40532.fb2
Chłopak jest zaskoczony, kiedy wystawiam głowę zza płotu i wołam go. Jest starszy, niż myślałam. Wygląda na 18 lat. Ma ciemne włosy i zarost.
– Tak?
– Mogę coś dorzucić do ogniska?
Powoli idzie w moją stronę i przeciera dłonią czoło, jakby było gorąco. Ma brudne paznokcie i liście we włosach. Nie uśmiecha się. Podnoszę do góry dwa pudełka po butach, żeby mógł je zobaczyć. Sukienkę Zoey przewiesiłam przez ramię niczym flagę.
– Co tam jest›
– Głównie papiery. Mogę je przynieść?
Wzrusza ramionami, jakby mu to było obojętne, więc przechodzę przez furtkę i niski mur oddzielający nasze domy. Mijam jego ogród i idę za dom. Czeka tam na mnie i przytrzymuje furtkę. Waham się.
– Jestem Tessa.
– Adam.
Podążamy w milczeniu ścieżką. Wiem, co sobie teraz myśli. Że rzucił mnie chłopak i chcę spalić jego listy. Na pewno nie dziwi się, że mnie to spotkało, bo wyglądam jak szkielet i mam łysą czaszkę. Spodziewam się ogniska, ale widzę tylko kupkę tlących się liści u gałązek. Dwa pełgające płomyki budzą jednak nadzieję.
– Liście były wilgotne- mówi.- Papier roznieci ogień.
Otwieram pierwsze pudełko i odwracam je do góry nogami.
Od dnia, w którym zauważyłam pierwszą rysę na plecach, do chwili, kiedy lekarze dali za wygraną, czyli dwa miesiące temu, pisałam dziennik. Cztery lata żałosnego optymizmu idzie z dymem- piękny płomień! Kartki z życzeniami powrotu do zdrowia zwijają się na rogach, kruszą się i obracają się w proch. W ciągu czterech długich lat można zapomnieć imiona znajomych. Była taka pielęgniarka, która rysowała karykatury lekarzy i wieszała je przy moim łóżku, żeby mnie rozśmieszyć. Nie pamiętam, jak się nazywała. Louise? Miała inwencję. Ogień wypluwa iskry, które strzelają w stronę drzew.
– Zrzucam ciężar- oznajmiam Adamowi.
Ale on mnie chyba nie słucha. Taszczy jakieś gałęzie po trawie.
Największą odrazę budzi we mnie zawartość drugiego pudła. Są tam zdjęcia, które oglądam razem z tatą, rozkładając je na szpitalnym łóżku.
,,Wyzdrowiejesz” – powtarzał, przesuwając palcem po fotografii przedstawiającej mnie w wieku jedenastu lat. Świadoma swojego wyglądu dziewczynka w szkolnym mundurku. Pierwszy dzień w szkole średniej.- A tu jesteś w Hiszpanii- mówi.- Pamiętasz ten wyjazd?”
Byłam szczupła, opalona, pełna nadziei. Po raz pierwszy przechodziłam remisję. Jakiś chłopak gwizdnął na mój widok na plaży. Tata zrobił to zdjęcie w przekonaniu, że nie będę chciała zapomnieć pierwszego gwizdnięcia. Teraz chcę.
Nagle nachodzi mnie ochota, aby pobiec do domu i przynieść coś jeszcze. Ubrania, książki.
– Mogę wpaść następnym razem, kiedy będziesz coś palił?- pytam.
Adam przytrzymuje butem koniec gałęzi i łamie ją nad ogniem.
– Dlaczego pozbywasz się tych wszystkich rzeczy?
Zwijam w kłębek sukienkę Zoey; mieści się w mojej dłoni. Rzucam ją w ogień. Materiał rozbłyskuje się, zanim ulega unicestwieniu. Topi się jak plastik.
– Niebezpieczna kiecka- stwierdza Adam i patrzy mi prosto w oczy, jakby czegoś się domyślał.
Materia składa się z cząsteczek. Im bardziej solidna wydaje się jakaś rzecz, tym większa jest gęstość tworzących ją cząsteczek. Ludzie robią wrażenie posiadających solidną konstrukcję, tymczasem w środku mają wodę. Może przebywanie zbyt blisko ognia wpływa na układ moich cząsteczek, bo nagle zaczyna kręcić mi się w głowie, czuję się lżejsza. Nie wiem, co mi jest- może to z powodu złego odżywiania się- ale odnoszę wrażenie, że nie jestem osadzona w ciele. Ogród nieoczekiwanie się rozjaśnia. Podobnie jak iskry strzelające z ogniska i osiadające na moich włosach oraz na ubraniu zgodnie z prawem grawitacji, wszystkie ciała, które zostały wyrzucone w górę, muszą upaść na ziemię.
Nagle odkrywam, że leżę na trawę i patrzę w górę na bladą, otoczoną chmurami twarz Adama. Przez chwilę nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co się stało.
– Nie ruszaj się- mówi. – Chyba zemdlałaś.
Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę sprawnie poruszać językiem. Znacznie łatwiej jest po prostu leżeć.
– Masz cukrzycę? Potrzebujesz cukru? Masz colę.
Siada obok i czeka aż się podniosę. Częstuje mnie napojem. Zaczyna mi szumieć w głowie, kiedy cukier dociera do mózgu. Czuję się niesamowicie lekko, jak duch, a jednocześnie jestem w lepszym humorze. Oboje wpatrujemy się w ogień. Zawartość moich pudełek spłonęła: kartony obróciły się w zwęglone szczątki. Sukienka zamieniła się w popiół. Z ogniska został tylko żar, dostatecznie jasny, żeby przyciągnąć ćmę. Głupi owad tańczy nad żarzącymi patykami. Kiedy trąca je skrzydełkami, w jednej chwili obraca się w proch. Patrzymy w miejsce, w którym zniknęła ćma.
– Dużo pracujesz w ogrodzie- mówię.
– Lubię to.
– Obserwuję się. Widzę przez okno, jak kopiesz i tak dalej.
– Obserwujesz mnie? Dlaczego?- Adam wygląda na zaniepokojonego.
– Lubię na ciebie patrzeć.
Marszczy brwi, jakby usiłował zrozumieć, co mam na myśli. Odnoszę wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale zamiast tego odwraca głowę i spogląda na ogród.
– Mam zamiar założyć ogródek warzywny w tamtym rogu- oznajmia.- Posadzę groszek, kapustę, sałatę, fasolę. Wszystko, co mi wpadnie w ręce. Robię to bardziej dla mamy niż dla siebie.
– Dlaczego?
Wzrusza ramionami i patrzy na okna, jakby mówienie o niej mogło ją przywołać.
– Lubi ogrody.
– A twój tata?
– Nie mieszka z nami.
Zauważyłam cienką strużkę krwi na jego ręku. Podąża za moim wzrokiem i wyciera o dżinsy.
– Powinienem już wracać do pracy- stwierdza.- Dasz sobie radę? Możesz dopić colę.
Towarzyszy mi, kiedy powoli idę ścieżką w stronę furtki. Cieszę się, że spaliłam zdjęcia i dziennik. Sukienka Zoey też poszła z dymem. Czuję się tak, jakbym zrobiła miejsce dla czegoś nowego.
Przy furtce odwracam się do Adama.
– Dzięki za pomoc.
– Zawsze do usług.
Wkłada ręce do kieszeni, uśmiecha się i wbija wzrok w buty, ale jestem pewna, że mnie widzi.