51909.fb2 ?azikanty - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

?azikanty - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Rozdział 1

Dawno, dawno temu żył sobie piesek, którego nazwano Łazik. Łazik był bardzo mały i młody, toteż brakło mu rozwagi.

Bawił się wesoło w słonecznym ogrodzie, podrzucając żółtą piłkę, i gdyby zabawa nie zajmowała go tak bardzo, nigdy nie zrobiłby tego, co zrobił.

Nie każdy stary człowiek w postrzępionych spodniach musi być zły.

Niektórzy z nich zbierają kości i butelki i mają własne pieski; inni to ogrodnicy, a czasem, bardzo rzadko, zdarzają się też znudzeni czarodzieje na wakacjach, wałęsający się bez celu po świecie w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.

Człowiek, który pojawi się zaraz w naszej opowieści, był właśnie czarodziejem.

Przybył ścieżką, odziany w stary, znoszony płaszcz, z wysłużoną fajką w zębach, w starym zielonym kapeluszu na głowie.

Gdyby Łazik nie był tak zajęty obszczekiwaniem piłki, może zauważyłby niebieskie piórko, zatknięte z tyłu za wstążką kapelusza, a wówczas, jak każdy rozsądny piesek, za pewne by się zorientował, że przybysz to czarodziej; niestety jednak, nie dostrzegł go.

Kiedy starzec schylił się i podniósł piłkę — zamierzał zamienić ją w pomarańczę, albo może nawet kość czy kawałek mięsa dla psa — Łazik warknął i rzekł:

— Odłóż ją! — nie mówiąc nawet "proszę".

Rzecz jasna, nieznajomy, będąc czarodziejem, doskonale go zrozumiał i odparł:

— Cicho, głuptasie! — także nie dodając "proszę".

Potem schował piłkę do kieszeni, jakby drażniąc się z psem, i zawrócił.

Przykro mi to mówić, ale Łazik natychmiast złapał go zębami za spodnie i odgryzł spory kawałek tkaniny. Możliwe, że jednocześnie odgryzł też kawałek czarodzieja.

W każdym razie starzec odwrócił się nagle wściekły i krzyknął:

— Durniu! Idź, zostań zabawką!

I wówczas zaczęły się dziać niezwykłe rzeczy. Łazik od początku nie był zbyt dużym psem, teraz jednak poczuł się znacznie mniejszy.

Trawa zdawała się wyrastać do iście olbrzymich rozmiarów, kołysząc się wysoko nad jego głową, a daleko, między wielkimi źdźbłami, niczym słońce wschodzące pośród drzew, dostrzegł ogromną żółtą piłkę, pozostawioną tam przez czarodzieja.

Usłyszał szczęk furtki zatrzaskującej się za starcem, lecz go nie widział.

Próbował zaszczekać, jednak zdołał wydobyć z siebie tylko słabiutki dźwięk, zbyt cichy, by dosłyszał go zwykły człowiek; wątpię zresztą, by nawet pies mógł go usłyszeć.

Stał się tak mały, że gdyby w tym momencie pojawił się tam kot, z pewnością pomyślałby, że Łazik to mysz, i pożarłby go.

Psotka by to zrobiła.

Psotka była wielką czarną kotką, która mieszkała w tym samym domu. Na myśl o Psotce Łazika ogarnął prawdziwy strach, i wkrótce jednak zupełnie zapomniał o kotach. Otaczający go ogród nagle zniknął i Łazik poczuł, że dokądś leci, choć nie wiedział dokąd. Kiedy wszystko się zatrzymało, odkrył, iż znalazł się w mroku, otoczony wieloma twardymi przedmiotami, i leżał tak, bardzo długo, w dość niewygodnej, ciasnej skrzynce. Nie miał nic do jedzenia ani picia, co gorsza jednak, odkrył, że nie może się ruszyć. Z początku sądził, że to z powodu ciasnoty, lecz potem przekonał się, iż za dnia jest w stanie się poruszyć zaledwie odrobinę, z ogromnym wysiłkiem, i tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy.

Dopiero po północy mógł chodzić i machać ogonem, ale i wówczas dość sztywno.

Stał się zabawką. A ponieważ nie powiedział "proszę" do czarodzieją, teraz cały dzień musiał siedzieć i służyć. Taka spotkała go kara.

Po długim, mrocznym czasie raz jeszcze spróbował zaszczekać dość głośno, by usłyszeli go ludzie. Potem usiłował gryźć inne przedmioty leżące wraz z nim w skrzynce: małe, niemądre zwierzęta–zabawki, zrobione z drewna i ołowiu, nie zaczarowane pieski, jak Łazik. Na próżno jednak; nie był w stanie szczekać ani gryźć. Nagle ktoś uniósł wieko skrzynki, wpuszczając do środka promień światła.

— Może wybierzemy kilka z tych zwierząt i ustawimy je na wystawie, Harry?

— rzekł czyjś głos i w skrzynce pojawiła się ręka.

— A ten skąd się wziął? — spytał ten sam głos i palce chwyciły Łazika.

— Nie pamiętam, żebym widział go tu wcześniej. Nie powinien leżeć w trzypensowej skrzynce. Wygląda lak prawdziwy! Spójrz tylko na jego sierść i oczy!

— Napisz na metce sześć pensów — odparł Harry — i postaw go na środku wystawy.

I tam właśnie, tuż za szybą, w gorącym słońcu, biedny mały Łazik spędził ranek i popołudnie, aż do podwieczorku, i cały ten czas musiał siedzieć i służyć, choć w głębi duszy był naprawdę zły.

— Ucieknę od pierwszych ludzi, którzy mnie kupią — oznajmił innym zwierzętom na wystawie. — Jestem prawdziwy. Nie jestem zabawką i nie będę nią. Chciałbym jednak, żeby ktoś przyszedł tu i kupił mnie jak najszybciej. Nienawidzę tego sklepu.

Nie mogę się ruszyć w tej ciasnocie.

— Po co miałbyś się ruszać? — pytały inne zabawki. — My tego nie robimy.

Wygodniej jest star bez ruchu i o niczym nie myśleć. Im więcej odpoczywasz, tym dłużej żyjesz. Zamknij się więc! Przez twoje gadanie nie możemy zasnąć, a niektórych z nas czekają ciężkie czasy w pokojach dziecinnych!

Nic więcej nie chciały powiedzieć, toteż biedny Łazik nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Był bardzo nieszczęśliwy i okropnie żałował, że rozdarł spodnie czarodzieja.

Nie potrafię rzec, czy to czarodziej wysłał matkę, by zabrała pieska ze sklepu.

W każdym razie właśnie w chwili, gdy czuł się najnieszczęśliwszy, weszła do środka z koszykiem na zakupy w ręku. Zobaczyła Łazika na wystawie i pomyślała, że taki piesek będzie świetnym prezentem dla jej synka. Miała trzech synów, a jeden z nich uwielbiał pieski zwłaszcza te czarno–białe.

Kupiła więc Łazika i starannie owiniętego w papier wsadziła do koszyka pomiędzy wiktuały przeznaczone na podwieczorek.

Łazik wkrótce zdołał uwolnić głowę z papieru. Poczuł zapach ciasta, odkrył jednak, że nie może się do niego dostać, toteż warknął cichutko, wciśnięty między papierowe torebki. Usłyszały go tylko i krewetki i spytały, co się stało. Opowiedział im o wszystkim, spodziewając się, że go pożałują, ale one rzekły tylko:

— Jak by ci się podobało, gdyby cię ugotowano?

Czy kiedykolwiek ktoś cię ugotował?

— Nie!

Z tego, co pamiętam, nigdy — odparł Łazik — choć parę razy mnie kąpano, a to też żadna przyjemność.

Przypuszczam jednak, iż gotowanie to drobnostka w porównaniu z zaczarowaniem.

— A zatem z pewnością nigdy cię nie ugotowano — oświadczyły krewetki.

— Nie masz o tym pojęcia.

To najgorsza rzecz, jaka może kogokolwiek spotkać — na samą myśl czerwieniejemy ze złości.

Łazikowi nie spodobały się krewetki, więc odrzekł:

— Nieważne.

I tak wkrótce was zjedzą, a ja będę tam siedział i patrzył!

Urażone krewetki umilkły i pozbawiony rozmówców Łazik zaczął zastanawiać się, jacy właściwie ludzie go kupili.

Wkrótce się przekonał.

Zaniesiono go do domu, postawiono koszyk na stole i wyjęto wszystkie sprawunki.

Krewetki powędrowały do spiżarni.

Łazik natomiast trafił wprost do chłopca, dla którego został kupiony; nowy właściciel zabrał go do pokoju dziecinnego i przemawiał do niego bezustannie.

Gdyby Łazik nie był tak rozgniewany i posłuchał chłopca, na pewno by go polubił.

Chłopiec szczekał do niego w psiej mowie (radził z nią sobie całkiem nieźle), ale Łazik nie próbował odpowiedzieć.

Cały czas rozmyślał nad swą zapowiedzią, że ucieknie od pierwszych ludzi, którzy go kupią, i zastanawiał się, jak to zrobi, siedząc i służąc, podczas gdy chłopiec głaskał go i przesuwał po stole i podłodze.

W końcu zapadła noc i chłopiec poszedł spać, posadziwszy przedtem Łazika na krześle obok łóżka, gdzie piesek tkwił bez ruchu, wciąż służąc, póki nie zrobiło się zupełnie ciemno.

Spuszczono rolety, lecz na zewnątrz księżyc wzeszedł nad morzem, kreśląc na falach srebrną ścieżkę, która prowadzi do miejsc na krańcu świata i poza nim — jeśli, rzecz jasna, ktoś potrafi nią pójść.

Ojciec, matka i trzej synowie mieszkali tuż nad morzem w białym domku, którego okna spoglądały nad wodami w pustkę.

* * *

Kiedy chłopcy zasnęli. Łazik wyprostował zmęczone, zesztywniałe nogi i szczeknął tak cicho, że nie usłyszał go nikt oprócz starego, złośliwego pająka w kącie.

Potem zeskoczył z krzesła na łóżko, a stamtąd sturlał się na dywan, następnie zaś wybiegł z sypialni i popędził schodami w dół. Zwiedził cały dom.

Choć bardzo ucieszyło go, że znów może się ruszać — a ponieważ kiedyś był prawdziwym, żywym psem, nocą umiał biegać i skakać znacznie lepiej niż inne zabawki — odkrył wkrótce, że wędrówka po domu jest bardzo trudna i niebezpieczna.

Stał się taki malutki, że zejście po schodach przypominało niemal skakanie z wysokich murów, a ponowne wdrapanie się na górę było okropnie ciężkie i męczące.

Na dodatek niczego nie osiągnął.

Wszystkie drzwi zastał starannie pozamykane; nie znalazł najmniejszej dziurki ani szpary, przez którą mógłby się wydostać.

Toteż tej nocy biedny Łazik nie zdołał uciec i ranek zastał go bardzo zmęczonego na krześle. Siedział tam i służył, dokładnie tak jak wieczorem.

* * *

Kiedy tylko dopisywała pogoda, dwaj starsi chłopcy wstawali wcześnie i przed śniadaniem biegali po plaży. Tego ranka, gdy się ocknęli i podnieśli rolety, ujrzeli słońce wynurzające się z morza, czerwone jak ogień, z głową spowitą w chmury, jakby właśnie zażyło zimnej kąpieli i wycierało się ręcznikami.

Szybciutko wstali, ubrali się i zbiegli w dół zbocza na spacer brzegiem morza — a Łazik poszedł wraz z nimi.

Chłopczyk Numer Dwa (do którego należał Łazik) wychodził już z sypialni, kiedy ujrzał pieska siedzącego na komodzie — posadził go tam, gdy się ubierał.

— Prosi, żeby wziąć go na spacer!

— oznajmił i wsadził zabawkę do kieszeni spodni.

Lecz Łazik nie prosił wcale, by go zabrać, a już z pewnością nie w kieszeni spodni. Chciał odpocząć, szykując się do kolejnej nocnej eskapady, miał bo wiem nadzieję, iż tym razem znajdzie drogę ucieczki i odejdzie. Powędruje daleko, aż wreszcie powróci do swego domu, ogrodu i żółtej piłki na trawniku.

Liczył na to, że jeśli znajdzie się z powrotem w ogrodzie, wszystko znów będzie takie jak przedtem: czar zostanie przełamany albo może on sam obudzi się i stwierdzi, że był to tylko sen.

Toteż gdy chłopcy zbiegali ścieżką w dół i galopowali po plaży, próbował szczekać, kręcić się i wiercić w kieszeni. Lecz mimo wszelkich starań, zdołał się poruszyć jedynie odrobinę, choć tkwił w ukryciu i nikt go nie widział. Wciąż jednak próbował i w końcu dopisało mu szczęście.

W kieszeni była też chusteczka, zgnieciona i pozwijana, więc Łazik nie wpadł zbyt głęboko. Dzięki swym wysiłkom — i szaleńczemu biegowi pana — udało mu się wkrótce wysunąć z kieszeni nos i powęszyć wokoło.

To, co poczuł i ujrzał, zdziwiło go niepomiernie.

Nigdy wcześniej nie widział morza i nie czuł jego zapachu; wioska, w której się urodził, leżała wiele mil od brzegu i nie dochodził do niej żaden dźwięk ani woń.

Nagle, właśnie gdy się wychylał, wielki biało–szary ptak śmignął tuż nad głowami chłopców, wrzeszcząc niczym ogromny skrzydlaty kocur. Łazik zdumiał się tak bardzo, że wypadł z kieszeni na miękki piasek.

Nikt go nie zauważył.

Ptak odleciał w dal, nie słysząc cichego szczekania pieska, a chłopcy odeszli wzdłuż plaży, w ogóle o nim nie myśląc.

* * *

Z początku Łazik był bardzo zadowolony z siebie.

— Uciekłem! Uciekłem! — szczekał cichym głosikiem zabawki, który tylko inne zabawki mogły usłyszeć, ale w okolicy nie było żadnej.

Potem przeturlał się na grzbiet i spoczął na czystym, suchym piasku, wciąż zimnym po kąpieli w chłodnym blasku gwiazd.

Kiedy jednak chłopcy minęli go w drodze do domu, nie zwracając na niego uwagi, i został zupełnie sam na pustej plaży, zrobiło mu się mniej przyjemnie.

Nad morzem nie było nikogo oprócz kilku mew.

Obok śladów ich pazurów na piasku widniały tylko odciski stóp chłopców.

Tego ranka wybrali się na spacer po odludnej części plaży, którą rzadko odwiedzali.

W istocie nikt nie bywał tam zbyt często, bo choć piasek był w tym miejscu czysty i żółty, kamyki białe, a niebieskie morze pieniło się srebrzyście w małej zatoczce pod szarymi skałami, w okolicy panowała niesamowita atmosfera — oprócz wczesnych ranków, gdy słońce dopiero co wynurzyło się z fal.

Ludzie mówili, że już popołudniami przybywają tam dziwne istoty, a wieczorami wokół roi się od syrenich chłopców i dziewcząt, nie mówiąc nawet o małych morskich goblinach, które podjeżdżały tuż pod skały na swych konikach morskich o uzdach z wodorostów i zostawiały je leżące w pianie przy brzegu.

Powód tych niezwykłości był bardzo prosty: w zatoczce mieszkał najstarszy z piaskowych czarodziejów, Psamatyków, jak zwał ich w swym chlupiącym języku morski lud.

Nazywał się Psamatos Psamatydes, albo tak przynajmniej twierdził, i bardzo się przejmował właściwą wymową swego imienia.

Był jednak stary i bardzo mądry i odwiedzało go wiele dziwnych istot, gdyż ów znakomity czarodziej traktował interesantów niezwykle uprzejmie (jeśli, rzecz jasna, mu się spodobali), choć z pozoru wydawał się szorstki.

Morski lud tygodniami zaśmiewał się z jego dowcipów po kolejnym z przyjęć o północy, lecz za dnia niełatwo go było znaleźć.

Gdy świeciło słońce, lubił leżeć zagrzebany w ciepłym piasku, z którego wystawały jedynie czubki jego długich uszu; nawet gdyby wysunął je z piachu, większość ludzi, takich jak wy i ja, wzięłaby je za kawałki suchych patyków.

* * *

Całkiem możliwe, że stary Psamatos wiedział, co spotkało Łazika.

Niewątpliwie znał starego czarodzieja, który rzucił na niego zaklęcie, magów i czarodziejów nie ma bowiem na świecie zbyt wielu, to też wszyscy znają się doskonale i mają na siebie oko, gdyż w życiu prywatnym nie zawsze darzą się przyjaźnią.

W każdym razie Łazik leżał sobie na miękkim piasku, czując się coraz bardziej zalękniony i samotny, a choć nie miał o tym pojęcia, stary Psamatos zerkał na niego z kopca piasku, który po przedniej nocy usypały mu syreny.

Czarodziej milczał.

Łazik też nic nie mówił.

Minęła pora śniadania i słońce podniosło się wysoko, jasne i gorące.

Łazik spojrzał na morze, zwabiony chłodnym szumem fal, i nagle ogarnął go okropny strach.

Z początku sądził, iż piasek wpadł mu do oczu, wkrótce jednak przekonał się, że to nie złudzenie: morze zbliżało się coraz bardziej, pochłaniając kolejne połacie plaży, a fale z każdą chwilą sta wały się coraz wyższe, bryzgając wokół pianą.

Nadciągał przypływ.

Łazik zaś leżał tuż poniżej górnej granicy wód, nie miał jednak o tym pojęcia.

Patrzył przed siebie z rosnącym przerażeniem, wyobrażając sobie, jak fale podchodzą aż do skał i porywają go w głąb spienionego morza (to z pewnością znacznie gorsze niż kąpiel w mydlinach!

Ani na moment nie przestawał służyć.

* * *

Istotnie, mógł go spotkać podobny los, tak się jednak nie stało.

Śmiem twierdzić, że Psamatos miał z tym coś wspólnego; niewątpliwie zaklęcie pierwszego czarodzieja musiało osłabnąć w tej niesamowitej zatoczce, tak blisko innego maga.

W każdym razie, kiedy morze zbliżyło się niebezpiecznie i Łazik, niemal umierając ze strachu, ze wszystkich sił próbował przeturlać się nieco dalej, odkrył nagle, że może się poruszyć.

Jego wielkość nie uległa zmianie, ale przestał już być zabawką.

Mógł szybko biegać na wszystkich czterech łapach, jak prawdziwy pies, mimo iż dzień jeszcze się nie skończył.

Nie musiał już służyć, mógł hasać po plaży w miejscach, gdzie piasek stwardniał, i szczekać — nie jak zabawka, lecz naprawdę szczekać ostrym, przenikliwym głosikiem zaklętego psa, odpowiednim do jego postury.

Tak bardzo się ucieszył i zaczął tak zajadle szczekać, że gdybyście znaleźli się wówczas na plaży, to byście go usłyszeli — wyraźny, dziwnie daleki dźwięk, niczym echo ujadania owczarka, niesione z wiatrem ze wzgórz.

A potem piaskowy czarodziej wystawił nagle głowę z ziemi.

Nie da się ukryć, że był raczej brzydki i prawie tak wielki jak duży pies, jednakże maleńkiemu, zaklętemu Łazikowi wydał się potworny i gigantyczny.

Łazik natychmiast usiadł w miejscu i przestał szczekać.

— Czemu tak strasznie hałasujesz, psiaku? — spytał Psamatos Psamatydes.

— To moja pora snu!

W istocie każda pora była dla niego porą snu, chyba że w pobliżu działo się coś, co go bawiło, na przykład tańce syren w zatoczce (sam je zresztą zapraszał).

Przy takich okazjach wygrzebywał się z piasku i siadał na kamieniu, zaśmiewając się do rozpuku.

Syreny w wodzie poruszają się nader wdzięcznie, kiedy jednak usiłowały tańczyć na brzegu na swych ogonach, Psamatos uważał, że są komiczne.

— To moja pora snu! — oznajmił ponownie, gdy nie usłyszał odpowiedzi.

Łazik jednak nadal milczał i przepraszająco merdał ogonem.

— Wiesz, kim jestem? — zagadnął czarodziej.

— Psamatos Psamatydes, przywódca wszystkich psamatyków! — Powtórzył to z dumą kilka razy, wymawiając wyraźnie poszczególne litery.

Z każdym P z jego nosa wylatywała chmura piasku.

Łazik, niemal całkiem zasypany, tkwił bez ruchu. Wyglądał przy tym tak żałośnie i nieszczęśliwie, że piaskowy czarodziej zlitował się nad nim. Nagle przestał marszczyć się groźnie i wybuchnął śmiechem.

— Zabawny z ciebie psiak, Psiaku!

W istocie nie pamiętam, bym kiedykolwiek widział tak małego psiaka, Psiaku!

To rzekłszy, zaśmiał się ponownie, po czym spoważniał.

— Czy ostatnio naraziłeś się może jakiemuś czarodziejowi? — spytał prawie szeptem.

Przymknął jedno oko, a drugie patrzyło tak przyjaźnie i wyrozumiale, że Łazik opowiedział mu całą historię.

Prawdopodobnie nie było to wcale konieczne, bo Psamatos, jak już mówiłem, najpewniej wiedział o wszystkim, jednakże Łazik poczuł się lepiej, mogąc porozmawiać z kimś, kto zdawał się go rozumieć i miał niewątpliwie więcej rozsądku niż niemądre zabawki.

— O tak, to bez wątpienia czarodziej — oznajmił Psamatos, gdy Łazik skończył swą opowieść. — Sądząc z opisu, stary Artakserkses.

Pochodzi z Persji, lecz pewnego dnia zabłądził — zdarza się to czasami nawet najlepszym czarodziejom (chyba że, jak ja, nie ruszają się z domu) - i pierwsza osoba, którą napotkał, skierowała go przez pomyłkę do Pershore. Odtąd stale mieszka w tej okolicy, z wyjątkiem wakacji. Podobno jak na takiego starca świetnie sobie radzi ze zbieraniem śliwek — jeśli ma dobry dzień, potrafi dobić do dwóch tysięcy — i uwielbia cydr. Ale mniejsza o to.

— Psamatos chciał powiedzieć, że od biega od tematu.

— Sęk w tym, co mógłbym dla ciebie zrobić.

— Nie wiem — odrzekł Łazik.

— Przenieść cię do domu?

Obawiam się, że nie mogę przywrócić ci poprzednich rozmiarów — musiałbym poprosić wpierw o zgodę Artakserksesa, gdyż w tej chwili wolałbym się z nim nie kłócić. Ale mógłbym odesłać cię do domu. Ostatecznie, jeśli Artakserkses zechce, zawsze może odprawić cię z powrotem.

Choć oczywiście następnym razem mógłby posłać cię w znacznie gorsze miejsce niż sklep z zabawkami, zakładając, iż naprawdę go rozzłościłeś.

Łazikowi wcale nie spodobała się ta myśl, toteż ośmielił się wtrącić, że gdyby wrócił do domu w takim stanie, nikt by go nie rozpoznał, z wyjątkiem kotki Psotki, a zważywszy na swoje obecne rozmiary, na razie wolałby uniknąć bliższego z nią spotkania.

— Doskonale! — oznajmił Psamatos.

— Musimy więc poszukać innego wyjścia z sytuacji.

A tymczasem, skoro znów stałeś się prawdziwy, nie masz ochoty czegoś zjeść?

I zanim Łazik zdążył powiedzieć: "Tak, bardzo proszę! ", na piasku przed jego nosem pojawił się talerz z chlebem, sosem i dwiema kostkami, akurat odpowiednimi dla tak małego pieska.

Obok stanęła miska z wodą, na której maleńkimi niebieskimi literkami wypisano PIJ, PIESKU, PIJ.

Zjadł i wypił wszystko, i dopiero potem spytał:

— Jak to zrobiłeś? Dziękuję!

W ostatniej chwili przyszło mu do głowy, żeby dodać podziękowanie, bo miał wrażenie, że czarodzieje i podobni im ludzie są dość drażliwi i łatwo ich rozzłościć.

Psamatos uśmiechnął się tylko w odpowiedzi, to też Łazik ułożył się na gorącym piasku i zasnął, śniąc o kościach i o tym, że gania koty, które umykają na śliwy — jedynie po to, by tam przemienić się w czarodziejów w zielonych kapeluszach i zacząć obrzucać go ogromnymi śliwkami wielkości dyni.

A tymczasem łagodny wietrzyk powoli zasypywał go piaskiem, aż w końcu Łazik niemal zniknął pod warstwą pyłu.

* * *

Dlatego właśnie chłopcy go nie znaleźli, choć gdy tylko chłopczyk Numer Dwa przypomniał sobie o zgubie, zeszli do zatoczki, specjalnie po to, aby go poszukać.

Tym razem towarzyszył im ojciec, a kiedy słońce zniżyło się i nadeszła pora podwieczorku, zabrał synów z powrotem do domu i nie pozwolił im dłużej szukać: słyszał zbyt wiele niezwykłych pogłosek o tym miejscu.

Chłopiec Numer Dwa musiał zadowolić się zwykłym pieskiem–zabawką za trzy pensy (pochodzącym z tego samego sklepu); jednakże, choć miał go tak krótko, nie zapomniał o swym po przednim psie.

Na razie jednak siedział ze smutną miną przy stole i zajadał podwieczorek, pozbawiony jakiegokolwiek pieska, podczas gdy daleko w głębi lądu starsza pani, która hodowała Łazika i rozpieszczała go, kiedy był jeszcze zwykłym zwierzęciem, pisała właśnie ogłoszenie w sprawie zaginionego szczeniaka:

"biały z czarnymi uszami; wabi się Łazik".

Łazik natomiast spał na piasku, a Psamatos drzemał obok, z krótkimi rękami splecionymi na tłustym brzuchu.