52024.fb2
— A więc wszystko się zmieniło, tatusiu? Od pierwszej chwili zadaję sobie pytanie, gdzie się podziała twoja Gwiazda. To wielka strata. — Uścisnął rękę ojca. — Martwię się ze względu na ciebie, ale rodzina pewnie na tej zmianie skorzysta. Czy wiesz, Mistrzu, że chciałbym wiele się nauczyć od ciebie? I to nie tylko obróbki żelaza!
Zjedli razem kolację i długo potem siedzieli jeszcze przy stole, bo Kowal opowiadał synowi o swojej ostatniej podróży do Krainy Czarów i o wielu sprawach, które go zaprzątały. Ale o wyborze następnego nosiciela Gwiazdy nie wspomniał ani słowem.
Wreszcie syn patrząc w twarz ojca rzekł:
— Czy pamiętasz, ojcze, dzień, gdy wróciłeś z kwiatem we włosach? Spojrzałem wówczas na twój cień i powiedziałem, że wyglądasz jak olbrzym. Cień mówił prawdę. A więc tańczyłeś z Królową we własnej osobie! I mimo to wyrzekłeś się Gwiazdy. Mam nadzieję, że dostanie się komuś, kto jest jej wart. Ten ktoś powinien ci być wdzięczny.
— Chłopczyk nic o tym nie będzie wiedział — odparł Kowal. — Tak to już jest z darami tego rodzaju. No, stało się, oddałem Gwiazdę następcy, a sam wracam do młota i kowadła.
Dziwna rzecz, ale stary Kołek, który wykpił Terminatora, nigdy nie przestał łamać sobie głowy nad zagadką zniknięcia srebrnej Gwiazdy z tortu, chociaż od tego zdarzenia upłynęło wiele lat. Roztył się i rozleniwił; opuścił stanowisko Kuchmistrza mając sześćdziesiąt lat, co we wsi nie uchodziło za wiek podeszły. Teraz zbliżał się do dziewięćdziesiątki i był potwornie gruby, bo jadł bez umiaru i w dalszym ciągu przepadał za słodyczami. Jeżeli nie siedział przy stole, spędzał dni w wielkim fotelu przy oknie albo gdy pogoda sprzyjała, przed domem. Lubił mówić, bo o wielu sprawach był, jak sądził, lepiej od innych poinformowany, lecz ostatnio najczęściej gadał o tym jedynym Wielkim Torcie, który — jak z czasem uwierzył — był jego własnym arcydziełem i który wciąż mu się śnił. Terminator czasem przechodząc zatrzymywał się, żeby zamienić ze staruszkiem kilka słów. Stary Kołek wciąż bowiem nazywał Alfa Terminatorem, a siebie kazał nazywać Kuchmistrzem. Terminator nigdy mu tego tytułu nie odmawiał, czym zjednywał sobie pewne względy staruszka, choć nie należał na pewno do jego ulubieńców.
Któregoś dnia Kołek po obiedzie drzemał w fotelu przed drzwiami domu. Ocknął się gwałtownie i zobaczył Terminatora stojącego obok i patrzącego na niego z góry.
— O, to ty! — powiedział Kołek. — Cieszę się, że cię widzę, bo ten tort nie daje mi spokoju. Właśnie o nim myślałem. Najlepszy z tortów, jaki w życiu zrobiłem, a to coś znaczy! Ale ty go może już nie pamiętasz?
— Pamiętam doskonale, Mistrzu. To był dobry tort, wszyscy go jedli ze smakiem i chwalili.
— Oczywiście! To było moje dzieło. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale nie mogę zrozumieć, co się stało z tym cackiem, wiesz, z tą Gwiazdką. Nie mogła przecież rozpłynąć się bez śladu. Powiedziałem tak wówczas tylko po to, żeby się dzieci nie przelękły. Myślałem, że może któreś z nich ją połknęło. Ale czy to prawdopodobne? Można łyknąć drobny pieniążek nic o tym nie wiedząc, ale Gwiazdę? Była maleńka, miała jednak ramiona ostro zakończone.
— Tak, Mistrzu. Ale nie wiesz właściwie, z czego była zrobiona, prawda? Przestań sobie głowę suszyć tymi pytaniami. Zapewniam cię, że Gwiazdkę ktoś połknął.
— Ale kto? Mam długą pamięć, a tamten dzień utkwił w niej bardzo mocno, mogę wyliczyć imiona wszystkich dzieci, które brały udział w festynie. Zaraz, niech się zastanowię… Tak, na pewno Molly młynarzówna! Była okropnie łapczywa i łykała jedzenie nie przeżuwając. Teraz jest gruba jak wór mąki.
— Rzeczywiście niektóre osoby mają skłonność do tycia, Mistrzu. Molly jednak nie jadła zbyt pośpiesznie tortu, znalazła przecież w swojej porcji aż dwie niespodzianki.
— Czyżby? W takim razie musiał to być Harry, syn bednarza, chłopak gruby jak beczka, usta miał szerokie niczym żaba.
— Ja go pamiętam, Mistrzu, jako miłego chłopczyka z szerokim, serdecznym uśmiechem. Harry szukał w torcie niespodzianki tak gorliwie, że całą porcję rozdrobnił na talerzu, lecz niczego nie znalazł.
— A więc ta mała, blada dziewczynka, Liii, córka sukiennika. W niemowlęctwie połykała szpilki bez szkody dla zdrowia.
— Nie, Mistrzu, Liii zjadła tylko lukier i wierzchnią warstwę tortu, a resztę oddała chłopcu siedzącemu obok niej.
— No więc rezygnuję ze zgadywania. Któż to mógł być? Ty, jak się zdaje, pilnie wszystkich obserwowałeś. Czy nie zmyśliłeś tych szczegółów?
— Syn Kowala, Mistrzu. I przyniosło mu to wiele szczęścia.
— Gadaj zdrów! — zaśmiał się stary Kołek. — Powinienem był się od razu połapać, że próbujesz mnie nabrać. Co za bzdura! Kowal był wtedy spokojnym, tępym chłopcem. Teraz jest bardziej hałaśliwy, podobno lubi śpiewać, ale zawsze się wyróżniał ostrożnością. Ten by niczego nie zaryzykował. Każdy kęs dziesięć razy obraca w ustach, zanim/połknie, od maleńkości był taki. Czy się dość jasno wyrażam?
— Najzupełniej, Mistrzu. Jeśli nie wierzysz, że Gwiazdę połknął Kowal, nic na to nie mogę poradzić. Zresztą dzisiaj cała historia nie ma już znaczenia. Może przestaniesz się dręczyć, gdy ci powiem, że Gwiazdka jest już z powrotem na swoim miejscu w szkatułce. Proszę, spójrz!
Terminator miał na sobie ciemnozielony, płaszcz, w którym Kołek widział go po raz pierwszy. Spomiędzy fałd tego płaszcza wyciągnął czarną skrzyneczkę i otworzył ją tuż pod nosem staruszka.
Przekonaj się, Mistrzu, Gwiazdka leży w kąciku, we własnej przegródce.
Stary zaniósł się kaszlem, potem kichnął kilka razy, lecz w końcu popatrzył na szkatułkę.
— Rzeczywiście! — przyznał. — Chyba że to inna Gwiazdka podobna jak dwie krople wody do tamtej.
— Ta sama, Mistrzu. Wiem, bo ją przed kilku dniami własną ręką włożyłem do szkatułki. Tej zimy podczas festynu znowu się znajdzie w Wielkim Torcie.
— Aha! — rzekł szyderczo Kołek i zatrząsł się cały jak galareta od złośliwego śmiechu. — Rozumiem, rozumiem! Dwadzieścia czworo dzieci, dwadzieścia cztery cacka, a Gwiazdka miała być dwudziesta piąta na dokładkę. Ale tyś ją przed wsadzeniem do pieca świsnął i zachował na następną okazję. Zawsze byłeś przebiegły. I zręczny do różnych sztuczek. Przy tym skąpy, nie zmarnowałbyś ani odrobinki masła. Cha, cha, cha! A więc tak się to stało. Mogłem był się wcześniej domyślić. Zagadka nareszcie rozwiązana, mogę teraz spać spokojnie. Kołek rozparł się głębiej w fotelu. — Uważaj, żeby twój Terminator nie spłatał ci takiego samego figla! Nawet chytrusa ktoś może przechytrzyć, jak powiadają. — I zamknął oczy.
— Do widzenia, Mistrzu — rzekł Terminator zatrzaskując szkatułkę tak hałaśliwie, że Kołek otworzył oczy. — Wszystko zawsze wiesz najlepiej, toteż tylko dwa razy ośmieliłem się udzielić ci ważnych informacji. Powiedziałem ci kiedyś, że Gwiazdka pochodzi z Krainy Czarów, a dzisiaj — że dostała się Kowalowi. Wyśmiałeś mnie. Na pożegnanie powiem ci jednak coś jeszcze. Tym razem nie będziesz się śmiał. Jesteś starym zarozumiałym nicponiem, spasionym, szczwanym leniem. To ja za ciebie wykonywałem całą robotę. Nie podziękowałeś mi nigdy, chociaż starałeś się nauczyć ode mnie wielu rzeczy, z wyjątkiem szacunku dla czarów i zasad uprzejmości. Nie masz jej na tyle, żeby mi powiedzieć grzecznie „do widzenia”.
— Jeśli chodzi o grzeczność odparł Kołek — to dziwię się, że pozwala ci ona znieważać starsze i lepsze niż ty osoby. Zabierz swoje czary i bzdury gdzie indziej. A jeżeli czekasz na słówko pożegnania, to, proszę bardzo, kłaniam się, ale zjeżdżaj stąd nareszcie. — Kpiąco pomachał mu na pożegnanie ręką. — Może masz w swojej kuchni ukrytych przyjaciół z Krainy Czarów? Przyślij mi tu jednego z nich, chętnie go obejrzę, a jeśli skinieniem różdżki przywróci mi smukłą figurę, nabiorę o nim lepszego mniemania! — Zaśmiał się ironicznie.
— Czy zgodziłbyś się poświęcić chwilę Królowi Krainy Czarów? — spytał tamten. Ku zdumieniu Kołka, urósł wymawiając te słowa. Zrzucił płaszcz i ukazał się w odświętnym stroju kuchmistrza, lecz biały fartuch, kurtka i czapka migotały i błyszczały, a na czole jaśniał klejnot w kształcie promiennej Gwiazdy. Twarz miał młodą, lecz surową.
— Stary człowieku — rzekł — na pewno nie jesteś ode mnie starszy. Nie sądzę też, żebyś był lepszy. Nieraz szydziłeś ze mnie za moimi plecami. Czy dziś otwarcie rzucasz mi wyzwanie? — Postąpił krok naprzód, a Kołek skulił się i zadrżał; chciał krzyknąć, zawołać kogoś na ratunek, lecz nie mógł wydobyć głosu z gardła.
— Panie! — wycharczał z trudem. — Nie rób mi nic złego! Jestem biednym starym człowiekiem!
Twarz króla złagodniała.
— Niestety! Mówisz prawdę. Nie bój się, bądź spokojny. Wypada jednak, żeby Król Krainy Czarów coś dla ciebie uczynił, zanim odejdzie, spełnię więc twoje życzenie. Żegnaj! I zaśnij teraz.
Owinął się znów płaszczem i odszedł w kierunku świetlicy, lecz nim zniknął z pola widzenia, stary kucharz zamknął wytrzeszczone ze zdumienia oczy i zachrapał.
Kiedy się zbudził, słońce już zachodziło. Przetarł oczy i lekki dreszcz przebiegł mu po skórze, bo jesienny wieczór był chłodny.
— Uf! Co za sen — westchnął. — Zaszkodziła mi widać ta wieprzowina, którą jadłem na obiad.
Od tego dnia stary Kołek ze strachu przed koszmarami sennymi przestał się objadać i poprzestawał na skromnych i prostych potrawach. Wkrótce dzięki temu schudł tak, że nie tylko odzież, ale też skóra zwisała na nim marszcząc się i fałdując. Dzieci przezwały go „kościanym dziadkiem”. Po jakimś czasie zauważył, że może znów poruszać się swobodnie i chodzić po całej wsi bez innej pomocy, niż laska w ręku. Przeżył o wiele lat dłużej, niż gdyby pozostał grubasem. Podobno dociągnął do setki i był to jedyny w jego historii sukces godny ludzkiej pamięci. Do ostatka opowiadał każdemu, kto zechciał go słuchać, o swoim sennym przywidzeniu.
— Okropny sen, można by powiedzieć, ale jeśli się zastanowić, po prostu głupi. Król Krainy Czarów! A nie miał nawet różdżki w ręku! Każdy by schudł, gdyby przestał dużo jeść. Zdarzenie było zupełnie zwyczajne, całkiem logiczne. Nie ma w tym żadnych czarów.
Nadszedł termin Festynu Dwudziestu Czterech. Kowal uczestniczył w nim zabawiając gości śpiewem, a jego żona pomagała opiekować się dziećmi. Kowal przyglądał im się, gdy śpiewały i tańczyły; stwierdził, że są piękniejsze i weselsze niż dzieci z jego pokolenia i przemknęła mu przez głowę myśl, że warto by się dowiedzieć, czym się zajmował Alf w wolnych od kucharzenia chwilach. Wszystkie dzieci wydawały się godne Gwiazdy. Najdłużej jednak zatrzymał Kowal wzrok na małym Timie; był to chłopczyk dość pulchny, do tańca niezbyt zgrabny, za to głos jego brzmiał bardzo ładnie. Przy stole Tim siedział cichutko i uważnie przyglądał się ostrzeniu noża i krajaniu Wielkiego Tortu. W pewnej chwili odezwał się niespodziewanie:
— Panie Kuchmistrzu kochany, proszę dla mnie ukroić tylko mały plasterek, bo okropnie dużo rzeczy zjadłem i nic więcej już mi się nie zmieści.
— Dobrze, Tim — powiedział Alf. — Ukroję dla ciebie specjalną porcyjkę. Mam nadzieję, że ją przełkniesz gładko.
Kowal patrzał na Tima, gdy ten jadł tort powoli, lecz z widoczną przyjemnością; chłopczyk zdawał się trochę zawiedziony, bo nie znalazł w torcie pieniążka ani żadnej innej niespodzianki. Potem oczy mu rozbłysły, poweselał, zaczął się śmiać i śpiewać z cicha sam do siebie. Wreszcie wstał i zatańczył z niezwykłym wdziękiem, którego jeszcze przed kilku minutami wcale w jego ruchach nie było. Dzieci śmiały się i oklaskiwały tancerza.
Wszystko w porządku — pomyślał Kowal. — Jesteś więc moim dziedzicem, Timie. Ciekawe, w jakie dziwne miejsce zaprowadzi cię Gwiazda. Biedny stary Kołek! Pewno nigdy się nie dowie, jaki skandal wydarzył się w jego własnej rodzinie!
Kołek rzeczywiście nigdy się nie dowiedział. Jednakże podczas festynu stało się coś, co go ogromnie ucieszyło. Przed zakończeniem zabawy Kuchmistrz pożegnał się z dziećmi i z dorosłymi, którzy się tam zebrali.
— Chcę was dzisiaj pożegnać — oznajmił–bo jutro albo pojutrze opuszczę waszą wieś. Mój uczeń Grajek umie już dość, żeby przejąć funkcje kucharskie. Zna doskonale rzemiosło i pochodzi, jak wam wiadomo, z waszej wsi. Co do mnie, wracam w swoje strony. Myślę, że nie odczujecie zbytnio mojej nieobecności.
Dzieci żegnały go wesoło i dziękowały mile za przepyszny tort. Tylko mały Tim ujął go za rękę mówiąc z cicha:
— Bardzo żałuję…
Rzeczywiście kilka rodzin we wsi przez pewien czas żałowało, że Alfa nie ma już wśród nich. Garstka jego przyjaciół, a w szczególności Kowal i Grajek, zasmuceni rozstaniem postanowili uczcić pamięć Alfa, konserwując złocenia i malowidła w świetlicy. Ale większość mieszkańców wsi była zadowolona. Alf pełnił funkcje Kuchmistrza bardzo długo, więc chętnie przyjęto zmianę. A stary Kołek, stukając laską o podłogę, oświadczył bez ogródek: