52074.fb2 MIKO?AJEK - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

MIKO?AJEK - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Miałem jej właśnie powiedzieć, że to są zabawki dla chłopców, ale ona zobaczyła mego pluszowego misia, tego, którego ogoliłem do połowy maszynką do golenia taty.

- Bawisz się lalkami? - zapytała Ludeczka i zaczęła się śmiać.

Już miałem ją pociągnąć za warkocz, a Ludeczka podnosiła rękę, żeby mnie uderzyć w twarz, kiedy drzwi się otworzyły i weszły obydwie nasze mamy.

- No i jak, dzieci - spytała moja mama - dobrze się bawicie?

- O tak, proszę pani - powiedziała Ludeczka; oczy miała bardzo szeroko otwarte i trzepotała bardzo prędko rzęsami, a mama pocałowała ją i powiedziała:

- Ona jest urocza, urocza! Takie małe kurczątko! - a Ludeczka dalej twardo trzepotała rzęsami.

- Masz śliczne książki z obrazkami, pokaż je Ludeczce - powiedziała moja mama, a tamta mama powiedziała, że jesteśmy dwa małe kurczątka, a potem sobie poszły.

Wyjąłem książki z szafy i dałem je Ludeczce, ale ona ani na nie spojrzała, rzuciła wszystkie na podłogę, nawet tę najwspanialszą, gdzie jest pełno Indian.

- Książki mnie nie ciekawią - powiedziała Ludeczka - nie masz czegoś zabawniejszego? - i zajrzała do szafki, zobaczyła samolot, ten taki fajny, na gumkę, co jest czerwony i lata.

- Zostaw to - powiedziałem - to nie dla bab, to jest mój samolot! - i chciałem go odebrać, ale Ludeczka odskoczyła w bok.

- Jestem gość - powiedziała - mam prawo bawić się wszystkimi twoimi zabawkami, a jeśli się nie zgadzasz, to zawołam moją mamę i zobaczymy, kto ma rację!

Nie wiedziałem, co robić - nie chciałem, żeby połamała samolot, ale nie chciałem też, żeby zawołała swoją mamę, bo byłaby zaraz awantura. Stałem tak i myślałem, a Ludeczka zakręciła tymczasem śmigło, żeby naciągnąć gumkę, i puściła samolot. Puściła go przez otwarte okno mojego pokoju i samolot poleciał.

- Zobacz, coś narobiła! - krzyknąłem. - Nie będę już miał samolotu! - i zacząłem płakać.

- Będziesz go miał, głupie cielę - powiedziała Ludeczka.

- Spójrz, spadł do ogrodu, trzeba tylko po niego pójść.

Zeszliśmy do salonu i zapytałem mamę, czy możemy bawić się w ogrodzie, i mama powiedziała, że jest za chłodno, ale Ludeczka zrobiła znów tę sztukę z rzęsami i powiedziała, że chce popatrzeć na nasze śliczne kwiaty. Wtedy moja mama powiedziała, że ona jest urocze małe kurczątko i żebyśmy się tylko ciepło ubrali. Muszę się nauczyć tej sztuki z rzęsami, to świetnie pomaga!

W ogrodzie podniosłem samolot, nic mu się, na szczęście, nie stało. Ludeczka zapytała:

- No i co będziemy robić?

- Albo ja wiem? - odpowiedziałem. - Chciałaś patrzeć na kwiaty, to patrz, jest ich cała masa.

Ale Ludeczka powiedziała, że gwiżdże na kwiaty i że są do luftu. Miałem ochotę dać jej po nosie, ale nie odważyłem się, bo okno salonu wychodzi na ogród, a w salonie siedziały mamy.

- Nie mam tu zabawek - powiedziałem. - Mam tylko futbolówkę, jest w garażu.

Ludeczka powiedziała, że to dobra myśl. Poszliśmy po futbolówkę, a mnie było głupio, bałem się, co to będzie, jak koledzy zobaczą, że gram z dziewczyną.

- Stań między drzewami - powiedziała Ludeczka - i staraj się zatrzymać piłkę.

Rozśmieszyło mnie to, ale potem Ludeczka wzięła rozmach i - trach! - strzeliła jak szatan. Nie udało mi się zatrzymać piłki i piłka zbiła szybę w oknie garażu.

Mamy wybiegły z domu. Moja mama zobaczyła rozbitą szybę i natychmiast zrozumiała, jak to było.

- Mikołaju - powiedziała. - Zamiast bawić się w brutalne gry, zrobiłbyś lepiej, gdybyś zajął się gościem, szczególnie jeśli jest tak miły, jak Ludeczka.

Spojrzałem na Ludeczkę, ale ona stała przy grządkach i wąchała begonie.

Wieczorem nie dostałem deseru, ale to nic; Ludeczka jest fajna, jak urośniemy, pobierzemy się. Ona ma fantastyczny strzał!

WITAMY PANA MINISTRA

Wszystkim nam kazano zejść na podwórze i przyszedł dyrektor.

- Drogie dzieci - powiedział. - Mam przyjemność zakomunikować wam, że przejeżdża przez nasze miasto pan minister i zaszczyci odwiedzinami naszą szkołę. Wiecie z pewnością, że pan minister to nasz dawny uczeń. Jest to dla was przykład, który dowodzi, że pracując wytrwale, można osiągnąć najwyższe cele. Zależy mi na tym, żeby ta wizyta zostawiła panu ministrowi niezapomniane wrażenie, i liczę, że mi w tym pomożecie.

I dyrektor kazał Kleofasowi i Joachimowi stanąć w kącie, bo się bili.

Następnie dyrektor zwołał wszystkich profesorów i wychowawców i powiedział im, że ma wspaniałe pomysły, jak przyjąć ministra. Na początek zaśpiewa się Marsyliankę, a potem trzech maluchów podejdzie do ministra i wręczy mu kwiaty. Naprawdę, ten nasz dyrektor ma fajne pomysły! To dopiero będzie niespodzianka dla ministra! Na pewno żadnych kwiatów nie oczekuje. Nasza pani wyglądała na niespokojną, nie mam pojęcia dlaczego. Uważam, że ostatnio nasza pani zrobiła się bardzo nerwowa.

Dyrektor powiedział, żeby od razu zacząć próbę, i byliśmy okropnie z tego zadowoleni, bo upiekła się nam lekcja. Panna Vanderblergue - która uczy śpiewu - kazała nam śpiewać Marsyliankę. Zdaje się, że to nie poszło zbyt dobrze, chociaż robiliśmy okropny hałas. Trochę co prawda wyprzedziliśmy starszaków. Oni byli przy „dniu chwały, który nadchodzi”, a my już przy drugim „skrwawionym sztandarze, który się wznosi”, poza Rufusem, który nie zna słów i śpiewał „tralala”, i Alcestem, który nie śpiewał, bo właśnie zajadał rogalik. Panna Yonderblergue wymachiwała rękami jak wiatrak, żeby nas uciszyć, a potem zamiast skrzyczeć starszaków, że się spóźniają, skrzyczała nas, a przecież myśmy byli pierwsi na mecie, więc to było niesprawiedliwie. Możliwe, że to Rufus zdenerwował pannę Vanderblergue, bo kiedy on śpiewa, to zamyka oczy, więc nie widział, że trzeba już przestać, i dalej śpiewał „tralala”. Nasza pani powiedziała coś dyrektorowi i pannie Vanderblergue, a potem dyrektor nam powiedział, że tylko starsi koledzy będą śpiewać, a mali mają udawać, że śpiewają.

Spróbowaliśmy i poszło bardzo dobrze, było o wiele mniej hałasu, a dyrektor powiedział Alcestowi, że nie musi się tak wykrzywiać udając, że śpiewa, a Alcest odpowiedział, że on nie udaje, że on je, i dyrektor ciężko westchnął.

- No więc dobrze - powiedział dyrektor. - Po Marsyliance trzej malcy podejdą do pana ministra.

Dyrektor popatrzył na nas i wybrał Euzebiusza, Ananiasza, który jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem naszej pani, i mnie.

- Szkoda, że to nie są dziewczynki - powiedział dyrektor - można by je ubrać na niebiesko, biało i czerwono albo, jak to się robi czasami, zawiązać im we włosach kolorowe kokardy - to wygląda nadzwyczaj efektownie.

- Jak mi się zawiąże kolorową kokardę we włosach, to zrobię drakę - powiedział

Euzebiusz.

Dyrektor odwrócił prędko głowę i spojrzał na Euzebiusza jednym okiem szeroko otwartym, a drugim zupełnie malutkim, bo na to oko nasunął brew.

- Coś ty powiedział? - zapytał dyrektor i wtedy nasza pani powiedziała bardzo szybko:

- Nic, panie dyrektorze, on tylko kaszlał.

- Wcale nie, proszę pani - powiedział Ananiasz - ja słyszałem, on powiedział...

Ale pani nie dała mu skończyć, powiedziała, że nikt się go nie pyta.

- Właśnie, ty wstrętny skarżypyto - powiedział Euzebiusz - nikt się ciebie nie pyta.

Ananiasz zaczął płakać, powiedział, że go nikt nie lubi, że jest bardzo nieszczęśliwy, że źle się czuje, że wszystko powie swojemu tacie i że wtedy dopiero zobaczymy, i pani powiedziała Euzebiuszowi, żeby się nie odzywał bez pozwolenia, i dyrektor przesunął ręką po twarzy, jakby chciał ją obetrzeć, i zapytał pani, czy ta mała wymiana zdań jest już skończona i czy on może mówić dalej. Pani zrobiła się całkiem czerwona i wyglądała z tym bardzo ładnie

- jest prawie taka ładna jak moja mama, tylko że u nas w domu to raczej tata robi się czerwony.

- Dobrze - powiedział dyrektor. - Tych trzech chłopaczków podejdzie do pana ministra i poda mu kwiaty. Chciałbym mieć na próbę coś, co przypomina bukiet.

Rosół, nasz wychowawca, powiedział: