52074.fb2
Pobiegł i wrócił z trzema miotełkami od kurzu z piórek. Dyrektor miał trochę zdziwioną minę, ale potem powiedział, że na próbę to ujdzie. Rosół dał każdemu z nas miotełkę - Euzebiuszowi, Ananiaszowi i mnie.
- A teraz, dzieci - powiedział dyrektor - wyobraźmy sobie, że ja jestem panem ministrem, a wy zbliżacie się do mnie i dajecie mi miotełki.
Zrobiliśmy tak, jak nam kazał dyrektor, i daliśmy mu miotełki. Dyrektor trzymał
miotełki w rękach, ale nagle rozgniewał się. Spojrzał na Gotfryda i powiedział:
- Ty, tam w szeregu, widzę, że się śmiejesz. Może nam powiesz, co cię tak rozbawiło, żebyśmy i my mogli się pośmiać.
- Z tego, co pan powiedział, panie dyrektorze, że dobrze by było zawiązać kokardy na głowach Mikołaja, Euzebiusza i tego wstrętnego pieszczoszka Ananiasza!
- Chcesz w zęby? - zapytał Euzebiusz.
- Mam cię w nosie - powiedziałem do Gotfryda i Gotfryd dał mi kuksańca.
Zaczęliśmy się bić i inni koledzy też, oprócz Ananiasza, który się rzucił na ziemię i krzyczał, że on nie jest wstrętny pieszczoszek, że nikt go nie lubi i że jego tata poskarży się ministrowi. Dyrektor machał swoimi miotełkami i krzyczał:
- Uspokójcie się! Uspokójcie się!
Wszyscy biegali, pannie Vanderblergue zrobiło się słabo - była pyszna zabawa!
Nazajutrz, kiedy minister przyszedł, wszystko poszło doskonale, ale nas nie widział, bo zaprowadzono nas do pralni i gdyby nawet chciał nas zobaczyć, to też by nie mógł, bo drzwi zamknięto na klucz.
On ma dziwne pomysły, ten nasz dyrektor!
PALĘ CYGARO
Siedziałem sobie w ogrodzie i nic nie robiłem, a kiedy przyszedł Alcest i zapytał, co robię, odpowiedziałem mu:
- Nic.
Wtedy Alcest powiedział:
- Chodź ze mną, to ci coś pokażę, zabawimy się.
Poszedłem za nim od razu, bo my się zawsze dobrze we dwóch bawimy. Nie wiem, czy już o tym mówiłem, że Alcest to ten kolega, co jest bardzo gruby i ciągle je. Ale teraz nie jadł, rękę trzymał w kieszeni i kiedyśmy szli ulicą, oglądał się, jak gdyby chciał sprawdzić, czy nikt za nami nie idzie.
- Alcest, co mi masz do pokazania? - zapytałem go.
- Jeszcze nie teraz - odpowiedział.
Wreszcie, kiedy minęliśmy róg, Alcest wyjął z kieszeni grube cygaro.
- Spójrz - powiedział - prawdziwe, nie czekoladowe!
Nie musiał mi mówić, że nie jest czekoladowe, bo gdyby było z czekolady, to już by je zjadł.
Byłem trochę rozczarowany. Alcest przecież mówił, że się zabawimy.
- Co będziemy robić z tym cygarem? - zapytałem.
- Jak to: co?! - odpowiedział Alcest. - Zapalimy je, do licha!
Nie byłem zupełnie pewny, czy to jest dobry pomysł, palenie cygara, a poza tym miałem wrażenie, że to nie podobałoby się mamie i tacie, ale Alcest zapytał mnie, czy tata i mama zabronili mi palić. Zastanowiłem się, no i musiałem przyznać, że tata i mama zabronili mi tylko rysować na ścianach mego pokoju, mówić przy stole, kiedy są goście, a mnie nikt o nic nie pyta, nalewać wodę do wanny, żeby puszczać w niej okręty, jeść ciastka przed obiadem, trzaskać drzwiami, dłubać w nosie, mówić brzydkie słowa, ale palić cygara - nie, tego tata i mama nigdy mi nie zabraniali.
- No, widzisz - powiedział Alcest. - W każdym razie, żeby nie było z tym jakichś historii, schowamy się gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie popalić.
Zaproponowałem, żeby iść na pusty plac niedaleko mego domu. Tata tam nigdy nie chodzi. Alcest powiedział, że to dobra myśl, i mieliśmy już przeleźć przez ogrodzenie, żeby wejść na plac, kiedy Alcest stuknął się w czoło.
- Masz ogień? - zapytał.
Odpowiedziałem, że nie.
- No więc - powiedział Alcest - jak będziemy palić to cygaro?
Zaproponowałem, żeby poprosić o ogień jakiegoś pana na ulicy. Widziałem, jak to robi mój tata, i to jest bardzo śmieszne, bo tamten pan zawsze stara się zapalić zapalniczkę i nie może tego zrobić z powodu wiatru, więc daje papierosa tacie, a tata przyciska do niego swój papieros i papieros tamtego pana się gniecie, i pan nie jest taki bardzo zadowolony. Ale Alcest powiedział, że ja upadłem na głowę i że żaden pan nie da nam ognia, bo jesteśmy za mali.
- Szkoda, to byłoby fajnie pognieść papierosa jakiemuś panu naszym grubym cygarem.
- To może kupimy zapałki w sklepie tytoniowym? - zaproponowałem.
- Masz forsę? - zapytał Alcest.
Powiedziałem, że moglibyśmy się złożyć, jak w szkole, przy końcu roku, kiedy kupujemy prezent dla pani. Alcest się obraził, powiedział, że on daje cygaro, więc ja powinienem kupić zapałki...
- A ty zapłaciłeś za cygaro? - zapytałem.
- Nie - odpowiedział Alcest - znalazłem je w szufladzie biurka mojego taty, a ponieważ mój tata nie pali cygar, więc mu się krzywda nie stała i nawet nie zauważy, że tam nie ma cygara.
- Jeśli nie zapłaciłeś za cygaro, to nie ma powodu, żebym ja płacił za zapałki -
powiedziałem.
W końcu zgodziłem się, że kupię zapałki, pod warunkiem, że Alcest pójdzie ze mną do sklepu tytoniowego, bo bałem się trochę iść sam.
Weszliśmy do sklepu tytoniowego i pani sprzedawczyni zapytała nas:
- Czego sobie życzycie, moje zajączki?
- Zapałek - powiedziałem.
- Dla naszych tatusiów - powiedział Alcest, ale to nie było sprytnie powiedziane, bo tamta pani zaczęła nas podejrzewać i powiedziała, że nie powinniśmy się bawić zapałkami, że nam zapałek nie sprzeda i że jesteśmy małe łobuziaki. Już wolałem tak, jak było przedtem, kiedy nazywała nas zajączkami.
Wyszliśmy ze sklepu tytoniowego i było nam bardzo głupio. Jak to trudno palić papierosy, kiedy się jest małym!
- Ja mam kuzyna harcerza - powiedział Alcest. - Zdaje się, że uczono go zapalać ogień przez pocieranie dwóch kawałków drewna. Gdybyśmy byli harcerzami, wiedzielibyśmy, co robić, żeby zapalić cygaro.