52074.fb2
Pani niesłusznie się martwiła, bo rodzice Dżodża na pewno pomyśleli, że nauczył się już wszystkich francuskich słów, które mu były potrzebne.
Na pewno tak pomyśleli, bo Dżodżo nie przyszedł więcej do szkoły.
FAJNY BUKIET
Są urodziny mamy, więc postanowiłem kupić jej prezent, jak co rok od zeszłego roku, bo przedtem byłem za mały.
Wyjąłem wszystko, co było w skarbonce - na szczęście było tego dużo, bo przypadkiem mama dała mi wczoraj pieniążki. Wiedziałem, co kupię mamie: kwiaty do dużego niebieskiego wazonu w salonie, okropnie duży bukiet.
W szkole strasznie się niecierpliwiłem, żeby już było po lekcjach i żebym mógł iść po bukiet. Trzymałem cały czas rękę w kieszeni, żeby nie zgubić pieniążków, trzymałem ją nawet na pauzie, kiedy graliśmy w futbol. To mi nie przeszkadzało, bo nie byłem bramkarzem. Bramkarzem był Alcest, ten kolega, który jest bardzo gruby i który lubi dobrze jeść.
- Dlaczego biegasz z ręką w kieszeni? - zapytał mnie.
Kiedy mu wytłumaczyłem, że to dlatego, że chcę kupić mamie kwiaty, powiedział mi, że on by wolał coś do zjedzenia - ciastko, cukierki albo kiszkę pasztetową, ale ponieważ prezent nie był dla niego, nie słuchałem tego, co plecie, i wlepiłem mu gola.
Wygraliśmy 44 do 32.
Po lekcjach Alcest poszedł ze mną do kwiaciarni, gryząc po drodze połowę swojej bułeczki z czekoladą, która mu została z lekcji gramatyki. Weszliśmy do sklepu, położyłem wszystkie moje pieniążki na ladzie i powiedziałem właścicielce, że chcę bardzo duży bukiet kwiatów dla mojej mamy, ale nie begonie, bo mamy pełno begonii w ogrodzie i nie warto chodzić po nie do sklepu.
- Chcielibyśmy coś ładnego - powiedział Alcest i wpakował nos w kwiaty, które były na wystawie, żeby sprawdzić, czy ładnie pachną.
Pani z kwiaciarni przeliczyła moje pieniążki i powiedziała, że nie może mi dać bardzo dużego bukietu. Zmartwiłem się bardzo, a ona popatrzyła na mnie, zastanowiła się chwilę, powiedziała, że jestem miły chłopczyk, pogłaskała mnie po głowie i dodała, że jakoś to urządzi. Wybrała kwiaty z różnych wazonów, potem dołożyła masę zielonych liści, a to się bardzo spodobało Alcestowi - powiedział, że liście są podobne do włoszczyzny z rosołu, kiedy się gotuje sztukę mięsa.
Bukiet był okropne fajny, pani z kwiaciarni owinęła go w przezroczysty papier, który szeleścił, i powiedziała, żebym ostrożnie go niósł. Miałem już swój bukiet.
Alcest przestał wąchać kwiaty, więc podziękowałem tej pani i wyszliśmy.
Szedłem bardzo zadowolony z mojego bukietu, a tu patrzę - idzie Gotfryd, Kleofas i Rufus, trzech kolegów ze szkoły.
- Spójrzcie na Mikołaja - powiedział Gotfryd - jak on wygląda z tymi kwiatami; zupełny głupek.
- Twoje szczęście, że mam kwiaty - odpowiedziałem - inaczej byś oberwał.
- Daj mi te kwiaty - zaproponował Alcest. - Chętnie je potrzymam, a ty tymczasem spierz Gotfryda.
Dałem więc bukiet Alcestowi, a Gotfryd trzepnął mnie po głowie. Tłukliśmy się jakiś czas, a potem powiedziałem, że już późno, i przestaliśmy się bić. Aleja musiałem jeszcze trochę zostać, bo Kleofas powiedział:
- Spójrzcie na Alcesta, teraz on wygląda z tymi kwiatami jak głupek!
Wtedy Alcest dał mu po głowie bukietem.
- Moje kwiaty! - krzyknąłem. - Połamiesz mi kwiaty!
I tak się stało! Alcest bił Kleofasa moim bukietem, kwiaty fruwały we wszystkie strony, bo papier się podarł, a Kleofas krzyczał:
- Wcale mnie to nie boli, wcale mnie to nie boli!
Kiedy Alcest nareszcie przestał, głowa Kleofasa była cała w zielonych liściach z bukietu i rzeczywiście wyglądał zupełnie jak sztuka mięsa z włoszczyzną. Zacząłem zbierać kwiaty i powiedziałem im, tym moim kolegom, że są obrzydliwi.
- To prawda - powiedział Rufus. - Nieładnie postąpiliście z kwiatami Mikołaja.
- Nikt ciebie nie pyta - rozgniewał się Gotfryd i zaczęli się prać. Alcest poszedł sobie, bo zachciało mu się jeść, jak spojrzał na głowę Kleofasa, i bał się spóźnić na obiad.
Odszedłem z kwiatami. Niedużo ich zostało, nie miałem już ani papieru, ani włoszczyzny, ale mimo wszystko był to jeszcze piękny bukiet. A potem, trochę dalej, spotkałem Euzebiusza.
- Zagramy w kulki? - zapytał Euzebiusz.
- Nie mogę - odpowiedziałem - muszę wracać do domu, dać te kwiaty mamie.
Ale Euzebiusz powiedział, że jest jeszcze wcześnie, no, a ja bardzo lubię grać w kulki i gram jak szatan: wyceluję i bęc! - prawie zawsze wygrywam. Położyłem więc kwiaty na chodniku i zacząłem grać z Euzebiuszem, a z Euzebiuszem fajnie się gra w kulki, bo on często pudłuje. Nieprzyjemne jest tylko to, że kiedy przegrywa, to nie jest zadowolony; powiedział mi, że oszukuję, a ja mu powiedziałem, że kłamie; wtedy on mnie pchnął, usiadłem na bukiecie, a to kwiatom dobrze nie zrobiło.
- Powiem mamie, coś zrobił z jej kwiatami - powiedziałem Euzebiuszowi, a Euzebiusz bardzo się zmartwił. Pomógł mi wybrać najmniej zgniecione kwiaty. Ja bardzo lubię Euzebiusza, to dobry kolega.
Szedłem więc dalej z bukietem, który nie był już tak duży, ale jeszcze jakoś wyglądał.
Jeden kwiat był trochę nadłamany, ale dwa pozostałe wyglądały bardzo ładnie. I wtedy nadjechał Joachim na swoim rowerze. Joachim to kolega ze szkoły, który ma rower.
Postanowiłem nie bić się absolutnie z nikim, bo gdybym sprzeczał się dalej ze wszystkimi kolegami, których mogłem spotkać na ulicy, nie miałbym już co dać mamie. A poza tym to kolegów nic nie obchodzi, jeśli ja chcę dać mamie kwiaty, to jest moja sprawa!
Mysie, że oni są po prostu zazdrośni, bo moja mama bardzo się ucieszy i da mi smaczny deser, i powie, że jestem milutki. No a w ogóle, to czego mnie zaczepiają?
- Serwus, Mikołaj! - powiedział Joachim.
- A co, może ci się nie podoba mój bukiet? - krzyknąłem do Joachima. - Sam jesteś głupek!
Joachim zatrzymał rower, spojrzał na mnie okrągłymi oczami i zapytał:
- Jaki znów bukiet?
- No właśnie ten! - odpowiedziałem i rzuciłem mu kwiaty w twarz.
Myślę, że Joachim nie spodziewał się, że oberwie kwiatami po twarzy, w każdym razie wcale mu się to nie spodobało. Odrzucił kwiaty na ulicę, a one upadły na dach samochodu, który właśnie przejeżdżał, i pojechały razem z samochodem.
- Moje kwiaty! - krzyknąłem. - Kwiaty mojej mamy!
- Nie martw się! - powiedział Joachim. - Wsiadam na rower i zaraz go dogonię!
On jest miły, ten Joachim, ale nie jeździ szybko, szczególnie pod górę, chociaż przygotowuje się do wyścigu dookoła Francji, kiedy będzie duży. W każdym razie Joachim wrócił i powiedział, że nie mógł dogonić samochodu, bo samochód za szybko jechał pod górę. Ale przyniósł mi jeden kwiat, który spadł z dachu samochodu. Niestety, to był ten nadłamany.
Joachim odjechał bardzo szybko (do niego jedzie się w dół), a ja wróciłem do domu z tym całkiem pogniecionym kwiatem. Miałem w gardle jakby dużą kulę. Zupełnie jak wtedy, kiedy przynoszę do domu szkolny dzienniczek z dwójami.
Otworzyłem drzwi i powiedziałem mamie: „Życzę ci wszystkiego najlepszego, mamo” - i zacząłem płakać. Mama spojrzała na kwiat, minę miała trochę zdziwioną, a potem mnie objęła i pocałowała z tysiąc razy; powiedziała, że jeszcze nigdy nie dostała tak pięknego bukietu, i wstawiła kwiatek do dużego niebieskiego wazonu w salonie.
Możecie mówić, co chcecie, ale moja mama jest wspaniała!
DZIENNICZKI