40534.fb2 Zapiski Stanu Powa?nego - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Zapiski Stanu Powa?nego - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

LUTY

Sobota, 3 lutego

Tęsknię do Tymona, a nawet nie wiem, czy jutro wpadnie. Telefonuje codziennie, na przemian z Warszawy, gdzie się włóczy po sądach, albo z Danii, gdzie załatwia interesy.

Jedyną przyjemnością dnia, a właściwie całego tygodnia, była wizyta Pawła i Mateusza, którzy przywlekli nadludzkiej wielkości pudło czekoladek, przemysłową ilość owoców południowych i rozśmieszali mnie przez półtorej godziny opowieściami o tym, co się dzieje w firmie. Powiedzieli, że Maciek się też wybiera z jakąś wiadomością, ale, skubani, nie chcieli powiedzieć, z jaką mianowicie.

Niedziela, 4 lutego

Tymon był!

Strasznie mi przeszkadza ten szpital! Łaska boska, że mam ten pojedynczy pokój, mogliśmy sobie posiedzieć i po-nic-nie-mówić.

Coś mi się takiego dziwnego porobiło, że jak na niego patrzę, to mam przed oczami wizje, których nigdy, w odniesieniu do nikogo, nie miewałam. Widzę na przykład, jak on sobie siedzi wygodnie, z nogami na stole, a ja mu donoszę kawę i kanapki…

Albo jak razem stoimy nad małym łóżeczkiem, a w łóżeczku śpi sobie spokojnie mały Maciuś (nie wyobrażam sobie, żeby Maciuś, który od kolebki będzie dżentelmenem, mógł wydzierać się po nocach). No więc patrzymy tak na niego, patrzymy, potem Tymon bierze mnie w ramiona, a ja przy tym jestem piękna jak ta heroina z harlequina, no i odchodzimy w najdalszy kąt drugiego pokoju, żeby ciapka nie obudzić, jak będziemy oddawać się namiętnościom.

Ciekawa jestem, o czym też on myśli, kiedy się tak wpatruje w tę sosenkę za oknem.

Nie mówi mi. Co prawda ja mu też nie mówię o tym, co mi przychodzi do głowy, kiedy patrzę na niego.

Faktem jest, że możemy milczeć do siebie i milczeć, i wcale nam to nie przeszkadza. To milczenie wcale nie jest ciężkie ani męczące. Nie mówimy, bo w końcu nikt normalny nie gada bez przerwy.

Ale wolałabym milczeć z nim gdzie indziej. Nie w sali szpitalnej.

Czwartek, 8 lutego

Tymon wpadł rano na chwilę, był w dobrym humorze – zdążał do sądu. Pierwsza rozprawa rozwodowa z panią Ireną. To, zdaje się, ta, na której sąd usiłuje pogodzić strony.

Mam nadzieję, że Ignaś nie będzie się wygłupiał z żadnym godzeniem!

Po obiadku (jak powiada Paweł: pycha, aż gały wypycha) przyszli Kryśka z Maćkiem.

– No, kochana – powiedziała Krysia – ależ ty tu masz luksusy! Przekupiłaś władze szpitala czy co?

Opowiedziałam im historię programu naukowo-badawczego. Pochwalili makiaweliczny plan.

– To nie był żaden makiawelizm, tylko swobodna improwizacja – wyprostowałam im poglądy. – Nie jestem podstępna z natury.

Potem poplotkowaliśmy trochę o ukochanych kolegach. Paweł mówił coś o jakichś nowinach. Nie wytrzymałam w końcu.

– Słuchajcie, ja jestem cierpliwa jak nie wiadomo co, ale nie trzymajcie mnie już dłużej!

– A o co chodzi? – spytała niewinnie Krysia.

– Kryśka, nie bądź zwierzę. Paweł mi mówił, że macie jakieś propozycje, czy coś takiego…

– Coś takiego – mruknęła Krysia.

– To jeszcze nic pewnego, ale powiemy ci, oczywiście, w czym rzecz – zdecydował się Maciek. – Tylko jest problem, bo leżysz w tym szpitalu i nie wiadomo, kiedy cię wypuszczą, a nawet jak cię już wypuszczą, to nie wiadomo, czy będziesz na takim chodzie, żeby móc to robić.

– Ale co, na miłość boską!

– Program – wyjaśnił uprzejmie Maciek.

– Maciek, ja cię naprawdę zabiję!

– Może masz rację, sam bym się zabił za takie ględzenie. Posłuchaj: ma być jakiś jubileusz firmy. W kwietniu. Kiedy ty rodzisz à propos?

– Koniec kwietnia, mniej więcej.

– Niedobrze. Nie mogłabyś trochę przenosić? Bo wiesz, jest planowana jakaś szczątkowa impreza, trzy godziny drzwi otwartych.

– Tylko trzy?

– Właśnie. My z Krysią jesteśmy zdania, że jak już telewizja ma jubileusz, to powinna się pokazać. I wtedy najlepiej, żebyśmy zrobili to we trójkę.

Nie pytałam, co. Było to oczywiste. Wszystko.

– Też tak uważam. Powinna być impreza przed firmą, otwarte drzwi przez cały dzień i porządny program, w którym pokażemy firmę, urządzenia i ludzi.

– Otóż to. Ale skoro ty jesteś tu, to kto to wymyśli?

– Ja mogę tu myśleć! Nie zabraniają mi! A jak już będzie porządny scenariusz, to wy go przecież zrealizujecie. Ewkę się po prosi do współpracy, może jeszcze kogoś. Zrobimy zadymę na całe miasto!

– A jedną kamerę ustawimy na porodówce – powiedziała Krysia. – Na wypadek, gdybyś się zdecydowała urodzić w trakcie programu.

– Odpukaj natychmiast w co chcesz! Czekaj, ktoś by się jeszcze przydał oprócz Ewy. Pomyślę. Ach, przy okazji – jak nasze programy bałtyckie? Roch sobie radzi? Bo dzwonił, mówił, że okay, ale on jest taki artysta…

– Roch jest zawodowy. Możesz być o niego spokojna. O program też.

– No, dobrze. Przywracacie sens mojemu ponuremu życiu w tym szpitalu, przynajmniej będę miała o czym myśleć. Krysia, tylko wiesz co? Postaraj mi się o służbową komórkę, bo na wykonanie tych milionów telefonów z mojej po prostu mnie nie stać. Jakoś sobie teraz radzę finansowo, bo mam średnią, ale kokosy to nie są.

– Jeśli dadzą…

– Jeśli nie dadzą, to nie mamy o czym mówić. Mogę stąd koordynować wszystko, nawet za friko, ale nie będę dopłacać do interesu!

– I tak będziesz.

– Maciuś, a jakie środki produkcyjne możemy sobie wziąć?

– Wszystkie, które mamy.

A, to świetnie. Będzie się czym bawić.

Zostawili mnie w znacznie lepszym nastroju, niż zastali. Wizje pani domu podającej ukochanemu Tymonowi kolacyjkę chyba przestaną mnie na czas jakiś nawiedzać. Po kolacji przyszedł jeszcze raz Tymon.

– Tak sobie przyszedłem – powiedział. – Dla przyjemności.

– Wąchanie tych zapachów szpitalnych sprawia ci przyjemność?

– Wąchanie zapachów może mniejszą… ale tu u ciebie to się tak nie rzuca w oczy.

– W nos.

– W nos. Nie jesteś ciekawa, jak było na rozprawie?

– Domyślam się – powiedziałam smętnie. – Kocha cię jak nie wiem co.

– Skąd wiesz? Cały czas mnie kochała. Myśli w ogóle wyłącznie o mnie.

– To dlaczego wyjechała do Szczecina, zamiast siedzieć z tobą w Świnoujściu i prać ci skarpetki?

– Bardzo cierpiała, że ją tak brutalnie wyrzucam, ale potulnie się zgodziła, bo myślała, że jak pobędzie trochę z dala ode mnie to mi przejdzie ta nieuzasadniona, nagła i niespodziewana niechęć do niej. Czasami robiła próby, przyjeżdżała do Świnoujścia i prawie, prawie się godziliśmy; nie da się ukryć, że w łóżku…

– Naprawdę?!

– Nie żartuj! Ale trudno będzie udowodnić, że łże. Rozumiesz o co chodzi: że ten rozkład pożycia nie był taki konsekwentny i do końca.

Czegoś tu jednak nie rozumiem. Czy ona zamierza do ciebie wrócić, żeby ci zrobić na złość? Przecież mówiła, że ma jakieś plany osobiste.

– Pamiętam. Ale tego jej też nie udowodnię, a ona po prostu chce się drogo sprzedać. Może jej zaproponuję jakąś forsę? Tak poza sądem, prywatnie? Bo mnie wykończy tymi rozprawami.

– Forsę, mówisz… Sama przecież całkiem nieźle zarabia!

– Ale lubi mieć więcej. Gdyby nie cholerne szprotki, wykupiłbym się natychmiast. Szprotki mnie sporo kosztowały. Z drugiej strony, ciebie też mam dzięki szprotkom… Więc jednak dobrze, że były.

– Ładnie to powiedziałeś…

Nic nie odpowiedział, a właściwie odpowiedział, tylko nie werbalnie.

To jest właśnie urok pojedynczego pokoju.

Niedziela, 11 lutego

Wymyślam scenariusz.

„Buddenbroków” przeczytałam, „Pachnidło” też, zabrałam się za „Zbrodnię i karę”. Mam nadzieję, że lektury czytane w ciąży nie mają wpływu na charakter przyszłego dziecięcia!

Poniedziałek, 12 lutego

Właśnie głowiłam się nad końcówką genialnego scenariusza, kiedy w drzwiach mojego bezcennego pojedynczego pokoju stanęła Ewcia.

– Hellou – powitała mnie wytwornie. – Zostaw te bazgroły, będziemy rozmawiać o życiu! Mogę sobie zrobić kawę? Tobie też? Świetnie. Ciasteczka przyniosłam, od Henia, z Duetu, genialne jak zwykle. Henio cię pozdrawia i życzy szybkiego powrotu do życia. Scenariusz tworzysz? Bardzo dobrze. O scenariuszu potem. Słuchaj, spotkali się!

– Kto się spotkał? Z kim? Z tobą?

– Z sobą nawzajem się spotkali. Stefanek i Maksio!

– I co?

– Nic. Dali sobie po mordzie.

– Ewa, zlituj się! I ty tak spokojnie o tym mówisz?

– A jak mam mówić? Gdzie trzymasz cukier? W tej wytwornej szafce na wysoki połysk?

– Nigdzie nie trzymam, bo nie słodzę. Opowiadaj uczciwie, bo cię zabiję!

Ewa próbowała się umościć na niewygodnym szpitalnym taboreciku.

– No nie, na tym się nie da siedzieć. Czekaj, zaraz wrócę.

Poleciała gdzieś, pewnie szukać fotela.

Ją naprawdę trzeba zabić.

Z trudem wepchnęła do ciasnego pokoju fotel na kółkach, taki do wożenia chorych.

– Skąd masz ten mebel?!

– Na korytarzu stał. No więc słuchaj. Maksio przyjechał do mnie w piątek wieczorem, umówiliśmy się, że będzie u mnie cały weekend, poodwiedzamy trochę ludzi, wiesz, królowa glazury nas zapraszała i jeszcze parę osób. W piątek było po prostu świetnie, zrobiłam romantyczną kolację przy świecach, Maksio się zadomowił.

– Nie bałaś się, że Stefanek przyjedzie?

– Skądże! Stefanek z rodziną pojechał na narty do Czechosłowacji, tfu, do Czech albo do Słowacji, teraz nie wiem, gdzie, no ale w góry, do Pepików, wiesz, dzieci mają ferie, a on jest rodzinny. Pojechał tydzień temu na dwa tygodnie. To powinnam być spokojna, nie uważasz?

– Uważam. I co?

– I w sobotę, wyobraź sobie, siedzimy przy nadal romantycznym śniadanku, oboje w szlafrokach, ja w takim zwiewnym, co to są same falbanki i duży dekolt, a Maksio, niestety, w przechodnim, no bo w końcu ileż męskich szlafroków mogę mieć w domu… I nagle w drzwiach staje mój Stefanek!

– Miał klucze?

– Obaj mają. Sama im dałam, bo u mnie trzeba wylatywać na schody, wiesz, nie lubię tego, bo się przeziębiam. I słuchaj: w drzwiach staje Stefanek i co widzi? Ukochaną kobietę w seksownym dezabilu, z jajkiem na miękko w dłoni, a po drugiej stronie stołu nieznajomego faceta, za to w znajomym szlafroku…

– Matko Boska! Powiedział coś?

– Nic nie powiedział. Zrobił się czerwoniutki, bo Stefanek jest impetyczny i ma wysokie ciśnienie. I tak stał. No więc Maksio też wstał. I też nic nie powiedział, chyba się czegoś domyślił. Wtedy Stefanek podszedł do niego i rąbnął go w szczękę, aż gwizdnęło. Maksio się zachwiał i też rąbnął Stefanka w szczękę.

– I co?

– Postali tak trochę, pochwiali się, potem Stefanek wyciągnął do Maksia rękę i się przedstawił. No to Maksio też się przedstawił. I zaprosił Stefanka na śniadanie!

– Przecież to było twoje śniadanie!

– Moje. Ale mówiłam ci, że Maksio się zadomowił. Stefanek siadł za stołem, a Maksio mówi: „Domyślam się, że jest pan fragmentem bujnej przeszłości naszej wspólnej przyjaciółki”. Na to Stefanek: „Pierwsze słyszę, że przeszłości”. Maksio mu nalał kawy i kontynuuje: „Przecież nie będziemy się dzielić”. A Stefanek spokojniutko: „A właściwie dlaczego nie? Szlafroka panu szkoda?”. Na co Maksio jeszcze raz go walnął w szczękę, a Stefanek padł na glebę, rozbił moją filiżankę z serwisu Rosenthala i poplamił mi dywan, ten jasny, wiesz.

– Wywabi się. Teraz jeżdżą takie serwisy, co czyszczą dywany u klienta w domu. I co potem?

– Maksio podniósł Stefanka z dywanu i wypchnął go za drzwi. Stefanek trochę protestował i coś tam klął pod nosem, że jestem podła, bo on nakłamał rodzinie, że go do Warszawy wezwali służbowo, zdaje się, że sam sobie sms-a wysłał w tej sprawie… No i te raz ma wakacje z głowy, a ten mój gach to jakiś łobuz, powinno się policję wezwać. Gach na niego huknął z góry i Stefanek przestał mówić. Chyba mam go z głowy na zawsze.

– A Maksio co?

– Maksio przeprosił mnie za filiżankę i dywan, obiecał załatwić czyszczenie i poszukać w antykwariacie filiżanki, po czym mi się oświadczył. Powiedział, że skoro mnie już skompromitował, to teraz jedynym honorowym wyjściem jest małżeństwo.

– Och, a ty?

– A ja powiedziałam, że bardzo mi się podoba jego postępowanie, jakże szlachetne i honorowe, ale nie mogę się z zaskoczenia wypowiadać w sprawie tak dla mnie istotnej! Poza tym niech no on się zastanowi, jeżeli ma zamiar żenić się ze mną jedynie dlatego, że mnie, jak sam powiada, skompromitował, to przecież to nie ma najmniejszego sensu. Bo ja się nie czuję skompromitowana! Przecież Stefanek nie będzie opowiadał na prawo i lewo, jak przyjechał do kochanki, pozostawiając żonę i dzieci na wakacjach, i jak zastał kochankę z zupełnie obcym facetem! Na to Maksio, wyobraź ty sobie, mówi, że się do mnie przywiązał!

– Nie gadaj! A ty się przywiązałaś?

– Ja się tak szybko nie przywiązuję, ale coś w tym jest… Maksio piękny jak zorza, sama widziałaś, jak mu się nie pozwoli przemawiać na tematy hydrograficzne – to jest jego konik, niestety – to zabawny oraz interesujący.

– Przyznaj się, chciałabyś mieć taki ślub, żebyście przechodzili pod szpalerem kordzików!

– On by już trzeci raz przechodził pod szpalerem kordzików.

– Ale ty pierwszy!

– Pomijając kordziki, mogłoby być przyjemnie. Maksiowi bardzo się podoba moje mieszkanie, co, jak rozumiesz, jest normalne, bo ja mam bardzo ładne mieszkanie! Mówi, że chętnie by zamieszkał na stałe, zwłaszcza gdyby codziennie dostawał obiad na rodowym Rosenthalu mojej prababki…

– Ależ on jest rozbestwiony!

– Czekaj. Mówi, że mógłby w tym roku przejść na wojskową emeryturę, oni tam dostają emeryturę, jak są jeszcze całkiem młodzi. Na WSM-ce proponowali mu wykłady, to by sobie trochę popracował, on podobno jest jakiś straszny specjalista z tej hydrografii, mógłby nawet zostać kierownikiem katedry czy może instytutu, nie wiem dokładnie. Mówi też, dosyć enigmatycznie, że ma jakieś boki w tej całej armii. Tak że przy moich zarobkach na dodatek biedy byśmy nie klepali.

– Widzę, że się łamiesz?

– No, łamię się. Mogłabym wreszcie oddać do renowacji ten potwornie stary i wielki kredens po prababci, ten, co go dostałam razem z Rosenthalem, tylko trzymam go w piwnicy, bo bardzo zniszczony i renowator zaśpiewał straszną cenę.

– Wydawało mi się, że odnawiałaś meble?

– Odnawiałam i odnowiłam prawie wszystkie, właśnie z wyjątkiem tego kredensu. Na niego już mnie nie było stać.

– No tak, to jest argument.

– Nie śmiej się. A ty, co ty byś zrobiła na moim miejscu?

Zastanowiłam się. Nie jestem wprawdzie na jej miejscu, ale mam podobny problem. Wyjść, czy nie wyjść. Pomijam, że Tymon jakby przestał mi się oświadczać.

Wczujmy się w sytuację Ewy.

Lubi tego Maksia zdecydowanie, właściwie nawet więcej niż lubi. Straciłaby może swoją obecną niezależność, ale Maksio nie wygląda na takiego, co by ją siłą zmuszał do czegokolwiek. Rozrywkowy jest niezmiernie, ale i Ewa jest rozrywkowa niezmiernie. Oboje są po prostu lwami towarzyskimi. Względy materialne też się liczą.

No i zostałaby księżną.

– Ewka, gdybyś za Maksia wyszła, zostałabyś księżną?

– Chyba tak.

– To się nie zastanawiaj, tylko za niego wychodź natychmiast. Ja chcę mieć przyjaciółkę księżnę! Tylko błagam cię, poczekajcie ze ślubem, aż będę miała normalną figurę!

– O to bądź spokojna. Takiego świństwa bym ci nie zrobiła. Chcesz być moją druhną?

– Jasne! Będę miała sukienkę z różowej organdyny! Z falbankami… To jednak będą te kordziki?

– Prawdopodobnie tak. Maksio strasznie lubi duże fety, zwłaszcza na własną cześć. Boże, ja się chyba naprawdę zdecydowałam! Czy ja będę musiała zrobić wesele?

– Wesele wydają rodzice panny młodej.

– To odpada, bo ja już dawno jestem sierotka. Maksia rodzice też nie żyją… Trzeba się zastanowić, jak to będzie.

– Do ślubu poprowadzi cię pan admirał albo rektor Wyższej Szkoły Morskiej w zastępstwie tatusia!

– Albo nasz naczelny…

Spłakałyśmy się w końcu ze śmiechu, po czym Ewka poszła sobie, przypomniawszy, że ma jeszcze dzisiaj jakiś montaż.

No, nie wiem, jak to będzie, kiedy Maksio von und zu wróci z wykładów i dowie się, że obiadku nie ma, bo żonka ma montaż!

Pewnie po prostu wynajmą gosposię.

Środa, 14 lutego

Jest jakby lepiej.

Pani profesor uważa, że mam szansę wyjść ze szpitala za dwa tygodnie. Góra trzy.

No i bardzo dobrze! Będziemy na etapie konkretnych przygotowań do jubileuszu. Datę ostatecznie wyznaczono na niedzielę dwudziestego drugiego kwietnia. Czyli tydzień przed planowanym rozwiązaniem.

Z tym terminem też podobno było śmiesznie, bo najpierw miał być piętnasty. Potem ktoś się cuknął, że przecież to będzie Wielkanoc. No więc zmieniono na ósmego. I też zatwierdzono. Dopiero przytomna Krysia popierana przez Maćka uświadomiła pryncypałów, że w Palmową Niedzielę impreza nie ma prawa wyjść.

Ciekawe, czy uda mi się nie urodzić za wcześnie.

Środa, 21 lutego

Cały tydzień czytałam.

W ogóle ciąża uczyni ze mnie erudytkę. Po „Buddenbrokach” przeczytałam „Zbrodnię i karę”, „Idiotę” i „Braci Karamazow” Dostojewskiego (hurt mi się trafił, ale nigdy jakoś nie miałam do niego serca. Przeczytałam, ale serca dalej nie mam). Potem przerzuciłam się na Huxleya (Lalka Manowska mi kazała), którego właściwie nie znałam, a którego pokochałam. Może z wyjątkiem „Niewidomego w Ghazie”. Ale „Kontrapunkt” – genialny; „Dwie albo trzy Gracje” też polubiłam, a jeszcze ostatnio „W cudacznym korowodzie”. Wszystko to są remanenty z domowej biblioteki. Teraz się Huxleya nie wydaje, ciekawe czemu.

Dla odprężenia czytałam w przerwach stare kryminały Agaty. W domu mamy wszystko, co wyszło kiedykolwiek. Niewinna pasja tatusia.

A propos tatuś… Tatuś nic. Jakby go nie było. Reszta rodziny nawiedza mnie systematycznie, przy czym najbardziej rozśmieszająco działa, oczywiście, domowe dziecko, czyli Bartuś, chłop jak dąb. Mama i Amelia wprowadzają trochę nerwową atmosferę – widoczny wpływ tatuśka. Za to Krzysio koi jak może. Przyniósł mi dużą część swojej irlandzkiej kolekcji, więc słucham na zmianę z moim własnym Beethovenem i Mahlerem. Tudzież paroma innymi. Bartunio proponował mi swoje nagrania hip-hopowe, ale podziękowałam. Mam nadzieję, że się dziecko nie poczuło dotknięte.

Biedny chłopczyna, chociaż nie jest w ciąży, podobnie jak ja bije rekordy czytania. Jakiś szalony polonista, którego ofiarą padły nieszczęsne dzieci, zorientował się, że mają parę lektur w programie. Więc lecą teraz w tempie sztuka na tydzień. „Potop”, „Lalka”, „Nad Niemnem”, „Zbrodnia i kara” (przeszukał cały dom, zanim mu ktoś powiedział, że ja to mam w szpitalu) i tak dalej. Wesoły facet z tego ich polonisty. Podobno nie chce, żeby byli nieoczytanymi tumanami. Jestem za. Jeżeli przeżyją, to będą szalenie oczytani.

Sobota, 24 lutego

Tymon dzwonił z zapowiedzią, że jutro będzie. Dobrze, bo tęsknię.

Tak naprawdę, to ja tu wcale nie żyję w tym szpitalu, tylko przeczekuję.

Przestało mi się nawet chcieć konstruktywnie myśleć o przyszłości. Scenariusz jubileuszu napisałam i oddałam Krysi parę dni temu. Teraz naczalstwo wykonuje nad nim pracę myślową.

Coś mi się robi z mózgiem. Chyba zostawię te wszystkie ambitne książki na zaś i zajmę się Agatą, czyli panną Marple.

Niedziela, 25 lutego

Tymon był tym razem zbrzydzony.

– Na jutro mamy wyznaczoną rozprawę. Męczy mnie to, wiesz? Ta cała atmosfera sądowa, to gadanie prawnicze, te podchody, konieczność uważania na każde słowo prawdy, jakie mogłoby się przypadkiem człowiekowi normalnemu i uczciwemu wypsnąć… Boże, w co ja się wrobiłem.

Zrobiło mi się przykro.

Wrobił się, niewątpliwie, przeze mnie. Miał swobodę, słodka Irenka była daleko, nie przeszkadzali sobie nawzajem. Chciał się od niej definitywnie i formalnie uwolnić po to, żeby móc się ożenić ze mną. A ja mu nawet nie dałam konkretnej odpowiedzi. Ale ta odpowiedź wciąż nie może mi przejść przez gardło! Przecież nie zażądam, żeby się przeprowadził do Szczecina jak Ewczyny Maksio! Cała ta jego firma jest w Świnoujściu i jest związana ze Świnoujściem. I dom ma w Świnoujściu. Lubi ten dom! Znajomych tam ma! Środowisko! Cenią go! Wszystko tam ma! Budował to sobie latami!

– Wikuś – powiedział nagle – czemu tak zamilkłaś?

Pewnie miałam głupią minę.

– Przepraszam cię, nie powinienem był tak się rozrzewniać nad sobą.

Pewnie nadal miałam głupią minę, bo usiadł na moim łóżku, wziął mnie w ramiona i wyszeptał w samo ucho:

– Wika, czy ty przypadkiem nie myślisz, że ja czegoś żałuję? Zawiadamiam cię uprzejmie, że wszystko, co wydarzyło się w moim życiu w związku z tobą, jest dla mnie wyłącznie dobre i szczęśliwe, w porywach bardzo szczęśliwe! Dawno powinienem był się formalnie rozwieść i zapomnieć o Irenie, tylko to moje wygodnictwo mi nie pozwalało. Teraz muszę przez to przejść i powinienem być dzielny zuch, a nie zawracać ci głowę, chociaż ty masz swoje kłopoty i leżysz tu w tym cholernym szpitalu, i pewnie umierasz z nudów, biedna moja kochana dziewczynko…

Rozryczałam mu się prosto w sweter (bardzo, nawiasem mówiąc, miękki i miły, i ładnie pachnący, w sam raz do damskiego wypłakiwania się).

Tymon trochę się przestraszył.

– Wikuś, co ci jest? Gorzej się czujesz? Czy ja coś powiedziałem głupiego? No, nie płacz, powiedz! Wika, ja czuję, że ty znowu myślisz, że ja coś myślę i nie chcesz mi tego powiedzieć, tak jak wtedy w Danii! Proszę, powiedz, o co chodzi?

– Tymon, ja chyba za ciebie nie wyjdę – wyrąbałam mu prosto w prawe ucho.

Powinien mnie teraz wypuścić z objęć, najlepiej prosto na podłogę, ale nie zrobił tego, przeciwnie, przytulił mnie jeszcze mocniej.

– A czy również zerwiesz ze mną znajomość?

– Zwariowałeś! Przecież ja cię kocham!

– No i wystarczy! Przynajmniej na razie. Wikuś, kochanie moje, dawno widzę, że to jest dla ciebie jakiś drażliwy temat. Nie chcesz powiedzieć dlaczego, to nie mów! Jak dojrzejesz, powiesz sama! No, nie płacz, mówię ci!

– Ale ja myślałam, że ty będziesz chciał ze mną zerwać…

– Mówiłem, że znowu myślisz, że wiesz, co ja myślę, zamiast mnie zapytać! Wika! Ja też cię kocham i wcale nie muszę się z tobą żenić, chociaż, przyznaję, chciałbym cię mieć w zasięgu ręki… À propos, kiedy cię stąd wypuszczą?

– Może za tydzień… Ale już nie będę mogła uprawiać z tobą rozpusty.

Tym razem wypuścił mnie z objęć i zaczął się śmiać jak szalony.

– Wika, poczekam! Słowo harcerza, poczekam, aż będziesz mogła! I chciała!

– Już bym chciała – mruknęłam. – Ale na razie nic z tego nie będzie.

– No, nareszcie mówisz jak człowiek. Wiesz, myślę, że masz po prostu rozchwianą gospodarkę hormonalną albo coś w tym rodzaju. I wymyślasz sobie problemy. Pogadamy, jak ci się wszystko ładnie wyrówna.

– A do tej pory?

– Do tej pory będę pokornie znosił napady twoich humorów. – Westchnął. – Masz tu chusteczki, powiedz, gdzie trzymasz jakieś mleczko, bo ci się makijaż ździebko rozpuścił.

– Boże jedyny! Jak ja wyglądam! Odwróć się albo idź sobie na papierosa i wróć za pięć minut, jak się doprowadzę do użytku.

– Do użytku to ty będziesz za jakieś trzy miesiące – bąknął frywolnie i poszedł na tego papierosa. To znaczy połazić po korytarzu, bo przecież nie pali.

No i jak ja mam go nie kochać, tego Tymona?

Poniedziałek, 26 lutego

Tymon przyniósł mi w prezencie buteleczkę wody Armaniego.

– To na poprawę nastroju – powiedział. – Powinno się z tobą ładnie skomponować. Mnie się ten zapach podobał i chcę go na tobie wąchać!

– Masz jak w banku. Jak było w sądzie?

Skrzywił się okropnie.

– Niemiło. Ale zdaje się, że Irenka popełniła błąd.

– Co mówisz? Taka przemyślna Irenka?

– Przesadziła w opisach moich niegodziwości.

– Powiedziała, że ją biłeś sznurem od żelazka i włóczyłeś za włosy po podłodze? I sąd nie uwierzył?

– Na to nie wpadła. Ale znowu opowiadała głosem pełnym boleści, jak to przyjeżdżała, żeby się ze mną godzić, no i raz przyjechała z białą flagą i natknęła się na gaszycę w ciąży… Najwyraźniej chciała wstrząsnąć sądem, że taki jestem dwulicowy rozpustnik: tu się z nią godzę, a tu mam babę na boku, ale wysoki sąd na to powiedział chytrze, że w takim razie trzeba będzie rozpatrzyć sprawę od innej strony, a mianowicie z punktu widzenia interesów osoby najsłabszej, która nie powinna być pokrzywdzona; miał na myśli dziecko. No i szkoda, że nie widziałaś Ireny, która w tym momencie zrozumiała że wpadła we własne sieci, bo nasza rodzina, to znaczy ona, ja i zero jakichkolwiek dzieci, przegrywa w oczach wysokiego sądu z rodziną w składzie: gaszyca, ja i nasze przyszłe dziecko! Jeżeli sąd nie zmieni zdania, które w nim najwyraźniej zaczęło kiełkować, to mogę rozwód dostać bardzo szybko. Już mniejsza z tym, za ile.

– Ale to przecież nie jest twoje dziecko!

Tymon spojrzał na mnie oczami spaniela, którego przyłapano na tym, że wykopał właśnie trzecią jamkę pośrodku grządki z najpiękniejszymi różami pani domu.

– Powiem ci prawdę: nie miałem siły się do tego przyznać.

Atak śmiechu powalił mnie na poduszki. Tymon niezwłocznie poszedł za moim przykładem i tak się śmialiśmy, że znowu mi się makijaż rozmazał.

– Słuchaj, Wikuś – sapnął, łapiąc oddech. – Nie myśl, że będziesz musiała włóczyć się po sądach! Do tego nie dopuszczę zresztą ten wasz Luleczek powiedział mi po rozprawie, że nie będzie takiej potrzeby. Ale może pozwolisz mi dalej utrzymywać wrażenie, że to moje? Ja się zresztą do niego przywiązałem, zupełnie jakbym je sam zrobił.

– Proszę uprzejmie! O ile wiem, jego prawdziwy tatuś kopii z tobą kruszył nie będzie, a jeśli dzięki temu możesz szybciej dostać rozwód…

– No, wygląda na to, że naprawdę mogę! A przecież nikt potem nie będzie pilnował, żebyśmy się zaraz pobierali – to à propos wczorajszej naszej rozmowy!

– Tymon, kochany, dla ciebie wszystko! Jak będzie trzeba, mogę iść do sądu!

– Nie zaryzykuję. Mogłabyś zacząć się śmiać i wszystko by się wydało!

Środa, 28 lutego

Myślę i myślę.

Młode miałoby świetnego tatusia po prostu.

Bez żadnych idiotycznych ogłoszeń matrymonialnych.

Z tym że świetny tatuś i sfrustrowana mamusia to niezbyt korzystne połączenie.