52024.fb2
Od czasu do czasu wyruszał w drogę piechotą lub konno, a sąsiedzi przypuszczali, że to interesy zmuszają go do podróży, i niekiedy mieli rację, ale nie zawsze. W każdym razie nie wędrował w poszukiwaniu zamówień na swoje wyroby ani też po sztaby żelaza, węgiel i inne potrzebne w kuźni materiały, chociaż o te sprawy także dbał i nie gardził, jak się to mówi, uczciwie zarobionym groszem. Ale miał swoje szczególne sprawy w Krainie Czarów i był tam mile widziany, bo Gwiazda jasno świeciła na jego czole, był tam bezpieczny o tyle, o ile może być bezpieczny człowiek śmiertelny w tym groźnym kraju. Mniejsze Złe Duchy unikały spotkania z Gwiazdą, a od większych broniły go przyjazne siły.
Był za to wdzięczny, bo wkrótce nabrał doświadczenia i zrozumiał, że do cudów tej Krainy nie można się zbliżyć bez narażenia życia, i że z wieki Złymi Duchami nie wolno podejmować walki, jeśli nie włada się orężem bardzo potężnym, za ciężkim, aby go zwykły śmiertelnik zdołał udźwignąć. Pozostał głodnym wiedzy wędrowcem i odkrywcą, nigdy nie był wojownikiem. Wprawdzie z czasem, doskonaląc swoje rzemiosło, umiałby, gdyby chciał, wykuć broń, która w jego własnym świecie wzbudziłaby wielki podziw i byłaby warta królewskiej zapłaty, ale wiedział, że w Krainie Czarów nie miałaby większego znaczenia. Mnóstwo rozmaitych przedmiotów wyszło z jego kuźni, nikt jednak nie słyszał, żeby kiedykolwiek wykuł miecz lub włócznię czy też grot strzały.
Początkowo w Krainie Czarów przechadzał się tylko spokojnie wśród jej najskromniejszych mieszkańców i najłagodniejszych stworzeń żyjących w lasach, na łąkach uroczych dolin, nad czystymi wodami, w których zwierciadle nocą przeglądają się dziwne gwiazdy, a o świcie — lśniące szczyty dalekich gór. Gdy przybywał na krótko, poświęcał cały czas wpatrywaniu się w jedno tylko drzewo, w jeden kwiat. Później, podejmując dłuższe wyprawy, widział rzeczy zachwycające pięknością i inne, mrożące krew w żyłach, ale nie mógł ich ani dokładnie zapamiętać, ani opisać, chociaż wiedział, że zostały głęboko wyryte w jego sercu. Wiele jednak rzeczy cudownych i tajemniczych pamiętał i często wspominał.
Kiedy podejmował pierwsze dalekie wyprawy bez przewodnika, myślał, że poprzez całą tę krainę dojdzie do jej odległej granicy, ale łańcuchy olbrzymich gór zastąpiły mu drogę i próbując je obejść wkoło, znalazł się w końcu na posępnym wybrzeżu. Stał nad Morzem Bezwietrznych Burz.
Błękitne fale podobne do ośnieżonych grzbietów gór toczyły się cicho z Bezświata i niosły ku długiemu wybrzeżu białe okręty powracające z bitew na Pograniczach Ciemności, o których ludzie nic nie wiedzą. Widział, jak woda wyniosła daleko na brzeg wielki okręt, a potem bezszelestnie opadła w rozbryzgach piany. Z pokładu zbiegli ogromni, groźni żeglarze — elfy. Miecze ich lśniły, włócznie iskrzyły się, a z oczu biły przeszywające promienie światła. Nagle zaintonowali pieśń zwycięstwa, Kowal zadrżał ze strachu i padł na twarz, a wojownicy przeszli nad nim i zniknęli wśród rozdzwonionych echem gór.
Nigdy więcej nie zapuszczał się na to wybrzeże, przekonany, że znajduje się na wyspie osaczonej zewsząd przez morze, i myśli jego zwróciły się ku górom, pragnął bowiem dotrzeć do serca Królestwa. Kiedyś podczas wędrówki ogarnęła go szara mgła i błąkał się, nic wokół nie widząc, dopóki nie zniknęła; wtedy dopiero stwierdził, że zaszedł na rozległą równinę. Przed nim w oddali wznosiła się góra cienia, a ten cień był korzeniem Królewskiego Drzewa piętrzącego się aż pod niebo jak kilka wieź ustawionych jedna na drugiej; korona świeciła blaskiem olśniewającym niczym słońce w samo południe, a na każdej gałęzi rosły jednocześnie liście, kwiaty i niezliczone owoce, każdy inny, tak że nie znalazłbyś dwóch jednakowych.
Nigdy już potem nie zobaczył Królewskiego Drzewa, chociaż go często szukał. Pewnego razu wspinając się na Zewnętrzne Góry trafił do głębokiej doliny; na jej dnie błyszczała tafla jeziora, spokojna, nie zmącona ani jedną zmarszczką, mimo że las dokoła szumiał od podmuchów łagodnego wiatru. Dolinę wypełniało czerwone światło jakby zachodzącego słońca, promieniowało jednak nie z nieba, lecz z jeziora. Z przewieszonego nad wodą niskiego urwiska spojrzał w dół i wydało mu się, że przenika wzrokiem w bezdenną głębinę.
Ujrzał w niej dziwne płomienne kształty powyginane, rozgałęzione i falujące niby olbrzymie wodorosty w morskiej rozpadlinie; wśród nich uwijały się jakieś ogniste stwory. Zafascynowany, zszedł na sam brzeg i chciał końcem stopy dotknąć wody, okazało się jednak , że to nie woda, lecz tafla twardsza od skały i bardziej śliska niż lód… Chciał na nią wejść, lecz natychmiast przewrócił się ciężko, aż łoskot rozległ się nad jeziorem i odbił echem od gór.
Wietrzyk błyskawicznie przemienił się w huragan ryczący niby dzika bestia–porwał Kowala, cisnął na brzeg, pchnął na stok obracając nim i rzucając jak zeschłym liściem. Kowal objął ramionami pień młodej brzozy i przylgnął do niej, a wicher mocował się z nimi obojgiem zawzięcie, próbując oderwać człowieka od drzewa. Brzoza od podmuchu zgięła się jednak aż do ziemi i nakryła Kowala namiotem z gałęzi. Kiedy wreszcie wicher ustąpił i Kowal mógł się podnieść, zobaczył, że drzewo jest nagie, odarte aż do ostatniego listka, i płacze, a łzy jak deszcz płyną z jego gałęzi.
Położył dłoń na białej korze mówiąc:
— Uratowałaś mnie, brzózko. Co mam uczynić, żeby cię wynagrodzić i okazać wdzięczność?
Wyczuł ręką odpowiedź:
— Nic! Odejdź stąd. Wiatr cię ściga. Nie jesteś tutejszy. Idź i nie wracaj nigdy.
Wspinając się na zbocza otaczające dolinę czuł łzy brzozy na swoim policzku i miał w ustach ich gorzki smak. Z zasmuconym sercem przemierzał długą drogę do wsi i przez wiele dni potem nie chodził do Krainy Czarów. Ale nie mógł się jej wyrzec i w końcu wrócił, z gorętszym jeszcze niż przedtem pragnieniem, by dotrzeć w głąb tego Królestwa.
Nareszcie odkrył drogę prowadzącą przez łańcuch Zewnętrznych Gór i po długim marszu doszedł do łańcucha Gór Wewnętrznych, bardzo wysokich, stromych i niedostępnych. Po długim poszukiwaniu znalazł wszakże przełęcz, którą miał pokonać, i tego pamiętnego dnia, gdy zdobył się na tak niezwykłą śmiałość, „wyszedł przez wąską szczelinę na przeciwny stok i spojrzawszy w dół zobaczył Dolinę Wiecznego Poranka — ale wtedy jeszcze nie wiedział, że tak się ona nazywa. Zieleń w tej dolinie była o wiele piękniejsza niż na łąkach w zewnętrznej strefie Krainy Czarów, chociaż z ich pięknością nie mogła się równać nawet wiosenna trawa naszej ziemi. W niezwykle przezroczystym powietrzu oczy człowieka mogły dostrzec czerwone języczki ptaków śpiewających na drzewach przeciwległego zbocza, mimo że dolina była szeroka, a ptaki nie większe od strzyżyków.
Góry po tej stronie opadały wydłużonymi stokami wśród plusku i szumu wodospadów, ruszył więc w dół z wielką ochotą. Kiedy jego stopy dotknęły trawy Doliny, usłyszał śpiew elfów, a na usianej liliami łące nad rzeką zobaczył tańczące dziewczęta. Oczarowany zwinnością, wdziękiem, ustawiczną zmiennością ich ruchów, skierował ku nim swe kroki. Nagle taneczny korowód zatrzymał się i na spotkanie Kowala wybiegła dziewczyna z rozproszonymi włosami w zakasanej sukience.
Ze śmiechem powiedziała:
— Rozzuchwaliłeś się, Gwiezdniku! Czy nie obawiasz się, co powie Królowa, jeśli się dowie o tym? A może dostałeś od niej pozwolenie?
Kowal bardzo się zmieszał, bo uświadomił sobie własne myśli i zrozumiał, że dziewczyna je odgaduje; sądził, że Gwiazda na czole jest przepustką, upoważniającą go do wędrowania, gdzie zechce; teraz już wiedział, że to nieprawda. Ale dziewczyna ciągnęła dalej z uśmiechem:
— Chodź, skoro już wtargnąłeś tutaj, musisz ze mną zatańczyć.
Wzięła go za rękę i wprowadziła w krąg tancerzy.
Tańczył więc z nią i doznał zupełnie nowego uczucia zwinności, siły i szczęścia. Ale trwało to krótko. Już po chwili — jak mu się zdawało — korowód się zatrzymał, a dziewczyna zerwała kwiat, który wyrósł u jej stóp, i wpięła go Kowalowi we włosy.
— Żegnaj! — powiedziała. — Może się jeszcze kiedyś spotkamy, jeśli taka będzie wola Królowej.
Nie zapamiętał nic z drogi powrotnej, nie wiedział, jakim sposobem znalazł się znów na gościńcu w rodzinnej okolicy… W wioskach, które mijał, ludzie spoglądali na niego ze zdumieniem i odprowadzali go wzrokiem, dopóki nie zniknął z pola ich widzenia. Kiedy się zbliżał do domu, córka wybiegła, żeby go powitać z radością; wrócił wcześniej, niż się spodziewano, lecz i tak za późno dla tych, którzy na niego czekali.
— Tatusiu! — wykrzyknęła Nań. — Gdzieżeś był? Twoja Gwiazda świeci tak jasno!
Kiedy przekroczył próg, Gwiazda przygasła, lecz żona ujęła go za rękę, poprowadziła do kominka i patrząc na niego rzekła:
— Mężu kochany! Gdzie byłeś, co widziałeś? Masz kwiat we włosach.
Delikatnie zdjęła z jego głowy kwiat i położyła na swej otwartej dłoni. Mieli wrażenie, że widzą ten kwiat z bardzo daleka, chociaż leżał na dłoni Nell i promieniował takim światłem, że postacie ich rzucały wielkie cienie na ścianę izby, mrocznej już, bo wieczór zapadał. Cień mężczyzny górował nad innymi, jego duża głowa pochylała się nad głową kobiety.
— Wyglądasz jak olbrzym, tatusiu–odezwał się milczący dotychczas syn.
Kwiat nie zwiądł i nie stracił blasku. Przechowywali go jak skarb i tajemnicę. Kowal zrobił dla niego specjalną szkatułkę zamykaną na kluczyk. Kwiat przekazywano z pokolenia na pokolenie w rodzie Kowala, a ci, co dziedziczyli klucz, od czasu do czasu otwierali szkatułkę i wpatrywali się w Żywy Kwiat dopóty, dopóki wieczko nie spadło. A działo się to niezależnie od woli posiadacza skarbu.
Czas nie zatrzymał się dla mieszkańców wsi. Minęło wiele lat. Kowal był niespełna dziesięcioletnim chłopcem, gdy na festynie Dwudziestu Czterech dostał Gwiazdę. We właściwym terminie odbyła się następna uroczystość Dwudziestu Czterech i Alf, który nareszcie został Kuchmistrzem, wybrał sobie nowego ucznia, niejakiego Grajka. W dwanaście lat później Kowal wrócił do domu z kwiatem we włosach, a teraz nadszedł rok, w którym zimą wypadało znów urządzić festyn dla dzieci.
Pewnego dnia tego właśnie roku Kowal wracał przez las brzegiem Krainy Czarów. Była jesień. Złote liście lśniły na gałęziach, purpurowe zaścielały ziemię. Ktoś szedł za nim, lecz Kowal nie zważał na to i nie obejrzał się za siebie, zatopiony w myślach.
Tym razem otrzymał wezwanie i odbył bardzo daleką podróż, dłuższą, jak mu się zdawało, niż wszystkie inne w życiu. Dostarczono mu przewodników i straży, lecz nie pamiętał prawie dróg, którymi wędrował, bo często oślepiały go mgły lub ciemności, aż w końcu znalazł się nocą na jakiejś wyżynie, pod niebem błyszczącym od niezliczonych gwiazd. Zaprowadzono go przed oblicze samej Królowej. Nie miała korony i nie siedziała na tronie. Stała w wielkim majestacie i chwale, i otaczał ją tłum wojowników w zbrojach lśniących i migoczących jak gwiazdy na niebie, lecz była tak wysoka, że górowała nad ostrzami włóczni, a nad jej głową unosił się biały płomień. Skinęła na Kowala, żeby się zbliżył, więc drżąc podszedł do niej. Rozległ się wysoki, czysty sygnał trąby i nagle został sam na sam z Królową.
Stał przed nią i nie przyklęknął, jak nakazywał ceremoniał dworski, bo w oszołomieniu pomyślał, że wobec niej żaden gest istoty tak znikomej jak on nie może mieć znaczenia.Wreszcie ośmielił się podnieść wzrok i spojrzeć w jej twarz; Królowa poważnymi oczyma patrzyła na niego z góry. Zmieszał się i zadziwił, bo w tym momencie poznał piękną dziewczynę z Zielonej Doliny, tancerkę, spod której stóp kwiaty wyrastały na ziemi. Uśmiechnęła się z tych jego wspomnień i podeszła bliżej. Rozmawiali długo, prawie bez słów, lecz dowiedział się wielu rzeczy przejmując jej myśli; niektóre napełniały go radością, inne — ogromnym smutkiem. Potem zaczął pamięcią wracać po tropach swojego życia w przeszłość aż do dnia, gdy została mu dana Gwiazda, i nagle stanęła mu przed oczyma tańcząca figurka z różdżką w ręku, więc ze wstydem spuścił wzrok, olśniony pięknością Królowej.
Roześmiała się zupełnie tak samo jak wtedy, w Dolinie Wiecznego Poranka.
— Nie martw się — Gwiezdniku–powiedziała. — Nie wstydź się za swoich współplemieńców. Z dwojga złego mała laleczka jest lepsza niż całkowite zapomnienie o Krainie Czarów. Dla niektórych ludzi to jedyny przebłysk, dla innych — przebudzenie. Ty od tamtego dnia pragnąłeś mnie zobaczyć, więc spełniłam twoje życzenie. Ale nic więcej już ci dać nie mogę. Zanim się teraz pożegnamy, powierzę ci jeszcze ważną misję. Jeśli spotkasz Króla, powtórz mu te słowa: Już czas. Pozwól mu dokonać wyboru.
— Ależ… — wyjąkał. — Nie wiem, gdzie jest Król. Pytałem o to wszystkich w Krainie Czarów, lecz zawsze słyszałem to samo: „Nie powiedział tego”.
— Skoro Król ci tego nie powiedział, nie mogę zdradzić , sekretu — odparła Królowa. — Wiedz, że Król wiele podróżuje i można go spotkać w nieprawdopodobnych miejscach. A teraz przyklęknij.
Ukląkł, a Królowa schyliła się i położyła rękę na jego głowie. Ogarnęła go wielka cisza i wydawało mu się, że jest jednocześnie w zwykłym ludzkim świecie i w Krainie Czarów, a także poza obu tymi dziedzinami i patrzy na nie z zewnątrz czując zarazem smutek, radość i niezmącony spokój. Kiedy się po chwili ocknął, wstał i podniósł głowę, brzask rozjaśnił niebo na wschodzie, gwiazdy pobladły, a Królowa zniknęła. Gdzieś daleko w górach echo powtarzało sygnał trąby. Kowal był sam na pustej, cichej wyżynie i wiedział, że czeka go już tylko droga do wyrzeczenia.
Miejsce, gdzie się spotkał z Królową, zostało daleko za nim i szedł teraz po ściółce jesiennych liści rozmyślając o wszystkim, co widział i czego się dowiedział. Szelest kroków na ścieżce przybliżał się z każdą chwilą. Wreszcie tuż koło jego uszu odezwał się głos:
— Czy idziesz w tę samą stronę co ja, Gwiezdniku? Kowal, nagle wyrwany z zamyślenia, wzdrygnął się i teraz dopiero spojrzał na idącego obok człowieka. Zobaczył wysokiego mężczyznę, stąpającego lekko i szybko, ubranego w ciemnozielony płaszcz z kapturem, który częściowo zasłaniał jego twarz. Kowal zdziwił się, bo nikt prócz mieszkańców Krainy Czarów nie nazywał go „Gwiezdnikiem”, a nie pamiętał, aby kiedykolwiek w swoich wędrówkach spotkał tego mężczyznę; mimo to miał niejasne wrażenie, że go skądśiś zna.
— A dokąd ty idziesz? — spytał.
— Wracam do twojej wsi i mam nadzieję, że ty także — odparł tamten.
— Tak — przyznał Kowal. — Możemy więc iść razem. Tylko że właśnie coś mi się przypomniało… Za nim wyruszyłem w powrotną drogę, pewna wielka pani dała mi polecenie. Wkrótce przekroczymy granicę Krainy Czarów i myślę, że nigdy więcej już jej nie odwiedzę. A ty?
— Ja na pewno wrócę. Możesz mi przekazać swoją misję.
— Kazała mi powtórzyć kilka słów Królowi. Czy wiesz, gdzie go można spotkać?
— Wiem. A jakie to są słowa?
— Pani kazała mu powiedzieć tylko to: Już czas. Pozwól mu dokonać wyboru.
— Rozumiem. Nie kłopocz się tym więcej!