52014.fb2 Joachim ma k?opoty : Przygody Miko?ajka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Joachim ma k?opoty : Przygody Miko?ajka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

— Hallo?... Tak... Ach! Pan MoucheboumeL. Dobry wieczór panu... Tak... Co takiego?

Tata zrobił strasznie zdziwioną minę i zawołał:

— List?... Ach, więc to dlatego ten łobuziak Mikołaj prosił mnie wczoraj o znaczek!

Wartość pieniądza

Zostałem czwarty z klasówki z historii. Mieliśmy Karola Wielkiego, a to umiałem, szczególnie ten numer z Ro-landem 1 i jego mieczem, który się nie chciał złamać. Moi rodzice bardzo się ucieszyli, kiedy im o tym powiedziałem, a tata wyjął portfel i dał mi, no, zgadnijcie co? Dziesięciofrankowy banknot!

— Masz, chłopie — powiedział — jutro kupisz sobie, co będziesz chciał.

— Ależ... Ależ, kochanie — powiedziała mama — nie sądzisz, że to za dużo pieniędzy dla małego?

— Skądże — odpowiedział tata. — Czas, żeby Mikołaj poznał wartość pieniądza.

Jestem pewien, że wyda te dziesięć franków w rozsądny sposób. Prawda, chłopie?

Powiedziałem, że tak, ucałowałem tatę i mamę — oni są strasznie fajni! — a banknot włożyłem do kieszeni, przez co musiałem jeść kolację jedną ręką, bo drugą ciągle sprawdza-

łem, czy tam jest. To prawda, że jeszcze nigdy nie miałem takiego grubego banknotu tylko dla siebie. Oczywiście, mama daje mi czasem dużo pieniędzy, żebym zrobił zakupy w sklepie pana Companiego na rogu ulicy, ale to nie są moje pieniądze i mama zawsze mówi, ile pan Compani powinien mi wydać reszty. Tak że to zupełnie co innego.

Kiedy się kładłem do łóżka, schowałem banknot pod poduszkę i długo nie mogłem zasnąć. A potem śniły mi się dziwne rzeczy: najpierw pan, który jest na banknocie i patrzy w bok, zaczął robić miny, a potem duży dom, który widać za nim, zamienił się w sklep pana Companiego.

Dziś rano przyszedłem do szkoły i jeszcze przed wejściem do klasy pokazałem swój banknot chłopakom.

— Ho, ho — powiedział Kleofas — co z nim zrobisz?

— Nie wiem — odpowiedziałem. — Tata dał mi go, żebym poznał wartość pieniądza; mam go wydać w jakiś rozsądny sposób. Najbardziej to chciałbym kupić sobie samolot. Prawdziwy.

— Coś ty — powiedział Joachim. — Prawdziwy samolot kosztuje co najmniej tysiąc franków.

— Tysiąc franków? — zawołał Gotfryd. — Zwariowałeś? Tata mi mówił, że samolot 1 R o l a n d — słynny rycerz, bohater najstarszej francuskiej epopei, której treścią są walki Karola Wielkiego z Saracenami w Hiszpanii. Wg legendy Ro-land poległ w wąwozie Roncevaux w Pirenejach, osłaniając z oddziałem straży tylnej — armię cesarską. Dokonawszy cudów waleczności Roland ginie, lecz przedtem usiłuje złamać swój miecz, zwany Durandalem, nie chcąc, by jego ulubiona broń wpadła w ręce wroga.

kosztuje co najmniej trzydzieści tysięcy franków, i to mały.

Wtedy żeśmy się wszyscy roześmieli, bo Gotfryd to straszny kłamca i wygaduje niestworzone rzeczy.

— A może byś kupił atlas — powiedział Ananiasz, który jest najlepszym uczniem w klasie i ulubieńcem naszej pani. — Są tam przepiękne mapy, pouczające zdjęcia i to się bardzo przydaje.

— Chyba nie myślisz — powiedziałem — że wydani pieniądze na książkę. Zresztą książki dostaję zawsze od cioci na urodziny albo jak jestem chory. Nie skończyłem jeszcze tej, którą dostałem przy śwince.

Ananiasz popatrzył na mnie, a potem odszedł bez słowa i wziął się do powtarzania gramatyki. Wariat z tego Ananiasza!

— Najlepiej kup piłkę nożną, to sobie wszyscy pogramy — powiedział Rufus.

— Wolne żarty — powiedziałem. — Pieniądze są moje i nie mam zamiaru kupować za nie rzeczy dla innych. Mogłeś sam zostać czwarty z historii, jak masz ochotę pograć w nogę.

— Ty chytrusie! — krzyknął Rufus. — Zostałeś czwarty tylko dlatego, że jesteś pupilkiem naszej pani, jak Ananiasz!

Ale nie zdążyłem mu przylać, bo zadzwonił dzwonek na lekcję i musieliśmy ustawić się parami przed drzwiami do klasy. Zawsze to samo z tym dzwonkiem: ledwie zaczniemy się bawić, dryń, dryń! — trzeba iść do klasy. A potem, kiedyśmy już stali w parach, do szkoły biegiem wpadł Alcest.

— Spóźniłeś się — powiedział Rosół, nasz opiekun.

— To nie moja wina — powiedział Alcest — dostałem na śniadanie o jednego rogalika więcej.

Rosół westchnął ciężko i kazał Alcestowi poszukać sobie pary i wytrzeć z brody masło.

W klasie powiedziałem do Alcesta, który ze mną siedzi: „Widzisz, co mam?", i pokazałem mu banknot.

Wtedy pani krzyknęła:

— Mikołaj! Co to za papier? Przynieś mi go natychmiast! Rozpłakałem się i zaniosłem banknot pani, która otworzyła szeroko oczy.

— Ależ — powiedziała — co to ma być?

— Jeszcze nie wiem — wyjaśniłem. — Dostałem od taty za Karola Wielkiego.

Widziałem, że pani z całej siły stara się nie roześmiać. Czasem jej się to zdarza i wygląda wtedy bardzo ładnie. Oddała mi banknot, powiedziała, że mam go schować do kieszeni, że nie trzeba się bawić pieniędzmi i żebym nie wydał go na głupstwa. A potem wywołała do tablicy Kleofasa, ale wątpię, czy jego tata zapłaci mu za stopień, który dostał.

Na przerwie, kiedy inni się bawili, Alcest pociągnął mnie za ramię i spytał, co zamierzam zrobić z moimi pieniędzmi. Odpowiedziałem, że nie wiem. Wtedy powiedział mi, że za dziesięć franków mógłbym dostać mnóstwo tabliczek czekolady.

— Mógłbyś kupić pięćdziesiąt tabliczek! Pięćdziesiąt, masz pojęcie? — powiedział Alcest. — Po dwadzieścia pięć na każdego!

— A dlaczego miałbym ci dać dwadzieścia pięć tabliczek? — zapytałem. — Pieniądze są moje!

— Zostaw go — powiedział Rufus do Alcesta. — To skąpiradło!

I poszli się bawić, ale ja mam to w nosie, no bo co w końcu, kurczę blade, dlaczego wszyscy czepiają się moich pieniędzy?

Ale pomysł Alcesta z czekoladą był bardzo dobry. Po pierwsze, strasznie lubię czekoladę, a po drugie, nigdy jeszcze nie miałem pięćdziesięciu tabliczek naraz, nawet w Buni, która przecież daje mi wszystko, co zechcę. Dlatego też zaraz po lek-jach poleciałem pędem do cukierni, a kiedy sprzedawczyni zapytała, czego chcę, dałem jej banknot i powiedziałem:

— Czekolady za całą sumę, Alcest powiedział mi, że powinienem dostać pięćdziesiąt tabliczek.

Sprzedawczyni spojrzała na banknot, potem na mnie i zapytała:

— Gdzie to znalazłeś, chłopczyku?

— Nie znalazłem — powiedziałem — dostałem.

— Dostałeś, żeby kupić pięćdziesiąt tabliczek czekolady? — spytała sprzedawczyni.

— No... tak — odpowiedziałem.

— Nie lubię kłamczuszków — powiedziała sprzedawczyni. — Lepiej odnieś ten banknot tam, gdzie go znalazłeś.

A ponieważ zrobiła groźną minę, uciekłem i płakałem przez całą drogę do domu. W

domu opowiedziałem wszystko mamie, a mama pocałowała mnie i powiedziała, że zaraz to załatwi. Wzięła ode mnie banknot i poszła porozmawiać z tatą, który był w salonie. A potem wróciła z dwudziestocentymową monetą: