52014.fb2
— To niesprawiedliwe! — krzyknąłem. — Jeśli inni ojcowie kupują całe bloczki, to czemu ty miałbyś nie kupić?
A potem się rozpłakałem, tata się strasznie zezłościł i z kuchni przybiegła mama.
— Co znowu? — zapytała.
— To — powiedział tata — że nie rozumiem, dlaczego wciągają dzieci w takie rzeczy! Nie po to go oddawałem do szkoły, żeby zrobiono mi z niego domokrążcę albo żebraka. W ogóle zastanawiam się, czy takie loterie są dozwolone. Korci mnie, żeby zadzwonić do dyrektora szkoły!
— Proszę o trochę spokoju — powiedziała mama.
— Kiedy — chlipnąłem — sam przecież mówiłeś, że sprzedałeś losy na loterię i byłeś fantastyczny! Dlaczego ja nigdy nie mogę robić tego, co inni?
Tata potarł sobie czoło, usiadł, przyciągnął mnie do siebie i powiedział:
— Tak, oczywiście, Mikołaj, ale to nie było to samo. Chodziło o to, żeby nauczyć nas inicjatywy i zaradności. Żeby nas przygotować do trudnych zadań, jakie niesie ze sobą życie.
Nikt nam nie mówił: „Sprzedajcie to tacie"..
— Ale Rufus próbował sprzedać losy jakiemuś nieznajomemu panu i ten pan nawet się nie zatrzymał — powiedziałem.
— A kto ci każe zwracać się do ludzi, których nie znasz? — spytał tata. — Czemu nie pójdziesz do naszego sąsiada Blédurta?
— Nie mam odwagi — powiedziałem.
— Dobrze, pójdziemy razem — powiedział śmiejąc się tata. — Pokażę ci, jak się załatwia interesy. Nie zapomnij zabrać swojego bloczka.
— Nie siedźcie długo — powiedziała mama. — Zaraz będzie kolacja. Zadzwoniliśmy do drzwi i pan Blédurt nam otworzył.
— O! — powiedział. — Ależ to Mikołaj z tym tam! — Przyszedłem sprzedać panu bloczek losów na loterię,
żeby zrobili nam boisko, gdzie będziemy uprawiać sporty, kosztuje pięćdziesiąt franków — powiedziałem szybko.
— Zwariowałeś? — zapytał pan Blédurt.
— Co się dzieje, Blédurt? — zapytał tata. — Przemawia przez ciebie wrodzone skąpstwo czy nie masz forsy?
— Słuchaj no, ty tam — odpowiedział pan Blédurt. — Co to za nowa moda, żeby chodzić żebrać po ludziach?
— Nikt inny poza tobą, Blédurt, nie odmawiałby dziecku przyjemności! — krzyknął
tata.
— Ja nie odmawiam dziecku przyjemności — powiedział pan Blédurt. — Nie chcę tylko zachęcać go, aby wkraczało na niebezpieczna drogę, na którą popychają je nieodpowie-dzialni rodzice. I po pierwsze, dlaczego sam nie kupisz od niego tego bloczka?
— Wychowanie mojego dziecka to moja sprawa — powiedział tata — i nie pozwalam ci wypowiadać się na tematy, o których nie masz zresztą zielonego pojęcia! Poza tym zdanie takiego skąpca wcale...
— Skąpca — powiedział pan Blédurt — który pożycza ci elektryczną kosiarkę za każdym razem, kiedy jej potrzebujesz.
— Udław się swoją kosiarką! — krzyknął tata. I zaczęli się obaj popychać, a potem przyleciała pani Blédurt, żona pana Blédurt.
— Co tu się dzieje? — zapytała.
Więc się rozpłakałem, a potem opowiedziałem jej o loterii i o boisku, o tym, że nikt nie chce kupić ode mnie losów, że to niesprawiedliwe i że się zabiję.
— Nie płacz, króliczku — powiedziała pani Blédurt. — Ja kupię od ciebie ten bloczek.
Pani Blédurt pocałowała mnie, wzięła torebkę, zapłaciła mi, a ja dałem jej bloczek i wróciłem do domu zadowolony jak nie wiem co.
Teraz tata i pan Blédurt okropnie się złoszczą, bo pani Blédurt wstawiła motorower do piwnicy i nie chce im pożyczać.
Odznaka
Dzisiaj rano, na przerwie, Euzebiusz wpadł na pomysł:
— Wiecie, chłopaki — powiedział — ci, co należą do paczki, powinni mieć odznakę!
— Odznakę — poprawił go Ananiasz. — Nikt cię nie pytał o zdanie, ty wstrętny skarżypyto!
— powiedział Euzebiusz.
I Ananiasz poszedł sobie płacząc i mówiąc, że wcale nie jest skarżypytą i że mu pokaże.
— A po co nam odznaka? — zapytałem.
— No, żeby się rozpoznawać — powiedział Euzebiusz.
— To do tego potrzebna jest odznaka? — zapytał Kleofas bardzo zdziwiony.
Wtedy Euzebiusz wyjaśnił, że odznaka jest po to, żeby rozpoznawać chłopaków z naszej paczki, i strasznie się przyda, kiedy zaatakujemy wrogów, więc wszyscy uznaliśmy, że to fajny pomysł, a Rufus powiedział, że byłoby jeszcze lepiej, jakby chłopaki z naszej paczki nosiły mundury.
— A skąd weźmiemy mundury? — zapytał Euzebiusz. — Zresztą w mundurach byśmy wyglądali jak pajace.
— To mój ojciec wygląda jak pajac? — zapytał Rufus, który ma tatę policjanta i bardzo nie lubi, jak śmiać się z jego rodziny.
Ale Euzebiusz i Rufus nie zdążyli się pobić, bo przyszedł Ananiasz z Rosołem.
Ananiasz pokazał palcem na Euzebiusza.
— To on, psze pana — powiedział.
— Żebyś mi więcej nie nazywał kolegi skarżypytą! — powiedział Rosół, który jest naszym opiekunem. — Spójrz mi w oczy! Zrozumiano? *
I odszedł z Ananiaszem, który był strasznie zadowolony.
— A jaka będzie ta odznaka? — zapytał Maksencjusz.
— Najlepsza byłaby ze złota — powiedział Gotfryd. — Mój ojciec ma taką w domu.