tym wiedziała.
Już prawie nic mi nie zostało.
Numer dziewięć to przeprowadzka Adama. To coś ważniejszego niż seks. Chcę się zmierzyć ze śmiercią, stanąć z nią twarzą w twarz, ale nie samotnie. Moje łóżko przestało przerażać. Leży tam Adam, ciepły, i czeka na mnie.
Tata całuje mnie w czubek głowy.
– Zmykaj.
Wchodzi do łazienki.
Wracam do Adama.