52024.fb2 Kowal z Podlesia Wi?kszego - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Kowal z Podlesia Wi?kszego - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Szli ramię w ramię milcząc, słychać było jedynie szelest liści pod ich stopami. Dopiero po przebyciu kilku mil, gdy zbliżali się już do granicy Krainy Czarów, mężczyzna w zielonym płaszczu zatrzymał się i zwracając twarz do Kowala odrzucił z głowy kaptur. Wtedy Kowal go poznał: to był Alf, Terminator, jak go Kowal dotychczas w myślach nazywał, mając zawsze w pamięci dzień, gdy młody Alf stał przy stole obok Kuchmistrza trzymając w ręku lśniący nóż do dzielenia tortu, a oczy mu się iskrzyły w blasku świec. Musiał już teraz być bardzo stary, bo od wielu lat piastował godność Kuchmistrza, lecz tutaj, w cieniu lasu na pograniczu Krainy Czarów wyglądał tak młodo jak tamten dawny Terminator, tyle że bardziej dostojnie. Nie miał siwych włosów ani zmarszczek na twarzy, a oczy mu błyszczały, jakby odbijało się w nich jakieś jasne światło.

— Chciałbym z tobą porozmawiać, Kowalu Kowalczyku, zanim się znajdziemy znowu w twojej wsi — rzekł.

Kowala zaskoczyła ta propozycja, bo wiele razy miał ochotę pogadać z Altem, lecz nigdy mu się to nie udawało. Alf zawsze pozdrawiał go przyjaźnie i patrzył na niego życzliwym wzrokiem, zdawał się jednak unikać rozmowy sam na sam z nim. Teraz też patrzał przyjaźnie, lecz niespodziewanie podniósł rękę i dotknął Gwiazdy na czole Kowala. Blask zniknął z jego oczu, a Kowal zrozumiał, że przedtem odbijały one światło Gwiazdy, która bardzo jasno świeciła i w tej chwili nagle przygasła. Zdumiony cofnął się z gniewem.

— Czy nie sądzisz, Mistrzu Kowalu, że czas, byś ją oddał? — spytał Alf.

— Co ci do tego, Kuchmistrzu? Dlaczego miałbym się wyrzec Gwiazdy? Jest moja. Sama mi wpadła w ręce. Czy człowiek nie ma prawa zachować, choćby na pamiątkę, tego, co w ten sposób dostał?

— Ma prawo zatrzymać niektóre rzeczy, jeśli ktoś mu je podarował na pamiątkę. Ale nie wszystko dostajemy w takiej intencji. Są rzeczy, które nie mogą na zawsze pozostać własnością jednego człowieka ani też przechodzić w dziedzictwie z ojca na syna. Są tylko użyteczne na pewien czas. A nie przyszło ci nigdy do głowy, że ktoś inny potrzebuje także tej Gwiazdy? Otóż wiedz, że tak właśnie jest. Już pora, żebyś ją oddał.

Kowal zmieszał się, był bowiem człowiekiem wspaniałomyślnym i z wdzięcznością wspominał, ile szczęścia przyniosła mu Gwiazda.

— Cóż więc powinienem zrobić? — spytał. — Czy mam ją zwrócić jednemu z wielkich mieszkańców Krainy Czarów? Może samemu Królowi? — A gdy to mówił, serce zabiło mu żywiej, bo zrodziła się w nim nadzieja, że będzie trzeba w tej sprawie raz jeszcze wrócić do Krainy Czarów.

— Mógłbyś ją oddać mnie — powiedział Alf — może jednak byłoby to dla ciebie zbyt przykre. Pójdź razem ze mną do spiżarni i włóż gwiazdę z powrotem do tej samej szkatułki, w której niegdyś ją schował twój dziadek.

— Mój dziadek? Nic o tym nie wiedziałem.

— Nikt nie wiedział oprócz mnie. Tylko ja byłem z nim wtedy.

— Może wiesz także, skąd miał Gwiazdę i dlaczego ją włożył do szkatułki.

— Przyniósł ją z Krainy Czarów, to wiesz bez pytania — odparł Alf. — Zostawił ją w szkatułce z nadzieją, że przypadnie kiedyś tobie, jedynemu jego wnukowi. Tak mi powiedział, bo myślał, że będę mógł się postarać o spełnienie jego życzenia. Był to ojciec twojej matki. Może ci o nim niewiele opowiadała, bo sama mało wiedziała. Nazywano go Jeźdźcem, bo lubił podróżować, toteż napatrzył się różnych rzeczy i zdobył mnóstwo umiejętności, zanim osiadł jako Kuchmistrz w waszej wsi. Opuścił ją, gdy miałeś dwa lata, i nie znaleziono na jego następcę lepszego kandydata niż ten biedny Kołek. Jednakże z czasem ja zostałem Kuchmistrzem, jak sobie planowaliśmy z twoim dziadkiem; w tym roku będę musiał zrobić znów Wielki Tort. Za ludzkiej pamięci żadnemu Kuchmistrzowi jeszcze się to nie zdarzyło dwa razy w życiu, ja jestem jedynym wyjątkiem. Chciałbym Gwiazdę włożyć do tortu.

— Dobrze, dostaniesz ją — rzekł Kowal. Spojrzał na Alfa przenikliwie, jakby próbował odgadnąć jego myśli. — Czy wiesz, kto ją znajdzie?

— Po co ci to wiedzieć, Mistrzu Kowalu?

— Proszę cię, powiedz mi, jeśli wiesz. Będzie mi łatwiej rozstać się z rzeczą bardzo drogą mojemu sercu. Syn mej córki jest jeszcze za mały.

— Może ci będzie łatwiej, a może nie. Zobaczymy.

Więcej już z sobą nie rozmawiali. Wkrótce potem przekroczyli granicę Krainy Czarów i nareszcie wrócili do wsi. Skierowali się wprost do świetlicy gromadzkiej. Nad ludzkim światem słońce właśnie zachodziło i okna domów lśniły czerwienią. Złocone rzeźby na drzwiach świetlicy błyszczały, spod dachu wychylały się różnokolorowe dziwaczne twarze gargulców. Świetlicę niedawno odnowiono i odmalowano, a przedsięwzięcie to wywołało długie debaty w radzie gromadzkiej. Niektórzy ludzie sprzeciwiali się tym, jak mówili, nowomodnym zbytkom, lecz inni, lepiej znający historię wsi, pamiętali, że był to stary zwyczaj, i zgadzali się, że warto do niego wrócić. Miało to kosztować sporo grosza, a ponieważ Kuchmistrz ofiarował się wszystko zapłacić z własnej kiesy, pozwolono mu zrobić to według własnej woli i gustu. Kowal nigdy jeszcze nie widział odnowionej świetlicy w takim oświetleniu, stanął więc przed nią olśniony, zapominając na chwilę, po co tu przyszedł.

Wreszcie Alf dotknął jego ramienia i poprowadził go wokół budynku do małych bocznych drzwi, otworzył je z klucza i poszli ciemnym korytarzem do spiżarni. Tam Kuchmistrz zapalił świecę, otworzył szafę i z górnej półki zdjął czarną skrzynkę. Była teraz wypolerowana i ozdobiona srebrnymi ornamentami.

Podniósł wieczko i pokazał Kowalowi, co jest w środku. Jedna mała przegródka pozostała pusta, we wszystkich innych znajdowały się korzenne przyprawy o tak świeżym, ostrym zapachu, że oczy Kowalowi zwilgotniały. Sięgnął ręką do czoła. Gwiazda odkleiła się zupełnie łatwo, lecz Kowal poczuł nagle przeszywający ból i łzy pociekły mu po twarzy. Chociaż Gwiazda świeciła jasno na jego dłoni, widział tylko zamazaną olśniewającą plamę, jak gdyby bardzo daleką.

— Nie widzę wyraźnie — powiedział. — Wyręcz mnie i sam ją włóż do skrzynki. — Wyciągnął rękę do Alfa, który wziął Gwiazdę i umieścił w przegródce, gdzie natychmiast zgasła.

Kowal bez słowa odwrócił się i po omacku ruszył ku wyjściu. Za progiem stwierdził, że znów dobrze widzi. Był wieczór, na jasnym firmamencie w pobliżu księżyca błyszczała Gwiazda wieczorna. Gdy stał podziwiając jej piękność, uczuł na ramieniu dotknięcie czyjejś ręki. Obejrzał się i zobaczył Alfa.

— Oddałeś mi ją dobrowolnie — rzekł Alf–Jeżeli wciąż jeszcze jesteś ciekawy, kto ją dostanie, mogę ci to teraz powiedzieć.

— Proszę, powiedz.

— Chłopiec, którego sam wskażesz. Kowal zaskoczony nie od razu przemówił.

— Zastanawiam się — zaczął wreszcie z wahaniem — czy ci się spodoba mój wybór.

Nazwisko Kołka z wielu powodów nie może ci być miłe, ale jego prawnuczek Tim z Townsand, który ma uczestniczyć w biesiadzie Dwudziestu Czterech, nie jest wcale do pradziada podobny.

— Owszem, zauważyłem to — odparł Alf. — Ma rozumną matkę.

— Tak, siostrę mojej Nell. Niezależnie od powinowactwa bardzo lubię małego Tima. Co prawda nie jest to kandydat, który by się wszystkim mógł wydawać bezspornie najlepszy.

— Tak samo jak ty w swoim czasie–powiedział uśmiechając się Alf. — Ale zgadzam się, ja także wybrałem Tima.

— Po co więc mnie pytałeś o zdanie?

— Królowa tak sobie życzyła. Gdybyś wskazał inne dziecko, nie upierałbym się przy swoim.

Kowal długo przyglądał się Alfowi. Nagle ukłonił mu się nisko.

— Nareszcie zrozumiałem! — rzekł. — Bardzo nas zaszczyciłeś, najjaśniejszy panie.

— Zostałem za to wynagrodzony — odparł Alf. — Wracaj teraz spokojny do domu.

Zbliżając się do swojego domu na zachodnim skraju wsi zobaczył syna przed kuźnią; Kowalczyk właśnie ją zamknął skończywszy robotę i spoglądał na białą drogę, którą ojciec zazwyczaj wracał z wypraw. Usłyszał kroki i odwrócił się, zdziwiony, że tym razem Kowal nadchodzi od strony wsi. Podbiegł na jego spotkanie, objął ramionami i przywitał serdecznie.

— Od wczoraj już cię wypatruję, tatusiu! — powiedział. Potem spojrzawszy w twarz ojca dodał z niepokojem: — Wydajesz się bardzo zmęczony. Pewno idziesz z daleka?

— Z bardzo daleka, synu. Przeszedłem całą drogę od świtu do wieczora.

Razem weszli do domu, gdzie ciemną izbę rozjaśniało tylko migotanie ognia na kominku. Syn zapalił świece i przez długą chwilę siedzieli milcząc, bo Kowala przytłaczało ogromne zmęczenie i smutek wielkiej straty. W końcu podniósł głowę, rozejrzał się wkoło jak przebudzony ze snu i spytał:

— Nikogo prócz nas dwóch nie ma? Syn popatrzył na niego uważnie.

— Nie pamiętasz? Matka poszła do Podlesia Mniejszego, do Nań. Mały Tim święci dzisiaj swoje drugie urodziny. Spodziewali się, że weźmiesz w nich udział.

— Ach, tak. Powinienem wziąć udział i na pewno bym to zrobił, lecz spóźniłem się, bo zatrzymały mnie ważne sprawy; tak miałem nimi zaprzątniętą głowę, że chwilowo nie mogłem myśleć o niczym innym. Ale nie zapomniałem o małym Tomciu i jego urodzinach. Przyniosłem dla niego prezent. Stary Kołek nazwałby to zapewne cackiem, ale to cacko pochodzi z Krainy Czarów.

Wyjął z sakiewki mały srebrny przedmiot. Na łodydze miniaturowej lilii trzy delikatne kwiaty zwisały niby dzwoneczki. Były to naprawdę dzwoneczki. Kowal trącił leciutko łodygę i kwiatki zadźwięczały piękną, czystą melodyjką. Płomyki świec od tej muzyki zatrzepotały i na mgnienie oka rozbłysły białym światłem.

Źrenice Neda rozszerzyły się z podziwu.

— Czy mogę przyjrzeć się temu z bliska? — spytał.

Ostrożnie wziął w palce srebrną lilijkę i zajrzał w kielichy kwiatów. — Cudowna robota! A co najdziwniejsze, te dzwonki pachną, ich zapach przypomina mi… przypomina… coś, o czym zapomniałem.

— Tak. Ilekroć dzwonki zagrają, w chwilę potem wydobywa się z nich zapach. Nie bójsię, Nęci, możesz tego drobiazgu śmiało dotykać. Przeznaczony jest do zabawy dla dziecka: niełatwo go uszkodzić i nie zrobi też szkody maleństwu.

Włożył zabawkę z powrotem do sakiewki i schował do kieszeni.

— Jutro zaniosę ten prezent do Podlesia Mniejszego — oznajmił. — Mam nadzieję, że Nań, Tom i Nell wybaczą mi spóźnienie. Zresztą Tom jeszcze nie umie liczyć dni… ani tygodni, miesięcy czy lat.

— Racja, tatusiu. Chętnie bym poszedł z tobą, ale nieprędko będę mógł się tam wybrać. Dzisiaj, nawet gdybym nie czekał na ciebie, w żaden sposób nie mogłem towarzyszyć matce. Mam pełne ręce roboty, a wciąż napływają nowe zamówienia.